Nowy miesiąc, nowe porządki, nowe spojrzenie na Korytarz… Statystyki styczniowe mówią, że każdy Raport Woźnego docierał do 4,5-6 tys. urzędników, którzy się z nim zapoznawali, wielu klikało w serduszko, inni w paluszek. Trafiły się dwa kółka na czole. Sporo rozdziawionych gąb i kilka zmarszczonych brwi. Pojawiły się komentarze poufne, jedna groźba, dosadna, przestrzegająca przed pomysłem odstąpienia od raportowania. W porządku, nie zamierzam robić nic wbrew ani też w poprzeczne wzdłuż. Raporty są dokumentem chwili. Obrazem stanu odczuwania, postrzegania, kpiny, politowania, refleksji i, niestety, zwątpienia. Są przyczyną utraty wiary Woźnego w tlącą się tu czy ówdzie ochotę na zmianę postępowania, oceny rzeczywistości, potrzebę kontynuowania dobrych wzorców z przeszłości. Myszka i emotikon – to praktycznie jedyny już dziś i powszechnie przez internautów stosowany kod, za pośrednictwem którego wyrażają opinie po lekturze np. Raportów Woźnego.
Zadomowiłem się w tym miejscu, polubiłem moją nową pracę. Jestem u siebie. A że w pracy zawsze byłem sumienny – będę robił swoje.
Zatem – nowy miesiąc…
O, a co to? Dostałem list? Kto dziś listy pisze? Koperta bez odcisku warg, więc nie jest to korespondencja miłosna. Z koperty nie kapią krople krwi – więc pewnie nie jest to też groźba. Czytam:
„Napisz o starej szafie, w której stosy ubrań, pieczołowicie gromadzone będą nosić delikwentów, bo od dawna nie my nosimy ubrania, a one nas”.
Dlaczego – delikwentów? Ludzi posądzonych i osądzonych? Winowajców?
Gdyby trzymać się poprawności, winniśmy mówić delinkwent co znaczy dosłowne: człowiek skazany na śmierć.
Powiało grozą? Dlaczego? Przecież po śmierci czeka nas życie wieczne! Marzenie i cel każdego z nas, więc nie ma się co ociągać!
Jeszcze nie tak dawno zawołałbym – cóż za temat! Ale dziś z rozrzewniłem szepnę: czy rzeczywiście są jeszcze tacy, którzy myślą podobnie jak ja? Widzą świat od strony kulis…
Więc mam napisać…. Ale ja tylko notuję uwagi, wnioski i szaleństwa Wielce Szanownych Petentów mojego Korytarza. A, rozumiem, że niby ja też mogę na przykład dziś wystąpić w podwójnej roli: Woźnego i petenta. Oczywiście, mogę – nasz klient, nasz pan.
Szafa. Mam. Ta obecna jest ze wszystkich jakie miałem – najstarsza, ale jej zwartość jest najnowsza. Głównie rzeczy nigdy nie noszone. Bywało – wpadły mi w oko, więc kupiłem. Natknąłem się na coś oryginalnego – nie pamiętałem, czy już takie wdzianko mam – więc, żeby dwa razy nie chodzić – kupiłem. Wynik inwentaryzacji jest klarowny: 99% to rzeczy nowe, choć niektóre leżą 15, nawet więcej lat. Bo człowiek stary trudno rozstaje się ze starymi rzeczami. Jest między nami jakaś nieformalna więź.
– Eh… Jeszcze dobre, ten sezon przenoszę, a potem wyrzucę.
Hm… Ta koszula… Jak mógłbym ją wyrzucić? Była ze mną dwa razy w podroży dookoła świata. Że ma rękaw naderwany? Bo był tłok w Sztokholmie. O, kieszonka zaplamiona? Bo na Korfu atrament kupiłem w nieszczelnym kałamarzu. A, na plecach przetarcie…. A kto by się nie przetarł od opierania się o Pergamon, leżenia pod drzewami pomarańcz w Urugwaju lub trzęsawki na bezdrożach Białorusi, gdzie kiedyś biło nasze serce. Dziś, jak zimno, narzucam ją na plecy i oboje znikamy pod kołdrą.
Sezon minął, rzecz została.
Moja filozofia zakupowa jest prosta: nigdy nie kupuję jednej sztuki. Jeśli się już naprzymierzam, naprzyglądam, nagimnastykuję w przebieralni, mając pewność, że rzecz pasuje – kupuję minimum trzy sztuki. W szafie, potem, ustawiam je w sztapelki. Mam, na przykład komplety skarpet ciemnych z 2012 – dwa zestawy, z 2014 – cztery, a potem… no, musiałbym wyjąć pierwszy szereg, żeby dostać się do kolejnego, a za nim są jeszcze dwa. Koszule – ta sama polka. A niekiedy kujawiaczek. Jak dobra krata i solidna flanelcia – pięć sztuk. Biorę nawet bez rabatu.
