19 stycznia

RAPORT WOŹNEGO

Data: 19 stycznia 2023 lub kiedykolwiek indziej

Miejsce: Korytarz, czyli wszędzie

Osoby:

Mężczyzna w każdym wieku i trzech wariantach

Skulisko (niekiedy nieobecne, dziś będzie nawet dwa razy)

Woźny.

(wersja, której nikt nie doczyta do końca, bo nie przeczytał aktów poprzednich)


            Akt Trzeci – My

 


Znów On, Aktor, ale ledwie widoczny. Na skraju Korytarza. Mężczyzna w każdym wieku. Ten, który przyszedł się zwolnić. Zdemaskowany wampir, jak każdy, bez względu na orientację – nosiciel największej energii, czerpanej z innych ludzi, bez której świat nie mógłby funkcjonować. Oby ta zagłada nastąpiła jak najszybciej, pozwalając człowiekowi na pełne odrodzenie… I jeszcze raz, i jeszcze milion milionów razy. I… po co?

Tak zapisałem w moim raporcie, po wczorajszym Akcie II. Trzeci będzie już tylko formalnością. Nie wniesie nic nowego. Czy pojawi się w nim jakieś istotne pytanie? Nie sądzę… Trudno mi się skoncentrować. Wczoraj dostałem zaproszenie na FB. Spoza Korytarza, a dla mnie innego świata już nie ma. Takie zaproszenie to nie jest zwyczajna rzecz w mojej obecnej sytuacji. Tyle obowiązków, wyjątkowa odpowiedzialność, ciągła służba, a tu… jakieś ziarenko wpadło w tryby mojego posłannictwa.

Właściwie, właściwie, dlaczego ja, Woźny w Korytarzu nie miałbym prawa do życia prywatnego? Nigdzie w zakresie moich obowiązków nie ma chyba zastrzeżenia czy zakazu wykluczającego prywatność. Inna sprawa – czy chciałbym do niej wracać oraz kto odważyłby się związać z osobą, której bliska jest już tylko obojętność. Wszak Woźny nie może wpływać na osoby trafiające do Korytarza. Musi być jak piorunochron, utylizować resztki emocji petentów.

Nagle – cóż za szalona myśl! Zanim się z nią oswoiłem – ona wyrwała mnie zza tego biurka i kazała przejść na drugą stronę korytarza! Co ja robię? Ja chcę być petentem? To wykluczone, To niemożliwe! Już chciałem wrócić na swoją stronę, ale zwyciężyła ciekawość spojrzenia na wszystkie sprawy z innego miejsca. W kącie dostrzegłem lekkie szurnięcie. Skulisko jakby wypełzło nieco do przodu? E… To nie zwidy… Poprawiłem marynarkę, sprawdziłem guziki. Wszystkie zapięte. Cisza wszechobecna. Aż strach się odezwać… Zacząłem, zacząłem referować moją sprawę…

– Bywają nawet długie chwile, gdy milczę w wyobraźni. Ale cisza jest też środkiem wyrazu… Milczenie to przecież równie silna prowokacja, taka jak każdy inny gest. I dlatego wymyśliłem sobie, że zapadnę w sen bezsenny… I ja właśnie tutaj, w tej sprawie…

Nie, to jakiś nonsens. Mój głos jakby zmodulowana fala biegał po całym Korytarzu usilnie szukając słuchacza. Zrozumiałem w tej chwili, że moje myśli… tak… myśli każdego z nas, gdy je w sobie formułujemy, są słyszalne przez myśli innych ludzi. Oczywiście! To przecież prawo fizyki, czyż wręcz nie podstawowe? Każdej akcji odpowiada reakcja. Skoro ja wysyłam falę, ona się dekoduje w detektorze emocji w innych ludziach i zamienia w uczucia, które stają się im bliskie. W moje uczucia? Oni stają się w jakimś sensie mną? A przynajmniej czują tak jak ja? Jestem więc we wszystkich ludziach! A oni – we mnie? Rezonans nie ma narodowości, jest językiem uniwersalnym! Mój Boże… Dlaczego wcześniej nie pozwoliłem sobie na takie wyciszenie, żeby przemówiły do mnie te najbardziej subtelne treści!

Omal nie zasłabłem. Osunąłem się na… Nie, to nie jest moje krzesło. Nawet nie wiem, jak ono wygląda, ale ja teraz siedzę… Nie, to określenie też nie ma sensu, bo i nie ma tu krzesła. Ja przeszedłem w stan… bycia.

– Tak, tak jak wspomniałem, ja chcę natychmiast zapaść w sen bezsenny, szczególnie teraz, po dokonaniu tak wielkiego odkrycia. Usnąć w jednym świecie, nie zasypiając w drugim! Tak, tego chcę bardzo. Teraz!

Hm… Ale w jakim celu? A, rozumiem… Żeby sprawdzić, gdzie jest źródło koszmarów? No, sprytne, nie powiem. Ale… Co mi to da? Rozumiem, że a priori zakładamy, że tamten świat jest czysty i wolny, a agresorem wewnętrznego edenu jesteśmy my realni… Łączność z tamtym światem wykorzystujemy wyłącznie do przerzucania weń trucizn codzienności, które gromadzimy w nieustannych kontaktach z innymi ludźmi.

