17 lutego

RAPORT WOŹNEGO z 17 lutego 2023 roku
Miejsce: Korytarz nad Morze
Osoby:   Wichura
                Duszcz
                Skulisko – (???)
                Naiwność
                Sala Prób
                Będzie dobrze
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

Z cyklu „PIENIOŁY” – RODZIAŁ TRZECI – FRAGMENT


Wieje już z od południa.


Podjechałem pod drzwi redakcji. Wiatr pluje garściami deszczu, a muszę zabrać kilka kartonów z płytami. Chmury, te nad horyzontem jakby się zaparły i przepuszczają światło, żeby to pędzące ku nam szaleństwo mogło rozejrzeć się wokół, obmyślić plan zniszczenia…

Automapa, wybór celu podróży, dom…. I komunikat. Ze względu na warunki atmosferyczne trasa niedostępna.

Nie rozumiem.

Nie ma już drogi do domu?

Ruszyłem dość gwałtownie.

Wycieraczki pracują coraz szybciej. Na wskaźniku prędkości 80, 60, 45 na godzinę. Byle wydostać się z miasta.

Radiowe komunikaty i znów SMS – będzie wiało całą noc, trzeba schować wszystkie ruchome rzeczy, nieprzytwierdzone, które wichura zdolna jest rzucić za siebie.

Przed Goleniowem – wypadek. Komunikat drogowy – czas opóźnienia w podróży: 1:25 godziny.

Leje. Leje coraz mocniej.

Wolno posuwamy się dwoma rzędami, zostawiając pas środkowy dla służb.

Nie wyobrażam sobie, żeby coś złego mogło mnie teraz spotkać…

Niepokój siedzi na tylnym siedzeniu. Patrzy mi prosto w oczy. Unoszę lekko lusterko wsteczne. On przesuwa się na prawą stronę. I dalej patrzy na mnie.

Teraz leje już całkiem mocno.

Za starym zjazdem na Goleniów – ruszam, skaczę do przodu. 160, 140, 120…

Jak on wyłączył ten tempomat? Zwalniam gwałtownie do 60. A i tak widoczność beznadziejna.

Prawy pas, 50, 40…

Komputer przelicza trasę dla wybranej średniej prędkości jazy. Będę jechał ponad dwa razy dłużej niż zwykle.

Ale dojadę.


Już jakiś czas temu stwierdziłem, że nie będę dłużej chował rzeczy i spraw, które nie są dość mocno przytwierdzone, wystają, sterczą, przeszkadzają a najgorsze – ciągle dają o sobie znać, budzą nieuzasadnioną o nie troskę. To takie wodorosty na podwodnej części kadłuba, które spowalniają mój bieg.

Usunę je. Oddam wichurze.

Wyrzucę, wyniosę, oczyszczę przestrzeń, którą wypełniały tworząc cały ten mój zaśmiecony świat. Niemal każda z nich to jakaś chorobliwa troska, obawa, że ona lub on sobie rady nie dadzą, że muszę o nich zadbać, nadzorować, pilnować, podpowiadać, przestrzegać, napominać, objaśniać… Na tym polega wychowywanie i troska. Na tym polega… Hm… To moja ułuda…. Nie ostatnia. Tak, teraz jest to już tylko mój problem. Moje mity i motywacje. I to twarde zapewnienie: już niczego w życiu innych nie chcę zmieniać. Wiem, że ten stoczy się w przepaść, tamci rozbiją się o skałę a oni – zapętlą swoje życie bardziej niż ja moje wszystkie trzy.


Przyspieszam. Wiatr napiera na lewą stronę auta. Jak pojadę szybciej, to łatwiej prześliznę się przez ścianę wichury? A może jednak zwolnię, bo ona, wyskakując zza osłony lasu dopadnie mnie ze zdwojoną siłą, wytrąci z rąk kierownicę…

Zjeżdżam na prawy pas, 70, 55, 50…

To już zawsze będzie mój pas? Dedykowany i właściwy?


Majstrowie zaczęli dziś ustawiać rusztowanie. Mierzą, docinają, podkładają, łapią pion. Jak krawcowa upiększyć chce pannę młodą, tak oni zamierzają naprawić dom. Stary dom. Bardzo stary dom. Tę ścianę trzeba wyburzyć, powyginała się i odeszła od pionu. Zawali się. Ptaki wydziobały styropian uszczelniający poddasze. Wszystko trzeba zerwać, wstawić dobrej jakości wełnę mineralną, obudować lukarny, potem ocieplić i pomalować.

