Cóż za poranek!
Ilu z nas może cieszyć się dziś tak niebieskim niebem… Ilu spośród 8 miliardów. W całej historii naszej cywilizacji – na Ziemi żyło 120 miliardów ludzi. Do końca tego stulecia przybędzie jeszcze ponad 800 milionów.
Jeden włos ma grubość 0,05 mm. Weźmy od każdego człowieka po jednym włosie i ułóżmy je obok siebie. 120 000 000 000 x 0,05 = 6 000 000 000 mm = 6 tysięcy kilometrów.
Imponujące. Ale co? Że tak nas wielu? Tak niewielu? Czy, że zachowując po jednym włosie z każdego z nas moglibyśmy utkać dość przestronną wycieraczkę lub dywanik, po którym przejdziemy ze Szczecina do Nepalu.
Tego typu zagadki i porównania potrafią przywrócić nas do tzw. ustawień podstawowych ze skutkiem lepszym, niż uczyniłby to zimny prysznic. Kim jesteśmy dla świata. Jaki mamy na niego wpływ? Czy na nas samych także, wzajemnie?
Żyjemy w dobie informatyki. Bit to podstawa tej kultury. Niechby zamiast włosa po każdym mieszkańcu Ziemi w całej historii ludzkości pozostał o nim 1 bit informacji – otrzymalibyśmy wiedzę o nas i naszym świecie, dającą się zawrzeć w … 15 GB. To 170 godzin przeglądania internetu, a więc jeden miesiąc.
A co z emocjami?
Piękny był dziś poranek. Kilka minut temu, zaraz po dziewiątej mgła zasnuła całą okolicę. Będzie padać? Kot zeskoczył z ławki i poszedł do szopy. Ma tam wgłębisko w starej, bardzo starej słomie. Uśnie od razu.
Chciałem dobrze.
Każdy tak chce. Jedni, aby ulżyć sobie, inni – troszcząc się o wszystkich. Gawron siadł na trawie. W misce kota jest jeszcze coś do skubnięcia. Dwie czaple szare od tygodnia chodzą wzdłuż płotu, nieustannie się schylając, drobiąc i rozszarpując podmokłe, obszerne wyżłobienie. Jeszcze nie staw, a już nie kałuża. Pies sąsiada leży przy furtce, ten drugi, z naprzeciwka, nerwowo biega wzdłuż płotu. To wszystko widzę za oknem, przy którym ustawiłem biurko. Chciałem mieć wszystko na oku i oko na wszystko. Strumień informacji przepływa przeze mnie, wpada w bezdenną czeluść wspomnień, wykutych reguł, wpojonych mi zasad. Miliony, miliardy bitów.
Czym człowiek zajmuje się przede wszystkim? Oglądaniem wokół siebie, monitorowaniem zachowań innych ludzi, sprawdzaniem poziomu własnego bezpieczeństwa. Jest w nas zawsze aktywna funkcja czuwania. Nieustannie aktywowane są rozliczne procesy psycho-chemczne, testowany jest instynkt zachowawczy, ale nie wykształciliśmy w sobie skutecznego nadzoru nad naszymi emocjami.
One nami nieustannie targają. Już chce mi się pić? Zjadłbym coś za godzinę. Dziś on do mnie nie dzwonił, ja nie byłem u nich od tygodnia. Kiepski był ten film, chętnie – zamiast klepać ten tekst – dokończyłbym Ryszarda III, by szybciej znów tę opowieść zacząć od początku.
GLOUCESTER:
Idź ścieżką, którą nigdy nie powrócisz,
Niewinny bracie! Tak cię z serca kocham,
Że cię do nieba co prędzej chcę wysłać,
Jeśli ten prezent z mych rąk przyjąć zechcesz. (tłum. Leon Ulrich).
