28 lutego

RAPORT WOŹNEGO z 28 lutego 2023 roku
Miejsce: Korytarz urodzinowy
Osoby:   Prąd w niebie
                Skulisko (?…)
                Tort komputerowy
                Czapka na dwie głowy
               I’ts my life!
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 


 

Czy za wczorajsze mi się oberwało?
Przekazano mi „wytyk”. Cytując za nieocenionym profesorem Doroszewskim: „Publikacją ową naraziłem się na surowe wytyki niektórych moich znajomych”.
Więc idę za ciosem. Jak PT Znajomi wiedzą – inaczej nie umiem. I nie chcę.
Nie tylko dotychczas nigdzie nie znalazłem objaśnienia sensu i celu życia, ale także funkcji W. Sz. Pani Duszy, którą każdy z nas dźwiga, rachunki za nią płaci i wszystko dokładnie po połowie z nią dzieli. To znaczy – ona sobie połowę bierze. A jeszcze precyzyjniej – każe sobie podać.
W dzisiejszym Raporcie zasygnalizuję jedynie problem najbardziej skandalicznej i wołającej o pomstę (ech, znać prywatny adres Pana Boga – mówiąc za Lecem) cesze ludzkiej umysłowości czy też kondycji intelektualnej – o pamięci.
Mówi się, jak zeszłoroczny śnieg albo przeminęło z wiatrem. Oba przykłady dają w sumie nijakie, najwyżej mgliste, ale namacalne wyobrażenie o tym, co minione. Minione jak wiatr, jak śnieg.
Mam pytanie. Co robiłem w dniu moich ósmych urodzin? Proszę o relację od przebudzenia po uśnięcie.
Nie ulega wątpliwości, że dzień ósmych urodzin „przepędziłem”. Czy tego dnia do mojego zamku zjechały najpiękniejsze księżniczki z całego królestwa, by starać się o moją rękę? A może dostałem słodką krówkę w trudnym do zdjęcia z niej papierku? O wacie na patyku czy lodzie (gałka w cenie jeden złotych? Nie pamiętam…) – nie wspomnę. Takie rarytasy zarezerwowane były tylko dla krezusów.
Gdzie jest pamięć z moich ósmych urodzin? Może być dyskietka, CD-ROM, wydruk komputerowy, nie wiem, czarno-białe zdjęcie… Proszę!
Przecież to jest jakaś nieprawdopodobna złośliwość albo ułomność.
Każdy dzień naszego życia jest wypełniony po brzegi. Ile myśli, trosk, rozmów, zadumy, uśmiechów, łez… Każdy, przed zaśnięciem, gdy łapie oddech nocnej synchronizacji czuje ciężar kończącego się dnia, tygodnia, miesięcy – w końcu – lat.
Gdzie jest pełny rejestr naszych poczynań? Przecież wszystko robimy świadomie. Nawet w jakiś czas po urodzinowym przyjęciu, pamiętamy, że była ciocia i wujek na wrotkach, sąsiadka z bratem kolegi, dwie kuzynki, ale nikt do końca nie wie, czyje?
I NIC poza tym!
Dlaczego?
Komuś zależy, abyśmy wszystko o sobie jak najszybciej zapominali?
Żyjemy, przeżywamy, zapamiętujemy, zapominamy.
Jaki jest sens tego algorytmu? Nasze życie staje się również dla nas niedostępne. Nie mamy prawa do rekapitulacji, do reminiscencji, do wspomnień prawdziwych, a nie rozmazanej kopii, obrazka akwarelowego, na który pada wiosenny deszcz, krajobrazu oglądanego przez szybę pokrywającą się wzorami tężejącego mrozu.
Pamięć pozwoliłaby nam odnaleźć ludzi i miejsca, sens i cel, który utraciliśmy, a warto byłoby do niego wrócić, dalej być sobą!
————————-
Jedziemy do Budapesztu. Wagon przepełniony ludźmi i upałem. Kładę się (jakim cudem?) na metalową półkę ponad górną kuszetką. Po chwili wtula się we mnie harcerka… I CO DALEJ? Dlaczego nie pamiętam?
Siedzę w knajpce na plaży w Santa Monica. Gryzę orzeszki ziemne. Czekam na kogoś. Ona przychodzi. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, powiodło się każdemu z nas. ALE DLACZEGO TA ZNAJOMOŚĆ SIĘ URWAŁA?
Jest koło Inowrocławia maleńkie jeziorko. Nie pamiętam, jak się nazywa, dlaczego się tam znalazłem? Poznałem tam dziewczynę, nocowałem na strychu domu jej rodziców. Dostałem od niej kolorową plecionkę, taki naszyjnik. Ona pachniała fryzjerem. Do wczoraj z – wielkim warkocz, dziś włosy przystrzyżone i ufryzowane na pazia. JAK MIAŁAŚ NA IMIĘ?
——————————————-
Do prokuratury dziejowej przekazuję dokument – pewność, że popełniono na mnie krytyczne przestępstwo – okradziono mnie ze mnie, z mojej pamięci, z tego kim byłym, jak i kim się stawałem. Może dzięki pamięci mógłbym coś jeszcze zmienić, naprawić? A to byłoby logicznym następstwem kiedyś obranego celu.
Chcę znów mieć moją pamięć. Całą. Bo im mniej ją mam, tym bardziej nie jestem sobą!
Nie wiem, kim jestem!

