08 stycznia

(fragmenty)

Jakoś tu pusto…

Czy to pogoda, czy może święto jakieś? Poza tą kobietą nikogo więcej dzisiaj nie widziałem. Lubię ten spokój. Tę ciszę. Bywa, że w takiej chwili wysłyszy się jakiś dawno zapomniany dźwięk, uśmiech, zgrzyt… To ciekawe… Im mniej bodźców tym bardziej bariera zmysłów mięknie, słabną przegrody, puszczają hamulce blokujące przenikanie odgłosów z innych światów: minionych, nieznanych, nieprzypuszczanych… Także tych niechcianych. One bywają agresywne, natrętne, trudne do okiełznania. Ha, ha… Cóż za określenia. Jakbym jenerałem wojska jakiegoś był. A mógłbym, mógłbym. Ranga i respekt. No i wiek! Warunki mam! Od razu poczułby się człowiek lepiej…

Co ona tam robi? Już trzeci raz rozwija ten rulon i znów pęta go wypłowiałą wstążką. Znowu usiadła i – mam wrażenie – nasłuchuje. Oczy wolno wędrują od lewej do prawej strony, jakby jakiejś kartki… Czy ona coś czyta? Dłonie, teraz widzę dokładnie, tak, ona gra. Na fortepianie? Zatrzymała się. Ręce opadły na staromodną welwetową suknię. Pomyliła się? Odetchnęła głęboko, wyprostowała i… i zaczyna grać od początku? Żałuję, że nie słyszę, co gra? Urwała… Na twarzy maluje się irytacja. Wargi lekko drżą, a na skroni, nie mylę się, widać – czy to możliwe – szron? Ona… zamarza? I płacze…. Nie do wiary, po policzku stoczyły się dwie bezdźwięczne lodowe półnuty. Rzeczywiście, nie jest tu za ciepło, nie jest też aż tak zimno, żeby… Wstała, odłożyła torebkę i ruszyła z miejsca, a za trenem jej sukni podniósł się jakby śnieżny pył…

Teraz widzę ją doskonale. Piękna… Dystyngowana… Chłodna… Wolno uniosła lewą…, teraz w ślad za nią podążyła prawa dłoń. Długie, niewiarygodnie długie i białe palce szukały sferycznej klawiatury. Opuszki czekały na spotkanie z instrumentem, nerwowo pożądały zgubionych gdzieś dźwięków… Kobieta zwracała się wolno w lewą, teraz w prawą stronę. Jak człowiek ociemniały – próbowała poczuć realny świat, oprzeć się o cokolwiek, ale… nieustannie trafiała na pustkę. Na muzyczną pustkę.

Hm… Czyja to była bajka? Już nie pamiętam. Pewna biedna kobieta została przywołana do bogatego domu, aby tam sprzątać piękne pokoje. Któregoś dnia zabrała ze sobą córkę. W bogatym domu też była mała dziewczynka. Dosłała właśnie wspaniały prezent – mały, biały fortepian. I próbowała na nim grać. Ta dziewczynka z nędznej chaty była zafascynowana dźwiękami, melodią i tym prześlicznym białym fortepianem. Wróciła do swojego biednego domu. Siadła przy stole, małe zziębnięte rączki uniosła nad blat i… zaczęła grać. Zapamiętała wszystkie uderzenia w klawisze, które bogata dziewczynka dotykała pod okiem nauczyciela. Kolejny raz, gdy matka sprzątała salony, biedna dziewczynka znów obserwowała swoją rówieśniczkę. I jak poprzednio – zapamiętała wszystkie nuty. W domu – grała i grała, a – jeśli pamiętam tę bajkę – matka narysowała jej wtedy na desce klawiaturę, taką samą jak ta w pięknym białym fortepianie. I kiedy kolejny raz biedna dziewczynka przyglądała się panience, ta zauważyła ją i poleciła, aby wyszła z ukrycia. Popatrzyła na biedną sukienkę, na włosy upiete pod biedną chustką. Zasiadła za klawiaturą swojego fortepianu. Ja umiem grać – powiedziała zarozumiale. Ale jej palce nie trafiały w klawisze, dźwięki w popłochu uciekały we wszystkie kąty komnaty. Biedna dziewczynka zaczęła się śmiać. To rozzłościło przyszłą dziedziczkę. Ty nawet tak nie potrafisz – odezwała się z wyrzutem. Potrafię, powiedziała biedna dziewczynka. Usiadła przed instrumentem i zagrała tak pięknie, tak melodyjnie i lekko, że zbiegli się wszyscy domownicy.

