20 stycznia

RAPORT WOŹNEGO

(przedszkic szkicu)


– Dam radę, dam radę…

Wolno siadałem za biurko, ale kątem oka obserwowałem panią, która najwyraźniej nie radziła sobie ze swoją zwiewnością, a wręcz miała z nią kłopot. Gdy ta dama chciała pójść zdecydowanym acz wybiegowym krokiem do przodu, jej zwiewność jakby się wstydziła, chowała za plecy, ściągała falbanki, a maleńki kapelusik dociskała do fryzury, widać – wczoraj tapirowanej chyba szczotką druciarską. Talia wyeksponowana, nóżka w cielistym trykociku, niewykluczone, że zwieńczona własnoręcznie dzierganym barchanikiem. Ale wszystko, co o kobiecie tej mogło powiedzieć najwięcej, to jej dłonie. Taaakie dłonie… Jak dwie mureny, okopane podmorskim piaskiem i żwirem… Te ręce były opancerzone koronkowymi rękawiczkami z nonszalancko rzuconym tu i ówdzie cekinem, malusieńkimi koraliczkami i trzema szwami, które jak dystynkcja wojskowa strzegły wierzchniej części dorodnych dłoni. Od dawna już nie całowanych…

– W sprawie ślubu…

Ciekawe… Ale przyszła sama!? I dlaczego tutaj? Jeszcze raz wyciągnąłem szyję, ale nie zauważyłem, aby podążał za tą dystyngowaną bez wątpienia damą wianuszek jej druhen, nie grała na zapleczu orkiestra, nikt szampana do kieliszków jeszcze nie nalewał.

– Prawdę powiedziawszy, z natury jestem osobą o tradycyjnym, konserwatywnym podejściu do kwestii obyczajowych. Ale skłamałabym twierdząc, że nie porywa mnie ta nowoczesność, wyzwolenie, wielobarwność czy mistycyzm sprzedawców znanej sieci handlowej. Widac ich w każdej telewizji i reklamie internetowej. Nie. Ja, proszę pana, cenię sobie przede wszystkim siebie dla mnie samej i mnie dla samej siebie. O, no co pan…? Mina jak u słupa ogłoszeniowego. Tyle na nim plakatów, ale on żadnego nie widzi… A to wszystko takie proste. Pan to zrozumie, bo zapewne – proszę nie żywić do mnie urazy, nie odbiega od normy. A normą jest co? Zapewne był pan żonaty i mogę chyba zaryzykować przypuszczenie, że niejeden raz? No, chyba, że był pan tylko mężem…

Kilka dni temu postanowiłem powiesić na ścianę kilka obrazków. Niektóre z nich parę lat przeleżały w kątach, na szafach, w garażu, na strychu czy w bagażniku samochodu (przejechały ze mną ładnych parę tysięcy kilometrów). Wymierzyłem, wypoziomowałem, haczyki kupiłem, nowe wiertełko wysunąłem z plastikowego etui (niemalże jubilerskie pakowanie!) i osadziłem. Ale… osadziłem we wrzecionku małej bateryjnej wkrętareczki. Damy radę, pomyślałem. Wiertareczka mignęła światełkiem, zawarczała, co zabrzmiało jak drobna moneta z tekstem: miłego dnia, kochanie! I machina ruszyła… Bez udaru, z obrotami kameralnymi, przy ograniczonym docisku z mojej strony ze względu na wiosenne wyczyny hulajnogowe, których efektem były powyłamywały palce, rozpłaszczony nos i mózg przesunięty względem frontu o kilka stopni kątowych w lewo (ponoć wyglądam bardziej tajemniczo z tak skorygowanym profilem). W trzeciej minucie pracy miałem już ze trzy milimetry procesu perforacyjnego, performatywne… perforowan… tego właśnie procesu za sobą. Dociągnę do dziesiątej minuty i będzie po robocie – pomyślałem, a wiertło, mój Boże… Wiertło wspięło się koloraturowo na wysokość dwukreślnego „c”, sprowadzając tym samym Marię Callas do poziomu solistki góralskiego zespołu śpiewającego kurpiowskie romanse cygańskie.