Pomyśl… I wykonaj co powiem. Wybierz pięć osób, z którymi kontaktujesz się najczęściej. Nie wymieniaj ich imion. Teraz zastanów się, co, jakie intuicje nakazały ci wybrać te właśnie osoby? Łączy cię z nimi podległość, obojętność, imperatyw wpływający z rodzaju waszych wzajemnych relacji? I najtrudniejsze – o której z tych osób myślisz najczęściej z najmniejszą życzliwością? A jeśli jesteś twardzielem, to powiedz sobie, komu z nich i ile razy nie życzyłeś dobrze?

To są proste pytania, tylko wrodzona umiejętność komplikowania wszystkiego nakazuje ci szukać w nich jakiegoś splątania. To są – powtarzam – proste pytania.

Ten test jest tylko dla ciebie. Ja odpowiedź na zadane pytania znam, bo jest ona uniwersalna. Statystycznie każdy uczestnik tego testu udzieli niemal identycznej odpowiedzi. Różnice mogą dotyczyć koloru włosów czy kroju marynarki wytypowanych przez ciebie osób.

Więc zacznę od największego kłamstwa: zakochujesz się w chwili, w której zaczyna szwankować twój egoizm. Kochasz dlatego, że pożądasz, oczekujesz, chcesz. Miłość pojawia się wtedy, gdy na skali zasobów emocjonalnych osiągasz poziom krytyczny. Nie mów, sobie i innym, że miłość to poświęcenie lub oddanie. Odwrotnie! Nawet jeśli, to jest to tylko przynętą, błystką na szczupaka tak potrzebnych ci uczuć. One są twoim paliwem.

Każda, absolutnie każda forma twojego gestu wobec innych ludzi jest produktem procesów samoobronnych twojego organizmu. Jeden potrzebuje uznania, inny wyróżnienia, tamci – gratyfikacji a jeszcze następni – prostego pacykowania ich kompleksów. Nikt nikomu nic nie daje. Każdy drugiemu wszystko zabiera. A nad całością unosi się komża miłosierdzia i miłości…

Czy kiedykolwiek się topiłeś? Czy znasz uczucie i zapamiętałeś myśli, jakie rodziły się w twojej głowie, gdy już nie byłeś w stanie wybić się na powierzchnię, chwycić oddech, złapać się czegokolwiek? Otóż wszystkie relacje z tego stanu są nieprawdziwe. Posłuchaj… W pierwszej chwili, tak, boisz się, w kolejnej – tracisz umiejętność racjonalnego myślenia, bo nie ma wokół ciebie niczego, co – bazując na dotychczasowym doświadczeniu – mogłoby stworzyć podpowiedź: jak się ratować? Gdy ten drugi etap, trwający kilka sekund będziesz miał za sobą, pojawi się ciekawość: aaa…, więc ja tonę, ciekawe, jak… Niestety, niedotlenienie przejmuje kontrolę nad zmysłami, a te w ostatnim momencie wysyłają sygnał: nie obawiaj się, będzie dobrze? Teraz włącza się twoje wewnętrzne zasilanie awaryjne, podtrzymujące działanie świadomości nieobecnej w życiu realnym. Odpowiesz wtedy, jak dziecko oczarowane światłami wesołego miasteczka: tak? Bardzo się cieszę, jestem ciekawy… Jak też tam jest…? Żaden tancerz ani choreograf, żaden kompozytor nie jest w stanie zmierzyć się z widokiem ciała rozpoczynającego swobodne szybowanie w głębinę…

Hm…. Całe życie jest takim powolnym tonięciem… W pewnej chwili – jestem o tym chyba dość mocno przekonany – przychodzi ta faza pogodzenia, uznania nieuchronności, ale jako stanu osiągnięcia pewnej gotowości.

Teraz dopiero zauważyłem, że stojący z boku Aktor patrzył na mnie wzrokiem manekina, wzór – 53B. Czyli człowieka o stępionym krytycyzmie, o wyraźnie obniżonej pobudliwości, z mocno zredukowaną koniecznością dominacji. Taka miła lalka ze sklepowej wystawy salonu dolce vita… Ale już po wstępnej lobotomii. No proszę, mamy tak wspaniały środek na rozwiązanie największych problemów, a nie korzystamy z niego.

Po tej pzrewie na reklamy zapraszam na kolejną grę intelektualną. Wyobraź sobie: poranek, kuchnia, schodzą się domownicy. Ileż tam tajfunów i frustracji, ile dogasającej ekscytacji po nocnym przepływie szaleństwa … Wytnijmy te wszystkie emocje. O, jak smutno, żadnego całuska? Nikt nie życzy sobie miłego dnia? Nie, nie ma zgody na coś podobnego!

Dobrze.

