20 marca

RAPORT WOŹNEGO z 20 marca 2023 roku
Miejsce: Korytarz operetkowy
Osoby:   Usta
                Skulisko (?…)
                Omdlenie
                Teoria względności – względność teoretyczna
                Determinacja
                Kochaj mnie!
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

Tutaj: WERSJA AUDIO


 

(muzyka)

Muzyka? Tutaj, coś niesłychanego! Operetka w Korytarzu? Przecież to, oczywiście, to Wesoła wdówka! No, jeśli jeszcze wraz z melodią ona sama tu zawita, panowie, prezentuj pierś!

– O! Widzę, że mam do czynienia z człowiekiem obytym, melomanem, a może także skutecznym strategiem? Piękne, prawda? Lehar był wziętym kompozytorem. I właściwie jedynym w swojej klasie…. Ale niewielu – do dziś! (ta da ram!) zna jego tajemnicę. To ja odkryłem, że każdy wers z Lehara to… sekretna wskazówka. To przepis i recepta. To klucz! Któż nie zna tej frazy:

Usta milczą, dusza śpiewa

Kochaj mnie!

Pan także niejeden raz ją nucił. I niczego pan nie wynucił? A czy zdaje pan sobie sprawę, co autor chciał nam tą niewinną piosnką powiedzieć? Powie pan – proste! Porzucić słowa, rozśpiewaj duszę a potem… pardon, daruje pan, ale młodzież słucha…

Blondyn, lekko już poszarzały, z pękniętym monoklem prawostronnym, ale, o dziwo, osadzonym w lewym oku, a co za tym idzie, z dewizką przecinającą twarz na dwie części, dokładnie wygolony, widać z archiwalnym wdziękiem ostrzyżony, z wąsikiem przyciętym na muszelkę i na koniec – wykremowany. Człowiek o twarzy niemalże rodem z gabinetu figur woskowych.

– Postanowiłem sprawdzić tę leharowską metodę. Nie, wcześniej nie narzekałem na akceptację. Miałem wiele doświadczeń, może nie wszystkie były oszałamiające, ale to jednak zawsze sukcesy. Przed żadną nie musiałem się kryć, ale profilaktycznie, wychodząc na ulicę starałem się, aby nie iść w pojedynkę. Pan rozumie – te kidnapingi, tajemnicze zniknięcia, porwania dla miłosnego okupu.

Zdziwiłem się… To po co porywać, jeśli celem przestępstwa nie jest właśnie okup?

– Widzi pan, najwidoczniej pańskie życie jest ustabilizowane. Ma pan szanowaną pracę, ludzie liczą się z pana zdaniem, a rodzinie zapewnia pan stabilność. A nie wszystkim w życiu się tak powiodło…. Nie wszystkim… Czy był pan kiedyś… kobietą? Czy przeżył pan miesiąc, może pół roku jako dziewica?

Doprawdy – zaskakująco rozwija się ta rozmowa. Cóż za nieortodoksyjne spojrzenie na świat, na człowieka, z uwzględnieniem płci żeńskiej w szczególności. Niby nie wprost, ale mój gość właściwie cały czas mówi o naturze kobiecości. Koneser, ekspert, smakosz, a może…?

– Bez obaw. Nie mam problemów z moją tożsamością. Ale jako człowiek światły i świadomy, by ważyć rację obu płci, muszę mój pogląd na ten, jakby nie patrzeć – konflikt – maksymalnie obiektywizować. Mówi się, stań pan na moim miejscu, a wtedy… No więc próbowałem wszystkiego. Niemniej najlepszy efekt, ba – porażający swoimi wnioskami zapewniło mi precyzyjne i bezwarunkowe zastosowanie się do pierwszych słów tej arii – usta milczą.

Omal nie palnąłem sobie z otwartej dłoni prosto w czoło. Ten mężczyzna był tak sugestywny, tak zajmował mnie tezą swojej koncepcji, której w gruncie rzeczy nie wyjawił do końca, że nie zauważyłem, iż on… nie ma ust!

