04 marca

RAPORT WOŹNEGO z 04 marca 2023 roku – kontynuacja dramatu bohatera w trzech częściach
Część pierwsza – tutaj: https://koszur.net/index.php/2023/03/03/03-marca/
Miejsce: Korytarz miedzy słowami
Osoby:   Szwagierka
                Skulisko (?…)
                Fiszbinowe niebo
                Piracka Indianka
               Hinduska siódemka
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

WERSJA AUDIO TEGO RAPORTU – tutaj: https://fb.watch/j3mURR2uh0/

(streszczenie początku RAPORTU Z 03 MARCA)

– Proszę pana! Tak, do pana mówię!

Ale kto? Rozglądam się i… tylko dzięki mojej wyjątkowej spostrzegawczości stanąłem oko w oko z…. mężczyzną z typowym makijażem kamuflażowym. W jednej ręce trzymał skrzynkę z wyciętym otworem na halloweenowe oczy, w drugiej – dzierżył saperkę, ale zakończoną siatką detektora… Przechyliłem głowę i na trzonku urządzenia odczytałem napis: bigamiometr – wykrywacz mężatek, rozwódek, wdów i niezdecydowanych.

– Sprawa jasna i oczywista.


WARIANT DRUGI


Żona, ta pierwsza, która naszego początkującego bigamistę sobie upatrzyła, była pięknością bezbłędnie wyrafinowaną tak fizjognomicznie jak i charakterologicznie.

W dniu ślubu nasz wynalazca, otrzymał dokument poświadczający, że jest jej mężem i że nie opuści żony aż do śmierci (tu nie było wskazania: czyjej – jego czy jej?) oraz że będzie jej wierny i posłuszny! Co to się z człowiekiem dzieje, gdy staje przed przystojną panią urzędnik, w łańcuchu na szyi i powtarza za nią rzeczy tak nierealne jak przysięga małżeńska! Bo jakże to tak? Czy można wyrzec się prawa do sprzeciwów, protestów czy buntów? On, ten człowiek a mój gość – godził się na wszystko. Ale! Proszę uzbroić się w cierpliwość! Czeka Państwa arcyciekawa pointa!

– Kocham cię moja T. i zrobię wszystko by moją miłość ci udowodnić.

Pierwszy powód na potwierdzenie tych słów okazał się drastyczny do tego stopnia, że tylko kompletny desperat był go w stanie w noc poślubną zaakceptować – śpisz na kanapie w pokoju!

Potem ledwo się wyrabiał z gotowaniem obiadów, praniem, wyprowadzaniem jamnika, któremu się wydawało, że jest bulterierem, tapirowaniem piórek kanarka (ponoć wtedy lepiej śpiewa), myciem podłogi, wieszaniem firan i nakładaniem żonie maseczki ze sproszkowanych skorupek jaj gotowanych na różowo.


Któregoś dnia, gdy T. z maseczką na twarzy leżała na swoim szezlongu, ktoś zapukał do drzwi.

– Cześć Sio!
– A, to ty, Sio! Sie ma.
– Gdzie ten twój Tarzan?
– Skraca ramiączka w moich stanikach.
– Będzie z nich procę robił?

Starsza siostra zawsze traktowała młodszą, jak brat brata. Mała jesteś, siedź pod miotłą, starszych słuchaj, zapytaj, czy możesz a od razu ci mówię, że nie – perorowała głosem przypominającym lokomotywę spalinową, która próbuje szarpnąć skład, o wiele za ciężki jak na jej możliwości.

– Dawaj go tutaj, miglanca niedzielnego.

T. zawsze była pod przemożnym wpływem siostry. Tak dalece w nim tkwiła, że innej formy relacji z nią wręcz sobie nie wyobrażała.