Przeanalizujmy wersję tradycyjną. Ale pod wybrane hasła i gesty realne podłożymy treści niewypowiadane na głos.

– całusek (on: jak ty wyglądasz, uczesałabyś się trochę; ona: samiec, egoista, tylko do tego jestem mu potrzeba)

– miłego dnia (on: będzie, będzie, jak tylko przyjdzie ta mała z kadr, pójdziemy do archiwum; ona: pranie, odkurzanie, znowu te gary i potem ględzenie, że coś ostatnio gorzej gotuję).

Oczywiście rzecz można, a nawet powinno się ją rozbudować. Poziom asynchronu między mną a mną, tobą a tobą obnaży nagość duszy.

Czy to Skulisko wydało w tej chwili jakiś przedziwny jęk? Co to było? Uhm… Jakaś wibracja, drżenie dłoni i powiek, co to jest? Czarna nicość jakby się przewalała, chciała się nakryć częścią właśnie odsłoniętą? To coś na modłę wielkiej kropli czarnego tuszu wpuszczonej do naczynia z krystalicznie czystą wodą…

I znów cisza…

Pora na kącik biblijny. Zatem – Biblia njczęściej mówi o lęku. A ten jest tam realny. Boli. Wybawieni zostaniemy w niebie. I tyle i aż tyle. Czyli gdzie i kiedy?

Kolejną biblijną wszech kategorią jest cierpienie. A największym cierpieniem jest miłość. Pieśń nad pieśniami. Czy po jej odczytaniu ktokolwiek poczuł się lepiej? Nie. Wielu znalazło w tej pieśni nowe źródła cierpienia, których dotychczas nie znali.

A Księga Rodzaju? … Abraham zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność… Nie, nie czytaj dalej. Będzie tam rzecz o czterystu latach cierpień niewolniczych, potem ciemiężycieli spotka kara, a ty Abrahamie – z czasem, po prostu umrzesz. Dlaczego musiałeś cierpieć przez czterysta lat? W nieswojej ziemi wiodłeś żywot niewolnika. Ale bądź spokojny, jako się rzekło: ty odejdziesz do twych przodków w pokoju, w późnej starości zejdziesz do grobu.

Super! Jest w porządku. Jaki ZUS wytrzyma czterechsetletnie świadczenia dla jednego niewolnika?

Tak, chcę, przynajmniej na chwilę uciszyć wyobraźnię.

Życie aktora, jego syna, aktora jako syna, mojego kolegi, ławkowicza z promenady… w sumie to miliardy miliardów ludzi. Żyli tu, ale – po co? Komu i czemu się przysłużyli? Swoją mitręgą ułatwili życie następnym pokoleniom? A w czym ułatwili? Co ułatwienie to umożliwiło? Otóż nic. Zupełnie nic. Jedynym sensem i celem jest nic! Piszę małą literą, bo nic takie właśnie jest. Małe. Powiem więcej – jego wręcz nie ma.

Widzę was wszystkich z góry, ja, animator spoglądający na teatrzyk pacynek. O, jak bardzo się wszyscy angażują, jak cierpią i zwyciężają, wiwatują i płaczą… Ale nikt nie zapyta – no właśnie – po co to wszystko?

Ile wysiłków i troski włożyliśmy w wychowanie naszych dzieci. Zostawiamy im dom i pełne konto. One zrobią to samo wobec swojego potomstwa. To wariant podstawowy. Inne scenariusze zakładają bardziej rozbudowaną dramaturgię ludzkich losów. Ale po trzykroć pytam – po co?

Okrywam, twarz peleryną, schylam głowę i wołam: kurtyna!

p.s. w poprzednim Akcie mówiliśmy o berku. Przypomnę: podbiegamy, klepnięciem przekazujemy pełnomocnictwo, odchodzimy, upełnomocniony klepie swojego potomka, uprawnia go, znika, a tamten już szykuje do berka swojego pierworodnego. Berek, berek, berek…

Kurtyna po raz drugi… (co? zacięła się?)

Jaki teatr taka kurtyna…

Od sprawcy:

Zatelefonował dziś jeden z „obserwujących”. Skąd pomysł na Woźnego? Hm… Gawędziliśmy dłuższą chwilę. A ja zastanawiałem się… Pięćdziesiąt lat temu pisałem dla studenckiego teatru, potem dla Akademickiego Radia „Pomorze” podobne teksty, słuchowiska, adaptacje znanych dramatw. Teraz wracam do tych pokładów naiwności? A co działo się w czasie między tamtymi a dzisiejszym dniem? Filozofia kanapowa ma się dobrze. Probuje pytać, na odpowie∂ź nie ma co liczyć, ale mówią – na starość dobrze jest rozwiązywać krzyżówki. To trening dla mózgu. A wtedy spełni się marzenie wspomnianego już Horacego – nie cały umrę. Paru haseł w krzyżówce nie odgadnę. Zostawię więc innym coś po sobie… Wspomną, podziękują, że dałem im szansę a rozwiązaną krzyżówkę – oddadzą na makulaturę. Bo świat trzeba oszczędzać.

Add Comment