RAPORT WOŹNEGO z 24 marca 2023 roku
Tutaj: WERSJA AUDIO
Jechałem dziś przez najdłuższą ulicę miasta. Znam ją od lat. Ale dziś, gdy na nią wjechałem zobaczyłem wielką tablicę: Na sprzedaż… Dom, w którym wiele lat temu bywałem dość często. Hm… Tyle miłych chwil, a potem – przepaść. O przyjaciołach, domownikach, sympatii tam mieszkającej nigdy już później nic nie słyszałem. I jakoś tak źle się poczułem. Dlaczego nasze relacje są tak krótkotrwałe. Wybuchają w jednej chwili, w drugiej gasną, ale w pamięci ciągle są żywe.
Dlaczego natura ludzka nie szanuje swoich emocji.
Pamiętam, wyszliśmy z tego domu chyba już po północy. Lipy odurzały swoim zapachem. Światła latarni nicowały tę młodą zieleń, która każdy lux energii świetlnej wykorzystywała do swojego wzrostu. Szliśmy całą szerokością jezdni, po torach tramwajowych, na chwilę znikaliśmy w parku albo za pniem grubego drzewa. Nektar podniecał, oczy się szkliły, ręce nieumiarkowanie szukały drugiego bieguna.
Mógłbym opisać każdy metr tej drogi, tej trzygodzinnej wędrówki do samego centrum. Ilu z nas jeszcze dziś zgłosiłoby się na ten spacer? Nie wiem. O nikim z nas nic nie wiem.
Wiem, jakie każdy z nas miał wtedy plany. Oprócz pocałunków nic bardziej nas wówczas nie pochłaniało. Wiem, że nikt swoich marzeń nie zrealizował. Ten oblał egzamin, tamten machnął ręką i poszedł do pracy, inni z braku miejsc w zawodzie wyuczonym musieli podjąć jakąkolwiek pracę. I chyba już tak zostało.
300, 500, 800 lat temu ludzie też mieli plany, marzyli, lecz porządek świata przesądzał o losie przygniatającej większości z nas. Syn dziedziczył po ojcu, biedak wysługiwał się u pana, czeladnik marzył o byciu mistrzem. Jakiekolwiek ktokolwiek miałby ambicje – mógł je między gwiazdy włożyć.
Wtedy młody człowiek chciał, ale nie mógł. Dziś może, ale chyba mu się nie chce. Jaki będzie etap trzeci?
Człowiek jest najbardziej nieprzewidywalnym elementem naszego świata. Wszystko w naturze dzieje się według ról z góry zapisanych. Tylko ten człowiek… Wyłamuje się ze wszystkich reguł i zasad. Jeśli na Ziemi gdziekolwiek dzieje się źle to wyłącznie za sprawą człowieka. Ten jest świadom swojej niszczycielskiej misji, ba, potrafi przewidzieć skutki swojego następnego posunięcia, ale nie zrezygnuje z niego. Tłumaczenie, że jest egoistą i nie martwi go los następnych pokoleń, nie wytrzymuje krytyki. Jeśli ktokolwiek zniszczy te planetę, to będzie to któryś z nas. Lub naszych synów, może wnuków.
Najkrócej w nas żyje pamięć. A właściwie jej ślady. Potrafimy zadbać o nasz organizm. O mięśnie, płuca, wytrzymałość serca. Pokonujemy maratony, skaczemy wysoko. Czytamy, uczymy się, rozwiązujemy zadania i łamigłówki. Ale w pamięci mamy tylko spóźniony jesienny wiatr.
Zatrzymałem się przy tej ulicy i poszedłem w stronę niewielkiego parku pełnego ogromnych drzew. Wtedy, pół wieku temu, nie były mniejsze. Wszedłem na alejkę. Mijająca mnie para uśmiechnęła się w geście pozdrowienia. Po chwili byłem tu sam. Kilkadziesiąt metrów dalej wolno sunęły auta w porze wczesnego popołudnia. Może… Może gdzie tutaj siebie odnajdę? Może będzie ona. Może znów, jak wtedy… tak, to było chyba przy tym drzewie… O, na pewno, nie mylę się.
Wracając do auta, kilka metrów przede mną upadł liść, Żółty, piękny, suchy, liść klonu. O tej porze? Zapomniany jesienny posłaniec!?
Spojrzałem w górę. Głowę odchyliłem tak mocno jak tylko mogłem. Po chwili poczułem lekkie mrowienie karku, w oczach pojawiły się szklane plamy, a promień słońca padający na łzę uznał ją za pryzmat i rozszczepił się na miliony barw. Na przedprożu wiosny, widziałem soczystą jesień, jakby ktoś w tej chili rzucił na płótno tysiące kolorowych liści. Czy to znaczy, że byłem tu nie tylko wiosną, ale także jesienią? Oczywiście, jasne, tak musiało być.
Więc jednak pamiętam, niosę w sobie całą przeszłość, chmurną i barwną, ale po co? Skoro nie mogę dziś, tu do niej wrócić, czy to znaczy, że ujrzę ją w innych okolicznościach?
Zauważyłem, że się uśmiecham. Ale ta reakcja była całkowicie poza moją kontrolą. Moją dzisiejszą, ale wywołaną być może, ba, na pewno, przeze mnie z tamtych wieczorów, gdy … tak, pamiętam, wyszliśmy z tego domu chyba już po północy. Lipy odurzały swoim zapachem. Światła latarni nicowały tę młodą zieleń, która każdy lux światła wykorzystywała do swojego wzrostu. Szliśmy całą szerokością jezdni, po torach tramwajowych, na chwilę znikaliśmy w parku albo za pniem grubego drzewa. Nektar podniecał, oczy się szkliły, ręce nieumiarkowanie szukały drugiego bieguna.
On gdzieś tu jest.
Znajdę go.
Add Comment