– Jakiś czas temu zacząłem „gumkować” wszystko, co jest na „tak”. Te pozytywne słowa, życzenia, zaklęcia, gesty, cmokasy i usteczka w czisss sparaliżowane. I wie pan? Po trzech dniach gumka prawie się nie „wymazała” ale rękę nadwyrężyłem i na stole miałem sterty pozytywnych, jak się okazało nic nie wartych reakcji i emocji… Najwięcej było tych zapewnień: będzie dobrze, nie martw się, wszystko się ułoży, co złe – minie…
Najmując się do tej roboty, Woźnego w Korytarzu, nikt mnie nie uprzedził, że … No właśnie, jak to ująć? Że poziom aberracji świata, z jakim się tu spotkam każe mi zweryfikować wszystko to, co dotychczas uważałem za pewnik, aksjomat, rzecz niepodważalną. Rozmowy z ludźmi w Korytarzu coraz bardziej burzą moje dotychczasowe wyobrażenie o świecie, o innych ludziach i relacjach między nimi. Podkreślam słowo: wyobrażenie. Jestem dziś niemal pewny, że w postępowaniu kierujemy się właśnie „jakimś” zbiorowym wyobrażeniem, modelem, kanonem, przepisami i normami, które jak mech lub jemioła już tylko na nas żerują. Wyssały potrzebę i inspirację, które być może kiedyś nas współkształtowały. Dziś, moim zdaniem te zachowania mają z samym życiem i jego nurtem niewiele wspólnego. One z nim nic wspólnego nie mają.
Więcej – zaczynam dochodzić do wniosku, że warstwa realna, ta powłoka pozwalająca nam „pozostawać” przy zdrowych zmysłach jest cienka, cieniutka, a w wielu wypadkach już wręcz jej nie ma, co powoduje, że żyjemy w absurdzie. I tylko jakiś cholernie stary mechanizm, który się zaciął, nie pozwala nam sobie tego faktu uświadomić, a w konsekwencji powrócić do normalnej normalności. Napiętnować zło, pochwalać dobro. My akceptujemy, tolerujemy wojnę, ba, nawet wysyłamy broń zaatakowanym. Solidaryzujemy się z nimi, trzymamy za nich kciuki. Bohaterowie – mówimy. I tyle i aż tyle. I wszystko inne toczy się dalej. Mimo telewizji, relacji prasowych i radiowych – kompletnie nie reagujemy na okrucieństwa tej wojny. Nie mamy już wrażliwości, która pozwoliłaby nam czuć ból tamtych ludzi.
Zatem, ten człowiek gumkuje opis świata emocji, jaki na życie dali mu rodzice i nauczyciele. Potem powiada, że po weryfikacji konwencjonalnych zachowań, pozostały mu w ręce sterty pozytywnych reakcji jako pozbawione znaczenia, zwykłe atrapy, tanie pozory. Zwracam uwagę na słowo: sterta. Mógł też powiedzieć hałda, kupa, stos, góra, zsyp… Coś zbędnego – odpady, śmieci. Mój antagonista w tej sprawie przekrzyczy mnie resztką sił wołając: szczyty, niebiosa, skarbnice serdeczności i miłości. One nas napędzają! Te wygumkowane odpady… Bo przecież emocje są tak ważne, tak fundamentalnie niezbędne do psychicznie zdrowego życia. Może, może tak było… Kiedyś… Dziś są to puste słowa.
Mówią – matrix. Ale czy ktoś na pewno wie, co to jest matrix? Czy matrix istnieje? Czy jest jedynie czymś przeczuwanym? Słowo – brzmieniowo – idealnie dobrane na syntezę pewnej nieokreśloności – stanu bytu czy bardziej koktajlu złożonego z emocji, lęków, oczekiwań, stresów, a może marzeń? Marzeń w sensie – wszystko, tylko nie to, w czym teraz tkwię. Więc gdzie jesteśmy? Po stronie życia czy już w matrixie, czymkolwiek on jest?
– To zdjęcie z mojego okna. Tak, idzie mi o te dwa drzewa. Chodziłem pod nie długo, bardzo długo. Z teleobiektywem, z lornetką, z złudną nadzieją, że może choć jedna gałązka… I wie pan, czego nie mogę powiedzieć z całą pewnością? Właśnie tego, że nie wiem, czy one się dotykają. Na zwolnionym filmie patrzyłem na najcieńsze gałązki. Głównie podczas silnego wiatru. Niech mi pan powie, jak te gałęzie to robią, że się nie dotykają? A są braćmi, wyrosły z tej samej gleby, może system korzenny mają wspólny? Ale dla ludzkiego oka, gdy się im przyjrzeć, manifestują obcość… Odsuwają się, odwracają od siebie. A normalnie, powinny tak po leśmianowsku, wejść w siebie, czy nie mam racji?