– Będzie ładnie….

Majster wyciąga rękę po zaliczkę. Patrzy, jak odliczam banknoty.

– Tyle na dziś wystarczy. Będzie na transport i śruby, bo w tamtej hurtowni takich nie mieli.


Będzie dobrze.

Nie, nie będzie dobrze. Ani też źle. Czas waloryzacji już minął. Kiedyś pewnie wdałbym się w dyskusję, żartował. On zapewniał, że dołoży starań, że zna się na robocie, gorsze ruiny ratował.

Ratować ruinę….

Trudno o większy nonsens. Wielu jednak ufa, że ta sztuka ma sens. Tak, ale jaki, po co?

Po co komu ruina?


O świcie, tuż przed piątą obudziłem się z gotową myślą: Sala Prób.

Kto mi podsuflował te słowa? Kto podpowiedział myśl?

Sala Prób to pomieszczenie puste. Niekiedy bez drzwi, bywa, że z małymi tylko oknami, ale zawsze bez mebli, wolne od jakiegokolwiek akcentu, który dostrzeżony mógłby pełnić rolę rzutki podanej tonącemu.

Sala Prób to miejsce na jeden tylko rekwizyt. Na głównego i jedynego aktora.


Uderzenie wiatru tak silne, że poczułem je wręcz boleśnie. I ten huk…

Ale na Sali Prób panuje… nic.

Jakiś niesłyszalny głos pyta bez słów:

– Od czego chciałbyś zacząć?

– Nie bardzo wiem… – próbuję kluczyć, choć doskonale zrozumiałem to pytanie.

– Bądźmy profesjonalistami – usłyszałem inny, pozbawiony dźwięku głos, tym razem kobiecy.

– Od początku? Nie, chyba od… dna.

– Skąd wiesz, gdzie ono jest? – zapytał ten pierwszy.

Obleję, jestem pewny. Nie mogę się skoncentrować, zadaję pytania, za które sam skarciłbym każdego studenta.

– Masz dwie drogi. Pochylić się nad każdą sprawą lub raz, nad wszystkimi.

– Ale w obu tych przypadkach mój osąd nie będzie sprawiedliwy.

– Nie musi takim być. Nikt od ciebie tego nie oczekuje, poza tobą samym. Werdykt wydasz w swoim imieniu, sobie, w sprawie, którą sam zdefiniujesz.

Poczułem ogromną suchość skóry dłoni. Krem rozlał się chłodem. A ręce wpadły w pełen dezorientacji taniec zakłopotania.

– Nie radzisz sobie. Zbyt mocno jeszcze stoisz na ziemi brukowanej twoimi błędami. Po nich stąpasz przez całe życie. Twoich sukcesów nie starczyłoby nawet na krótką ścieżkę.

– Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie wszystko było złe, było sporo pomyłek, ale też mnóstwo dobrych efektów. Mylić się, rzecz normalna, ale to były błędy techniczne, nawet jeśli w jakimś sensie skorygowały drogę mojego życia to nikogo nie zepchnęły na boczny tor….

Zawahałem się raz, dwa, ukryłem twarz w dłoniach. W nich tkwiły imiona wszystkich znanych mi ludzi…

Miałem pełną świadomość paraboli, jaką mogę teraz wykonać. Wszystko postawię do góry nogami. Niech porażki rozpadną się, by z ich pyłu wznieść sukces.


Już w domu. Wyszedłem na taras. Morze szaleje. Wichura rzuca się na wierzchołki drzew rozrywając o nie całe podbrzusze. Wszystko wokół chyli się pod naporem  strumieni deszczu.


– Czujesz ten wir wokół ciebie?

– Tak. Aż nadto dobrze.

– Ani przez chwilę twojego życia nie był słabszy. Tylko wcześniej nie zwracałeś na niego uwagi. Do dziś, do chwili, gdy wszedłeś w tę wichurę. Pora zaczynać. Sala Prób czeka.

Drzwi tarasowe domknęły się bezszelestnie. Na ściance balustrady balkonowej widziałem obrys mojej sylwetki. Nie, nie jest zimno. I deszcz tu nie sięga.

– Musisz zacząć od początku. Widzisz te drzewa, w których przyglądasz się codziennie, od tylu lat?

