27 stycznia

RAPORT WOŹNEGO z 27 stycznia 2023 roku
Miejsce:  Korytarz
Osoby:     Woźny piątkowo (private)
                    Skulisko – zainteresowane wywiadowczo
                    Dziewczyna pod pomylonym adresem
                    Darlingowie w parach odmiennie skonfigurowanych
                    i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 

Sprawdziłem horoskop.

Zrobiłem to po raz pierwszy w życiu.

Co mnie podkusiło?

Przeczytałem: Horoskop dzienny na 27 stycznia 2023. Byk:
Czeka Cię spokojny dzień. Zrealizujesz wszystkie zaplanowane zadania. Twoja systematyczność dostarczy Ci wiele satysfakcji.

Poczułem się jak człowiek, który przez pomyłkę trafia pod niewłaściwy adres zastając tam domowników w sytuacji dalece niekonwencjonalnej, np. on karmi piersią niemowlę, a ona ogląda hokej w tv.

Zamknąłem komputer. Jak oparzony wyskoczyłem zza biurka i dobiegłem do kanapy. Lądowałem na brzuchu, bez wypuszczania podwozia. I całe szczęście! Bo w ten sposób natychmiast przestałem myśleć o horoskopie Ten trzask, to było pudełko od mojej ulubionej CD, ten świst – to złamany stoliczek pod laptopa, ta błogość w okolicach podbrzusza – to serek wiejski, który tylko na sekundę (!) odstawiłem na tę kanapę. I zapomniałem o nim. Oto zbawienne skutki wrodzonego, uroczego alternatywnego organizowania świata, przez niektórych mylnie określanego bałaganiarstwem.  Gdyby nie to – ległbym przygnieciony przesłaniem, niczym klątwa: „czeka cię spokojny dzień!”.

Mnie. Mnie? Losie, czyś ty się z kimś na głowę zamienił? Tyle lat – i nic, i raptem teraz, właśnie dziś, 27 stycznia, 2023 – spokojny dzień? To gorzej niż wiadomość, że złapałeś wstydliwą chorobę!

Usiadłem, sięgnąłem po książkę. Nie byłem w stanie się skoncentrować. Czeka mnie spokojny dzień. Cały? Któraś jego część? Dlaczego właśnie ta, czyja to sprawka? OK. A możemy wrócić do początku. Ja nie otwierałem strony w komputerze, ja nie przeczytałem horoskopu, jest jak zawsze. Normalnie. Poziom frustracji minus 273 stopnie Celsjusza. Prawie błogi spokój. Zima….

W tej chwili z głośnika radiowego popłynął sygnał wiadomości. Rząd się o mnie troszczy. Robi wszystko, żeby mi się żyło jak we Francji albo w RFN. Bo mi się to należy. Wyrwałem wtyczkę z gniazda. Zdążyłem tylko rzucić w stronę rządu: rządzie, ty pierwszy, idź na ten zachód i przeżyj tam jeden miesiąc. OK – dwa tygodnie…. To jakaś paranoja! O czym ten rząd mówi? Z kim się oni tam na głowy pozamieniali? A miał być spokojny dzień… Przesiedzę na tej kanapce do jutra. Niech to szczęście mnie ominie. Może mnie nie zauważy?

Przypomniała mi się ostatnia scena z filmu „Przeminęło z wiatrem”. Nie będę płakał, nie będę się nad sobą użalał. Stawię czoło temu dniu, a jak przyjdzie to skręcę mu kark, a kości poprzetrącam, przywracając normalność czyli dzień jak każdy inny, z rutynową dawką wkur..a. Ja już za stary jestem na spokojny dzień. Takiego szoku mógłbym nie przeżyć. Więc bardzo proszę – nie, dziękuję.

Roztrzęsiony, ale już ze wszystkimi parametrami zgredowskimi w normie wróciłem do biurka, siadłem przy komputerze, uniosłem wieko do góry, ująłem moją ukochaną myszkę w spragnioną jej obecności dłoń. Myszko moja, malutka, no już dobrze, dobrze, jestem, nic złego się nie stanie…

Ekran się rozjaśnił – a na nim – ten horoskop: czeka cię spokojny dzień!!!!

Nowy komputer przyślą mi w poniedziałek.

Więc – zapanował spokój. Podsumujmy.