– Zmieniłbyś, ludzie pomyślą, że…
I zmieniam – taką na taką samą, tyle ze świeżą.
Przeczytałem kiedyś, że do pralki trzeba wrzucać rzeczy podobne do siebie. Czy jest lepszy sposób na wypełnienie zalecenia producenta niż zapakowanie do bębna pięciu takich samych koszul, prześcieradeł, obrusów i dżinsów?
No, ideał nie facet.
Ubrania… A może jednak – szafa?… Bo ważniejsza? Bywało, że rywalizowały ze sobą na każdym kroku, to znaczy – wieszaku.
– Taką suknię do tej skrzyni? Gdzie mi się pchasz z tymi łachami do takiego mebla!
Bywało, że suknia miała swoją szafę. Lub kufer. Dziś – plastikowy regalik lub druciano-płócienny stelaż. A szafa – jestem pewny – szafa jest ważniejsza od najważniejszego ciucha.
Meblowanie mieszkania to operacja raz na wiele lat. Kanapa, fotel, stolik, wazon… Kanapa się zarwie, fotelik wysiedzi, stolik wykrzywi, a wazon stłucze. I tylko szafa przetrwa. Jest najważniejsza. Największa, najbardziej nas charakteryzuje. Pokaż mi twoją szafę, a powiem ci kim jesteś.
Ciuszki nigdy nawet w najbardziej rozbuchanym rokoko nie osiągnęły poziomu znaczenia społecznego jakim darzono szafę. Dostawało się ją w posagu. Zamawiano u najlepszych stolarzy. Na wozach z wojennymi trofeami – zawsze były szafy. Te gdańskie – o, bardzo proszę.
Czyż nie powinno się ukuć stwierdzenia, że to szafa zdobi człowieka.
Para najstarszych golasów nie miała szafy. Listki zmieniali może nawet kilka razy dziennie. Z czasem jednak, gdy ród naturystów w Edenie się powiększał, gdy pozrywano wszystkie listki w okolicy, to po kolejne należało się wyprawiać w szeroki świat. A jak się wyprawiono, to z zielonym suknem wracano i owe liściaste jedwabie trzeba było gdzieś złożyć, przed sąsiadkami ukryć, by efekt wyjścia na klepisko był niekwestionowany.
Szafę zaczęto zamykać, pod strażą pilnować, w lustro ją wyposażono, wnętrza perfumowano.
Do szafy się zakradano, w szafie pod prześcieradłami najcenniejsze rzeczy się chowało, szafa na zimę stawała się magazynem lata, a latem chroniła zimę. Szafa to zawsze był trzon, opoka rodziny. Do niej chowano gacha, lewiznę i przemyt. Za szafą bywało tajne przejście i sekretny pokój. Szafą przykrywano właz do podziemi. O szafę można się było oprzeć, za szafę można to i owo upchnąć. Szafa to więcej niż brat. To poezja, choć w poezji najmniejszego śladu jej brak.
Lecz raport dzisiejszy miał być o ubraniach. One nas noszą… Tak stoi w liście… A powinno być: ubrania na nas się noszą…
Jak to trzeba uważać, pisząc listy. Niby piszemy w sprawie, mamy interes lub kłopot, ale czytający przede wszystkim znajduje w takiej korespondenci niezwykle istotne wiadomości na temat nadawcy listu. Kim jest człowiek, który myśli o sobie jak o… manekinie? Wieszaku, choćby nie wiem jak ozdobnym?
Sądzę, że gdyby zapytać milion osób: ludzie noszą ubrania czy ubrania noszone są przez ludzi, to 999999,99 respondentów odpowiedziałoby puknięciem palcem w czoło ankietera. Zatem – wiadomo – prawdziwe jest pierwsze twierdzenie!
Cóż za niekompetencja, jaka ignorancja. Prawdą jest jedynie to drugie stwierdzenie, to ludzie są lektyką dla ubrań, wypełnieniem ich pustki, niezdarną formą dla krawieckiej kreacji, dla arcydzieła, jakim często bywała suknia. Nawet listek figowy inaczej prezentowałby się na nieśmiałości Apolla a inaczej na poborowym narodowych sił zbrojnych.
Co czyni człowiek nieodziany? Najprościej można się przekonać wychodząc na spacer we własnym nieodzianiu. Słucham? A, zimno. To jest argument. Ale dla kogo? Dla lenia i oportunisty oraz pacyfisty, bo jak na nieodzianiu zawiesiłby antymilitarne utensylia?
Ubrania wymyślono, by okryć nieokrzesanie człowieka. Któż nie pamięta znakomitej książki Morrisa „Naga małpa”? Zachowanie tejże małpy znany antropolog porównywał z zrachowaniami człowieka. I jak się okazało – tylko szata była w stanie zwierzęce nieokrzesanie w człowieku okiełznać, nieco go i je ucywilizować. Ciuchy stały się naszą antropologiczną maską na karnawałowym balu życia.