Jak to w bajkach bywa, uboga pianistka zapewne została wyrzucona wraz ze swoją matką, obie wróciły do domu. Zasmucona matka zamartwiała się, skąd weźmie pieniądze na jedzenie? Wtedy jej córeczka usiadła przed niemą, narysowaną na zwykłej desce klawiaturą i zagrała matce najpiękniej jak potrafiła. Obie znów poczuły się szczęśliwe, a los…? Los nie skrzywdził ich. Lubił muzykę i od czasu do czasu wpadał na bezgłośne koncerty.

Może – pomyślałem – opowiem tej kobiecie tę historię? Pewnie wszystko, a przynajmniej wiele w niej pokręciłem, lecz ważne jest w końcu to, że muzykę trzeba mieć w sobie.

Kiedy tak się zadumałem, ona podeszła do mnie i na stole położyła kartkę, białą jak pierwszy lód. W górnym lewym roku dostrzegłem fragment klucza wiolinowego i chyba dwa krzyżyki. A więc tonacja pogodna, może nawet radosna? Ale potem już nie było nut, pauz, taktów i temp. W prawym dolnym rogu odczytałem polecenie: da capo… To dobrze, czyli – od początku. Bo pogodną muzykę trzeba grać bez końca.

– Zgubiłam muzykę… Grałam ten utwór od kiedy tylko pamiętam. Ta melodia, tylko ona była w stanie wywołać uśmiech na twarzy mojej matki. Matka umarła rok temu. Kiedy skończyła się żałoba, siadłam do fortepianu, żeby zagrać tę melodię, tę ukochaną pieśń dla mojej matki… Otworzyłam teczkę z nutami, a po muzyce została tylko ta pusta kartka. Muzyka odeszła? Więc przyszłam, żeby zapytać, gdzie znajdę tę melodię? Czy ktoś mi ją ukradł? Może zgubiłam ją, zamartwiając się w głębokiej żałobie? Jak odzyskać tamten rytm, to brzmienie i to matczyne skinienie głową, gdy kończyłam grać, bo ona wiedziała, że tam, na końcu jest napisane: da capo!

Już chciałem się odezwać, ale nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć tej kobiecie? Ona, uniosła oczy i z uwagą oczekiwała. Zdobyłem się tylko na uśmiech… Ale ona – nie zareagowała. Nie widziała mnie… Zaczęła się rozglądać wokół siebie, jak ktoś, kto wie, że jest sam w pomieszczeniu. Nagle usłyszałem jakby trzask, niegłośne, ale wyraźne pęknięcie.

Kobieta nie poruszyła się, wstrzymała oddech a jej oczy błądziły gdzieś, wiodąc głowę w poszukiwaniu tego ledwie słyszanego dźwięku. Chwyciła torebkę. Dźwięk się nieznacznie przybliżył… Zaczęła nerwowo czegoś szukać w torebce. W pewnym momencie gwałtownie uniosła głowę do góry, zastygła w jeszcze niepewności, ale wolno zaczęła wyjmować dłoń z torebki. Znalazła! Spojrzała na niewielki biały kartonik, fotografię matki, zrobioną w dniu, w którym ta ukończyła konserwatorium. Była świetną pianistką, oklaskiwano ją we wszystkich salach koncertowych świata. Stała się uosobieniem i kwintesencją muzyki. Recenzenci nie szczędzili jej pochwał. Kobieta patrzyła na tę fotografię, a wyraz jej twarzy uzmysłowił mi, że choć od oczu matki dzieliła ją długość dłoni, to ona musiała pokonać wielkość wszechświata by do tych oczu dotrzeć.

– Mamo, jak ja mogłam… To ty jesteś moją muzyką! A ja pamięć o tobie okryłam kirem. Schowałam zdjęcia, zasłoniłam okna, wyniosłam kwiaty – wszystko, co tak kochałaś! I przestałam grać! Grać tę twoją melodię. Mamo, już ją słyszę, tę melodię, tę którą pierwszy raz zagrałaś w dniu, w którym się urodziłam. Ta melodia to… to jestem ja! Jak mogłam nie wiedzieć o tym wcześniej?

Mamo!

Add Comment