RAPORT WOŹNEGO z 15 marca 2023 roku
– Niestety, nigdy nie miałem… lalki. Misia tak, ale go nie lubiłem. Jak ja go sadzałem, on się przewracał. Jak chciałem go położyć, to się na bok przekręcał. Taki twardy i szorstki. Jedna łapka była bardziej od drugiej, a tego nie lubiłem. To znaczy, jakby to panu powiedzieć – niby taka sama, ale inna. Hm… Nigdy pan nie miał wrażenia, że któraś z części pana osoby jest jakby obca? Należała do kogoś innego?
Pamięć, wspomnienia… To rzeczywiście przywilej, ale z domieszką goryczy. Kiedy człowiek bawił się misiem nie myślał, że za lat kilkadziesiąt ten miś znów pojawi się w jego życiu. Emocje jakie wywoływał wtedy, w dzieciństwie, dziś mogą wzruszyć, uderzyć w strunę sentymentalną, ale przede wszystkim zabrzmią jak kurant, w zegarze, którego nikt nie nakręca, a on ciągle chodzi.
Wspomnienia kwitną tym obficiej, im mniej światła jest wokół ciebie.
Pytasz, po co one? Bez nich byłoby lepiej.
I tak, i nie. Ale nie masz żadnego wpływu na ich porost. One właśnie jak mech, grzyby lub drożdże otulają te okruchy pamięci, jakie jakimś sposobem się w nas utrwaliły. Nikt nigdy nie był i nie będzie w stanie odtworzyć pełnego dnia, powiedzmy z piątego kwietnia, któregoś tam roku. Tym kluczem, przywołaniem konkretnego dnia, do siebie nie wejdziemy Żadnym kluczem nie otworzymy garderoby pełnej naszych wspomnień.
To defekt czy zabieg celowy, pozbawiać nas siebie?
Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy w każdej chwili mogli wywołać każde wspomnienie. Zapewne niektórzy z nas utopiliby się w tych wspomnieniach, inni, machając na nie ręką – nie odwracaliby się za siebie.
Dysk w komputerze możesz skasować, sformatować, ale kilka nieskomplikowanych komend przywróci temu dyskowi jego pełną wcześniejszą zawartość i funkcjonalność.
Dlaczego nasz mózg nie poddaje się takim procesom?
Tak… Zupełnie zapomniałem o tej historii. Rzeczywiście znałem Krystynę od wielu lat. Mogłem ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że w czasie wakacji na pewno się spotkamy. Była miła w takim samym stopniu jak wredna. Złośliwa, jak przymilna. Gdy niosłeś kubek z wodą, mówiła, że pomoże, chwytała go za ucho i upuszczała na ziemię. Tyle robiła w jedną, ile w drugą stronę.
Któregoś lata podarowała mi zdjęcie. Zauważyłem, że uczesała się inaczej niż widywałem ją codziennie. Piękna grzywka, włosy nie za długie, mówiło się – na pazia. Bo normalnie – czesała się jak chłopczyca, to znaczy czochrała czuprynę i smarowała jakąś pomadą, co sprawiało, że na głowie miała roztrzepaną miotłę.
Czy lubiliśmy ją? Nie wiem. Zawsze psuła zabawę, ale pomysły na draki miała najlepsze. Ktoś powiedział, że ona jest córką czarownicy.
I była. Wszystko, ale to absolutnie wszystko co robiła wprawiało nas w osłupienie. Pan Darek powiedziałby – dziewczyna jak świder z bąkiem. Racja. Dokładnie taka.
Mój dzisiejszy gość wstał z krzesła i zaczął nerwowo przechadzać się po korytarzu.
– Są ludzie, którzy tak ci w życiu namieszają, że nigdy zawiązanych przez nich supłów nie rozwiążesz. Ja właśnie chciałem kilka takich spraw definitywnie zamknąć, wyjaśnić lub anulować, ale ten ostatni wariant jest praktycznie niewykonalny. Nic, co w naszym życiu się wydarzyło nie może pozostać bez domknięcia. I nie idzie o wynik. Ale o zasadę: finis coronat opus.