Ciemność spowiła wszystko. Nic nie widać. Ale kora każdego z tych drzew jest w banku mojej pamięci. Sikory, dzięcioły, gołębie… Dzielę z nimi te drzewa.

– Tak, ja wszystkie je czuję. Wszystkie i każde.

– Przejrzyj się w nich, teraz, gdy one patrzą tylko na ciebie. Najważniejsze jest to, abyś nabrał niezachwianej pewności, że ty to ty, że masz pełną świadomość swojej osoby. Sprawdź, że kontrolujesz każdy swój odruch i wszystkie myśli. Otwórz się na wszelkie bodźce. Poddaj się weryfikacji.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy rozumiem wydane sobie polecenie. Czy jest ono wykonalne, a jeśli tak, to od czego zacząć? Że ja, to jestem ja….


Przypomniałem sobie, jak kilku cenionych przeze mnie artystów, aktorów mówiło, że od pewnego mementu przestawali grać. Rezygnowali z kostiumów, z makijażu scenicznego. Wychodzili i mówili swoje role do widzów, których traktowali tak, jak kogoś bliskiego, dobrze sobie znanego. Niczym nie chcieli się od nich różnić. Oczywiście doskonale potrafili korzystać ze środków artystycznego wyrazu, ale tylko po to, by dotrzeć głosem do tych z końca sali, by podkreślić emocje zawarte w słowach.

Jednego ze znajomych zapytałem: grasz dla siebie? Skinął głową.

Ja widowni nie mam, aktorem nie jestem, a muszę przekonać siebie, że jestem tym, kim jestem.

Pomyślałem – zacznę zdejmować z siebie kolejne warstwy. Poszukam te słabsze, zaczynające gnić, wstydliwe i położę je daleko od ważnych, cennych, chlubnych.

– Nie… Widać, że jesteś tylko człowiekiem…. Znów chciałbyś się zatracić w szczegółach. A ty musisz wiedzieć od razu, tu i teraz – skoro masz pełną świadomość siebie samego, to czy ją akceptujesz, czy nie? Czy twoje czyny w pełni cię charakteryzują? Idąc rozpoznałbyś od razu, że ten, kogo właśnie mijasz to jesteś ty? Cały ty?

– Tak… – powiedziałem po chwili wahania. – Ale nie pięknym…

– Piękno wymyślili trędowaci. Chcieli ukryć pod nim swoje wrzody.


Kolejny alert pogodowy. Wiatr tak zmieszał noc, że sama siebie już chyba nie widzi. Potyka się o wydmy, złamała pierwsze drzewo… Hm… A gdzie teraz są mewy? A wrony, kruki, gołębie, których tu tak wiele przy silnym nawet sztormie?


– Test trzeci. Może zaboleć. Musisz się obejrzeć za siebie. Ale nie staraj się zapamiętywać i rozpoznawać znajome twarze. Jeśli to zrobisz, możesz nie dostrzec innych.

Podwiązani…. Czy są ze mną?

Dłużnicy, wierzyciele, powiernicy, prześladowcy. Stoję od dłuższej chwili i szacuję, jak liczny mogliby oni wszyscy orszak utworzyć? Wymieniam nazwiska, przypominam sprawy. Ale też łudzę się, że być może ktoś mi darował, machnął ręką, skomentował dobrodusznie.


SMS z newsem: 11 dni po trzęsieniu ziemi uratowano trzy osoby. „Zwrócili mi syna”.


Jeśli się odwrócę i komuś spojrzę w oczy, nie zmażę krzywdy kiedyś wyrządzonej. Ale w równej mierze to może być mój oprawca, jak rozumiem?

Nie, tych nie chcę widzieć. Ale wiem, że nie mam na to najmniejszego wpływu. Pocieszam się jedynie tym, że im dłuższe życie, tym krótsza o nim pamięć.

– To prawda. Ilu ludzi poznałeś w swoim życiu, a ilu pamiętasz? Ilu nigdy się we wspomnieniach nie pojawiło, a ilu przemknęło przez pamięć bez żadnego znaczącego celu.

Zapomnienie jest immanentną cechą przemijania.


Gdybym, pomyślałem w tej chwili, był nauczycielem i w wypracowaniu ucznia przeczytał takie zdanie – wziąłbym je w kółko i opisał: banał!!!

Ale dziś wiem, że nie ma większych prawd nad banały!


Add Comment