– Po co komu usta, które milczą? – usłyszałem głos, ale nie dobiegał on z ust, których przecież nie było!

No, to już nie był nierówny pojedynek, ale zwykle lanie mojej wyobraźni i inteligencji po mordzie. No bo jak odmówić mu racji? Organ nie używany – zanika. Po co więc czekać ewolucyjne kilka milionów lat, skoro można ten proces zdecydowanie przyspieszyć.

Policzki tego mężczyzny i jego podbródek tworzyły jedną, rozległą, acz dość finezyjnie ukształtowaną powierzchnię, w pełni reagującą na tiki, skurcze, zacięcia i wydymania. Tyle tylko, że nie było tam ust.

– Problemem nieco większym okazało się wdrożenie drugiego członu z tekstu tej arii – nakazać duszy, żeby śpiewała. Otóż musi pan wiedzieć, że dusza jest taką samą szantrapą jak i jej właściciel. Może szaławiła będzie tu określeniem bardziej płciowo adekwatnym. Ja do niej mówię – śpiewaj! A ona do mnie – no to polej. Ja – mowy nie ma, ona – śpiewu także. I co pan na to? Gdyby dusza była powiedzmy co najmniej tej samej postury i wagi co ja, miałbym przynajmniej połowę szansy na sprawienie jej manta i przywołanie do porządku. Ale, ale… czy widział pan swoją duszę? Mnie się wydaje, że raz, gdy przechodziłem szybkim krokiem obok lustra – pojawiła się na moment. Wypisz, wymaluj – ja. Ale jak się błyskawicznie cofnąłem – jej już nie było. Byłem znów tylko ja.

Więc jak zmusić duszę, by śpiewała tak, aby być kochanym? Patefonu nie połkniesz, iPhone’a pod perukę nie włożysz. Sam śpiew to jeszcze nic – musisz mieć głos.

– O! I tu jest cała tajemnica ukryta – musisz mieć głos aksamitny i miękki, nie mylić ze sflaczałym. Głos nośny i przykuwający uwagę… I widzi pan – już nawet w tym moim dość nieudolnym kreśleniu charakterystyki głosu znajduje pan kilka wskazówek. Tak, smarowałem język miodem, naklejałem nań kawałek pluszu ze starego misia puchatka. Nic. To, że się nie zadławiłem uznaję dziś za sukces. Najgorzej było z tym przykuwaniem uwagi. Jak przekuć język, żeby zwracał na siebie uwagę. Przykładałem więc go do zmrożonej rury, ściskałem obcęgami. Widziałem jednak, że choć reakcje głosowe po każdym z tych zabiegów były od razu zauważalne, to niespecjalnie sterowały one w stronę kochania. Raczej, pardon, ale mówiąc po staropolsku winienem stwierdzić, że kandydatki pokazywały nam tyły, czyli uciekały. I wtedy z pomocą przyszły mi oczy. Tak, te same, udręczone moją męką moje oczy. Już nie mogły patrzeć na te katusze i sadomasochistyczne eksperymenty. Spojrzały na skrawek papieru, na którym zapisałem te dwa wersy i… stała się jasność. Oczy przemówiły głosem pożądliwego mężczyzny, takiego, który jak kobra a przynajmniej krokodyl pożarłby z pomrukiem gibkości własnej kibici, ten loczek i pukielek, tę wilgoć wargową…

Ale! O wciórności – uświadomiłem sobie wtedy, że ja nie mam ust, więc, więc, więc… szybko, myślimy, kombinujemy, kobiety przecież uwielbiają nas całować, wie pan, co one są gotowe dać za szansę obsypania nas tysiącem pocałunków? No, ja też w tej chwili nie wiem, ale przy obecnym kursie złotego nie robiłem aktualnych obliczeń, ale – wiele, bardzo dużo gotowe byłyby dać, gdybyśmy my im nasze karty kredytowe choćby na sekundę w sprawie tej płatności udostępnili.