Olo…
Dwa lata temu ekscytował się każdym dniem przybliżającym go do następnej cezury wiekowej. Już miał 5 i pół lat, albo właśnie skończył pięć i siedem miesięcy a jeszcze później będzie miał nawet 6 lat! Nie wiem, czy wszyscy faceci urodzeni w ostatnim dniu lutego tak mają, ale Olo tak właśnie ma: jest całkowicie dorosły i wszystko już wie.
Idziemy sobie do ciepłej łazienki, gdzie może bawić się dowoli kubeczkami-kiwaczkami, które napełnia ciepłą wodą, przelewa ją, omywa i grzeje dłonie, podtapia je, zanurza. Sam Kopernik nie byłby w stanie z taką gracją jak Olo poruszać wodne ciała kubeczkowe i nakrętkowe.
– A wiesz dziadek, że jak będę programistą, to zrobię najlepszą grę komputerową na świecie, i taką fajną! Wszyscy będą tylko w tę grę grali.
– Ale ja już taką najlepszą grę wymyśliłem – wyskakuję z miną triumfatora. – Nikt nie będzie lepszy ode mnie.
– Dziadek… – Olo ma przymrużone oczy i patrzy w przyszłość. – Ja będę lepszy. Tu już jesteś stary i niedługo umarniesz i ja wtedy będę najlepszy.
– Nie umarnę, bo ta gra właśnie na tym polega!
Olo odwrócił się, spojrzał na mnie podejrzliwie. Zawsze mam w takich sytuacjach ochotę przykleić mu szybko wąsy cesarza Franza Josepha, w oko wstawić monokl, a w dwa palce cygaro z rurki z kremem, wielkości pompki rowerowej.
– Dziadek, ty nie jesteś programistą.
– Jestem. Najlepszym! To jest gra „Niepokonany dziadek”
– Phi, nie ma takiej gry.
– Bo dopiero ją wymyśliłem.
– Ale ty nie masz takiego laptopa jak tata.
– Nie potrzebuję. Ile ci razy mówiłem, że ty masz głowę jak komputer?
Olo znów spojrzał tym kajzerowskim wzrokiem, ale już jakby nieco przyjaźniej.
– Zawsze się możesz pomylić. Wiesz, że starzy ludzie się mylą? Dziadek mojego kolegi z przedszkola poszedł raz do innego przedszkola po mojego kolegę.
– Ja się nigdy nie mylę i wiem, ile to są dwie gruszki dodać trzy morele, podzielone na dwa banany. A ty nie wiesz.
– My żadnych bananów nie dodajemy w szkole. Tylko liczby. Ty chodziłeś do starej szkoły. I u was się banany dodawało.
– Więc – nie tracąc rezonu – moja gra jest na komputery w głowie.
– To jak ładujesz te komputery i jak chcesz niby grać w taką grę? W głowie?
– Usiądziemy razem, dotkniemy się głowami. Żeby połączenie było lepsze, założymy jedną czapkę na nasze dwie głowy. Szyję twoją i moją przewiążemy jednym długim szalikiem i nogi też włożymy sobie do jednej skarpety.
Olo nie od razu zrezygnował. Wizja wydała mu się pewnie tak dalece niekomputerowa, że potrzebował większych mocy obliczeniowych, żeby przetworzyć narysowaną sytuację.
– Dziadek. Ty możesz projektować tylko stare gry i na starych komputerach. Nowe gry są już tylko dla młodych, takich jak ja.
– A czym się różni komputer dla starego dziadka i młodego Ola.
– No nie mogę ci dokładnie powiedzieć, bo nie wiem czy jeszcze możesz gdzieś kupić taki stary komputer. Nowy jest najnowocześniejszy i bezkompromisowy.
Ups! Niekiedy wrzuci w swoje wywody słówko, które – gdybym był dobrze wychowaną dziewczynką, dygnąłbym z wrażenia a wielkie kokardy na warkoczach zafurczałyby z zachwytu jego elokwencją.
– Czyli co? Nie będę mógł takiej dziadkowej najlepszej na świecie gry zaprogramować?
– Nie.
– Nawet jakbyś ty mi trochę pomógł?
– Ja nie mogę, nie mam czasu, bo mam dużo home works do zrobienia. A wiesz dziadek, po co ci taka gra? Tobie się już taka gra nie opłaca.
