19 lutego

RAPORT WOŹNEGO z 19 lutego 2023 roku
Miejsce: Korytarz nad Morzem
Osoby:   Amazonka z ogonem
                Hrabia
                Skulisko – (???)
                Królowa Nocy
                Trzy Wrony
                Test szczypany
i cała reszta, równie ważna czyli – nic.

 

– Halo! Proszę pana!
Zatrzymałem się, obejrzałem za siebie, ale nikogo nie dostrzegłem.
– Tutaj…
Wychyliłem się w stronę wydmy, spojrzałem na drzewo i latarnię…
– Nie tam – tutaj…
Pod ławką, którą właśnie minąłem coś się poruszyło.
– No, nareszcie, ktoś. Siedzę tu parę godzin. Pan pierwszy, żywy, jakiego dostrzegłem…
Uderzyło mnie to stwierdzenie: pierwszy żywy… Minąłem już kilka osób na promenadzie, a z naprzeciwka zbliżały się kolejne. Było słoneczne przedpołudnie.
– A co w tym dziwnego? Łażą tu różni od samego rana. Okutani, inni jeszcze od wczoraj zawiani, a każdy jak bolid zaprogramowany – byle szybko, byle już, łóżeczko i…
Mężczyzna zaczął gramolić się spod ławki. Mokra kurtka oblepiona piaskiem, czapka uszatka przekrzywiona aż na lewe oko. Stęka, prostuje się z wyraźnym cierpieniem na twarzy.
– Tyle godzin, ciekawe jak pan by się czuł. A pić mi się chce…
Najbliższa kawiarnia jest stąd jakieś dwa, więcej nawet kilometrów.
– Nie, nie… Zaczekam. Muszę trafić na mój korytarz. Jak odejdę za daleko, mogę się nie wcisnąć w transmisję, a wtedy to i pan będzie miał kłopot… Nikogo poza panem tu nie znam.
Podróżnik w czasie? – pomyślałem. Takie pierwsze niepoważne skojarzenie. Każdy by na to wpadł. Ale strój współczesny, zarost przedwczorajszy, no i to pragnienie…


Miałem kiedyś kolegę, estradowca. Ten potrafił rozbawić towarzystwo. Wirtuoz akordeonu. Jak rozciągał miechy to dziewczyny skakały mu w ramiona nawet z pierwszego piętra. Kochały go wszystkie. Faceci wsuwali mu banknoty w kieszeń, byle tylko zabrał ze sobą te zdziecinniałe baby i budował z nich wianuszki, pociągi towarowe, kucanki i przeciąganki, byleby tylko nie patrzyły, ile też ten ich chłop już wypił. Bronek był dla tych dam kosmitą i wikarym, udzielał ślubów i żegnał odpływające marzenia, rozbierał kobiety wzrokiem, a one opatrznie jego znaki odbierały i rzeczywiście się negliżowały.

Okropieństwo.

Nierzadko był porywany. Jedna lub kilka zmówionych dam chwytały go za co się dało i wywoziły do badylarskich willi, inspektów, garbarni, jubilerni czy pieczarkarni.

Wracał po kilku dniach, z sadzonkami pomidorów w butonierce, łańcuszkiem ze złotych obrączek, bokserkach obszywanych srebrnym lisem a ostatnio z wędzonymi żeberkami, przewieszonymi przez ramiona, jak Czapajew pasami z pociskami do karabinu maszynowego.


– Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy w Karpaczu? Wietrznie tu tak jak i tam, ale wilgotność powietrza jakby tutaj intensywniejsza. Ludzie żaby tu mieszkają?

Usiadł na ławce, poprawił muszkę, która wyjrzała zza szalika. Na nogach sztylpy, spodnie z lampasem smokingowym, a w oku – monokl, który przetarł żółtą irchową rękawiczką. Teraz dopiero ujrzał morze a na twarzy odmalował sobie niezłe zdziwienie.

– To nie w głowie mi szampan szumi… A szkoda, szkoda… Hrabia Bodo-Waleński, z tych Bodo i tamtych Waleńskich, a pan?

Zdziwił się. Woźny Korytarza nad Morzem. A jaka to frakcja polityczna, pytał, który obóz popieram i czy jestem za prohibicją? Kim był mój ociec, dziadek, pracowali w służbie państwowej, czy może szlachta albo chociaż finansjera? No to przemysłowcy?


