tutaj: WERSJA AUDIO
– Proszę pana, czy tu gdzieś można porozmawiać, pan rozumie, bez świadków. Sprawa jest poważna.
Kapelusz ośnieżony, kołnierz postawiony tak wysoko jak się tylko da, a szalik przesłaniał połowę twarzy. Ręce miał splecione na brzuchu. Od razu się domyśliłem: on tam, za pazuchą, coś chował…
– Afera, mówię panu, najwyższego stopnia. Że też ja wcześniej nie wpadłem na tego tropa. Ja muszę rozmawiać z szefem brygady spraw niewyjaśnionych, z kimś z tego laboratorium czy komanda najlepszych wywiadowców. Czy pan rozumie, że idzie o sprawę wagi światowej?
Już od dawna nie lekceważę zakręconych wariatów. To w pewnym sensie pomazańcy boży. Tylko trzeba umieć ich słuchać. Oni w potoku słów, przedziwnych i z pozoru nieracjonalnych posunięć, przekazują nam treści tak bardzo zakamuflowane jak, bo ja wiem, mój przepis na rosół. Pst… – wrzucam do garnka wszystko to co mam pod ręką.
Powiem więcej. Wobec takiego posłańca tajnej wiadomości trzeba przyjąć postawę dokładnie przeciwną. Niech się wyszumi, wybiega, niech opadnie mu ciśnienie i kołnierz od płaszcza oraz ten intelektualny stercz, którym razi oczy całej gawiedzi, spragnionej sensacji i niezwykłości. Kiedyś taką sensacją była… baba z brodą. Co jest dziś? Dziś już nic nie jest sensacją.
– Spisek jest pewny. Nazwiska wszystkich podejrzanych – znane. To było genialne posunięcie. Normalnie każdy spiskowiec dba o incognito. A oni odwrotnie – żadnej konspiracji! Pełna jawność. Pan rozumie? Wszyscy śledczy myślą i głowią się – uwaga – tu formułuję tezę: kim są ludzie, którzy zawłaszczyli muzykę i skomponowali wszystkie arcydzieła odmawiając kolejnym pokoleniom prawa do tworzenia dzieł wiekopomnych? Przecież wszyscy znamy ich nazwiska. Lecz nie o nich idzie gra. Pytanie: kto ich tu na nas nasłał, kogo kryją, kto uderza w klawisze tej machiny?
Wyraźnie tonował już głos, mniej intensywnie gestykulował. Spod pazuchy rzeczywiście wyjął jakieś zawiniątko.
– Szefem tej grupy jest niejaki Beethoven. Pan mnie wyczuwa? Beethoven, a pełne nazwisko to Ludwig van Beethoven. Proszę pana… Majstersztyk konspiracji i przewrotności. Otóż, oni zakpili z nas, zadrwili, a my się nie zorientowaliśmy. I to przez setki lat. Ten gość, ten największy geniusz muzyczny świata – był głuchy.
Ścisnął wargi, zmrużył oczy, uszy wykręcił niemalże to tyłu. Kiwał lekko głową, a włosy, ciekawe tego jego wyrazu twarzy – stanęły dęba i wychyliły się do przodu, ale tylko te z grzywki mogły to i owo, i tylko fragmentarycznie zobaczyć.
Patrzył na mnie jak idiota na normalnego człowieka. A więc w gruncie rzeczy wszystko było zgodnie z dopuszczalną normą zachowań, nazwijmy je – alternatywnych.
– Ich ideologiem, takim rewolucjonistą i oficerem politycznym jest niejaki profesor Sacks. Wie pan, co on jakiś czas temu oznajmił, a co ja twórczo wzbogaciłem? Że ledwie się człowiek pocznie, a już gra w nim muzyka. Tak. Pan to chwyta? Nie serce i dusza, a muzyka żyje w człowieku. Ona jest podłożem wszystkich atawizmów. Jesteśmy, proszę pana, z muzyki. Z niej i na niej wyrośliśmy.
Mężczyzna wpadł w spazmatyczny chichot, na granicy z łkającym stękaniem i kastratycznym uniesieniem.
– Nie ma człowieka, ale jest muzyka….
Opadł na krzesło. Ręce zawisły mu tuż nad podłogą, głowa skręciła się w lewo i ustawiła na 17.10.
Nie dawał znaków życia. Zaczynałem się denerwować. Jeszcze by mi tego brakowało – wariat odleciał. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze siebie zabrał. A on nie – sam odleciał a siebie mi zostawił.
O co mu chodzi? Jaki spisek? Muzyka zanim człowiek się urodzi już w nim gra? W nim, czyli w czym? Och, te nowe koncepcje i prądy myślowe. Z drugiej strony sam także pewne prawidłowości w tej sprawie wychwyciłem… Na przykład – jak się dwoje ludzi ma ku sobie to najpierw zespalają się ze sobą ich preferencje muzyczne. I od tego dopasowania wszystko inne zależy. Ona tylko jazz, on tylko opera, raz, dwa, trzy – rozwód po 4-5 latach. Inny wariant – ona tylko solo na skrzypcach, on wyłącznie oratoria. Rozwód po dwóch miesiącach.
A jeśli jazz spotka się z jazzem? Albo muzyka hejnałowa z madrygałami? Rzeczywiście – interesujące, nawet bardzo. Godne dalszych studiów. Powiedz mi jakiej słuchasz muzyki, a powiem ci, jak się będziemy kochali. Pierwej ogień z wodą się połączy niźli kasza z manną, to znaczy kasa z gamą, nie, to znaczy – magma z gumą. No, takie są efekty, gdy od rana dopadnie człowieka osobnik jak dzisiaj ten mój gość, wprost – odlotowy.