– Koteczku, jesteś tam, myszko moja? Chodź, zobacz, kto przyszła…

Nasz odkrywca i wynalazca wszedł do pokoju z kilkoma parami biustonoszy przewieszonych przez ramię, z naparstkiem na palcu, poduszeczką igieł zawieszoną przy butonierce i w okularach spawalniczych na nosie. Wyglądał jak Biełka lub Striełka w chwili startu w kosmos. Takie przyspieszenie wyraźnie koryguje urodę a widok szwagierki dalece przekraczał próg opanowywanej paniki.

Dygnął jak panienka z podpoznańskiej przy zakonnej szkoły dla spadochroniarek, odwrócił się na pięcie i tylko wir powietrza po nim pozostał.

– Koleś, bombardierze! No, podejdź do szwagierki, przywitaj się. Wczoraj się goliłam, nie podrapię cię. Daj pyska – zarechotała, wciągając nosem wszystko, co znalazło się w promieniu dwóch merów.

Głos mu drżał, gdy opowiadał mi o tym spotkaniu. Patrzyłem na mężczyznę pozornie tylko uspokojonego, jakby w transie, niewiele widzącego, ze wzrokiem skierowanym w Drogę Mleczną.

– Najbardziej nie lubiłem tego przytulania. Chwytała mnie mocarnymi dłońmi i pakowała w tę nieważkość dzieloną mostkiem, u podłoża którego rozciągały się fiszbiny, wzmocnione solidnymi prętami metalowymi, typowymi dla kolumn wiaduktów budowanych nad autostradami. Jak już mnie sobie usadziła i w międzybiuściu usztywniła, tu! pokazywała palcem policzek. Lubiła serię po trzy. A potem to już zależnie od jej nastroju: a to mnie pobujała, a to w tango do tyłu mnie wygięła, innym razem dwa-trzy razy pod sufit podrzuciła. No, idź, idź mój ty Kopciuszku, pracuj, pracuj a w niedzielę szwagierka na golonkę cię zabierze.

Tu poczynić muszę szalenie ważne zastrzeżenie. Mój gość tak dalece udoskonalił sztuczną inteligencję swojego bigamiometra, że ten wysyłał mu sygnały do słuchawek w chwili, gdy spotykał osobę o wibracji określonej w przyrządzie jako: idealna. Pierwszego dnia uszedł pięć kilometrów – i nic. Kolejnego – ledwie wyszedł z domu, a tu w uszach syrena jak na pożar. Mijał właśnie sąsiadkę z naprzeciwka, z tej samej klatki, tak, tę czeszącą się w wysoki kok, który na pewno musiał coś kryć, czego jego właścicielka nie chciała ujawniać.

Stanęła naprzeciw wynalazcy z miną cocker spaniela, który uszy miał usmarowane miodem. Ale jak! On westchnął, ona omal nie omdlała. Ich oczy wymieniały pakiety danych z prędkością 50G. Od tej emocji wygięły się szyny pobliskiej trakcji tramwajowej, a przęsło dźwigu, zamiast w prawo – poszybowało w lewo i postawiło u ich stóp piękną wannę z hydromasażem, przeznaczoną dla apartamentu prezydenckiego w hotelu gminnym „Chata za wsią”.

Bez słowa weszli do domu, jechali na siódme piętro, nie dotykając się, nie patrząc w oczy, jak zahipnotyzowani – wręcz płynęli ku przeznaczeniu. Weszli do jej mieszkania i zanim pokonali drogę od korytarza do wanny – gołymi stopami wydeptali kształt hinduskiej siódemki, symbol wariantu „bez ograniczeń” w języku kamasutry. No, tego, że oboje dobrze odrobili lekcje nie dało się ukryć. Wieżowiec zrazu delikatnie, a już po chwili wpadł w rezonans porównywalny z tym, jaki wywołali Chińczycy, wspinający się na Księżyc metodą jeden na drugiego.

Nasz zapasiewicz zdecydował, że poziom emocji na tyle się w nim ustabilizował, że może już wyjść i w kilku krokach, wejść do swojego mieszkania po drugiej stronie korytarza. Ale…  przy kroku trzecim został gwałtownym szarpnięciem wciągnięty do mieszkania trzeciego w tej pięciolokalowej klatce. Zanim wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zauważył na wyświetlaczu bigamiometra, że strzałka pokazuje wynik skrajnie zeroprzeciwny do pozytywnego! Zupełnie stracił głowę. To, gdzie ja jestem?

