(splujki)
Pada… Ale deszcz. 12 stycznia 1923 roku Londyn przykrył się prawie trzynastocentymetrową kołdrą śniegu. Temperatura spadła do siedmiu stopni.
W tym czasie armia francuska zajęła Zagłębie Ruhry. Rozpoczęło się ściąganie reparacji wojennych od Niemców, którzy nie mogą pogodzić się z nowym porządkiem w Europie. Hitler szaleje. Na wiecach w Monachium podburza tłumy: „Nie wolno nam mówić precz z Francją, ale z naszymi własnymi zdrajcami i przestępcami” – relacjonowała jego przemówienia prasa amerykańska. Precz z tymi, którzy przegrali wojnę, upokorzyli Niemców…
Wtedy, po pierwszej wojnie światowej, po militarnej kapitulacji rozpoczęła się mordercza, wyniszczająca kampania na słowa. Piekło słało najlepszych mówców i demagogów, którzy słowami na nowo podpalali świat. Bo słowa ciągle pozostają najsilniejszą bronią, jaką dysponuje człowiek. Słowa tworzą rzeczywistość, która z wirtualnej, ze słów zbudowana przeobraża się w realność ustawioną na fundamencie kłamstwa, przesady, prowokacji, pomówienia. Monarchowie i papieże przegrywali wojny na polach bitewnych, ale wygrywali w debacie, sporze, w magicznych formułach ogłaszających ekskomunikę czy związek z mocami piekielnymi. Za słowo zawsze płacono najwyższą cenę, najsilniejszą i najbardziej brzemienną w skutkach walutą – srebrnikami…
Po wczorajszym Raporcie Woźnego – otrzymałem pytanie: I co zrobić z słowami niechcianymi, czy starczy udać, że nigdy nie padły?
Norwid, histopatolog słowa pisał:
Niewierny dźwięk i przywieść mocen do rozpaczy,
Tak niewierny! tak kłamny wnętrznemu znaczeniu,
Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu…
Nie ma słów niechcianych. Słowo, jeśli się objawia – jest. Po prostu. Wzmacnianie czy osłabianie go opisem – a więc okrywanie go falbankami dookreślenia – jednak pozornie tylko moc wypowiedzianego słowa podnosi lub obniża. Nic nie zmieni potencji wypowiedzianego słowa.
Słowo niechciane – ale przez kogo? Tego co nim rzucił czy tego, który został słowem ugodzony? Słowo rzucone jest słowem. Jak każde inne. Słowo, którym zostaliśmy dotknięci – nadal pozostaje słowem a nie złamaną strzałą. Może godzić dalej, zawsze z tą samą mocą.
Z żadnym z przejawów swojej inteligencji człowiek nie ma tak dużego kłopotu jak ze słowami.
Tenże Norwid raz jeszcze:
– A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca
Nieustanniej się wody używa niż słońca,
Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu,
Bardziej niż światłość jego promieniąca w duchu.
To samo słowo w jednej chwili znaczyć może tak i nie, dużo i mało, ważne i marne. Słowo przyjmie każde znaczenie, oklei się blichtrem, zanurzy w kloace. Odziej je tylko w intencję.
Słowo głuszy prawdę. Gdyby tak na jedną chwilę ludzie zaniemówili, stracili mowę, a każdą myśl i jej poronienie spróbowali wyrazić inaczej… Nie, to zadanie jest niewykonalne.
I trzecia część wczorajszego pytania: … starczy udać, że nigdy nie padły?
Starczy do czego?
Udać a może lepiej: udawać? Czyli co? Rozumiem – skłamać. Ale kłamstwo nie przykryje, nie usunie prawdy, nie jest tabletką zapomnienia.
Szklanka upada na podłogę. Udajmy, że się nie rozbiła? Dla szklanki takie udawanie nie będzie miało żadnego znaczenia, a na szklankach trochę się znam. A dla pytka?
Udawać to… przedstawiać. Nieoceniony prof. Doroszewski tak definiował udawanie:
„wystawić co na scenie; grać rolę w teatrze”: Dramatyczne poema albo drama jest to dzieło każde do udawania teatralnego przysposobione. CART. Panna 9. Rola jest to część sztuki , którą każdy aktor udawa z osobna. Ibid. 26. Na scenie udawali aktorowie, proscenium było dla błaznowania kuglarzów. Cyt. L.(Nar.Tac.2, 243).
