06 lutego

RAPORT WOŹNEGO z 06 lutego 2023 roku
Miejsce: Korytarz (półpusty)
Osoby:  Skrzydła…
                Kamień
                Skulisko
                Prawda, która nie wie, czy jest prawdą
                Czechow z o.o.
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 

Ledwie się pierwsza godzina obudziła, w Korytarzu stał już ten mężczyzna. Spodziewałem się, że ktoś taki na pewno tu przyjdzie. I nie będzie to łatwa rozmowa. Na palcu prawej ręki wyraźny ślad po obrączce. Kilkudniowy zarost, lekko przetłuszczone włosy i przygaszony kolor koszuli.

– Może straciłem czujność, może zbyt ufny byłem wobec życia, które niewiele już miało dla nas atrakcji. Albo więcej niż kiedykolwiek wcześniej! Ot, wnuki!… – zawiesił głos, tak mniej więcej na poziome goryczy przechodzącej w rezygnację. – Powiedziała do mnie: jednak jesteś już stary… Kiedyś mówiła; gruby, oferma, łamaga, chwalipięta… Śmialiśmy się do łez. A dziś, że jestem już stary…

Chyba dobrze, że nie patrzył mi w oczy. Co ciekawego można dostrzec w pustce, w bezradności zdradzonej. To tak, jakbyś szedł po wąskich stromych schodach, ale trzymając się solidnej poręczy, którą w jednej chwili ktoś ci odbierze. A iść musisz dalej. Tak to działa, życie przerw nie robi. Siedział przybity, wolno kiwał głową w lewo, w prawo, nie mógł zrozumieć, dlaczego pchnęła go w przepaść?

– Skoro ja jestem stary, to ty też nie masz specjalnych powodów do radości.

– To twoja wina, przy tobie i ja też musiałam się zestarzeć … – nie rezygnowała. Na twarzy kobiety, która stała tuż za nim rysowała się wyraźna irytacja, a nawet złość.

Z obu stron oczu wachlarze zmarszczek, tych od śmiechu. Ten głos tak donośny, którego nic zagłuszyć nie było w stanie. Głos przekupnego prokuratora, który nie radząc sobie z brakiem argumentów – oskarża bezpodstawnie i bezkarnie.

– Tak, powiem panu, że kobietom chyba łatwiej przychodzą słowa tak skrajne i bezkompromisowe, choć z natury swej nikt tak jak kobieta nie potrafi utrzymać sekretu. Ona nie odezwie się, choćbyś pasy z niej darł. Nie zdradzi, nie przyzna się, nie ujawni, nie odpowie na pytanie. Kamień. Kobieta jest z kamienia. Jest jak głaz, ale i jak diament. Sama o tym decyduje. Dlaczego dziś, gdy ostatnio snuliśmy tyle planów, stawialiśmy sobie nowe zadania, dlaczego teraz właśnie mi to powiedziała?

Uniósł lekko głowę, powieki ciągle miał zamknięte. Twarz prawie alabastrowa, najmniejszych emocji. Lekko się wyprostował i prawą rękę wolno przesunął nad blat mojego biurka, jakby chciał na nim położyć… skrzydła.


Kiedyś, w gronie kilkudziesięciu młodych entuzjastów telewizji dyskutowaliśmy nad tematami dużych przedpołudniowych bloków tematycznych. Dwie z aplikantek wydawały się szczególnie aktywne. Strzelały wizjami i pomysłami. Co kolejny to, jak klapsa, tak, ta gruszka. Słodka, niebywale soczysta, ociekająca lepkim miąższem. Pod warunkiem, że sama nie spadnie z drzewa na ogrodowy chodnik. Wtedy wszystkie jej walory zamieniają się w złość, spijana przez otumanione słodem pszczoły.

Słuchałem tych propozycji i jak mydlane bańki, przebijałem szpilką spojrzenia.

– Pokaż mi matkę, która ma ośmiomiesięczne dziecko, dzień i noc przy nim czuwa, a gdy około dziesiątej rano maleństwo uśnie – ty dajesz tej kobiecie chwilę wytchnienia przed telewizorem, w którym serwujesz program: przewijanie niemowląt, podgrzewanie mleczka, najlepszy spacer, higiena piersi matki karmiącej. Każda z tych kobiet zwymiotuje taką ofertę. Zróbcie program ciekawy, dla wszystkich, także dla karmiącej matki, program o… o…  kamieniu.

Kamień? Temat kilkugodzinnego bloku przedpołudniowego w telewizji miejskiej? Rozdyskutowany nastrój narady prysnął, jak… jak kamień w wodę.