– Ale – do sprawy, proszę pana… Nie mam czasu na tyle, żebym tu całe życie przesiedziała. Zatem…. Mamy śluby kościelne i śluby cywilne, prawda? Dobrze. A ja chcę wziąć ślub… internetowy.

Z maleńkiej koronkowo inkrustowanej kondonówki wyjęła prześlicznej urody okularki. To właściwie były takie muślinowe klapki na oczy, o których chyba nie odważę się nic powiedzieć, bo musiałbym ze trzy solidne języki świata w jeden połączyć, by oddać charme tego wzroku, tej namiętności spojrzenia…

– Nudzą mnie mężczyźni realni. Nic w naturze nie przeterminowuje się tak szybko jak oni. Do dnia ślubu jeszcze jakoś się trzymają, a po nocy poślubnej właściwie to już wiadomo, co każdą z nas w życiu czeka. Pan daruje, nie wypada mi drążyć czy zgłębiać tej kwestii… Nie jest to rola kobiety. Ale proszę, bardzo proszę, niech pan opublikuje ankietę. W niej – tylko jedno pytanie: czym poranek po nocy poślubnej różnił się od wszystkich kolejnych świtów, po dziś dzień… No?

Teraz wbiła we mnie wzrok, jak ja wiertełko w ścianę. Zaśmiała się upiornie, po czym wydymała usta jak kura na widok koguta wysiadującego jajka. Kurze… Hm…. Żadnych dodatkowych pytań, warunków fakultatywnych? Nic? Choćby jedna malutka podpowiedź? Pokiwała głową domyślając się pewnie, że coś kombinuję. Ale przecież życie nie jest zero-jedynkowe!

– I dlatego właśnie, szanowny panie, chcę wziąć ślub internetowy, cyfrowy, digitalny, zero- jak pan to ujął – jedynkowy! Zero (on) tu, a jedynka (ja) – tam.

Jej dłoń, jak delikwent wystrzelony z pochwy, świsnęła mi przed nosem wbijając mnie tym dynamicznym ruchem w oparcie krzesła. No nie, dla mnie – bomba. Przecież to będzie hit, i to taki jak ortograficzny chit! Odrzucony do tyłu, oparty o woźń… zaraz, jak to uprzymiotnikowić? Krzesło woźnego a woźniowe krzesło? Woźnicowe? Woźnienne?… Ok, to krzesło. Już chciałem coś powiedzieć, wykrzyknąć, że pani proponuje coś tak oryginalnego, jak, bo ja wiem, mleko bezalkoholowe dla niemowląt!? To przecież jakiś absurd, niedorzeczność… To znaczy – to mleko!

– Kto zbudował piramidy? A kto dziś piramidy buduje? A obeliski, rzeźby z Wyspy Wielkanocnej? Mówi pan – postęp, technologia, nowoczesność, a kosztów budowy piramidy dziś nie udźwignie najbogatszy nawet człowiek na świecie. A ja chcę jeszcze bardziej zrewolucjonizować naszą cywilizację, ba – ogłosić new beginning! Jeśli ślub – to tylko internetowy!

Jakiś suchy chichot przerwał na chwilę ten artyleryjski wywód.

Dama – jak na damę przystało – nie zareagowała. To ja zacząłem się rozglądać. Zaznaczam: suchy, skrzypiąco-skrzeczący, taki przypodłogowy. Teraz dopiero zauważyłem, że skupisko jakby przesunęło się lekko w prawo, żeby może lepiej słyszeć, co też za rewolucyjne zmiany zapowiada nasz dzisiejszy gość? To znaczy gościowa, gościna, goscicinicienina… Ok, ta pani.