– Cały czas słyszę pańskie myśli.
Zdębiałem. Jakim cudem? Dobrze, że nie pomyślałem wszystkiego, co mi ślina już, już na język niosła.
– Rezonans. Wszystko jest rezonansem. I tylko trzeba odpowiedni detektor połączyć z dekoderem i – jak w płycie gramofonowej – igła szaleje w rowku, a w cewce indukuje się prąd, ten porusza głośnik i pan słyszy muzykę skomponowaną przez głuchego gościa. Muzykę, która jest hymnem połowy świata. Muzykę, której nikt dotychczas swoimi kompozycjami nie dorównał.
Mój gość wyjął z zawiniątka rulon, który rozwinął na blacie biurka.
– Widzi Pan? Zaczęli w średniowieczu i zakończyli swoją misję na początku dwudziestego wieku. Wszystko co przed i po tym okresie powstawało, to bzdury, wtórności i nieudolności. Nie wiem, skąd oni się tu wzięli. Beethoven – już wiadomo, głuchy jak pień a pisał najlepsze kawałki. Skoro taki gość robił takie rzeczy, to jakie rzeczy robią jego mocodawcy? Potem – taki Mozart. Proszę pana, chłoptaś kładł się pod fortepianem, łamał sobie ręce w łokciach i nadgarstkach i grał lewą ręką to co grać powinna prawa i z drugą ręką robił tak samo. A pan tak potrafi? Może pan sobie ustawić uszy tyłem do przodu? Potem była cala zgraja facetów, co się męskości wyzbywali, a wtedy, panie, oni jak trzy kobity razem w pojedynkę śpiewali. Albo niejaki Bach. No ten to już działał na skalę przemysłową. 200 oratoriów!
Ci faceci, proszę pana, komponując na wszystkich frontach, w grupach i pojedynczo – zajęli albo wyczerpali wszystko co w muzyce ma logikę i sens, a tym samym może się podobać. Vivaldi, Haydn, Handel – no, niech się pan choćby z jedną półnutką w ich dorobek wciśnie. Nic. Nie ma miejsca. Nawet na zwykłą pauzę. Terroryści kompletni i totalni. Bezwzględni i perfekcyjni. O! To duża, proszę pana, sprawa. Oni zabetonowali muzykę! Ot, co jakiś czas pojawi się tu i tam jakaś grupka, nawet duet albo tercet, coś próbują, ale kręcą się w kółko. Weźmie taki jedną nutę i gra ją piętnaście minut. Proszę pana… Toż to molestowanie. Nut, rzecz jasna. Ona jedna a siedem pozostałych tylko patrzy, a – sam to widziałem – dwie to się nawet oblizywały. Fa i Sol. Niczego sobie, ale niestety. Kolega tego od jednej nuty zebrał pozostałe, wrzucił do kapelusza, zamieszał, omal im kości nie połamał i, proszę pana, na stół rzucił. Jak to wszystko gruchnęło, jęknęło, zawyło, zastękało, a gość – o rany! – woła – arcydzieło mi wyszło.
Taki Verdi. Pan wie, że to Szekspir, ale w wersji 2.0? Gość cwanie najpierw teksty sobie napisał, przećwiczył czy historie w nich opowiedziane się sprzedają, a ponieważ w tej wersji 2.0 dorobiono mu funkcje komponowania – gość te swoje mroczne opowieści tak muzyką podkręcił, że nie ma na świecie człowieka, który nie wiedziałby, że La donna e mobile. A pan wiedział?
Zrobiłem minę dyplomatyczną, w rodzaju: wiem, ale nie pamiętam, czy to jest jeszcze aktualne?
– Ale – mój gość bladł, to znów płonął na twarzy – sprawa jest dalece bardziej tajemnicza i tragiczna. Po tym wszystkim jak ci muzyczni terroryści obrobili już całą tę muzykę, to pozostawili tyle opiłków, obrzynków, wiórów i ścinków, że inna grupa cwaniaków nazywanych rockowcami, potworzyła małe bojówki o przedziwnych nazwach: pink floydy, led zeppeliny, bet-elsi, rolling stonsi a ostatnio słyszałem nawet, że jest jakaś pidżama porno i z tych resztek muzyczne frytki porobiła. Od nich ludziom mózg muzyczny się skrócił. W kółko słuchają jednego nagrania. Na okrągło. Mnóstwo pieniędzy na te cacka z dziurką w środku wydają i słuchają, słuchają i słuchają. I tylko patrzeć, jak z opiłków tych opiłków pojawią się nowi koryfeusze – entuzjaści dźwięku piły tarczowej albo grupa młotów pneumatycznych.
W korytarzu – cisza jak makiem zasiał. Kotary jakby się lekko cofnęły, a ten jeden mały kurz, który – widziałem to wyraźnie – robił sobie fikołki w powietrzu – zamarł i zawisł jakieś półtora metra nad podłogą.
– Pytanie jest takie…. Ten Beethoven i jego zgraja, co to oni tę całą muzyką z naszych trzewi wyciągnęli, obrobili i nas jej pozbawili, to teraz my – uważaj pan, to mój wynalazek i ratunek dla świata – my tę muzykę znów do siebie wciągniemy!
Wytrzeszczył oczy, pierś wypiął, ręce na piersi splótł, jak Popeye po dwóch porcjach szpinaku, a nos w znak zapytania wygiął.
Stałem bezradny, nie miałem zielonego pojęcia, co on wymyślił?
– My tę muzykę wsłuchamy w siebie, odtwarzając i grając ją… od tyłu, od końca.
Pam pam pam ram, a nie ram pam pam pam.
Add Comment