Posadźmy przy barze człowieka odzianego i golasa. Prawda? Czy potrzebne są inne argumenty w tej kwestii?
Lecz oddajmy sprawie sprawiedliwość.
Ubrania przetrwały, a po ich nosicielach niekiedy garść marnych piszczeli i plomba lub mostek co najwyżej się trafi.
Stwórca, sorry – był w wielkim błędzie. Mówił, żeśmy wszyscy tutaj równi. Prawda, ale o ubraniu rozpisywał się w Piśmie niemal bez końca.
– zużyte odzienie
– szaty je zmieniasz i one się odmieniają. Ty zaś pozostajesz zawsze ten sam
– idzie w szatach szkarłatnych
– Ten wspaniały w swoim odzieniu, który kroczy z wielką swą mocą?
– człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę
– i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie
– wygląd Jego twarzy, a Jego odzienie stało się olśniewająco białe
– a szaty jego białe jak śnieg
– Skąd ta czerwień twojej szaty? A twoje odzienie jak u tego, który wytłacza wino w tłoczni?
– Podzielili szaty
– Lśniąco białe odzienie
– Skąd wzięły się odzienia ze skór?
– ubrana w płótno, z pasem z czystego złota wokół bioder
– A oblicze jego było jak błyskawica, a jego szata biała jak śnieg.
Więcej tam o garderobie niż o grzechach. Jest też wskazówka, w jakiej szacie winniśmy wejść do Królestwa. Pewne jest, że w niebie nadzy nie będziemy. To ważny szczegół. W istocie mówiący o odzieniu, a nie o nagości. Ona ważniejsza od jej nosiciela.
W każdej galerii, muzeum, w zamkach i dworach – mnóstwo wizerunków… szat. O ludziach, nawet jeśli wiemy, jak się nazywali, jesteśmy często w stanie powiedzieć o wiele mniej niż o ubiorze, w jakim zostali sportretowani. Jest więc szata bogatszą w treść wiadomością z przeszłości aniżeli o tym, kto ją nosił. Dlatego rzeczywiście warto zastanowić się nad korektą języka polskiego.
Wtedy trzeba byłoby całą klasykę „przerobić” na modłę dziewiarską.
Zaleski: Wdzieje szatę godową – zamieniamy na: szata godowa go wdzieje
Zmorski: W ludu szacie musi chodzić, na: szata ludu musi go ponieść.
Ciekawy wkład w oznaczenie roli ciuchów w naszych dziejach wniósł w Dziadach sam Mickiewicz, przemawiający ustami Pustelnika:
W młodości jeszcze, na środku gościńca,
Napadł, odarł mię całkiem
(z uśmiechem) skrzydlaty złoczyńca.
Nie mam sukien; co znajdę, to na siebie kładę.
(obrywa liście i szaty poprawia; z żalem)
Ach, odarł mię, odebrał wszystkie skarby świata;
Została przy mnie jedna niewinności szata!
Swoją drogą, gdyby dziś otworzyć biznes z szatami niewinności, nie zrobiłoby się interesu.
Natomiast na podejrzenie popełnienia przekrętu obyczajowo-językowego naprowadził mnie mistrz z Czarnolasu. Jak Kochanowski zapisał:
Niech się błyszczy na płocie szata od złota,
Nie ozdobi ona płota.
Zaraz, zaraz… To on czy jego – elegancko mówiąc – sparafrazowano?
Można domniemywać, że w średniowieczu złotymi szatami płoty zdobiono?
Niemcewicz milcząco potwierdza moje podejrzenie pisząc:
Helena w stroju niedbałym…
A ponownie przywołany Mickiewicz dorzucił swoje dziewiarskie trzy grosze:
Zosia w porannym stroju i z głową odkrytą…
Zza morza, Józef Korzeniowski dopowiadał:
Czerwony pas, za pasem broń
I topór, co błyska z dala,
Wesoła myśl, swobodna dłoń –
To strój, to życie górala!
Tak, historia świata, to historia ciuchów. Ilu po tej ziemi chodziło ludzi? A ile na każdego z nich przypadało sortów ubraniowych? Więcej szarawarów niż armat skrojono, gdyby wszystkie buty w jeden szereg ustawić, na krańcach wszechświata trzeba byłoby spore magazyny pobudować, aby obuwie minione tam złożyć. Desusy, rękawiczki, spódniczki i krawaty, kamizelki, getry, szaliki i nauszniki… Gdyby nie ciuchy, nie szmaty, nie pelisy, prochowce, kapelusze i kożuchy – co moglibyśmy powiedzieć o świecie my, tragarze i wypełniacze garderoby?
Na tym raport na tyle rozgrzebano, że lepiej już wrócić do szafy, niźli zapisane myśli poukładać.
Add Comment