A propos prohibicji… Pewien mój znajomy miał dylemat: zostać picerem, sekserem  czy striptizerem. Najgorsze jest to, że ciągle mu się te profesje myliły. Gdy pytał go ktoś, kim jest z zawodu, za każdym razem mówił, no właśnie, tym… Jemu bardzo się podobały te nazwy tak z zagraniczna brzmiące.
Zasugerowałem – zostań pilnikiem, dłutnikiem albo kłótnikiem. Pokiwał przecząco głową.
– Burakiem nie jestem, mam prezencję i ambicje.
Zasypywałem go nowymi propozycjami. Sztubak, szelestnik, szamownik… Na każdą literę alfabetu.
Któregoś dnia, znudzony i zblazowany poderwał się z krzesła a jego rozpromieniona twarz nie pozostawiała złudzeń.
– Będę, no, jak w tym, no, starożytnym tym… Mariusz Wikariusz!
Biskupem został po dziewięciu latach. Pnie się dalej. Ma na oku pewną posadę, ale tam tylko w białym trzeba chodzić. A on jakoś woli ciemnozielony.


Właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Nikt dziś tej zasady nie pamięta. Każdy przecież zna się na wszystkim.
Że też tak banalna kwestia się dziś pojawiła. Żaden raport nie zmieni tego stanu rzeczy. Teraz Baba Jaga może być Czerwonym Kapturkiem, a królewna Śnieżka – Trzema Świnkami. Nic już nikogo nie zdziwi. Widocznie takie albo tylko takie miał dojścia.
– Widzi pan, my, arsteokracja – mamy smutne życie…
Chciałem wtrącić się, poprawić, zwrócić uwagę na przejęzyczenie…
– Nie, my arsteokraci, owszem, mamy wiele wspólnego z arystokratami. A raczej odwrotnie powinienem powiedzieć. Bo ja, na ten przykład jestem arystokratą arsteokracji. Arystokracja to rzecz przyziemna. My to…
Znacząco pokiwał głową w górę, nie podnosząc z wrodzonej skromności oczu w tę samą stronę.
– Zatem nam nic nie wolno, a wszystko musimy. A człowiek, wiadomo, chciałby się zeszmacić, w błocie poleżeć, mezalians popełnić, skandal towarzyski wywołać. Wszyscy pomdleją, potem się ockną, oburzą, ale w skrytości ducha człowieka uszanują. To ten, który się odważył, złamał zasady i powrócił na łono. Zdaje mi się, że to o to cała ta awantura się toczy. Łon było i jest ci tyle, że bezrobocie nikomu z nas nie grozi, mój panie.

Wyjął zza pazuchy, to znaczy – ze smokingu złotą papierośnicę. Ostukał belwedera i zapalił. Aromat sprawił, że niemal uniosłem się na palcach.
– A pan, z których Woźnych, bo nie kojarzę tak na szybko?
Co miałem powiedzieć? Żem spod herbu dziurki klucza? Ale w moim Korytarzu nie ma zamków. Nawet klamki chyba nigdzie nie widziałem… Już chciałem coś powiedzieć, ale zauważyłem pędzącą w naszym kierunku rowerzystkę, w trykocie, z końskim ogonem, który jak szalony próbował raz z jednej, raz z drugiej strony zobaczyć, czy roztrzaskają się z rowerzystką teraz czy za chwilę. I już nie ważne o co, bo przy tej prędkości katastrofa była murowana!

Minęła nas jak strzała i tak gwałtownie zahamowała, że jej koński ogon poleciał do przodu na kilka ładnych merów. Tam zarżał zaskoczony i wrócił na swoje miejsce.

Amazonka podeszła do hrabiego Bodo-Waleńskiego. Szpicrutą uniosła lekko jego podbródek sprawiając, że monokl wypadł z ciągle jednak przymrużonego szelmowsko oka. Szkiełko wpadło w ruch wahadłowy, co oboje znajomi, jak się domyśliłem – zauważyli miarkując, którego z nich walnie jako pierwszego.

– Habio, mój habio, Eustachiuszu Bodo-Waleński… – Jedna, mała wada wymowy a ile wdzięku przydać może pięknej kobiecie. Jej głos i bez tego był tak aksamitny, jak pościel o pierwszym brzasku słońca, utargana i sponiewierana szczęściem obsypanym pyłem z gwiazd. No, nie radzą sobie, jak widać także w niebie z ekologią, podobnie jak my tutaj, pomyślałem. Podobno oczekiwana jest nadprodukcja komet. Na Mlecznej Drodze maja wprowadzić energooszczędne oświetlenie. – Uganiam się za tobą od cztehystu lat. I już mnie to nudzić zaczyna. Jeśli natychmiast mi się nie oświadczysz, poślubię twojego dziadka i będę ci babcią.

