20 lutego

RAPORT WOŹNEGO z 20 lutego 2023 roku
Miejsce: Korytarz
Osoby:   Ben czterokopytny
                Maestro
                Skulisko – (???)
                Leginsy
                Bucefał i inni
                Połonina
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 

Od wczoraj już przeczuwałem, że poniedziałek będzie w Korytarzu ludny. I chyba się… chwileczkę… co to za hałasy, ooo! Tak, chyba się nie pomyliłem. Co to za rumor? Przecież dopiero siódma rano. O! Przewrócił się ktoś? Kogoś popchnięto? Już chciałem biec z pomocą, ale usłyszałem… rżenie. Hm… To pewnie Ben, mój przyjaciel, jaka niespodzianka!

Wszedł najzgrabniej jak potrafił, czyli w rytmie tyle wio ile prrryyy.

Strzelił dwa razy ogonem, odrzucił grzywkę na prawą stronę i dolną wargę wygiął tak, jak ta podobno najlepsza nasza piosenkarka. Ona sama tak o sobie mówiła. Mój znajomy był innego zdania i dlatego przygotował sobie planszę – zasłonę. Gdy ona śpiewała, znajomy przykrywał ekran. A na planszy widniał zad konia. Pod nim napis – jestem z drugiej strony.

– Co tam u ciebie – Ben przycupnął na lewy przyzadek, a prawym kopytem, jak to mówią, walnął z liścia o blat mojego biurka. – Zajdę, pomyślałem, z kumplem pogadam. Dawno u nas nie byłeś!


Pogawędki z Benem zawsze stanowiły wielkie wyzwanie. Gość był małomówny, ale dosady, sarkastyczny, a niekiedy potrafił parsknąć tak, że nikt już po nim nie odważył się mieć inne niż on zdanie.

Galeria jego argumentów w sporach i burzach mózgów nie była zbyt wykwintna, ale za to jakże skuteczna.

– Naprawdę? Pokaż mi, jak to zrobić, a ja spróbuję powtórzyć.
– No, przekonaj mnie argumentem siły…
– Mów, mów, a na pewno tą metodą mnie osiodłasz.
– Dać ci buzi? Może dwa?

Starał się być miły, nawet uprzejmy i przyjazny. Czegokolwiek jednak by się nie dotknął, mówiono –wszystko robił z wdziękiem konia! A jak miał zrobić to inaczej? Był, jest i zostanie koniem.


Ben to pragmatyk. On nigdy nie teoretyzował. Całym sobą wchodził w sprawę i ją rozgniatał na czynniki pierwsze. Jeśli wyczuwał, że ktoś robi mu trudności pytał, czy ma wyjść obróciwszy się wokół własnej osi, czy po prostu, tyłem? Wolno czy galopem? Jego obrót demolował skutecznie każde biuro. Urzędnicy w mieście utworzyli system alarmowy – śledzili jego każdy krok.

– Halo? Skarbówka? Uważajcie, idzie do was. Zmywać makijaże, bo będzie wylewny na powitanie!

Najbardziej lubił wizyty u dentysty. Stomatolog Malwina mogła zrobić z nim wszystko. Miała taki jak on koński ogon do pasa a od pasa… leginsy. Ona była specjalistką ekolożką.  Wygrała konkurs na najbardziej przyjazny gabinet stomatologiczny w mieście, bo nie stosowała chemii ani farmakologii. Jeśli ktoś życzył sobie znieczulenie przed zabiegiem – po prostu – przytulała go. Przez następny kwadrans pacjent dochodził do siebie. W tym czasie można było cerować jego skarpetki przez oczyszczone kanały zębowe. Z Benem poklepywali się po grzbietach jak równy z równym. Mój kolega koń – miał tam swój własny fotel. Pani Malwina wkładała głowę w jego paszczę, a to co tam widziała, komentowała najbardziej wyrafinowaną poezją wytrawnych wozaków. Ben chyba się trochę jej bał. Szczególnie, jak ściskała mu jego migdałki. To jedyny w swoim rodzaju widok – Malwina amazonka i jej pacjent koń….

Tak, zazdrościłem mu.

Zawsze chciałem być taki jak on.

Podjąłem nawet kilka prób.

Pierwsza – jeszcze w czasach narzeczeńskich.
– Jak nie przestaniesz być taki narowisty, to cię na postronek wezmę.

Ta druga była jeszcze bardziej konkretna.
– Wolisz po dobroci, czy mam sobie przypiąć ostrogi?

Trzecia nie dawała już żadnych szans.
– Ty nawet szkapą nie jesteś. A mówiłeś, żeś rumak! Chyba na biegunach.


Kobiety nie lubią koni. Siądzie taka na niego, jeszcze bez siodła, na oklep i nie wiadomo, kto klapie głośniej – ona czy on? Poza tym – wszystkie damy twierdzą, że konna jazda to jakaś aberracja.

– Oczywiście! – irytowała się pewna moja znajoma. – Mówią, że koń płynie, idzie z gracją i elegancją, jakby frunął, ziemi nawet nie dotyka, a mnie wszystko opada, najbardziej podbródek. Oczywiście ten, którego normalnie nie mam.