Mężczyzna zdjął kapelusz, odwrócił go i wyjął zeń… telegram.
– Ja rozumiem, że dla wyjaśnienia mojej sprawy powinienem ujawnić treść tego telegramu. Wyłącznie w celu nadania właściwego biegu mojej prośbie. Proszę przeczytać. Ale tak, jakby ta wiadomość była adresowana do pana.
Depesza typowa dla czasów, zanim do powszechnego użytku weszły dalekopisy, a paski papieru z nadrukowaną w nich treścią były naklejane na blankiet telegramu.
„Okropnie cię lubię STOP Dobrze, że o tym wiesz STOP Ala”.
Opłata za taki telegram składała się przede wszystkim z sumy ceny za każdy wyraz. Dlatego unikano przecinków, kropek i wykrzykników. Znakiem uniwersalnym i bezpłatnym był wyraz STOP.
Mam kilka takich telegramów. Byłem zawsze zafascynowany szybkością ich doręczenia. Wysłany rano o 9.00 w Warszawie trafiał w moje ręce przed dwunastą, gdy do redakcji wpadł goniec, który przywoził na swoim gwiezdnym rowerze takie ekspresowe wiadomości.
Ala zawsze szybko mówiła i oddychała. To mnie z początku trochę peszyło. Ona była taka nieprzezroczysta. Patrzyła w oczy niby ot, tak, a czuło się, że moje i jej oczy łączą dwie szyny, typowe dla trakcji dalekobieżnej.
Ale najistotniejsza jest tu forma przekazu. To były dwa zdania. Gdy je przeczytałem, poczułem się jak przechodzień, który w centrum miasta, nagle i niespodziewanie, w jednej chwili wpadł obiema nogami w dwa różne kanały, niezabezpieczone przez drogowców.
Z początku to nawet się ucieszyłem. Sprawa się wyjaśniła, Ala wykonała za mnie całą czarną robotę. Nie musiałem już głowić się, rozmyślać, marzyć… Nie – od razu dowiedziałem się, że ona mnie lubi. Ale jak! Okropnie. Co najważniejsze – ona wie i potwierdza mi, że ja o tym lubieniu już wiem.
Tak bardzo chciałbym widzieć moją minę, gdy tę depeszę pierwszy raz odczytałem. Telegram leżał na biurku wartowniczki. Nie był tak jak list, szczelnie zaklejony. Każdy mógł jego zawartość w mig poznać. I oczywiście zrobił to. Ot, takie prawo małej społeczności.
Lecz co dziś z tą depeszą mogę, co powinienem zrobić. Skoro przetrwała tyle lat, to pewnie w jakimś celu. Halo? Halo? Jesteś tam?
Hm… może czeka na odpowiedź?
E… Chyba nie. A może jednak?
Wspomnienia, pamięć, rozpamiętywanie… Ludzie mówią: daj spokój, szukasz dziury w całym, kawałek młodzieńczej fantazji niczym proklamację wojny lub pokoju traktujesz. Do tego dodają dwa puknięcia w czoło. One miały sprawę zamknąć. Ale nie domknęły. Mógłbym więc i ja, razem z moim dzisiejszym gościem wnieść podanie o wyjaśnienie tej mojej i jego sprawy.
Dlaczego nie ma takiego urzędu?
Mówi się: wszystko to winy młodości… Jakby starość wolna od nich była. Lecz jest w tym stwierdzeniu jakaś namiastka wyjaśnienia. Błędy nie powinny naszego życia obciążać, wlec się za nim, jak kula u nogi. Szkody i straty wyjaśnione – szybciej się goją, na starość – nigdy się nie zabliźniają. Urazy ostatnie tkwią jak cierń w pamięci.