– Zatem – notuję…. –  powiedziałem, patrząc na białą kartkę, która zaskoczona moją propozycją, sama odwróciła się na drugą stronę, by nie cierpieć mojego poirytowanego wzroku. Zebrani milczeli, niektórzy bulgotali, inni udawali, że chyba jadą pociągiem i podziwiają piękne obrazy przyrody za oknem.

– Widziałaś kamień? Jaki jest…? Powiedz…

Padło jedno, trzy, pięć określeń.

– A gdzie ostatnio widziałaś kamień? Co on tam robił? Leżał, ot tak, bez sensu, a skąd się tam wziął? A w poezji – występuje kamień? Czym zajmuje się jubiler? Psycholog – czy w swojej praktyce odwołuje się do kamienia? Kim jest jego pacjent? A o co chodzi z tymi kamieniami nerkowymi? Czy urolog mógłby przez dziesięć minut mówić o kamieniach? A skoro już medycyna nam się ujawniła, co z kamieniem nazębnym, kamieniem w czajniku po ugotowaniu wody, w rurach wodociągowych?

Po godzinie przyszły te dwie aktywistki.

– A możemy zrobić dwa bloki po cztery godziny każdy, bo w jednym to my się z tym kamieniem nie zmieścimy…

Ta metoda okazała się stosunkowo twórczym patentem na monotematyczne pasma telewizyjne. A był to rok 1990. W eterze funkcjonowały tylko dwa programy telewizyjne, ogólnokrajowe. Ruszały kablówki, startowały dopiero pierwsze inicjatywy prywatne. Tu i ówdzie pojawiały się anteny satelitarne. Nie było wzorców, konkurencja nie istniała, potrzebni byli szołochowowie, którzy ten beztelewizyjny ugór zaorają. Dziś z tych młodych ludzi nie ma w tv nikogo. Szybko odeszli. Byli twórczy, pokazali, że można, więc stali się groźni dla zmurszałych niemocą telewizyjnych „profesjonalistów”. Pozbyto się ich. Do tv wróciła impotencja intelektualna.


– Rzeczywiście, jestem stary. Nawet trochę się sobie dziwię, że jakoś wcześniej tego nie zauważyłem.

– No właśnie… – kobieta znów odwróciła się w naszą stronę, wychodząc z cienia. – Popatrz, jak ty chodzisz? A wiesz, jak wstajesz z tego swojego fotela? Kiedyś dwa susy i byłeś przy lodówce, a po kolejnym znów siedziałeś obok mnie na kanapie, z tymi swoimi paluszkami, wścibskimi i…. Boże, wybacz, jak ja wtedy grzeszyłam… A dziś, żeby wstać z fotela, pół godziny ci mało. I tak się dziwię, że nie chodzisz w rękawiczkach, bo ty chyba się ,mnie brzydzisz? Robisz wszystko, byleby mnie nie dotknąć…

– Ta… Ja rzeczywiście się starzeję. Bo kiedyś, zanim wzięła oddech, żeby mnie skrytykować, zamykałem jej usta namiętnym pocałunkiem, rzucałem się na nią, jakby była perskim dywanem. Jak i gdzie myśmy się kochali! W sytuacjach krytycznych – obiecywałem. Idealny manewr, działający na wszystkie kobiety. Obiecuj, mówili koledzy, a znów wciągnie cię do szalupy. Łobuz byłem, ona to wiedziała, i chyba to właśnie jej się we mnie najbardziej podobało. To jak przepraszałem, przyrzekałem, szyję całowałem. A ona… nawet podpowiadała, co mam jej powiedzieć lub obiecać… Więc dlaczego straciła umiejętność widzenia kolorów? Widzi mnie tylko w barwach czarno-białych, a więc wyłącznie od zewnątrz. W środku ciągle jestem sobą. Ale kiedy próbowałem jej to powiedzieć – robiła kwaśną minę. Wołała: przestań się wygłupiać? Zachowuj się poważnie… Zejdź mi z drogi, stoisz tu jak kamień jakiś….



Adam Grzymała-Siedlecki, którego poglądy są mi od lat niezmiernie bliskie, może także poprzez lekkość ducha z jakim je prezentował, odniósł się do żywej na przełomie XIX i XX wieku dysputy na temat obiektywizmu krytyki literackiej. Przywołał, oczywiście Czechowa. Ten, jednemu z bohaterów swoich opowiadań nakazał skrajny obiektywizm. Żadnych subiektywnych opinii i ocen. Świat prezentujemy takim, jaki on jest. Czyli? Co ów bohater – jak wspomina Grzymała-Siedlecki – mógłby powiedzieć o Wiśle? Tylko to, że jest rzeką. Każde inne zdanie byłoby sądem nieobiektywnym, tendencyjnym, nacechowanym emocjonalnie, narzucającym innym swoją opinię, propagandowym, ym, ym, ym… A co przy takim założeniu można byłoby odpowiedzieć na pytanie: kim jest człowiek, mój mąż, moja żona?