Słowo jest jak skreślona liczba w loterii. Maszyna poszła w ruch i… pudło. Czy możemy udać, że nie zauważamy pudła, a światu oznajmiamy: victoria!?
Ten, który biegł ponad czterdzieści kilometrów z wiadomością o wyniku bitwy… Filippides… To on powiedział Atenom – zwycięstwo! I padł martwy. Jedno słowo – ceną życia.
Czy Chrystus powiedział swoim apostołom, kolejnym papieżom i biskupom, którzy głosząc słowo człowieka skatowanego i ukrzyżowanego, żeby oni zbudowali imperium pustosłowia jako skarbnicę przepełnioną przede wszystkim cielcem, a nie słowem bożym? Jaki pogrzeb miał ich Jezus? A jakie pogrzeby oni sami sobie urządzają? A wszędzie i wszystko stygmatyzują słowem. Słowem Bożym, kuria mać, jak emocjonował się mój serdeczny kolega, były proboszcz na obszarze niemal połowy Frankenwaldu, tyleż katolickiego co protestanckiego.
Czym różni się śmierć umierającego z głodu dziecka od śmierci papieża? Za prawdę, powiadam wam – tylko szwadronami pustych słów, które tym głośniej wypowiadacie z ambony by skuteczniej zagłuszyć to ciche, ostatnie tchnienie umierającego z głodu dzieciaka, którego życie, przed jego narodzeniem było dla was świętsze niż sama hostia.
Dziś czytam, że kilkuletnie dziecko nie otrzyma leku ratującego mu życie. Czy lek taki dostałby arcybiskup, gdyby od tego zależało wydłużenie jego drogi do upragnionego Królestwa Niebieskiego? Kupiłby sobie przez internet. Klick (!) i do paczkomatu – siup! Rano, po jajecznicy na boczku – deserek, popity świeżym sokiem z granatu, eksplodującego witaminami. Ostatnio w Nazarecie czy Betlejem za szklankę płaciłem dwa euro. Już za sam kolor tego napoju warto rzucić sprzedawcy tę monetę.
Każdy używa słów, które choć zabijają innych, w tym – mówiącego, z tą jednak różnicą, że każą mu w tym stanie żyć dalej.
Niewielu miałem uczniów. Zbyt słabym byłem nauczycielem. Za mało chwaliłem, za dużo wymagałem. Powtarzałem – nie jest ważne, jak pięknie w twojej ocenie mówisz. Ważne co z twojej przemowy słyszą i biorą inni. Adept dziennikarstwa pisał komentarz, mierzył się z felietonem, mnożył fakty, piętrzył konstrukcję zdobiąc ją pointami i efektownymi wnioskami.
– Przeczytaj – mówiłem. Inni słuchali z otwartymi gębami. – A teraz każdy napisze, co usłyszał?
Aplikanci oddawali kartki, a ja z nich budowałem domki. Tak, z czystych kart. Oni nic nie zapamiętali. Coś kojarzyli, rzucali uogólnienie, zastrzegali, że bolała ich dziś głowa. A poza tym to oni są poważnymi ludźmi i nie chcą bawić się w jakieś zgadywanki.
Jesteś głupi! Powiedz to partnerowi, koledze, mężowi. Tak, niekiedy człowiek bezradny, pozbawiony innych utensyliów – uderza taką właśnie bronią atomową. Ale nigdy nie zdarzyło się, by ten, kogo głupcem nazwano, zadał sobie pytanie: dlaczego ona tak mnie nazwała? Co ją do tego skłoniło? Moje przywary, zwyczaje i zachowania? Które? Nie! Wzmiankowany głupiec to gość z honorem, ambitny. Strzeli w pysk i słowem poprawi.
– Ja? Głupi, a ty jesteś idiotka i kretynka, zwykłe zero podzielone przez pi!
– Chamie, gnoju, świnio, brudasie i szmaciarzu jeden, takich jak ty to ja….
Nie, to nie był kolejny cytat z Norwida. Swoją drogą, ona – nazywając go głupcem zachował się tak, jakby załzawione oczy przecierała papierem ściernym.
Słowa… Tylko i aż tyle człowiek ma dla innych. Czyli siebie samego i całego. Ze słów zbudowanego. Bo człowieka tylko po słowach jego poznać możesz dogłębnie.
Ludzkość z takowem obliczem,
Lubo to jej oblicze – – nie byłaby niczem.
Jakby do samej siebie twarzą poniżona
Przestawała być sobą… wszelako to Ona!
(Norwid)
Add Comment