– Nie zgadzam się. W niebie sobie będę grał z kolegami. I zrobimy sobie takie mistrzostwa, że aż tu na twojej ziemi kurz się będzie sypał z chmur.
– Dziadek, starzy ludzie nie grają w gry.
– O! A czemu?
– Bo oni szybko usypiają. Dziadek Władek też raz spał jak oglądał telewizję.
– Ja kupię sobie nowe baterie i będę zawsze miał power.
– Dziadek, wiesz, jesteś trudnym człowiekiem.
– Dlaczego?
– Bo nie rozumiesz nic z tego co ja ci mówię, tylko ciągle mówisz o jakiejś grze dla dziadka. Ja ci dam te gry planszowe w które już nie gram, ok?
No, sztuki dyplomacji nikt mi nie odmówi. Chciałem uzyskać coś innego a dostałem coś, o czym nawet nie myślałem.
Patrzę na zdjęcia, gdy miałem krytyczne siedem na osiem lat. Porównuję moje sandałki i kolanówki z dżinsami i t-shirtami Ola, z nadrukami najnowszych gier i filmów science fiction. Nie wiem, jak nazwać to co nas łączy, bo atrybuty naszych światów z jego i moich ośmiu lat są tak odmienne. To są/były dwa światy? Tamten i ten?
W gruncie rzeczy – tylko scenografią się różnią. Ja nie znałem słowa komputer, Olo nie potrafi wystrugać gwizdka czy zrobić sobie telefon podwórkowy z dwóch pudełek po paście do butów, kilkunastu metrów sznurka i dwóch gwoździków, z których każdy przytrzymywał owinięty wokół nich sznurek, uprzednio wprowadzony przez dziurkę w denku pudełka. Wystarczyło w zakrętce wybić zardzewiałym gwoździem kilka dziur, jak w prawdziwej (dla kogo?) słuchawce tradycyjnego telefonu, żeby po naciągnięciu sznurka lepiej słyszeć dekodowane w pudełku rezonanse…
Ola kubeczki-kiwaczki i moje pudełka po paście do butów…
Olo ma wiele marzeń. Ja w niczym mu w tej dziedzinie nie ustępuję. Śmiem twierdzić, że może nawet mam więcej. Bo choćby te dotyczącego jego ośmiolatkowej już mocy przeliczeniowej mikroprocesora życiowego. Ale lokomotywę, abecadło, rzepkę, okulary pana Hilarego – to wszystko mu dałem. Mama i tata dołożyli do tego gwiezdne wojny, Pottery, a ostatnio wielkie sagi o kocich łobuzach…
Zatem – wyobraźnię, która fantazję zamienia w rzeczywistość i szarość w kolory, niewyobrażalne w zmaterializowane, banalne w nadzwyczajne – mamy taką samą!
Kubeczki-kiwaczki przeminą, ale zabawa nimi być może jako metoda operowania trudnymi sprawami życiowymi się uchowa, zamieni w wirtuozerię, a nawet artyzm. Budowanie osiedli z wodnych strumieni, autostrad ze strug i potoków, jeziorek, do których wpadają wodospady, jak te, wylewane z rożnych nakrętek i pudełek po kremach.
Dziś patrzę na ludzi i nierzadko zastanawiam się: ten nie miał swoich kubeczków, tamten miał ich aż nadto wiele. Kubeczki które mogą być wszystkim, w świecie wokół i tym wewnętrznym, omywanych ciepłem krystalicznie czystej, wartkiej wody, szumiącej, szeleszczącej, szmerającej i chlipiącej, bąbelkującej, chlapiącej… Ile myśmy z Olem tych określeń natworzyli?
– A wiesz, że ja wiem, że do nieba zabiorę sobie tego nowego laptopa, tego szarego.
– A gdzie go będziesz ładował?
– A to w niebie nie mają prądu?
– Nie.
– Co ty opowiadasz. Mają. To jak oni sobie sms-y wysyłają albo it’s my life, twojego kumpla Joviego z koncertu live, Ontario, Canada słuchają? Prąd jest potrzebny do wszystkiego.
– Oni tam nic nie słuchają, a już nie it’s my life!
– Dobra. Umawiamy się. Jak tam pójdę, do nieba to ci wyślę maila, żebyś wiedział.
– No tak, ale jak naładujesz laptopa?
– No tak, rzeczywiście.
– No, it’s my life.

 


Add Comment