Kiedyś, przez kilka dni spacerowałem w Modenie z Pavarottim pośród jego koni. Cavalli to jego późna, przedostatnia miłość. Gdy rano wchodził do swoich stajni, zapominał o bożym świecie. Spacerowaliśmy po parkurze, po łące. Gdy konie nas okrążały, kiwały łbami, sprawdzały zapłon machając ogonem jak śmigło samolotem. Ale kiedy Maestro się do nich zbliżał, rżenie przechodziło w drżenie. Będzie chciał nas dosiąść?


Ben był luzakiem. Nonkonformistą i outsiderem. Nawet jak przechodził przez jezdnię, a może wtedy szczególnie – rozłączał sprzęgło spinające jego cztery nogi i każdej pozwalał iść, jak chce, własnym tempem. Łoś na zamarzniętej tafli jeziora jest przykładem gracji i elegancji. Ben na pasach – to kwintesencja tumiwisizmu.

– I co? Ledwie sto lat jak się po drogach rozpychają, a my od tysiącleci rządziliśmy na bezdrożach i skrzyżowaniach. I świateł wtedy nie było. Czy słyszał ktoś o jakiejś stłuczce z konia z koniem?


Jest bardzo kochliwy. Oj, chwilami to aż przesadnie. Siada w pozycji wieszcza, łeb o prawe kopyto opiera, lewym niby w zębach grzebie a w istocie próbuje wargę w rezonans wprawić, by kantyleny w jego wykonaniu brzmiały liryczniej i wdzięczniej. Śpiew konia to ósmy cud świata. Nie wiem, czy wspomniały Luciano nie pobierał u nich lekcji.

Kiedyś pokazał mi rodzinny album ze zdjęciami. Mój Boże, jaki to był bobasek, jaka chudzina nieporadna, oferemka prześliczna, elegancik dekadencik. Tu, o, dokładnie pod jabłkiem Adama miał taki rombik-kombik, ale z czasem już mu ten cymelek wyleniał. A jak się wywracał, jak wierzgał na pluszowej poduszce. Mówi, że ten plusz pamięta najbardziej. I chciałby się jakoś odpluszowo nazywać. Ale kto dziś a właściwie, która z was doceni wrażliwość konia? Każda tylko: kary, rączy, chyży woła, a żadna nie pójdzie z nim na sianko, nie wtuli się w jego mocarne, najdelikatniejsze na świecie muskuły. Gdybym ja był kobietą, ach! Gdybym ja był…


Ben cierpi z powodu tych wszystkich konotacji kulturowych z koniem związanych. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, jaki jest koń, każdy widzi albo baba z wozu – koniom lżej. A przecież wszystko w naszym świecie koniom zawdzięczamy. A przede wszystkim komputery i komórki. Bo gdyby nie konie, kto robiłby w polu, nad rzeką, ciągnął łodzie w ich górę, na ulicy, gdy szarpały wagony tramwajowe, w kieracie, przy żarnach.

One pracowały a ludzie myszki komputerowe wymyślali.

Koń nigdy nie był uparty jak wół, nie był głupi jak osioł, ale zawsze silny jak tur i szybki jak wiatr.


Kiedyś Ben chodził do pobliskiego baru na setkę. Omal się z tych wszystkich trosk nie rozpił. Przygarnęła go pewna perkusistka. Wyleczyła z depresji, na szyję krawat wieszała, dwukonną bryczkę mu załatwiła. Nie chodził już po mieście jak łazior jaki, ale elegancko, szykownie. Ludzie mówili, patrz, ale koń ma furę! Niezłą kasę musiał na nią wydać. I Benowi się to podobało. Był wdzięczny perkusistce, która uwielbiała, gdy on kopytami masował jej skronie, a zbolałe stopy lizał szorstkim językiem.

Tworzyli zgraną parę. Ale nic przecież nie trwa wiecznie. Perkusistka pojechała na tournée a Ben – poszedł na Połoninę. Tam spotkał młodą klacz, mają trójkę źrebiąt i żyją do dziś w szczęściu i harmonii. Ben tylko co jakiś czas wpada do mnie z nadzieją, że wyciągnie mnie stąd do siebie, że razem popasać będziemy na tych wielkich łąkach, bardziej aromatycznych od niejednej prerii. Obiecałem mu, że jak tylko znajdę partnerkę – natychmiast do niego dołączę.

Więc szukam chętnej, która stanie u mego boku, pójdzie krok w krok na dalekie południe, gdzie będę jej na gitarze grał, do ucha cicho rżał, podkową włos mierzwił a w nocy przez jej preryjkę gnał.

Uściskaliśmy się, stare konie, łza w oku się zakręciła.

– Pięknie jest mieć marzenia…

– O, tak, a jeszcze piękniej nie móc ich spełnić.

Klepnąłem go w zad, on mnie w dwa, a w Korytarzu dał się poczuć zapach świeżo skoszonego, schnącego siana.


Dziewczyny przytulcie konia. Lub choćby konika. Niech sobie powierzga, pohasa, od głowy aż do lasa.


Add Comment