Niemiecki leśnik Peter Wohlleben, swoim „Sekretnym życiem drzew” zyskał wielu sympatyków. Personifikując życie lasu, czy przypadkiem nie pisał w gruncie rzeczy o ludziach? Niektórzy leśnicy z dużą rezerwą odnoszą się do poglądów Wohllebena. Normalne… Każdy szewc, gdy bierze do ręki buty, które ma naprawić pyta: panie, kto panu te zelówki tak sknocił? Dziś, każdy człowiek wie więcej i lepiej od drugiego. To pewne. Jeden tę swoją wiedzę manifestuje (to są ci, którzy mają jej stosunkowo niewiele, ale już „czują pismo nosem”, niehabilitowani neofici) i tacy, którzy potakują, cmokają, chrząkają, aby nie wyłamać się z kręgu utartych opinii, nie zostać uznanym za outsidera. Ale ci mają już wątpliwości. W sypialni zdejmują skarpetki szybko, szybko z przymkniętymi oczami wsuwają się pod kołdrę i byle jak układają, aby tylko szybciej usnąć. Potem się to wszystko już jakoś w tym łóżku ułoży, ważne by nie rozważać, nie rozmyślać, bo wtedy o śnie można już tylko śnić…
Wohlleben pisał: „Te drzewa to moi przyjaciele. Widzisz jak gałęzie wzajemnie się odpychają? To po to, aby nie zabierać sobie światła. Taka para drzew jest najczęściej połączona korzeniami i jak jedno umiera to umiera i drugie.”
– Pan mu wierzy? Drzewa się odpychają z miłości i troski wzajemnej o siebie?
Mój gość nie czekał na odpowiedź. Z każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem jego głos wchodził w tonację siostry Ratched. Nie, nie mówię, że ona źle życzyła swoim podopiecznym w kukułczym gnieździe. Ale jak długo można udawać, że jest inaczej niż jest?
– Przez długi czas jeździłem komunikacją miejską. Wybierałem najgorsze trasy, tylko godziny szczytu. Tkwiłem w autobusach i tramwajach przepełnionych, oddychających i parujących ludźmi niewyspanymi i tymi, którzy marzyli, żeby jak najszybciej się położyć. Niektórzy nie próbowali uchwycić się paska, drążka, poręczy. Nie musieli. Tkwili w tym ludzkim bigosie, drżeli jak on, pochylali się zawsze w tę samą stronę, z trudem utrzymywali pion. Zastanawiałem się: nic nie szkodzi, bo ci ludzie przekazują sobie energię, wyzwalają dobre emocje, wspierają się psychicznie, dają sobie ukojenie… Nie mordują się przecież, więc przepływ energii powinien odbywać się bez zakłóceń.
No, tak… Demagogia. Biedny człowiek, nie wie, co mówi. Też sobie przykład wybrał. Energię przekazuje się wtedy, gdy ty i ja, wykąpani, zrelaksowani, wyperfumowani, w niebiańskim miejscu, w cudnym odzieniu, przy onirycznej muzyce, ze śpiewem ptaków, szumie oceanu spleciemy ramiona, przywrzemy do siebie, nasze ciała się połączą, ja poczuję twoje, ty moje, do zmysłów dotrą informacje dodatkowe (podstawowe!!!): aha takie ma piersi, uhmu, jest wyższy niż myślałam… Wtedy przepływ jest rzeczywiście skuteczny. Małego wychowuje babcia, a oni? Oni być może dalej, w innym anturażu przekazują sobie w innej konfiguracji tę życiodajną energię…
– Uścisk i przytulenie osłabiają i gaszą czujność. Są wyrazem największego emocjonalnego lenistwa. Dają możliwość ucieczki w bok, zejścia ze ścieżki trudu podnoszenia się ze stresu. Składamy sobie kondolencje, przytulamy wdowę, sieroty. Jaki jest tego rezultat? Zostałaś wdową, jesteś sierotą? No to wiesz. Ściskamy solenizanta, jubilata, laureata. I co? Mechanizm ten sam. Uścisk i przytulenie są trudnym do uzasadnienia zwyczajem. Jedyne co przemawia za nim w sposób bezdyskusyjny to to, że wbić komuś sztylet jest o wiele łatwiej i skuteczniej, jeśli ten ktoś rozchyli ramiona mówiąc: niech że cię ku..a uściskam. Każdy Brutus o tym marzy. A Brutusem jest każdy z nas.
Dobrze, dobrze, myślę sobie, dobrze… I nie mam sobie nic więcej na powiedzenie, jak mawiał pewien Lejzorek.
– Przytulasz chyba swoje dorosłe dzieci i to jest serdeczność!
Wydawało nam się…, temu mężczyźnie i mnie, że jesteśmy tutaj sami? Skulisko ani drgnie, skąd więc ten znajomy w tembrze i melodii głos mojej Mentorki? Pan petent wyciągnął obie ręce z dłońmi o palcach rozczapierzonych jak gałęzie drzew, nie stykających się ze sobą, dając znak – to twoja sprawa. Nie inaczej… Tak, to prawda. Serdeczność daje się wyrazić na wiele innych sposobów. We wszystkich – ciągle patrzymy sobie w oczy!! W przytulaniu – oczy uciekają w sferę grzechu.
