Tutaj: WERSJA AUDIO
Dwie w jednej podwójnej…
Rozdział XVII – Dwa noże…
(fragment)
Zrobiła się na blondynkę.
Siedziała w fotelu, otoczona wianuszkiem fryzjerek. One piały z zachwytu. Ona miała wrażenie, że skoczyła w dziurę namalowaną na betonie. Gdyby miała pod ręką wiadro z pomyjami, wylewałaby jego zawartość wartkim strumieniem, dopóki sił by jej starczyło.
Sąsiad patrzył jak na nieznajomą. Po chwili cmokał, obleśnie się uśmiechając i zlizując białą piankę z zajadów w kącikach ust. Pies z początku ni to skomlał, ni to warczał. Zamknęła się w łazience. Siedziała na posadzce. Nie miała już czym wymiotować.
Życie nie stało się nagle inne! Na dotychczasowe już się nie godziła. Tyle, że bunt kierowała przeciw sobie. Godzinami chodziła po pokoju. Bezskutecznie szukała marzeń. Nie, żeby od razu książę na białym koniu, nie…. W końcu jest Remek. Dwoje dzieci. Firma nieźle prosperuje. Elektryczne miotły, roślinne golarki, mini podkopywarki. Od dziecka marzyła, że będzie harfistką, a została królową salonu glebogryzarek.
Ze studiami wyszło, jak wyszło. A bo to ona jedna chciała zaciągnąć się życiem tak, aby poczuć je do bólu? I zabolało. Nie obyło się bez ingerencji chirurga. Pojechała z nim na ryby. Po zmierzchu, rzucił ją na koc, przygniótł sobą a drobne kamienie i żwir wbiły się w jej plecy z równą ostrością jak życie, którego tak bardzo chciała doświadczyć.
Dlaczego, mimo tylu lat, nie nauczyła się go kochać? Kiedyś nawet chciała zapytać: kochasz mnie? Ale się nie składało. Koledzy przyszli oglądać mecz, na rybach też jakoś nie było klimatu, na Krecie, a potem w Grecji tyle się działo.
Tutaj – ciągle praca. Nowy salon, leniwi pracownicy, zrzędliwi klienci.
– Uspokój się, wrzuć na luz, machnij ręką przynajmniej tu, skup się, odpręż – szeptała na tyle głośno, że kasjer zareagował.
– Szefowa do mnie mówi?
Uśmiechnęła się. Uniosła rękę i poszła do magazynu. Usiadła na kartonie i wmawiała sobie, że jej ręce się nie trzęsą, wargi nie są sine a uszy rozpalone.
– Nic się nie dzieje. Po prostu nie potrafię zrozumieć różnicy między kosiarką z dwoma nożami a tą, która ma tylko… cholera, jak się ta funkcja nazywa, no przecież już pamiętałam…
Pierwsze prosecco kupiła w sklepiku na osiedlu. Butelkę zostawiła w garażu, w kartonie po odkurzaczu. Gdyby wstawiła ją do lodówki, Remek natychmiast by ją zauważył. Górna półka w lodówce jest tylko na jego piwo. Druga to jogurty dzieciaków, a na dole wędliny, sery, jajka. Ona półki na swoje zapominacze nie miała.
Tej soboty nie pojechała z całą ferajną męża na ryby. Córka była lekko podziębiona.
– Posprzątam w garażu.
Zamiatała, przecierała, pucowała. Jak meteoryt samobójca, nieuchronnie pędzący w stronę ziemi tak ona krążyła wokół kartonu z butelką wina.
Nie pamięta, w którym momencie ją otworzyła i nie rozumie do dziś, dlaczego zaczęła pić prosto z butelki, zachłannie, łapczywie, obleśnie i lubieżnie. Wlała w siebie niemal całą żądzę spokoju, bo tylko tego tak bardzo była spragniona.