– Jest pewien stateczny, powszechnie szanowany, z istotnym dorobkiem życiowym dżentelmen. Kilka dni temu był u fryzjera. Opitoliła go ta pani tak, że sama nie mogła uwierzyć, że podobna strzecha wyszła spod jej ręki. No, ale ten pan tak chciał… Czyli, jak? No – tłumaczyła się fryzjerka – ja zadałam pytanie oczywiste i jasne, jak pana ostrzyc i otrzymałam odpowiedź równie oczywistą i prostą: tak, jak się pani podoba… Proszę pana, proszę pana, ja byłam na Hradczanach, ja płynęłam statkiem wycieczkowym po Bzurze, ja mam kilka starych książek, oczywiście nigdy nie czytanych, bo to antyki, ale gdybym ja usłyszała: tak, jak się pani podoba, to…

Hm.. tak się składa, że ja też w tym tygodniu bylem u fryzjera. Zgoła inaczej się ta wizyta rozpoczęła. Panie, pan ma zbyt siwe włosy, jak na cokolwiek, co można z panem zrobić. Wzięła się pod boki. W jednej ręce nożyczki, w drugiej – aluminiowy grzebień. No i to spojrzenie poprzez lustro… Wie pan co, dziś mamy promocję na pałę. Bierze pan? Ja mogę tu trochę pościubić, ale pana włosy są grube i sztywne i będą sterczały… Jak pan będzie wyglądał? Skąd pan ma te włosy? W pana wieku, to… Ja mogę ciąć, pana sprawa, pana gust… Czyli – próbowałem desperacko podjąć negocjacje. Czyli – jak zwykle? Na głowicę maszynki powędrowały najtwardsze nożyki, silnik zawarczał a ja po kilku minutach zapłaciłem złotych trzydzieści pięć. Objętość głowy wrosła o połowę. Wniosek – intelektualista. Następnym razem zrobię taki dopisek na cenniku wymieniającym rodzaje fryzur i ceny.

– Czuję od pana jakąś skotłowaną, pardon, energię. Niestety niekiedy muszę używać języka rozmówcy, by szybciej trafić do jego, że tak ogólnie powiem – umysłowości. Wracając… Byłabym skłonna z tym panem, który był u fryzjera wejść w związek w całości intymny, ale wyłącznie internetowy. A to oznaczałoby, że jesteśmy ciągle on-line, ale nigdy pod bezpośrednim wi-fi. O blute-huci, przynajmniej na tym etapie – nie rozmawiamy. Zatem to połączenie sprawi, że ja będę przy nim zawsze i wszędzie, i go nie opuszczę. Wiem o nim wszystko, jestem z nim bezpośrednio wszędzie i w każdej chwili. On ze mną także, z zastrzeżeniem, że, ja niekiedy będę mogła wyłączyć wizję i fonię, ale nadal trwać będziemy w permanentnym połączeniu. Pan rozumie, są w życiu kobiety pewne sytuacje, które innych mogą szokować, wysyłać mylne informacje czy nawet wypaczać nasz wizerunek w ich oczach. Proszę mi się tak nie przyglądać, bo w pewnym sensie to właśnie to mam na myśli – przyglądanie. Miny jakie robi kobieta podczas makijażu lub jego usuwaniu to sfera zakazana. Szczególnie dla pilotów bombowca. To pierwsze spojrzenie w lustrzane oczy oraz ostatnie, gdy już gasić chcemy lampkę – te spojrzenia na siebie bez makijażu wymagają żelaznych nerwów. Zatem tę sferę wyłączamy z małżeńskiego internetowego kontraktu małżeństwa totalnego.

Miny kobiety podczas makijażu – to jak wsadzić głowę do krateru wulkanu lub do bębna wirującej pralki. A techniki tegoż makijażu? A utensylia? Wykałaczki do wydłubywania resztek kremu czy tuszu, zawijane w papierek płatki z niewytartą odżywką, wyciśnięte tubki past, pasteczek i pasztecików (niedojedzonych), odwrócone nakrętką w dół flakoniki. Po demakijażu – lustracja desusów. Każdy fragment koronki, gumki, ściągacza, ściegu i zbiegu… Tu puszcza, tam się pruje, o, zwiotczało – a tu, no nie, ja tego już nie założę!

