03 marca

RAPORT WOŹNEGO z 03 marca 2023 roku
Miejsce: Korytarz na VII pietrze
Osoby:   Epokowa rewolucja
                Skulisko (zaciekawione)
                Przysięga na gębę
                Omnia vincit amor
               Determinacja permanentna
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

Wszystkie osoby, sytuacje i skutki opisywanych wydarzeń są nie tylko prawdziwe, ale powtarzalne, realne i zaraźliwe. Tylko dla osób o mocnych nerwach!


Z błogiego (niech mi to będzie wybaczone) nic nieróbstwa wyrwał mnie jakiś szmer, szum, świst a potem – szelest. Dawno niewidziane Skulisko przemknęło przez korytarz w miejsce, z którego ma najlepszy widok na moje biurko. Oho! Coś się święci?

– Proszę pana! Tak, do pana mówię!

Ale kto? Rozglądam się i… tylko dzięki mojej wyjątkowej spostrzegawczości stanąłem oko w oko z…. typowym makijaż kamuflażowym. Mężczyzna w jednej ręce trzymał skrzynkę z wyciętym otworem na halloweenowe oczy, w drugiej – dzierżył saperkę, ale zakończoną siatką detektora… – przechyliłem głowę i na trzonku urządzenia odczytałem napis: mężatek rozwódek, wdów i niezdecydowanych.

– Imponujące, prawda? Mój patent. Eksperymentowałem trzy lata. I jest sukces. Wielki sukces!

Opowiedział o pełnej wyrzeczeń pracy nad tym urządzeniem. Mieszka na siódmym piętrze. Na klatce jest pięć mieszkań.

– Codziennie biegałem z moją myszką – tu wskazał na detektorową siateczkę – i pod każdym z tych mieszkań testowałem jej skuteczność.

Zrazu chaotyczny, z każdą chwilą tonował głos, dostrajał się do wyrazu twarzy rozmówcy (czyli mojej) i wbijał wzrok w oczy każdego, kogo zainteresował napis na przyrządzie: bigamiometr.

– Sprawa jasna i oczywista.

No, nie do końca. Bigamia w naszym ukochanym kraju jest stanem nagannym, by nie powiedzieć, praktyką zakazaną.

– Mój panie… Ile rzeczy jest u nas oficjalnie zakazanych a dzięki temu powszechnie funkcjonują one doskonale? Inaczej mówiąc: najlepiej działa to, co jest zakazane.


Mój gość był, jak się okazało, małżeńskim weteranem związków nieformalnych, równoległych i powszechnie nieoficjalnych, których nie ujmował w statystyce. Te związki usankcjonowane – nie przekroczyły dziesięciu incydentów, ale na pewno było ich więcej niż cztery. Idzie o to, że imiona jego partnerek często były takie same. Jak on się na tym „polu minowym” orientował – nie miałem pojęcia. Od chwili, w której wyjaśnił mi swój genialny plan – to ja JESTEM ZA! I natychmiast podejmę wyzwanie, jeśli tylko zbierze się bigamistyczna ekipa, no na początek, powiedzmy – mały, zgrabny, śliczny i okropnie kłótliwy kwartecik! Chętne i zainteresowane zapraszam do kontaktu na priv! Helloł? Tutaj jestem!


Skulisko chrząknęło, zaszurało, jakby sygnalizując, że wchodzi do gry!


A ja złapałem się za głowę… Takie sformułowania w moich ustach? Zahipnotyzował mnie ten człowiek? Dlaczego powtarzam bezwiednie to, co przecież on mówi!

– A widzi pan – działa! Sam pan widzi. Poza tym jest pan osobą medialną. Wzbudza pan, wrrr… zaufanie, a to w moim planie podstawa, gwarancja sukcesu.


Dla celów raportowych plan mojego gościa ujmę jak najbardziej precyzyjnie i lakonicznie.

WARIANT PIERWSZY

Żona, ta pierwsza, która naszego poczatkującego bigamistę sobie upatrzyła, była pięknością bezbłędnie wyrafinowaną tak fizjognomicznie jak i charakterologicznie.

W dniu ślubu nasz wynalazca, trzymał w dłoni dokument poświadczający, że jest jej mężem i że nie opuści żony aż do śmierci (tu nie było wskazania: czyjej?) oraz że będzie jej wierny i posłuszny! Co to się z człowiekiem dzieje, gdy staje przed przystojną panią urzędnik, w łańcuchu na szyi i powtarza za nią rzeczy tak nierealne jak przysięga małżeńska! Bo jakże to tak? Czy można wyrzec się prawa do sprzeciwów, protestów czy buntów? On, ten człowiek a mój gość – godził się na wszystko. Ale! Proszę uzbroić się w cierpliwość! Czeka Państwa arcyciekawa pointa!

– Kocham cię moja T. i zrobię wszystko by moją miłość ci udowodnić.