Elke mówiła mi często, że jestem so gemütlich. Po długiej podróży, sadzała mnie przy kuchennym stole, nalewała herbatę z czajnika, podsuwała ciastko i nieustannie trzymała mnie za rękę, głaskała, lekko uciskała, patrzyła w oczy, uśmiechała się, a ja, a ja… Ja od tej jej energii nie mogłem się ani napić, ani ciastka zjeść, a potem przywiązywałem się do krzesła, żeby jakoś nie ulec tym energetycznym karesom. Torturom…
Tak, dzieci małe dużo śpią, im starsze, coraz mniej, ale każde wspomnienie i zapach babcinego swetra, dziadkowego zarostu na policzku usypia je, uspokaja, odsyła tam, gdzie… I tego już nikt nie wie, dokąd? Przytulenie ich przenosi je w czas embrionalny, jeszcze z niepołamanym kręgosłupem. Nic mądrzejszego nikt nie powie, a jak próbuje – to jedynie spekuluje.
– A wie pan, jak się rozwiodłem pierwszy raz? Mój kumpel… Panie, jak on mi dobrze życzył, a jak ściskał, gdy przychodził na moje imieniny, wznosił toasty, klepał po ramieniu. Mamy sporo fotografii – dwaj druhowie, spleceni ramionami, mur, całość, monolit. Moja żona odeszła od niego po roku. Nie wiem, co teraz robi. A ja ożeniłem się po raz drugi, ponieważ miałem „takie” ramiona… No właśnie, może pan mi powie, jakie, bo ja myślę, że normalne, nawet poniżej średniej. Ale moja nowa ukochana mi mówiła, że czuje się w moich ramionach jak statek w porcie…. Wie pan, specjalnie nie przepadam za wodą, ale jakoś głupio było kobiecie odmówić. Nie, nie, po roku rozwiedliśmy się, za obopólną zgodą. Ona jest teraz z takim kurierem. On ciężkie paczki nosi. Nieraz widzę go i wyobrażam sobie, jak niesie moją byłą, stoi przed furtką adresata, stoi i stoi, nie ma nikogo w domu, to rzuca tę paczkę na ganek, żeby na deszczu nie zmokła… I jedzie dalej.
Ostatnio słyszałem zdanie: miło byłoby taką sumkę przytulić… Święte słowa, święte… Mieszkanko babci, auto dziadka, kolekcję monet, znaczków, porche… Chętnie przytulimy… Czy te sformułowania to już znak nowych czasów? Nowego znaczenie przytulania?
O, nawet nie zauważyłem, kiedy wyszedł… I on to wiedział, i ja zawsze miałem tę świadomość… że wśród pozornych ruchów, gestów, ułomnych zachowań i rytuałów plącze się nasza bezradność, która nie umie sobie wyjaśnić reguł i mechanizmów, przypadkowych i nieskoordynowanych ruchów oraz posunięć, jakie każdego dnia są naszym udziałem.… Do każdej kwestii chcemy dopisać definicję, wyjaśnienie, uzasadnienie. Powstają wtedy monolity, z tyłu sznurkami wyobrażeń i dobrej woli powiązane.
Na biurku mam krem do rąk. Harmonius hand balm, wg receptur ayurvedy… Miły, tworzy taką błonę, niby rękawiczkę… Tam świat – tu ja. Cudny krem… Nie zatłuści kart książki, nawet tej tysiąc razy już odczytanej…
Król Olch
Johann Wolfgang Goethe
Noc padła na las, las w mroku spał,
Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
Tętniło echo wśród olch i brzóz,
Gdy ojciec syna do domu wiózł.
– Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
Tam ojcze, on, król olch, daje znak,
Ma płaszcz, koronę i biały tren.
– To mgła, mój synku, albo sen.
„Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
Wesoło będzie płynąć czas.
Przedziwne czary roztoczę w krąg,
Złotolitą chustkę dam ci do rąk”.
– Czy słyszysz, mój ojcze, ten głos w gęstwinie drzew?
To król mnie wabi, to jego śpiew.
– To wiatr, mój synku, to wiatru głos,
Szeleści olcha i szumi wrzos.
„Gdy wejdziesz, chłopcze w ten głuchy las,
Ujrzysz me córki przy blasku gwiazd.
Moje córki nucąc pląsają na mchu,
A każda z mych córek piękniejsza od snu”.
– Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew
Srebrne królewny, czy słyszysz ich śpiew?
– O, synku mój, to księżyc tak lśni,
To księżyc tańczy wśród czarnych pni.
„Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las!
Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!”
– Czy widzisz, mój ojcze, król zbliża się tu,
Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu.
– Więc ojciec syna w ramionach swych skrył
I konia ostrogą popędził co sił.
Nie wiedział, że syn skonał mu już
W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz.
Przekład swobodny Wisławy Szymborskiej, źródło: inernet
Add Comment