05 marca

RAPORT WOŹNEGO z 05 marca 2023 roku – kontynuacja dramatu bohatera w trzech częściach
Część pierwsza – tutaj: https://koszur.net/index.php/2023/03/03/03-marca/
Część druga – tutaj: https://koszur.net/index.php/2023/03/04/04-marca/
Miejsce: Korytarz miedzy słowami
Osoby:   Teściowe jednojajowe
                Skulisko (?…)
                Pasje utajnione
                Sanatoria
               Dopasowanie idealne
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 

– Proszę pana! Tak, do pana mówię!

Ale kto? Rozglądam się i… tylko dzięki mojej wyjątkowej spostrzegawczości stanąłem oko w oko z…. mężczyzną w typowym makijażu kamuflażowym. W jednej ręce trzymał skrzynkę z wyciętym otworem na halloweenowe oczy, w drugiej – dzierżył saperkę, ale zakończoną siatką detektora… Przechyliłem głowę i na trzonku urządzenia odczytałem napis: bigamiometr – wykrywacz mężatek rozwódek, wdów i niezdecydowanych.

– Sprawa jasna i oczywista.


WERSJA TRZECIA – rozwiązanie


Wodę pił wolno, jakby to była ostatnia rzecz jaką miał na tym świecie do zrobienia. Odstawił kubek na skaju mojego biurka. Lewą dłonią otarł ślad po ostatniej kropli, która na moment zatrzymała się na wardze popękanej i spieczonej żarem opowieści.

Rozmawiamy ledwie trzy kwadranse, a ja widzę i już znam człowieka od każdej strony. A wszystkie one są jednakowe. Przede mną siedzi wrak człowieka. Taki to był talent, gejzer pomysłów, przenikliwy analityk, refleksyjny snajper, a okazało się, że to zwykła d… z uszami i to w dodatku w odwrotną stronę ustawionymi.

– Żebym ja wiedział, że tak sprawy się potoczą, nigdy nie zająłbym się jakimiś bigamiometrem! Kobieta jaka jest – każdy widzi! Ja jednak doszedłem do epokowego odkrycia. To nie słowo, a kobieta była na początku. I mając wzgląd na jej podstawową cechę charakterologiczną, tę mianowicie, że w jej opinii każda inna kobieta jest od tej pierwszej gorsza to dlatego dziś mamy taką różnorodność pań! I to nie jest błąd systemowy, to prawidłowość gatunku. No, niechże pan stanie na pięć minut na dowolnej ulicy. Czy spotka pan dwie takie same kobiety? Czy patrząc na tę garsonkę na wystawie znajdzie pan dwie, które zareagują na krój, kolor lub dodatki tak samo? Albo niech pan popatrzy, jak one prowadzą swoich rycerzy! To osła na postronku pastuch z większą gracją gonił na targ niż one ciągną ich, czyli nas, za sobą. One nigdy nie idą z tyłu. Dlaczego? Bo z przodu lepiej i szybciej można komuś przywalić, zza pleców męża może być trochę za krótka ręka. A dla kobiety nic gorszego, jak silny cios, który mija się z celem,

Siedzieliśmy w zadumie, spętani myślą, choć czynem wolni, ale co nam ze swobody, jeśli i tak w pewnym momencie, bez względu na stan gry, sami sobie musimy dać mata czyli wbić gola.

– Mówiło się – słaba płeć, delikatna, że nawet kwiatkiem jej nie można tam, tego i owego. A ta szrama na moim czole? To oczywiście nie kwiatek, tylko doniczka, w której on usechł, bom zapomniał go podlać, gdy mój motylek pofrunął do sanatorium. To też osobny problem. Sanatorium – to obozy kondycyjne, szkolące nieprzejednane wojowniczki i bojowniczki o ład i porządek, gdy z takiego sanatoriom wrócą do domu.

Malowanie, przestawianie, przewieszanie, odsuwanie, dociąganie, przenoszenie, zawieszanie, opuszczanie… Każdy mężczyzna żonaty ma każdego roku dłonie o trzy centymetry dłuższe od szympansa. Ci najbardziej wykorzystywani, już w wieku około połowowego potrafią sami sobie na dłonie nadepnąć. Stąd te kształty naszych nosów. Zgroza, co miłość czyni z mężczyzny.