Stojący za mną podławkowicz z Karpacza aż otworzył z wrażenia gębę, zwracając przy tym na siebie uwagę trzech wron siedzących na płocie.

– Panie, to ile oni wypili? Cholera, kiedyś to mieli alkohole. Czterysta lat ich trzyma?

Gwałtownie obejrzałem się za siebie. Zaraz… ten sam głos co i hrabiego i identycznie modulowany tenor podławkowicza? Kręciłem głową raz w jedną, raz w drugą stronę. Słyszę jednego, a widzę dwóch. A teraz odwrotnie – widzę jednego, a słyszę dwóch. Przedzieliłem dłonią wzrok na sektor lewy i prawy, ale nic to nie pomagało, bym mógł zobaczyć ich obu razem, tak jak słyszę ich stereofonicznie. O… Ten wczorajszy sztorm był rzeczywiście mocny!

Hrabia, jak przystało na arystokratę arsteokracji, przywdział się w uśmiech niewiniątka.

– No, moja bogdanko, czy przynosisz mi gałązkę mirtu?
– Czego? Co ty znowu kombinujesz? Gdzie ja ci tu kwiaciahnię znajdę? Wymyślił sobie.
– Nie masz zatem mirtu, nie masz mnie.
– Dzidek, nie denehwuj mnie, ja cię phoszę. Mam w domu dwa kaktusy. Wybiehaj, na któhym chcesz usiąść, a do któhego wolisz się przytulić?

Globtroter czasoprzestrzenny z Karpacza z głośnym bulgotem przełknął namiastkę śliny.
– O, panie, wiedźma jakaś – szturchnął mnie w bok. – Ja to bym z taką szybko skończył.
Spojrzałem na niego wymownie i z ogromnym znakiem zapytania na twarzy.
– No, tak od razu, to jeszcze nie wiem, ale na pewno coś bym wymyślił, jak nie sam to ze szwagrem. A to człowiek doświadczony. Danka z Bogdanka to nic w porównaniu z moją siostrą.
Pokiwał znacząco głową, jak człowiek, który dobrze wie, co mówi. W tym czasie Bodo-Waleński napierał z całym impetem, przedrzeźniając ścigającą go niewiastę.
– Wiesz dobrze, moja miła, że nie będę się bhonił a jasyh w twoich rhmionach jest dla mnie hajem.
– Na jasyh to musisz sobie, hhabio zasłużyć. Nie pozmywałeś po śniadaniu, psa nie wyphowadziłeś, a lodówka jak była, tak dalej jest pusta. A obiecywałeś mi haj!
Zagadką dla nas obu, Karpaczowianina i moją pozostanie to, jakim cudem chwyciła ci ona hhabiego za frak, na tylne siodełko roweru osadziła tak, że całą twarzą się w koński ogon wtopił. Ten, poczuł nos pośród włosia, co podnieciło go w sposób wręcz orgiastyczny. Zniknęli tak, jak szybko się pojawili.


Pod ławką zauważyłem już tylko kilka confetti i bilet na kolejkę na Gubałówkę. Wokół szumiało tylko morze a trzy wrony udawały, że niby nic nie widziały.


Spojrzałem na zegarek. Po jedenastej? A dałbym wiele, że wyszedłem po dwunastej… Słońce natomiast szykowało się do zachodu. Co jest? Hrabia z Karpaczowianina, ten w hrabiego przeobleczony, godziny wyskakują jak króliki z worka, a słońca nic to wszystko nie obchodzi. Nie zdziwiłbym się gdyby po zajściu przypomniało sobie, że nie jadło śniadania i przed dziewiątą wieczorem nie pobiegnie do ósmej rano. No, żeby coś przekąsić!

Wczorajszy sztorm tak bardzo wszystko powywracał?

A ja?

Przyspieszyłem kroku. Wydawało mi się, że słyszę Królową Nocy…. Takiej koloratury nie można nie rozpoznać. Zrobiło mi się miło na duszy, ale po chwili pojawiła się wątpliwość… Ona, tutaj? Śpiewa. Ale… dla kogo? I… Czy ma koński ogon?

Już miałem ochotę się uszczypnąć. Ale, prawdę mówiąc, nie lubię. A poza tym co by to zmieniło, czy poczułbym to uszczypnięcie, czy nie? No chyba tylko to, że miałbym dodatkowy kłopot z jednym lub z drugim. Eh…. Lepiej, niech śpiewa….


Add Comment