Zadam ci jedno pytanie. Myślę, że ważne.
Nie wiem tylko dlaczego pojawiło się ono dziś w nocy… Co sprawiło, że usłyszałem je tak wyraźnie? I dlaczego tuż przed świtem? Jakby w pośpiechu, z obawą, że nie zdąży zdmuchnąć tę resztkę spokoju, jaką zachowałem na „czarną godzinę”. Powiedzenie Ojca… Czy pytanie to jest wynikiem refleksji ze splotu tylu wczorajszych wieczornych rozmów, wiadomości, zaskoczeń i rozczarowań? Jeśli w obszarze naszego kosmosu dochodzi do syndromu, do zderzeń, zapętleń i karamboli to wczoraj właśnie coś takiego się wydarzyło. Niemal w jednej chwili, gdy stanąłem na środku mojego skrzyżowania, odebrałem serię następujących po sobie ciosów. Czy ich kolejność miała znaczenie dla tego pytania? Nie wiem. Ważne jest to pytanie…
Za chwilę zacznie się kolejny wieczór. W oknie odbija się oświetlony fragment mojego pokoju. Odbicie jest wierne, ale wszystko na nim widać odwrotnie. Jestem po tej stronie i mam tego faktu świadomość. Ale wstaję od biurka i widzę, jak idę także w tamtym, szklanym świecie… Który z tych światów jest odbiciem drugiego?
To pytanie…. Ono w jakimś sensie też tej kwestii dotyczy.
Wiem, że słuchasz mnie. Możesz wyjść, Skulisko… Wiem, że tu jesteś. Siedzisz znużone, jakbyś kwitowało moje wzburzenie: no, wreszcie. A może ty dobrze wiesz, co chcę ci powiedzieć? Może ty w jakimś sensie się reprodukujesz chłonąc moją energię i spostrzeżenia, formułowane w raportach, a zgłaszane przez gości Korytarza?
Poruszyłeś się? Odnoszę wrażenie, że siedzisz tam, skulone jak dzwonnik z Notre Dame… Ulubiona powieść mojej Matki.
Zdradzasz cechy ludzkie?
Nie. Wydawało mi się…
To pytanie brzmi – z czego jest człowiek?
Ty, ja, oni, my wszyscy.
Z czego?
Gdybym znał odpowiedź na początku mojej życiowej drogi – nie wiem, czy dotarłbym do tego miejsca? Na końcu Route 66 byłem. Gron gniewu wtedy nie zebrałem. Może pora zbiorów przyszła dopiero dziś? Bo każdy ma swoją Drogę-Matkę, ale meandrów i jej długości nikt nie zna.
Nie wiesz, z czego jest człowiek?
Powiem ci.
Człowiek jest z ludzi.
Najpierw jesteś fasolką. Z ojca i matki. Ale gdy kończysz lat osiemnaście, pochylasz się nad molekularną, atomową w strukturze listą osób, z którymi się dotychczas spotkałeś, rozmawiałeś, jechałeś tramwajem. Krawiec, który brał miarę na twój pierwszy garnitur, kapral w wojsku, gdy trafiłeś na poligon, pani wychowawczyni w przedszkolu, sąsiadka na ławce przy trzepaku…. Odszukaj wszystkich ludzi, pośród których – byłeś. Nawet tych, którzy są po drugiej stronie świata. Bo oni też mają na ciebie wpływ. To z nich wszystkich jesteś.
Zacząłeś stawiać kroki w taki sam sposób jak ten piechur, którego spotkałeś na bezdrożach, przedziałek zaczesałeś, bo podobny miał znajomy mechanik samochodowy. Od pani w bibliotece przejąłeś sposób przekładania karek w książce a ręce na oparcie przedniego siedzenia zakładasz tak, jak twój dziadek. Nie uświadamiasz sobie, nie kontrolujesz tych procesów, ty – po prostu – bezwiednie przejmujesz te mikro dyspozycje.
Równolegle naśladujesz melodie głosu profesora, kłaniasz się matce kolegi tak, jak ten aktor z francuskiego filmu.
Trzeci pas startowy do życia to myślenie i poznawanie mechanizmów świata. Zaczynasz interesować się fizyką lub historią sztuki.
I tak dalej, i tak dalej. Nawet jeśli wydaje ci się, że coś sam wymyśliłeś, to jest to do pewnego przynajmniej momentu jedynie wniosek, suma, konstatacja właśnie kalejdoskopowo nagromadzonych uderzeń dłuta, które cię rzeźbi w całym procesie twoich spotkań z innymi ludźmi.
To wszystko o czym powiedziałem jest ważne. Ale znaczy niemal tyle co nic. Dopiero umieszczenie tych procesów na linii czasu, jak w przypadku wina czy wytrącania patyny, uruchamia proces jakby odwrotny. Te gesty, słowa, zachowania – zaczynasz poddawać twojej refleksji. Wtedy dziwisz się, że tak uniżenie się kłaniasz, bezrozumnie powtarzasz jakąś formułkę, kiedyś u kogoś zasłyszaną, aż wreszcie dochodzisz do punktu, w którym chcesz odrzucić, usunąć, wyrwać z siebie znamiona, którymi naznaczony zostałeś przez innych, z których jesteś zbudowany.