– Tutaj, mój rycerzu.

Stanął jak wryty. Głos dochodził zewsząd. Nawet z jego kieszonki koszuli flanelowej, w której trzymał trzy pendrive. Chrząknął, chciał postąpić krok w przód lub w poprzek, ale usłyszał charakterystyczny szczęk ogniw łańcucha. Piratka wyszła zza futryny. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach, z nożem kuchennym w zębach i nie do końca obranym ziemniakiem w ręce obleczonej w bokserską rękawicę. Ścisnęła go tak, że puszczając pięść, miazga ziemniaczana trafiła wprost na rozpaloną patelnię z zarumienionymi już kawałkami cebuli. Placek ziemniaczany doszedł w mig do siebie. Jego zapach był jak najsilniejszy afrodyzjak.

– Chrupiący czy zwykły? – usłyszał aksamit ścielący się w dobrze wygrzanej filiżance.

Piratka wyciągnęła szpadę i zgrabnym pchnięciem podrzuciła ziemniaczaną delicję tak, jak dyskobolka swój dysk czy też kulę a ta wpadła wprost na nich, leżących już we wspomnianej filiżance. Miała łóżko w takim kształcie.

I zrobili to. Pod pierzynką z ziemniaczanego placka, nasączonego głęboko… oliwą z makowca. Teraz leżeli bez tchu, a ona muskała jego wargi brązowym wiórkiem zarumienionej cebulki. Tym, który wypadł z patelni na podłogę…

– Byłem sparaliżowany strachem. Wiedziałem, że zaraz stąd wyjdę, ale między drzwiami piratki, a wejściem do mojego mieszkania jest jeszcze jeden lokal. Bigamiometr – szalał! Uchyliłem drzwi. Cisza jak chłopem zasiał. Bigamiometr już wyginał strzałkę poza skalę. Koniec. Nie przeżyję. Mam zrobić podkop? W betonie? Albo jak spiderman przejść pod sufitem? A jeśli ta spod dwójki zestrzeli mnie laserem, to taki upadek na beton może skończyć się katastrofą wieżowca. A w garażu podziemnym stoi moja niespłacona fiaciczka. Piratka przecięła mi drogę, gdy już chciałem ująć klamkę w dłonie. Idziesz – zginiesz, zostajesz – żyjesz…

Krew i mnie odpłynęła mi do tylnej kieszeni spodni. Przecież to matnia! Koniec – myślałem, szczerze współczując temu szczęściarzowi, który na każdym kroku stawał się wymarzoną ofiarą szczęścia, o którym marzy każdy spodniarz. A ja? Hm…Przepraszam, jestem przecież w pracy.

– Pamiętam, że to spotkanie z piratką miało miejsce drugiego lutego, tuż po południu. Świadomość odzyskałem pięć tygodni później. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochyloną nade mną super fortecę B52, szwagierkę z dwoma ładunkami atomowymi już, już wypadającymi wprost na mnie. Zemdlałem. W nieprzytomności jasno zrozumiałem, że wszystkie moje problemy pojawiły się w chwili, gdy wynalazłem ów bigamiometr. Czyżby to on, miast chronić mnie i ostrzegać – pchał w ramiona demonek żądzy? Ale, myśli nie dokończyłem. Szwagierka tym swoim opiekuńczym uściskiem wrzuciła mnie głową do dołu do dużej reklamówki, na dnie której aż roiło się od starych paragonów.

Hm… ciekawa lektura. Riesling, Bianco, cabernet, ocet, olej, rycyna, lizol i jodyna. Obok – pojemnik do robienia kostek lodu. Zemdlałem po raz kolejny. Nie ma co – idę na przyjęcie do ludożerców.


Jutro – część TRZECIA I OSTATNIA


Add Comment