– A one? Proszę pana. W ostatniej fazie pracy nad moim bigamiometrem –   wykrywaczem mężatek, rozwódek, wdów i niezdecydowanych, dodałem funkcję MERCI, a że nie jestem w językach najlepszy to zapisałem ze słyszenia MERCY. Sztuczna inteligencja od razu wychwyciła error. Obie teściowe – również. Jedna była anglo- a druga francuskojęzyczna. Żyły w wielkiej przyjaźni. Były bliźniaczo do siebie podobne, także pod względem anatomicznym. Miały tyle samo tego samego. I tylko, niestety, jedną sztuczną szczękę na dwie. Gdy jedna mówiła, druga milczała. Po skończonej sekwencji, następowała chwila technicznej ciszy, przekazywały sobie szczęki i mieliśmy druga połowę debaty.

Ot, przykład ponad wszelkie standardy – nadzwyczajny. Normalnie teściowe się zwalczają, a tu – z ust sobie, pardon zęby wyjmują.

No tak, tylko ta wymowa zagranicznych słów… To był jedyny problem.

A było tak, co do raportu w sposób następujący zapisałem.

Obie teściowe były żarte na punkcie łowów. Miały wszystko. Od składanych wędkarskich stołeczków po najnowsze przynęty. Obiecywały sobie i nam, że kiedyś nawet nad jakieś jezioro pojadą, albo nawet nad rwącą rzekę. Obie jednak miały wysoce rozwinięty instynkt samozachowawczy i wiedziały dobrze, co prąd obyczajowy z niebogami zrobić potrafi. Pójdą weń, w ten prąd, jak w dym, albo nawet z nim lub pod niego. Pod prąd, ma się rozumieć.

Siadywały obie panie naprzemiennie na swoich balkonach i za balustradkę wypuszczały błystki a wędki kierowały w stronę defilujących pod balkonem co bardziej okazałych szczupaczków, leszczy, sumów (nie, tych raczej nie lubiły, bo sapią – wyjaśniały). I w łysych też nie gustowały – wyślizgują się z ręki, a co to za przyjemność, jak nie możesz takiego jesiotra ścisnąć za gardło, unieść wysoko w górę, przeciągnąć drugą ręką od szyi do kostek, żeby wszystko zesię wydał w postaci nasienno-naplenniającej jego gatunek.

– Proszę pana, pan takich rąk w życiu nie widział. Opiszę je panu. Najpierw – paznokcie. One były dłuższe niż palce. Potem palce – te były grube jak przedramię u niejednej słonicy. Na każdym palcu biżuteria, którą nakładało się i zdejmowało przy pomocy klucza francuskiego. Jak się w łowach rozochociły, to po robocie niekiedy trzeba było taką, pardon, rączuchnę w imadło wkręcać i wiertarką udarową biżuterię rozwiercać. Wreszcie dłoń, sama pełna, wolna od… miłosierdzia dłoń. Raz jedna mnie na swojej posadziła i drugiej mnie jak na tacy podała, a ta swoją wolną chwilowo dłonią chciała mnie pogłaskać. Był pan kiedyś w szczękach koparki? To niech pan sobie to załatwi. Wtedy będziemy mieli wspólny pogląd na sprawę.

Mój dzisiejszy gość zaskoczył mnie po raz kolejny. A w myśli wyryło się już fundamentalne pytanie: ile może znieść słaby mężczyzna, wrażliwy i delikatny, kochający przyrodę i ciebie, biedronko wędrowniczko, któraś mnie raz tak u, u, u…gryzła, że do dziś mam tam tę bliznę w kształcie błyskawicy.

Któregoś dnia moja teściowa zauważyła mój bigamiometr. Wymownym kiwnięciem paluszka kazała mi go sobie podać.

– Mów, serdeńko, jak to działa…?

Wyjaśniłem, pokazałem, załadowałem. Zapomniałem dodać, że w ostatniej modyfikacji urządzenia wprowadziłem funkcję: typy do dopasowania. Polega ona na tym, że wpisuje się na przykład dane mojej osoby, moje pasje i zainteresowania, strony mocne i silne, a także oczekiwania i marzenia. A wtedy bigamiometr analizuje napotkanych partnerów płci wszelkiej i określa stopień dopasowania do każdego z nas.

– OK, maleńki, wpisz tam moje koordynaty. Od czego zaczniesz?

Załamałem się, bo wiedziałem, że moja skrzyneczka takich danych nie wytrzyma. A był to jedyny egzemplarz mojego opus magnum.

– Zaczniemy od stópek mamusieńki – wydukałem uśmiechając się do teściowej.

– Prawidłowo, zaczynasz od podstawy. Pisz.