Nie znam nikogo innego na świecie tak dobrze jak byka. Śmiem twierdzić, że on sam nie wie o sobie tak wiele, jak ja o nim. Choćby kwestia: jak uśpić byka w byku? O, to nie byle jaka sprawa. Albo sama jego powierzchowność.  Popatrz… Byk. Ale taki rasowy, wzorcowy. Facjata bardziej szlachetna niż u Roberta Redforda…. Ramiona – jak u Schwarzenegera… Spokój – to wierna kopia Sfinksa. Uczuciowość – na poziomie King Konga. A przede wszystkim ten… oddech. No, bliżej, przysuń się bliżej. Widzisz, jak sapie byk? A sapnąć ci prosto w co chcesz? Nie bój się, zrobię to tak cichutko, pomalutko, tak byczunio… No, decyduj się, bo jak ryknę, to od razu zgubisz pięć kilo… Więc, co… sapnąć? …ć …ć-ć-ć…

Nie to nie. Jeszcze się będziesz prosiła, a ja wtedy będę innej sapał serenadę o zmierzchu. Mówią słowik… A jajeczka to ma takie malutkie, nie wiadomo, czy sobie z nich kolczyki zrobić? Czy może dziurę w zębie zakleić. A byk? O, byk…

Ludzie mają w domu świnki, pieski, papużki, wszy i karaluszki. A byka miał ktoś? Byk w salonie, byk na fotelu, byk pod prysznicem.

– Ty, byku…

Ależ to brzmi.

Jesteś na zakupach, ktoś ci robi przykrość. Odwracasz się, byku bądź tak uprzejmy i… Nie musisz kończyć. Problem rozwiązuję natychmiast. To byk jest gwarancją zawsze spokojnych dni…

Lubisz muzykę, piosenki… A znasz piosenkę o tytule: „Spokojny dzień”? Więc ci powiem, sprawdziłem – nie ma takiej. Bo nie istnieje coś takiego, jak spokojny dzień. Taki dzień – jeśli już – zapewni ci tylko twój byk. No, może dnionoc, żeby być precyzyjnym.

Mój spokojny dzień? A toś mnie zapytała… Ok. Nikogo w Korytarzu dziś nie ma, Skulisko, jak widzę czemuś się poruszyło… Podsłuchuje, domyśliłem się już jakiś czas temu. Ciekawe, dla kogo pracuje? W porządku, opowiem o takim dniu Ale – pst! Mówię to w całkowitym zaufaniu. Proszę tej historii za żadne pieniądze nie opowiadać innym. A już tym bardziej zdradzać, że ma ona cokolwiek wspólnego ze mną.

Było tak. Pomyliłem adres. Tyle tych pięter, tyle korytarzy, a drzwi wszystkie takie same. Dywan tłumił odgłosy kroków, światło sterowane fotokomórką włączało się sekcjami – pięć metrów w przód i trzy – w tył. Idę, właściwie biegnę, bo już jestem spóźniony. W jednej ręce pusta butelka, po wyjątkowo markowym winie, w drugiej, bilety na lot przez Atlantyk dwupłatowcem, z Bretanii, przez Wyspy Azorskie prosto na wciąż paraliżujący europejską wyobraźnię Manhattan. Data lotu trochę niewyraźna, ale przy dobrym oświetleniu do odczytania – 27 stycznia 1932 roku.

Puk, puk…. Drzwi otworzyły się zanim echo kliknięcia wybrzmiało. W drzwiach stała Greta, Helena, Marylin, Venus, Seyon, Penelope, Beata z Albatrosa… Wszystkie w jednej. Zjawisko a nie kobieta! Z wrażenia zapomniałem, jak powinna mieć na imię ta, z którą miałem się spotkać. Uśmiech amerykański, ale ręce rozchylone na boki, jak do uścisku typowego dla przywódców krajów zrzeszonych w RWPG. I te ich namiętne usta jak ozorki z taniej jatki (tu: zapytaj babcię, wyjaśni co to jatka).

Mój ty panie…

Ona, na mój widok, rażona piorunem. Sądziła, że przyjdzie jakiś klamot, wobec którego będzie musiała wstrzymać się od womitów (tu: dziadek może być pomocny w wyjaśnieniu terminu) na widok stetryczałego, zrzędliwego i śliniącego się jegomościa. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku i nadludzką siłą powstrzymywaliśmy się przed międzydrzwiowym wirem, w jaki wpadliśmy w tak nieoczekiwany sposób. Pech chciał, że ona wykonując gest zapraszający mnie do wejścia do pokoju potknęła się o coś, a ja dając krok do przodu, aby wejść do tego pokoju potknąłem się o to samo coś. Upadliśmy razem, tyle, że nie ona na mnie. Wiem, jak zachowuje się dżentelmen. Całym ciałem ochroni damę przez złym światem.

Kiedy oboje uświadomiliśmy sobie niezwykłość tej sytuacji, byłem przerażony, że jednak nie poderwałem się na równe nogi, by pomóc damie, która z kolei – równie zaskoczona położeniem przyrzekła sobie, że jeśli się ruszę to mi tak przywali, że odechce mi się wszelkiego ruszania. Była zdesperowana do jeszcze bardziej radykalnych posunięć.

Rad nierad – co w tej pozycji można było robić? Uśmiechnąłem się z gwiazdeczką na szkliwie w lewej trojce, ona uśmiech odwzajemniła. Uścisku jednak nie zluzowała. Myślę – opowiem jej jakieś libretto operowe, albo postawię jakiś problem filozoficzny… Kątem oka dostrzegłem, że ona raczej tego wariantu nie zaakceptuje. Na stoliku leżał taker udarowy. Spinacze, jak do betonu. Aluzję zrozumiałem…. Zamknąłem oczy… I wpadłem w wir.