Pierwszy powód na potwierdzenie tych słów okazał się drastyczny do tego stopnia, że tylko kompletny desperat był go w stanie w noc poślubną zaakceptować – śpisz na kanapie w pokoju!

Potem ledwo się wyrabiał z gotowaniem obiadów, praniem, wyprowadzaniem jamnika, któremu się wydawało, że jest bulterierem, tapirowaniem piórek kanarka (ponoć wtedy lepiej śpiewa), myciem podłogi, wieszaniem firan i nakładaniem żonie maseczki ze sproszkowanych skorupek jaj gotowanych na różowo.


Któregoś dnia, gdy T. z maseczką na twarzy leżała na swoim szezlongu, ktoś zapukał do drzwi.

– J. to ty?

– Ach, T. najukochańsza moja, tak się cieszę.

Przyjaciółki padły sobie w ramiona i nagadać się przez trzy dni nie mogły. Trzeciego dnia T. musiała wyjść do miasta.

– Proszę cię, z nim tylko krótko i ostro, nie lituj się. Bo mi go zaraz rozpuścisz i zbisurmanisz. Wrócę niebawem.

Przyjaciółka zrazu ostrożnie, z każdą minutą była coraz bardziej podekscytowana używaniem cudzego męża. Umówmy się, jaki on tam cudzy – to chłop jej najlepszej przyjaciółki!

– No… no nie, no, to to, chyba nie? Nie mówiła przecież, że mogę. Ale kazała krótko i ostro. Więc…? Dobrze, niech będzie krótko i ostro!

Gdy oboje leżeli jeszcze w pościeli w niebieskie żabki skaczące w zielonych skarpetkach po fioletowej trawie, do domu wróciła T.

– Radzisz sobie – zauważyła.

J. aż zatrzepotała rzęsami na taką pochwałę.

– Wiesz, ty też byś dla mnie wszystko zrobiła. Jesteśmy przyjaciółkami, prawda?

Cmok, cmok, cmok i obie wróciły do salonu, by dalej pimpitolić.

Kolejne dwa dni upłynęły w idealnej euforii i wzajemnym zrozumieniu. T. wychodziła, J. sprawę załatwiała krótko i ostro.

– Zrobisz nam kawę, bardzo proszę, tylko nie żałuj posypki czekoladowej oraz rumu!

J. nie lubiła rumu. Wolała bourbona.

– Trudno, już nalane, nic ci się nie stanie, jak wypijesz.

Słowo za słowo i obie szklaneczki z płynami wylądowały na podłodze, gdzie po chwili dołączyły do nich przyjaciółki splątane nogami, rękoma, włosami i (jak one to zrobiły?) kolanami!

Ekipa strażacka, która przyjechała je rozdzielić nie mogła użyć ciężkiego sprzętu w obawie, że dzielni strażacy mogliby uszkodzić nowy lakier na paznokciach jednej z nich. Oczywiście, strażacy zostali o tym dokładnie poinformowani i ostrzeżeni, a zrozumienie ostrzeżenia potwierdzili w obecności świadków. Komendant analizował stan faktyczny i wypracowywał metodę postępowania. Przywołał dwóch strażaków. Każdemu wręczył wiadro.

– Ty wrzątek, a ty prosto z przerębli. I na moją komendę, naprzemiennie lejemy: gorącą – albo je zaparzymy, i zimną – albo przeziębimy.  W razie braku efektu – całość pozostałej wody wylać na fryzury. Tego ataku żadna z nich nie daruje.

I miał rację!

Jedna z antagonistek zatrzymała się na południowej rubieży miasta, a druga – na północnej.

Pierwsza do domu wróciła T. Nasz biedaczysko zdążył już wszystko posprzątać, pozamiatać i nastawił kartoflankę. J. wprost ją uwielbiała.

T. weszła do pokoju w postrzępionej spódnicy, z kijem baseballowym z dwuwyrazowym napisem złożonym z samych gwiazdek.

Bez słowa chwyciła swojego męża za frak i wycofała się z mieszkania tyłem, żeby nie dostać ciosu w plecy.

J. została w mieszkaniu przyjaciółki i jej męża, którzy to państwo wynieśli się z rodzinnego gniazdka w bliżej słownie nieokreślonym kierunku.

Kiedy J. zamykała drzwi od mieszkania, uchyliły się te z naprzeciwka.

Okazało się, że W. cierpiała katusze słysząc i widząc z jaką miłością nasz bohater traktował obie panie.

– Za takiego chłopa dałabym się redefiniować – szepnęła konfidencjonalnie.

J. nie miała pojęcia co oba te słowa znaczą, ale wyczuła, że ma w sobie moc! Zadzwoniła do T. Ta uznała, że to świetne rozwiązanie i zaraz wraca.

Przyjaciółki popłakały się ze szczęścia, że niesnaski już minęły, że wszystko jest dobrze, a nasz przyjaciel został przejęty przez sąsiadkę W., tę z naprzeciwka.