Misterny plan zaciął się nagle i niespodziewanie. Aż syknąłem, solidaryzując się z moim dzisiejszym gościem. Wydawało się, że nie będzie z tego impasu żadnego wyjścia. Poza tym klasycznym, przez drzwi. Ale przecież – kochaj mnie! Jesteśmy już tak blisko, tak na tylko tylko…

– Krew uderzyła mi do głowy, skronie pulsowały, ona pochylona nade mną czekała, abym dał jej ten ostatni, najmniejszy znak – co ona ma robić dalej, aby mnie pokochać? Drżenie szyb w oknach tego pokoiku w suterynie, na trzecim piętrze, bez windy i kaloryferów, można było porównać z czerwonym pulsującym alarmowym światełkiem urządzenia sprawdzającego puls. Ten osiągał wartości krytyczne. I wtedy – zemdlałem…. – Po prostu odpłynąłem… Dusza, jak mi później relacjonowała, już ze złości chciała mi tak strzelić w pysk, żeby mi wszystkie kłyki powypadały, ale ja tych ust przecież nie miałem! I tutaj stał się cud… Ona, moja ukochana, otuliła mnie swoimi wierzbowymi rączkami, czubkami paluszków stłumiła wulkan skroni, dłoń przyłożyła na serce, które – jak to korytarzowe Skulisko – już dawno straciło wszelki wyraz i stało się takim samym organem jak wątroba czy ślepa kiszka. Wtedy swoje długie, ale tak długie, niewyobrażalnie smukłe palce wsunęła pod grzywkę, potem pod całą moją czuprynę, zakładając jakby siatkę ochronną na buzujące sektory wyobraźni mojego mózgu. Głowa zaczęła się zmniejszać, wyraźnie odcinała się już od szyi, a golf, który miałem naciągnięty po sam nos i przyklejony taśmą klejącą scotch do policzków – opadł – odsłaniając moje usta.

Takiej ciszy w Korytarzu jeszcze nie słyszałem. Łydka mnie trochę swędziła, ale bałem się ją podrapać wierzchem buta drugiej nogi, by nie zdmuchnąć tej mistycznej aury.

– Ona mnie pocałowała….

Sęk w desce mojego biurka tak się z wrażenia ścisnął wciskając w rzeczoną deskę, że ujrzałem zawartość owej szuflady poprzez szczelinę jaka się od tego skurczu wytworzyła. Radość sznurowadeł moich butów z takiego obrotu sprawy była tak spontaniczna, że rzuciły się obie w swoje końcówki i tak się w tym zwarciu poplątały, że nie byłem stanie ruszyć żadną z nóg. Mogłem tylko kicać.

– I powiem panu, jaki z tego doświadczenia morał wynika. To jest epokowe odkrycie, zaprzeczenie wszelkim dotychczasowym wnioskom i obserwacjom. Otóż po pierwsze – słabą z natury jest natura męska. Omdlenie – nie jest przejawem słabości a jedynie zaproszeniem do miłości. Nieśmiałość kobiet jest zmyłką i kamuflażem. Daj jej zemdlonego faceta, to go tak ożywi, że trzymajcie się narody! Trzeba pozwolić kobietom działać. Niech te ich rączki, a paluszki w szczególności uruchomią całą swoją radiestezję i nas elektryzują! Panie! CZY PAN TO WYCZUWA?

Z wyczuwaniem w moim wieku mogą być już pewne trudności, ale teoretyczna strona owej koncepcji jest co najmniej tak stabilna jak teoria względności.

Właśnie! Tak, oczywiście – trzeba natychmiast zgłosić wniosek o stworzenie teorii względności kobiet. Genialne! E równa się mc kwadrat, gdzie E to emocje, m – to maskulinum, c – to kobiecinum a dwa – to para!

Eureka!


Add Comment