– Ona ma rację. W końcu ona mnie zna jak nikt inny. Wszystkie żale i pretensje już sto razy mi wypomniała, więc nigdy wcześniej jej oskarżenia nie zrobiły na mnie żadnego wrażeni, dlaczego teraz miałbym się tym oskarżeniem mnie o starości przejąć w jakiś szczególny sposób? A niech sobie mówi, niech gada, wiedźma jedna, człowiek tyle jej życia poświecił, znosił te humory i dąsy, to zamiast za to wszystko podziękować, haczkę w plecy, i to odwrotną stroną ci baba jaga jedna wbije…

Biurko jakby lekko się w moją stronę cofnęło. A skrzydła, które ten mężczyzna, nie wiem czemu tu przyniósł, też położyły się po sobie.

– Jak wychodziłem z domu i biegłem na przystanek autobusowy, to przez czterdzieści lat zajmowało mi to poniżej minuty. Dziś idę tam dwadzieścia minut. Wtedy widziałem tylko klamkę zamykanych drzwi i słupek przystanku. Pomiędzy – w oczach migała mi taśma rozmazanego obrazu świata. Dziś powiem ci, ile dokładnie drzew rośnie na tej trasie, jakie to są drzewa, nazwę wszystkie ptaki, które w nich gniazdują, powiem, która ławka, o której godzinie w parku będzie wolna, a która zajęta. Zapytaj, a ja ci powiem, na którą zmianę sąsiad chodzi do pracy, powiem ci, że dziś jest poniedziałek, bo ta wdowa po taksówkarzu idzie do spożywczego po zakupy. Ona robi je tylko jeden raz w tygodniu, w poniedziałek. Widzisz tego malca? Sierota. Mówił mi, że ojciec był pilotem. Zaczekaj, tylko dam gazetę temu staremu dziadowi, który siedzi na tamtej ławce …

Wychylił się i rzeczywiście w jego wysuniętej ręce widziałem zwinięty w rulon pewnie jakiś tygodnik. Jeśli mnie wzrok nie myli, numer lutowy z 199… roku.

– A, tak się wymieniamy, prasówkę sobie robimy, nadrabiamy zaległości. Głupio tak jakoś, wie pan, wyrzucić nieprzeczytaną gazetę. Potem już tej luki w pamięci, że żył pan w ciekawych czasach się nie nadrobi. A tak, spokojnie doczytam, o co w gruncie rzeczy w tym konflikcie jednych z drugimi chodziło?

– Skleroza jedna… Sto razy czytałeś już tę gazetę, a za każdym razem, gdy ją bierzesz w rękę – dziwisz się i mówisz: patrz, a skąd tu ta gazeta, pewnie jeszcze jej nie czytałem – wyrecytowała niemal na jednym oddechu, po czym znów odwróciła się w cień.

– Sam pan widzi… Jędza… Wie pan, teraz sprawy szybciej stają się jasne Człowiek wie, kto kiedyś miał rację, no bo wiadomo, co się wydarzyło później. Ile rzeczy się w ten sposób w pamiętaniu świata prostuje. Ot, na przykład…. Nie wiedziałem, że czterdzieści lat temu ludzie… Ludzie…

Zaciął się? Włożył rękę do kieszeni. Dłuższą chwilę przewracał tę pustkę, którą kilka razy dziennie sprawdzał, ale w gruncie rzeczy nie wiedział, czego szukał. Został tylko odruch… Po chwili wstał, odgiął połę marynarki przyglądając się deseniowi materiału z jakiego została uszyta. Pewnie to nie tę miał dziś włożyć, może w tej innej miał coś ważnego w kieszeni. Nic nie szkodzi, sprawdzi w domu. Spojrzał na mnie. Przez chwilę przyglądał mi się szukając w pamięci moją twarz, miejsce, w którym siedzieliśmy, cokolwiek, co znów podłączyłoby go do jego świadomości…

–  A, przepraszam, nie zauważyłem, myślałem, że nikogo tu nie ma. A pan tu tak sobie siedzi… Długo? Miło tu…. No, no… A mówią, że mrozy jeszcze wrócą. Panie, mrozy… Dziś mrozów już nie ma. Kiedyś to były mrozy. Zaraz… zaraz… Tak… No, tak, dobrze mówię, te samochody, panie tak psują powietrze… Ale ja chyba panu przerwałem, przepraszam…. No, no… i tak to właśnie jest. Gaduła z pana, miło się rozmawiało. Na mnie już czas. A pan w którą stronę? Bo ja… w każdą…. Teraz mogę już, dokąd tylko zechcę. Do widzenia, do widzenia….

Na biurku została stara gazeta… Pod nią skrzydła.


Add Comment