Mówisz tak, myślisz inaczej, robisz całkiem odmiennie. Na ramionach – ornat z obłudy, szata najmodniejsza od milionów lat. Każdy każdemu dobrze życzy, do nieba go czym prędzej wysyła, by ten, nie stawał na naszej drodze w dążeniu do doczesnego celu.
Na rusztowaniu za ścianą, jakieś odgłosy… Majster miesza kolejny hobok z klejem. Gruby styropian klei na strasznie stare mury. Ociepla dom. Zamyka go w pudle, oddziela od słońca i wiatru, które od – tak, tak, prawie dwustu lat ocierały się o kamienne fundamenty. Im te karesy ani krzywdy, ani przyjemności pewnie nie dostarczały. Dziś także nowa elewacja kamiennej posługi fundamentu nie odmieni. Będzie on, fundament, dalej dźwigał wszystkie, cięższe niż dotychczas ściany. Ale dom na wyglądzie zyska, jak kapelusz z wpiętym weń piórkiem czy koszula, upstrzona żabotem. Miło będzie popatrzeć, a przy okazji – cieplej zimę przetrzymać. Jednak za jakiś czas pogoda zwietrzy tę otulinę, wydmucha ją, wypłucze. Tak dziś oko ciesząca osłona sparcieje, skruszy się jak nasza pamięć.
Tyle też warte są wszystkie nasze starania, by wyglądać pięknie, dostatnio i radośnie.
Na zewnątrz. O fundament mało kto się troszczy.
Oooo! Karton ze starymi albumami fotograficznymi? Czy dziś takie albumy można jeszcze kupić? Każdy ma tysiące zdjęć w telefonie.
Kolejny, wcale nie tak drobny, liczony w dziesiątkach lat i celebrowany familijnie rytuał – przeminął. Mój syn zrobił ostatni album ze zdjęciami swojego nowonarodzonego syna. Ten – swojego albumu już pewnie nie skompletuje. Gdzieś odeszły te emocje, te babcine opowieści, otoczonej wnukami… A tu ja z dziadkiem, gdy byliśmy młodzi, a to wasz tata w przedszkolu, a tutaj w wózku, zobacz jakie wtedy były wózki…. Stroje, fryzury, dziwne samochody…. Wszystkie te emocje – uleciały.
A nad łąką – tak, pierwszy wielki klucz ptaków. Wracają!… Po co? Co je tu ciągnie? Zawsze w to samo miejsce? Najpierw tysiące kilometrów tam, a potem – wiele dni tylko pod osłoną nieba w drodze powrotnej. Powiesz – instynkt, siła przyzwyczajenia… A pytałeś je? Nic więcej ci nie powiedziały?
Wnuki… Tak, muszę te albumy odkurzyć, pokazać im, może choć iskrę uda się w nich wykrzesać?
Kilka dni temu bratanica powiedziała mi swoją wersję historii dziadków. Skorygowałem ją na kilku stronach. Boję się, że ta jej wersja na tyle mocno funkcjonuje w jej świadomości, że może przetrwać dłużej od tej, przeze mnie skorygowanej. Dłużej, czyli do kiedy? Czy synowie mojej bratanicy zapytają kiedykolwiek o pradziadków?
A co ja wiem o moich przodkach?
To jedno z moich ostatnich, boleśnie rozczarowujących doświadczeń. Szukam ludzi, wielu ludzi, ważnych, którzy mnóstwo pracy i talentów temu miastu i nam poświęcili. Ślad po nich przepadł. Nie ma dokumentów, nie ma relacji, nie ma rzecz jasna – świadków. Jest pył i mrok. Ale nawet tego zlokalizować nie potrafię.
Pamięć ludzka, personalna, sięga zaledwie do obrazu naszych rodziców w okresie, gdy są potrzebni do opieki nad wnukami, a sami nie wymagają jeszcze wsparcia. O ich rodzicach – powtórzę tylko kilka banałów. Piękna, przystojny, pracowici, pobożni… O życiu tych, z których jestem, przepojonym cierpieniem, biedą, wyrzeczeniami – nie wiem nic. I choćbym bardzo tego pragnął – tej wiedzy już nie zdobędę.