Wino było chłodne, takie wyraziste jak jego lewa dłoń, gdy trzymał jej usta, żeby nie krzyczała. Wąskie strużki pieniącego się alkoholu spływały po jej zakurzonej szyi, wdzierały się pod bluzkę i stanik. Poczuła je na brzuchu. Piła dalej, a łzy zawirowały i spadały na posadzkę… Łzy… Owoce jej klęski. Ryczała jak dziecko. Wyła. Ściskała pięści pełne bezsilności. Było jej obojętne, jak wielki sprawi sobie ból, byleby tylko zdołała wreszcie wyrywać tamten jeden strzęp z pamięci, by już dłużej nie dławił.
Nigdy wcześniej nie płakała tak głośno i tak rzewnie. Strach stał w każdych drzwiach… Uśmiechał się szyderczo i szerokim gestem odsłaniał przed nią… pustkę.
Pod prysznicem delikatnie sprawdzała każdy cal ciała. Opuszkami palców pobudzała czucie. Hej, to ja, a tam, to wy? Nie zauważyła, że skończyła się ciepła woda, że zaczynają targać nią pierwsze dreszcze. Dłonie obłapywały uda, nacierały na ramiona, uciskały brzuch. Nie mogła się odnaleźć w sobie. Ciągle czuła zapach rozgniecionej trawy.
Stanęła przed lustrem. Ale ono nie chciało jej spojrzeć w oczy. Odwracało się, pokazywało lampkę za plecami, klamerki na sznurku, jakiś refleks słońca zatrzaśnięty przeciągiem domykającym okno. Przeczesała szczotką włosy… Kiedyś były krucze i soczyste, przykuwały wzrok. Teraz, jak u topielicy, beznadziejnie szukającej ponad powierzchnią choćby najmniejszej chmurki, której mogłaby się uchwycić.
– W czym mogę pomóc? – stanęła przy mężczyźnie, który od dłuższej chwili, przez nikogo nie niepokojony snuł się pośród sprzętów.
– Och! Lista moich potrzeb jest tak długa, że…
Te trzy kropki zadziałały jak formuła magiczna. Uśmiechnęła się, lekko pochyliła głowę. Czy rzeczywiście była zaciekawiona?
Wysoki, siwy, zaniedbany. Koszula sprana, spodnie wymięte, buty zakurzone… Miał w sobie coś z liścia, który uparcie trzymał się złamanej, usychającej gałęzi. Milczeli przez chwilę, każde patrząc w stronę swoich bezcelów. Intrygujący? Każdą inną coś by w nim zainteresowało. Ale ona już nie umiała patrzeć na mężczyzn. Poza tym – stary. Oczy bezwiednie zlustrowały prawą dłoń. Ma obrączkę.
Trochę go zaskoczyła. Wyrosła przed nim jak spod ziemi.
Dres, sportowe buciki, dłonie rozbiegane, z trudem jedna powstrzymywała drugą, jakby swoimi nieskoordynowanymi ruchami chciały odciągnąć trochę bezczelny wzrok tego mężczyzny wpatrującego się od dłuższej chwili w jej oczy. To spojrzenie dotarło do niej tak niespodziewanie. Odwróciła się gwałtownie, przeszła kilka metrów w stronę biurka.
– Zapraszam pana tutaj.
Zyskała na czasie, wybiła go z tego poszukiwania czegoś, co kryła także przed sobą.
Ale on znów stanął przed nią, jeszcze intensywniej przyglądał się teraz jej włosom, ramionom… Wzrok zatrzymał się na nodze, która chciała się schować za drugą, ale tamta nie zamierzała ustąpić jej miejsca.
Kobieta uniosła rękę a dłonią dotknęła szyi w miejscu, które… Bała się, że mógłby dostrzec ten gest, dlatego odwróciła się i podeszła do regału z katalogami. Sięgnęła po ten z najwyższej półki. Słońce odbiło się od oczka chryzolitu, który – zdziwił się, było osadzone wraz z dwoma małymi diamencikami.
– Ładny pierścionek. Znam się na tym.
Gwałtownie opuściła dłoń. Rękę schowała za siebie. Uciec czy rzucić mu się na szyję z okrzykiem – ratuj. Teraz spojrzała mu w oczy. Takie jasne. Powyżej – wyraziste brwi. Jak u wojownika. Ale pokonanego.
