RAPORT WOŹNEGO z 26 marca 2023 roku
Tutaj: WERSJA AUDIO
W starociowym kartonie – jeszcze jedna taśma magnetofonowa. Jeszcze jeden odcinek Studia Bałtyczek. Audycji, którą wymyśliłem w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, nadawanej w ramach porannego bloku informacyjnego Studia Bałtyk. To legendarna już, uhm, łza w oku się kreci na samo brzmienie tego słowa – audycja informacyjna Gdańska, Koszalina i Szczecina. Tu została zainicjowana i połączyła radiowo całe wybrzeże. Studio Bałtyczek było przekorą na radiową sztampę tamtych lat, poprawność polityczną, ortodoksyjność warsztatową i taką nieradiowość ówczesnego radia. Wtedy audycje realizowano według scenariusza: powitanie, muzyka, felieton, mucyka, komentarz, muzyka, komunikat, muzyka, pożegnanie, muzyka.
Niestety, Studio Bałtyczek podlegało wszystkim rygorom związanym z nadawaniem programu radiowego. Cenzor czytał każdy tekst, zapowiedź, powitanie i pożegnanie. Każda aluzja, podejrzenie o kpinę z wartości czy poprawności wzbudzało natychmiastową reakcję.
Pamiętam pierwsze przesłuchanie pierwszego odcinka, podobnie było z kilkoma następnymi. Prowadził je odpowiedzialny za pion informacji redaktor Waldemar Makarenko. Swoją drogą, myślę, że mógłby, ze względu na swoje usposobienie, być współautorem tego radiowego dziwadełka.
Większość tekstów z tamtego okresu pozostała w szufladach. Ale – jak wspominałem – mam do dziś pióro, którym owe teksty pisałem – kolejny z nich – odświeżyłem.
Rozmowa dziurki z kluczem
– O, a to pan?
– Madame, pani pozwoli…
– No nie wiem, nie wiem. Dopiero pan wyszedł a znów chce wchodzić? Nie byłam przygotowana, sądziłam, że po tych gwałtownościach, jakie pan zademonstrował dwukrotnym – oh, ufff przekręceniem mnie do przodu, że zdążę, zanim pan wróci, doprowadzić się do jako takiego porządku. Włosy w rozsypce, sukienka potargana, tu mi coś wyszło, tam się schowało, proszę pana, z pana jest brutalny brutal.
– Madame, pani daruje, ale ode mnie oczekuje się skuteczności.
– Och, wiem, wiem, doświadczam tego z pewną regularnością, a brutalność traktuję wręcz jak cnotę.
– Pardon?
– Pan nawet nie wie co ona dla mnie znaczy? Ale od czasu do czasu proszę o odrobinę delikatności. Dama jak kłamie to mówi prawdę, a jak mówi prawdę to prosi o pretekst do kłamstwa.
– Madame, ja muszę.
– Och, ta pańska gwałtowność, ona jest wrodzona? Ta poza, ten układ, te wręby i zęby, ten swąd i tarcie, panie, panie, panie…
– Ja przekręcam panią, madame dwa razy, a pani była uprzejma powtórzyć mój ruch trzy razy.
– Och, odrobinę wyobraźni. Pan nic nie wie o kobietach. Dla niej – marzenie cenniejsze realu, alu, alu, alu…
– Pani się jąka, madame?
– Niestety, z braku – muszę.
– Nie rozumiem, madame.
– Dla pana jestem zwykłą dziurką od klucza, a w rzeczywistości? Nic dla pana nie znaczę? Tak, ja nic dla pana nie znaczę. Wszystkie dziurki od klucza tak bezdusznie pan traktuje? Wpada, wkłada, kręci, wierci, trzask wydaje, zmąci, wytrąci, odskoczy, w kieszeń się wtłoczy i co? Do następnej dziurki od klucza?
– Madame, obawiam się, że nie rozumiem do czego pani zmierza?
– Ja? Wtłoczona w te drzwi, ja mogę dokądś zmierzać? O! Gdybym mogła, tyle by pan sobie pokręcił. Życzę panu, żeby kiedyś trafił pan na drzwi bez dziurki. Chciałabym wtedy zobaczyć pana minę. Tę hardość i pewność siebie. To tak przedmiotowe traktowanie miejsca, w którym pan się spełnia, ma w sobie tyle sensu i znaczenia, a pan? Czy jest tylko zwykłym kawałkiem metalu, o kształtach, pardon, wyfrezowanych.
– Madame, pani najwyraźniej źle mi życzy.
– Ja panu? Źle życzę? Ja, która ośmieliłam się prosić o łaskę delikatności, łagodności, zrozumienia? Czy pan wie, co to jest pieszczota? Co słowo: czułość znaczy? Pierwszy raz pan słyszy? O, jaka szkoda. Jaki pan nieszczęśliwy. Pan nie wie, co to przeznaczenie? Co marzeń spełnienie? Dopełnienie? Matoł z pana i kiep. Mesieur clef… Omdlewam…
– Hm… Hm… Mogę psiknąć w panią preparatem, to się pani będzie lepiej otwierała na moje secret. Jestem zwykły clef, klucz, a nie secret – clucz. Pani wolałaby, żebym się w nią w cylindrze lub meloniku, fraku lub smokingu, z laseczką i peleryną pakował? Pani wie, co by z tego było?
– Tak, gromadka kluczyków, takich malutkich, uzdolnionych, wścibskich po tatusiu, le manipulateur- ków. Uhm… A jednak potrafi pan być miły?
– Miły? Z gaciami w pani tryby wkręconym? Co pani do tych zapadek na myśl przychodzi? Ja jestem klucz. W encyklopedii stoi jak drut definicja zamka: rygiel napędzany jest mechanizmem zmieniającym ruch obrotowy klucza na ruch posuwisty rygla.
– Pardon, w encyklopedii? Może pan powtórzyć?
– Nie, dobrze pani słyszała.
– Czyli to rygiel wykonuje…. A ja myślałem, że pan…
– Hmmmmm….
– A to przepraszam, nieporozumienie. Proszę, niech pan przechodzi i natychmiast wychodzi. Nie ma z panem żadnej przyjemności. Zegnam. Au revoir…
Po chwili…
– Brutal, poszedł. Obaj, z ryglem. Swoje zrobili, a ja? Co ja z tego miałam? Auuuu! Dlaczego ten świat jest tak niesprawiedliwie urządzony? Bez nas – żaden z nich nie byłby sobą. Byłby wręcz nikim. Po co komu rygiel, po co klucz, skoro mnie by nie było? Ja jestem źródłem i sensem nadającym im znaczenie. I żadnej wdzięczności… A gdyby mnie ktoś zapchał, o, widzę ich miny, jak się miotają, biegają, awanturują: kto śmiał, jak to możliwe – gdzie ja się posunę, a ja gdzie przekręcę…
(w tle – chór posuwaczy przekręcaczy)
O dziurko, ukojenie moje! ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Add Comment