Wzrusza mnie bardzo ruch społeczników, którzy odkopują stare cmentarze. Myją nagrobki, składają z fragmentów potłuczone inskrypcje. Odszukają w danych rejestrach kościelnych czy księgach adresowych najprostsze dane: AA urodziła się tu, w tym roku, w rodzinie, została żoną YY, miała troje dzieci…
Rok ma 365 dni. 8760 godzin. Przeżywamy świadomie około 16 godzin dziennie. Dla siedemdziesięciolatka – 408 800 godzin. Zakładając, że je trzy posiłki dziennie – 1 226 400 razy zasiadał przy stole…. Ile wody człowiek wypija w swoim życiu, ile stawia kroków?
Ile marzeń mu się spełni, a ile świństw zapisze w sekretnym notatniku?
W przycmentarnej kaplicy zawsze sprawdzam, czy ciągle wiszą tam te białe głośniki, które przywiózł i montował Przemek… Zginął w wypadku samochodowym jadąc w nocy ze sprzętem do nagłośnienia jednego z koncertów, które wtedy, w Kanale 7, organizowałem. Przychodzę tam także dla niego, kolegi ze szkoły. Bardzo dobrego realizatora dźwięku. Mówię, cześć i co tam? Jak wtedy, gdy wpadałem do jego reżyserki. On chwalił się i pokazywał, co nowego usprawnił, jak to wpłynęło na akustykę.
Dziś też go zapytałem. Pewnie odpowiedział. Ale mówiąc cześć poczułem się tak, jak trzydzieści lat temu. Nawet ten zapach studia dał się w przestrzeni kaplicy wyczuć. Obaj uczestniczyliśmy w pożegnaniu pana Marka Goguta. Był także mój Piotr, który pana Marka w świat komputerów wprowadzał.
Wczoraj mówiłem, że człowiek jest z ludzi. Ważne, żeby przede wszystkim z ich dobrej energii. Pamięć jest tą energią. Jest nieodnawialna. Słabnie wraz z nami. Ginie bezpowrotnie, gdy przejdziemy na tamtą stronę. A tam? Nikt nie wie. Ale – podobno – wchodzimy w zupełnie inne relacje. Dlatego nie spieszy mi się tam.
To już przedwczoraj był ten trudny wieczór. Kolejna rozmowa z dobrym kolegą, może nawet więcej niż człowiekiem, z którym łączą nas pasje i zamiłowania. Ale rozmowa była… nieobecna. Tembr głosu jakby ten sam, nawet melodia, ale temperatura niemal idealnie zrównana z chłodem ciszy. Próbowałem żartować, podrzucałem nowe wątki i tematy. Ale w słuchawce wyczuwałem jedynie oddech i ciszę.
– No to cześć, trzymaj się – usłyszałem.
– Ty też, cześć.
Za oknem ciemno i mgielnie. A w pokoju – utrudzeni przemytnicy zbliżają się do górskiego schroniska. Mój kolega, prowadzony przed laty niemal za rękę w jego wyobraźnię, wtopił się w ten orszak z trzeciego aktu Carmen. Piliśmy rijoję, dzwon na pobliskiej kościelnej wieży bił północ. Rodziła się bajka, świat nowych doznań, których wcześniej nikt w nim nie pobudził. Pokład teatru operowego…
Ile takich pokładów jest w każdym z nas? Ile nigdy się nie ujawni?
Po odłożeniu słuchawki wyjąłem tę Carmen z Corellim, Price i Karajanem. Niezwykłe nagranie. Pierwsze winylowe tłoczenie. Mam nadzieję, że słuchaliśmy go przedwczoraj razem, jeszcze raz.
Chciałbym…
A co tam w pogodzie? O, znów słońce, bezwietrznie, siedem stopni ciepła! Jutro zapowiada się ładny dzień.
Add Comment