Nakierowałem promień lasera na czubek dużego palca mamusieńki i zacząłem prowadzić go w stronę pięty. W połowie drogi urządzenie zaczęło mrugać na czerwono, głos elektronicznego asystenta wołał: error, error a na wyświetlaczu pojawił się napis: parametr wykracza poza wyobrażalne standardy.

– I co?

– Mam, mam, wszystko ok.

Przy siódmym pomiarze pękła szybka wyświetlacza, stopił się wyłącznik a obudowa parzyła w ręce. Procesor płonął. Dobrze, że teściowe miały każda swoje wiaderko na spodziewany połów, więc mój przyrząd wrzuciłem do jednego z nich. Woda z wiaderka odparowała niemal w kilka sekund. Wsparcie drugiego wiaderka okazało się zbawienne. Na ekranie bigamiometra pojawiła się schematycznie ujęta sylwetka naguska wraz ze wszystkimi jego mikro pardon parametrami.

Teściowe patrzyły na obrazek, obracały ekran, zaglądały nawet z drugiej strony i nijak nie mogły zrozumieć, co to za składak im się wyświetlił.

– On, ten przyrząd, on nic od siebie nie dodaje, on tylko dopasowuje dany model do wskazanego wzorca. I odwrotnie.

Moja mamuśka klepnęła kumpelę w ramię, splunęła prymką, wciągnęła to co miała w nosie i rzekła.

– Ziuta, ty nie narzekaj. Bierz co masz, najwyżej będziesz miała na wymianę, a jak nie weźmiesz to ostanie ci się ino kij od wędki. A ten, choć długi to jednak nieporęczny.

Teściowa wzięła urządzenie do ręki, patrzyła weń, patrzyła i chcąc pewnie mnie o coś zapytać, odwróciła się i w naturalny sposób detektor bigamiometra skierowała w moją stronę. Natychmiast zapaliła się zielona lampka a głos syntetyzatora zakomunikował:

– Wybór idealny, wybór idealny. Kandydat przydzielony, kandydat przydzielony.

Nasze spojrzenia spotkały się w locie. Ani jej ani mój wzrok nie zamierzał drugiemu ustąpić. Zwarcie spojrzeń trwało dłuższą chwilę, na taras balkonu sypały się iskry, ja opadałem z sił, ona wręcz puchła z ich nadmiaru. I gdyby, o nieszczęsny wybawicielu, nie przelatywał tędy przygodny gołąb, który wpadł w miejsce zwarcia się energii, nie wiem czym zakończyłby się ta konfrontacja. Gołąb upieczony, a raczej zwęglony wpadł do wiaderka na złowione ryby. Syknął, bulgotnął i zatonął. Ja zdążyłem w tym czasie wskoczyć do pokoju i schować się za firanę.

Teściowa terminator wstała z wędkarskiego krzesełka, co wcale nie oznacza, że ono zostało na tarasie, bo poszło razem z nią, gdyż było równie jak ja zestresowane i aby nie wpaść w oko zdesperowanej kobiecie – wolało przyczepić się do jej d.. d.. do siedzenia.

Wtedy nacisnąłem guzik MERCY (litości). Z głośniczka bigamiometru popłynęły dźwięki Requiem Mozarta. Przepiękna Lacrimosa w mojej własnej parafrazie wzorowanej na Una paloma blanca. Teściowa spojrzała na ekran urządzenia i przeczytała MERCI (dziękuję), a ponieważ była bliżej francuskiego, uśmiechnęła się, uznając wyrażone w ten sposób podziękowanie za dokonanie wyboru zastawiła na mnie sieci całocielesne tak szczelne, że nawet pchła by się z nich nie uwolniła. Ja – musiałem. Ale jak? Ano tak – czołowo. Otwarcie. Odważnie i zdecydowanie.

– Mamo, bo powiem mojej żonie!

Gdybym był Waltem Disneyem, stworzyłbym z tej opowieści największy filmowy hit pod tytułem Teściowa i ja, a więc odwrotny do znanego od lat, szowinistycznego serialu Tom i Jerry.

– Co, kochanie, chciałeś i coś powiedzieć? – usłyszałem za plecami głos mojej żony.

Rzuciłem się w jej ramiona, takie miłe i małe, dobre i delikatne, czułe i opiekuńcze, jak port dla mojego małego stateczku…

– No, malutki ci on, malutki, ale własny i ciasny. Chodź, popływamy sobie na sobie, od do, tam i z powrotem, w górę i w dół, aż się noc skończy, i dzień nastanie i mój sułtan uśnie na naszym tapczanie.


Kurtyna.


Add Comment