Pytałem marynarza, szefa artylerii… Trwa bój. W środku okrętu – magazyn amunicji. Ta jest nieustannie potrzebna na pokładzie. Idąc po nią, wchodziło się do serca śmierci. Wzdrygnął się na te słowa, które nigdy w reportażu się nie znalazły. Cenzura uznała, że zbyt drastyczne, jak i odpowiedź mojego rozmówcy:
– A co by pan zrobił na moim miejscu? Pociski padają przy burcie, woda nas zalewa, ludzie krzyczą jak szaleńcy, strach, przekleństwa, Bóg, modlitwy, spazmy, ucieczki… A ja muszę prowadzić ogień. Tylko ogień nas osłoni! Pytał pan, dlaczego ja tego wszystkiego nie opiszę. Napisałem. Spaliłem. To nie pasuje do obrazu bohaterów.
Ugniótł tytoń w fajce, napełnił dwa kieliszki. Pies obszedł fotel swojego pana i ułożył się u jego nóg, ale z drugiej strony. Marynarz uniósł rękę i pokazał mi dłoń.
– Ja go tu ciągle czuję. On był zawsze odbezpieczony. I oni o tym wiedzieli. Ja nie musiałem im o tym mówić. Wpadałem na śródokręcie, schodziłem do prochowni, ale on mnie prowadził. Zanim poznali, ż eto ja, widzieli jego lufę. Wtedy rozum wracał….
Przy trzecim spotkaniu nie wytrzymałem. Gdy znów doszliśmy do opisu kolejnej bitwy morskiej, zapytałem, czy strzelił.
Wszystko wokół wstrzymało oddech. Ale nie on. Chief Master Gunnery. Pyknął raz, potem jeszcze raz, uniósł kieliszek. Wypiliśmy. Pies zaskomlał, wyciągnął przednie łapy tak daleko, że dotknął mojego buta. Położył pysk na dywanie i dalej drzemał. Wódka była ciepła, dym fajki gęsty. Sprawa została wyjaśniona.
Dziwny ten dzień i dziwny gość. Co to on powiedział? Czy nie mam wrażenia, że któraś z części mojego ciała jest jakby nie moja… Mam wrażenie, że wszystkie, choć tworzą całość, dziś na przykład, dawno nie strzyżoną.
Wczoraj w nocy aż się zdziwiłem. Nigdy nie miałem takiego odruchu. Wyjąłem z półki coś do czytania, zszedłem z małej drabinki i… głośno wciągnąłem powietrze. Jakby mi nagle było go za mało. Poczułem się dokładnie tak, jakbym w tym odruchu był częścią mojego ojca. On tak właśnie rozbił. Podnosił dwa palce prawej ręki, przesuwał je od góry do dołu, po nosie, poprawiał okulary i otwierał książkę.
Sekunda, może trzy? Tyle czasu nie byłem sobą. A kim? Czy te trzy sekundy zostaną mi doliczone do mojego życia? Na wszelki wypadek zapiszę, gdyby się okazało, że w podsumowaniu mogłyby wystąpić jakieś rozbieżności.
Lubię tę płytę. Ilekroć włączam tę muzykę, możesz do mnie nie dzwonić. Nie ma mnie tutaj, jestem te dwadzieścia parę lat wcześniej, nad trzecim z oceanów, w takiej knajpce ustawionej na palach, gdzie alkohol piliśmy z butelek schowanych w papierowych torebkach. O tej porze nie wolno się tu już kąpać w morzu. Dziewczyna w wysokich kozakach, w skórzanej indiańskiej kurtce weszła w fale i po chwili na powierzchni wody pływał tylko jej kapelusz. Nikt nie reagował. Wszyscy patrzyli na zachodzące słońce, rozmawiali, saksofonista przekazywał melodię gitarzyście. Po minucie, dziewczyna wyszła z wody, chwyciła kapelusz i wolno poszła dalej, w stronę Meksyku. Obraz wspomnienia gaśnie. Ale nie znika.
Cieszę się, że mam ten telegram…
„Okropnie cię lubię STOP Dobrze, że o tym wiesz STOP Ala”.
Add Comment