Ta W. miała jednak pewien feler. Była osobą szalenie prospołeczną. Ciągle pod byle pretekstem pukała, zaglądała, zagadywała każdego, kogo spotkała. Ona po prostu była otwarta na ludzi.

Przeszła przez cały wieżowiec ciągnąc za sobą naszego szczęściarza i informując współlokatorów, że teraz to z nią on będzie mieszkał, ale ona nie wyklucza możliwości współudziału innych sąsiadek w szybkich i ostrych relacjach z rzeczonym dżentelmenem.

Wieżowiec oszalał. Ludzie wyprowadzili się z mieszkań i koczowali na klatce schodowej. Windami jeździły poczęstunki, serniki, grochowa z wkładką, przyciasne sukienki, zapewne idealnie dopasowane do R., tej z trzeciego piętra.

Ale najważniejsze było to, że wszyscy mieli społeczny wgląd w korzystanie z dobra dla tej społeczności największego – naszego bohatera, który podawany był sobie z rąk do rąk.

– Powstały grafiki, dyżury społeczne, komitet i komisja rewizyjna. Ktoś rzucił hasło w sprawie funduszu remontowego, w celu zachowania i podtrzymania mojego zdrowia. Inny zasugerował zmianę nazwy naszej ulicy ze Zwykłej na Kochasia, czyli niby mnie.

Idylla. Ale jak każda – do czasu…Nie myliłem się. To logiczna konsekwencja i siła napędowa świata: ład musi zamienić się w chaos by ten mógł znów stać się ładem.

Któregoś dnia w głównym wydaniu wiadomości pojawił się wizerunek naszego proroka nowego ładu. Ktoś z jego wieżowca zauważył transmisję. Po chwili oglądali ją wszyscy sąsiedzi, ich sąsiedzi i sąsiedzi wszystkich innych sąsiadów.

Miasto kobiet wyległo na ulice. Skandowały do białego rana.

– My ciebie chcemy, na krótko i ostro! Gdzie jesteś?

Siły porządkowe nawet nie wyjechały z bazy. Nie miały żadnych szans w konfrontacji z armią kilkuset tysięcy wałków do wyrabiania ciasta na makaron domowej roboty.

Powstała partia „Krótko i Ostro”. Utworzono sieć żłobków i przedszkoli. Na skwerach, w parkach i placach wyrosły pomniki naszego bohatera.

Świat, obserwując sytuację w naszym kraju – zaniemówił z wrażenia.

Ale jak już wspomniałem – w każdej idylli zawsze pojawić się musi wyłom, pęknięcie, rebelia czy wręcz sabotaż.

– Żona, ta której ślubowałem, tak bardzo za mną się stęskniła, że zażądała, abym natychmiast wrócił wyłącznie do niej. Ja jestem człowiekiem poważnym i złożonych obietnic dotrzymuję. Wróciłem. Ona drzwi zaryglowała, ułożyła mnie na szezlongu, uprzednio w pianie, przy świecach w łazience i z nową gumową kaczuszką w wannie mnie wykąpała. Ugotowała obiadek, ulubioną koszulę wyprasowała i… kołysankę zanuciła. Usnąłem natychmiast. I śniłem sen, że pracuję nad jakimś ważnym wynalazkiem, że już wchodzę w etap testowy, biegam po piętrach, czujniki do drzwi sąsiadów przykładam i mierzę poziom bigamii w każdym z nich. I miernik – ani drgnie. Byłem zafascynowany, że mój przyrząd potwierdza, iż jesteśmy społeczeństwem całkowicie zhomogenizowanym, prawomyślnym i moralnie nieskazitelnym.  społeczeństwo tworzymy. To zaszczyt być członkiem takiej społeczności.

Krótko przed siódmą wieczorem wybudziłem się z tego najpiękniejszego snu mojego życia. Leżę i jeszcze chłonę ten ozdrowieńczy, moralny klimat senny.

– Jest dobrze – sam się uspokajam.

– Kotku?  – usłyszałem głos, który momentalnie wzmaga we mnie całą moją krótkość i ostrość. – A powiedz mi…, kochanie, ten twój słynny przyrząd… Bo po tym jak spadłeś ze schodów z siódmego piętra i pokaturlałeś się aż na parter i guza sobie nabiłeś na tyle dużego, że pogotowie mi ciebie na górę dopiero dziś dostarczyło, to z tego przyrządu baterie się wysypały. Włożyłam je do szuflady w kuchni. Mówię ci o tym, gdybyś znów chciał te szalone gonitwy po schodach uprawiać… Zupełnie nie rozumiem, co cię tak goni, czego ty szukasz, co chcesz osiągnąć?

Ale, odpoczywaj, śpij sobie dalej. Może przyśni ci się coś fantastycznego, nawet niechby to było takie tylko krótkie, ale ostre!

Koniec zakończenia WARIANTU PIERWSZEGO.

Ciąg dalszy – już jutro!


Add Comment