Ja jestem silna. Niezależna. Przestraszyła się tego głosu, dłonią znów zakryła usta, nie była pewna, czy słów tych nie wypowiedziała głośno.
Zapytał o jakieś urządzenie. Nie znał symbolu ani nazwy producenta. Mówił coś o uniwersalnych funkcjach, o dużej wydajności…
Każda kobieta, z raną ciętą przez oczy – rozjaśnia włosy – myślał obserwując jak bezładnie przewracała kartki katalogu. – Kobiety takie jak ona są zawsze smutne w sobie, nigdy na zewnątrz.
– Zaraz… Ale mam jeszcze jeden model. Nie jest rozpakowany. Może pana zainteresować.
Podniosła ekran laptopa, zaczęła przeglądać strony. Na kartce chciała coś zanotować. Ale długopis milczał.
– Wypisany? – odezwał się w sposób zgodny z wyglądem – niedbale. Sięgnął do kubeczka na jej biurku, wyjął inny i podał. Ona widziała ten ruch jego ręki. Bała się, aby nie naruszył granicy jej strefy obronnej.
Z poszarpanej kartki wyrwała fragment niezapisanej bieli. Coś kreśliła, spoglądała w monitor, – Nie, to jednak nie to urządzenie, które miałam na myśli – przekreśliła ciąg liter i cyfr. Wpisała inny symbol. Zabrakło miejsca na skrawku papieru. Wydarła następny płatek. I ten drugi długopis także zamilkł. Kątem oka widziała, jak jego dłoń unosi się lekko, zatacza w powietrzu krąg, Boże, robił to tak jakby ona sama chciała dotknąć strun harfy!
Wstała od biurka.
– Ale… – sprawdza symbol urządzenia z informacją na zawieszce. – Nie, to też nie to.
Wpadła w taniec bez muzyki. Wirowała w kierunku niby tym samym co dusza, ale w innym rytmie.
– Chciałabym, zależałoby mi, poczekajmy chwilę, zaraz będzie mógł pan porównać…
Teraz już wiem na pewno – mam ten najnowszy model w magazynie. Zaraz poproszę pracownika, żeby go tu przyprowadził.
Czuła się jak marionetka, która sama pociągała za swoje sznurki. Rozpaczliwie próbowała skoncentrować się na pracy. Poczuła znów tę rwącą strugę, która tam, w garażu tworzyła wielkie rozlewisko na jej ciele, tnąc je na drgające poldery pełne rezygnacji, nie znajdującej ujścia.
– Jarku, czy w tym modelu lewa jest prawa, a prawa jest lewa? Lewą manetką zwalniam, a prawą przyspieszam? To znaczy, zaraz, czy przednia uruchamia prawą część a lewa wyhamowuje…? Przepraszam…
– Serdela, no coś ty, jak lewa może być prawa, skoro prawa jest lewa. Zresztą, nie wiem, nie pamiętam, sprawdź sobie, ja nie muszę wszystkiego wiedzieć, za dużo jest tu tego towaru, kto by to spamiętał?
Przecisnęła się między kantorem a mężczyzną i pobiegła do swojego biurka, które jakby jaskółcze gniazdo – przyczepione do hali głównej sklepu miało czynić zeń jej punkt centralny.
– Zrobię panu kawę, kolega zmontuje to co mamy w magazynie i wtedy będzie pan mógł zobaczyć najnowszy model… Bardzo mi zależy, żeby pan wybrał to co… – urwała, bo znów nie była pewna, czy mówi te słowa na głos czy tylko wypowiada je w myśli.
Dopiero teraz dotarło do niej z całą mocą to, że przed chwilą, przechodząc obok, omal się o niego nie otarła. A jest przecież taka mokra, jak mogła nie zauważyć. Co robić?
– Przepraszam, za chwilę, na chwilę, proszę usiąść… Ja, to nie potrwa długo…
Wybiegła z salonu na oświetloną porannym słońcem jezdnię.
Policja nie miała pytań do mężczyzny, który przyszedł kupić jakieś urządzenie, którego nazwy i marki nawet nie znał.
Add Comment