– Wyłączając ten obszar – uzyskamy pełną kontrolę nad tym, co stanowi podglebie rozkładu małżeństwa tradycyjnego – intymność osobistą. Nic kobiety bardziej nie rajcuje, jak oczy innych pań, które mówią: niesamowite, jak ona wygląda, a przecież ma już tyle lat ile czołg „Rudy”… Lecz ja nie o tym , to są sprawy peryferyjne, jak mówią informatycy. Dla mnie liczy się tylko ta bliskość i bezpośredniość. A zarazem pewna nieuchronność. Będąc w sieci będziemy tam cali. Wszystko można wrzucić do chmury, a tam podciąć, podłożyć inną muzykę, zdubbingować! Żadnych ograniczeń. Proszę! Małżeństwo internetowe – to zero przemocy i przymusu. Jak kto podskoczy – to fb go wyłączy.

Zauważyłem, że na biurku pojawiła się kartka. Wniosek o rejestrację portalu www.żonapowszechna.pl. Kliknąłem, „wyszukiwarka nie może znaleźć takiej strony”.

– Tak. Ja będę żoną powszechną. I każdy będzie mógł mnie mieć. Idźmy, drogi panie na całość. Nie ma na co czekać. Kiedy, jak nie teraz mam się sobą dzielić z innymi? A może wolałby pan małżeńską giełdę staroci? Nie, ja ogłaszam multibigamię, internetowy seks totalny, bez zipowania i kompresji, pełny żywioł. Uahhhhaaaa…

O! Cholera… Prawa rzęsa jej się chyba lekko odkleiła… Tak, spadła na biurko obnażając krzaczasty wiecheć… (brwi panu też przystrzyc? – usłyszałem daleki, ledwo wyczuwalny głos, który przecież znam, słyszałem go kilka dni temu w zakładzie: fryzjer męski. Nie zdążyłem wtedy na pytanie to odpowiedzieć, bo maszynka, jak pług śnieżny przejechała przez moje brwi, nad oczami zasłoniętymi na plask otwartą, drugą dłonią fryzjerki). Dama, którą tu dziś gościłem schyliła się lekko, a ja poznałem powód tej nowej figury – ona zsunęła pantofelek (kurczę, co to za rozmiar?) i dyskretnie masowała łydkę. Gdy się wyprostowała – tak, nie ma złudzeń, lewa pierś jakby jej się lekko w ostrosłup zamieniła. Zauważyła mój wzrok i ręką, już bez rękawiczki, pierś docisnęła na tyle silnie, że dał się słyszeć taki cieniutki, pici pisk znany rowerzystom, gdy szukają dziurki w dętce, ściskając ją i nasłuchując: gdzie ta menda się przepuszcza…? Wreszcie ta… ta dłoń… Toż to prawdziwa pokiereszowana – łapa…!

Dama jednym ruchem ściągnęła perukę ukazując idealnie wygoloną czaszkę.

– Nie będę dłużej ukrywać. Skaleczyłem się rano, bo u Kicioszyńskiej, tej spod trójki syfon w zlewie kuchennym wymieniałem…

Zapadła długa, aksamitna cisza… Tylko po takiej snują się marzenia… Ile wzruszeń, jakie wizje, co za pomysły! A wszystko było już tak blisko! Ale cóż, to jeszcze nie czas na pełną rewolucję. Matriarchat ma się dobrze i nic nie zapowiada, że stan ten się kiedykolwiek zmieni.

– Mecz pan wczoraj oglądał?

Miał wargi wygięte w czerstwy rogal, a szorstka dłoń przejechała przez oba policzki ukazując niewielki zarost pod warstwą… Na dłoni – czy to nie był silikon sanitarny? Bo ten zapach… Wiedział, że przed makijażem potrzebny jest podkład…

– Proszę? A – mecz? No, ja też nie. Musiałem wyjść z wnukiem na spacer…


Do raportu dołączam zdjęcie obrączek, które petentka, petentek, pętan… ktoś zostawił na moim biurku.

Petontka, patentka, pote….

Miałem tylko na zdjęciu dopisać jedno zdanie: jaka obrączka taki związek.

Add Comment