Podobno w wiadomościach wieczornych podawali komunikat sejsmologiczny. Laboratorium w Nowej Zelandii meldowało o wysokiej aktywności niekoniecznie sejsmicznej w okolicach Wyspy Uznam. Lektor zapewniał, że mieszkańcom pobliskich miasteczek tsunami nie zagraża. Gorsza wiadomość jest taka, że kamery przemysłowe zarejestrowały hologramowe zakłócenie rzeczywistości równoległo-poprzecznej, co objawiało się na ekranie monitorów serią rozpadających się obrazów. Administracja hotelowa zapewniła jednak, że całe piętro obiektu zostanie wyremontowane do końca przyszłego roku. Wydaje mi się, że ja mogę powiedzieć więcej o tym, co działo się tam, w tym pokoju.

Rano room service przyniósł nam śniadanie. Profesjonaliści. Kelnerce powieka nie drgnęła, a boy udał, że odsłania zasłony, zaciągając je jeszcze bardziej. Po trzech dniach zadzwonił telefon. Pozostając w tym niesłabnącym uścisku przyturlaliśmy się pod szafkę nocną.

– Hello, darling – powiedziała do słuchawki, a mnie szepnęła do ucha: mój mąż. – Tak, darling, oczywiście darling, pa, darling.

Ledwo odłożyła słuchawkę, gdy wnętrze pokoju znów wypełnił dzwonek telefonu. Nie mam pojęcia, dlaczego teraz ja podniosłem słuchawkę.

– Hello, darling – powiedziałem do słuchawki a jej szepnąłem do ucha: moja żona. – Tak, darling, oczywiście darling, pa, darling.

Oboje zrozumieliśmy, że mamy najwyżej trzy minuty, zanim oni wjadą na piętro i zapukają do drzwi.

Nasze położenie nie miało odpowiednika w konfiguracjach kamasutry. Żeby wstać, musielibyśmy przejść po suficie, omijając dwa żyrandole i misterne wystudiowane sztukaterie. Starożytna ars amandi nie notowała takiego przypadku i nie przewidziała takiej potrzeby, aby podpowiedzieć PT Zainteresowanym jak wyjść z tego węzła. Do przyjścia tamtych już tylko 02:30. Analizowałem: Ile energii musielibyśmy z siebie wykrzesać, aby przejść przez sufit, po dwóch ścianach i podejść do drzwi w kondycji nienagannej i przywitać naszch naszych? Uznałem, że jeśli nie wytężymy wszystkich sił i nie zaczniemy operacji w ciągu pięciu sekund – po nas. Zanim zdążyłem mojej VSTREOP (skrót od pierwszych liter imion Wzorców) cokolwiek powiedzieć ona chwyciła za ster, a ja pokonałem siłę grawitacji i po trzydziestu sekundach staliśmy obok siebie. 00:15 do otwarcia włazu bezpieczeństwa. 00:05 – odliczanie, uśmiech i chrząkniecie.

Dzwonek do drzwi, te się otwierają, my wołamy promienne hello! Oni: hello i oboje ruszyli do przodu, ale pech chciał, że każde z nich potknęło się o to samo co my. I… Tak jak w naszym przypadku, nie ona upadła na niego. Leżą. Co mieliśmy robić? Jako ludzie dobrze wychowani, doświadczeni i na tę chwilę zaspokojeni, uznaliśmy, że nie zauważyliśmy tego incydentu.  Wyszliśmy z pokoju „po angielsku”, zamykając za sobą drzwi.

Kiedy dziś ktoś mi mówi: czeka cię spokojny dzień – odzywa się we mnie ten koszmar szczęścia a zarazem szczęśliwy koszmar, który zapoczątkował trwającą do dziś passę.

W każdy piątek chwytam pustą butelkę po makowym winie i idę pod pomyłkowy adres. Mechanizm działa, jak szwajcarski zegarek, ale teraz – bez wskazówek. To szczyt precyzji i elegancji. Ludzie szczęśliwi czasu nie mierzą, pozwalają szczęściu by trwało wiecznie. Szczególnie pod pomylonym adresem.


p.s. pozostałe dwa zdania z horoskopu: „zrealizujesz wszystkie zaplanowane zadania. Twoja systematyczność dostarczy Ci wiele satysfakcji” są zwykłą konsekwencją dobrego, rutynowego w moim przypadku, od lat sprawdzonego, bo rzetelnego i sumiennego wykonania zarządzenia gwiazd, zawierającego się w ostrzeżeniu: czeka cię spokojny dzień.


Na tym raport zakończono jako prywatny – opatrzono klauzulą POUFNE, TYLKO DLA GODNYCH ZAUFANIA.

Uprasza się zatem Czytelników facebooka, aby kolportowali i udostępniali ten raport wyłącznie w gronie najbardziej zaufanych osób.

 

Add Comment