I tu zaczyna się dramat.
Nic nie zmienia się tak szybko jak czoło lodowca. Usiądź, patrz i myśl. Lód, który powstawał tysiące lat temu, nagle pęka, nie wytrzymuje naporu światła i ciepła, kruszy się, deformuje i rozpada.
Ten lód, to ludzie, z których powstałeś. Odrywasz ich od siebie lub pozwalasz by sami opadli, często z potężnym trzaskiem, niespotykanym gdziekolwiek indziej echem, mrożącym krew w żyłach przerażeniem. I te kryształy, kryształki lodu wpadają do wody pozbawionej całkowicie ciepła. Nie topią się, ale też nie wrócą już do dawnej postaci.
Zdjęcie możesz porwać, listy od człowieka – spalić. I tyle. Jego samego – nie usuniesz z pamięci. Teraz dopiero, w ich dotychczasowym miejscu i roli jaką odegrali w twoim życiu zacznie się w tobie proces ropny, pojawi się zgorzel, zgnilizna, a więc atrybuty nieusuwalne.
Lecz i to nie wieńczy całego procesu. Wyjęcie tej jednej osoby z twojej konstrukcji – tak, dobrze myślisz, podetnie także twoje fundamenty. Nie możesz odepchnąć ich od siebie, nie uwolnisz się od nich.
Skaleczone drzewo, podobno, potrzebuje nawet czterech kwadransów by uświadomić sobie, że krwawi.
A człowiek zraniony? On wie to od razu. I nie dzwoni po pogotowie, nie zakłada opatrunku. Bo nie ma takiej pomocy i żaden bandaż rany nie uciśnie, by mogła się zabliźnić. A jeśli zdąży – to blizna ci o wszystkim przypomni.
Patrzysz, ale nie wiem, co wzrok twój znaczy? Masz jakiekolwiek uczucia w sobie? Kochałeś kiedyś? Nie, moje Skupisko, nie będę cię prowokował tanimi chwytami. Może ta sfera jest ci całkiem obca. Czym ty jesteś? Kim?
Znów się poruszyłeś? Czy ty opuściłeś ramię? Mam złudzenia? Nie jest przecież… człowiekiem.
Wczoraj był wieczór odejść…
To jedno jest mi tak… bliskie. Tamtych nie rozumiem jeszcze, ale tego spodziewałem się od dawna.
Aktor, powstaniec, meloman, znawca swingu i muzyki tanecznej. W swoich zbiorach miał nagrania wszystkich orkiestr tanecznych świata. Ale nie miał nogi. Nie tańczył…
Siadywaliśmy, słuchaliśmy. Pan Marek komentował wykonania, uwielbiał orkiestrę Silvestra. Z całego świata ściągał nagrania historyczne. Obdarowywał znajomych muzycznymi perłami ze swoich zbiorów. Był bardzo szanowany w niewielkim gronie równych jemu ludzi zasad i protokołu.
Latem spotykaliśmy się we środy. Pozjeżdżał taksówką, zawsze nieco podekscytowany rozmową z kierowcą.
– Poza spotkaniami na pańskim tarasie, wśród tych ptaków, już tylko taksówkarze są moimi rozmówcami.
To było przykre. Ale prawdziwe. Cały swój świat zostawił gdzieś, tam… Uczucie go tutaj sprowadziło. Wraz z żoną tworzyli parę jak z bizantyjskiej mozaiki. Intonacja, artykulacja, gestykulacja. Do tego wiedza, oczytanie, sztuka konwersacji. Całość w oprawie z dumy, stanowczości i drżenia głosu, gdy spoglądał na powstańczą opaskę, która wraz z hełmem leżała za szybką w kredensie.
Najbardziej wyróżniało Go… tempo. Klasyczne, miarowe, stonowane, ale wykwintne. Czy to on, czy coś nim dyrygowało? Nie wiem, ale dwie godziny przy filiżance herbaty zamieniały się w mgnienie.
Co? Coś chciałeś powiedzieć?
Wydawało mi się znów, że zgiąłeś rękę w łokciu, jakbyś chciał dłonią dotknąć twarzy… Czy ty, Skulisko, masz twarz?
Powiem ci jeszcze jedno, co niech zabrzmi tak, jak ja to kiedyś usłyszałem. Kiedy pan Marek zachorował, zatelefonowała do mnie jego Żona.
Rozmawialiśmy chwilę o różnych sprawach, o kwestiach formalnych, o dokumentach, ewentualnym doradcach. Wtedy usłyszałem…
– Ale Marek ma absolutne i bezgraniczne zaufanie do pana. On liczy się tylko z pana zdaniem i prosił, abym to panu powiedziała. Ma być tak, jak pan zdecyduje.
Ostro pryskają skały i iskry, niekiedy ze łzą zmieszane, gdy dłuto życia wykuwa ciebie takimi zdaniami.
Nie traćmy więc słów….
Maestro Victor Silvester and His Balroom Orchestra!
Add Comment