OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – KABLÓWKA 05

I znów pora na streszczenie poprzednich odcinków

Tak rodził się Kanał 7:

  1. Była idea – całodzienny program miejski, z niespotykaną w skali całego kraju ilością czasu antenowego poświęconego Szczecinowi i jego mieszkańcom, redagowany przez zupełnie nowy, nieskażony rutyną i sztampą zespół twórców (skąd ich wziąć???)
  2. Ozdobą i uzupełnieniem pasm miejskich były w Kanale 7 najbardziej atrakcyjne programy produkowane przez najlepsze telewizje na świecie, które wtedy chętnie z nami współpracowały. Programy kupowaliśmy i wymienialiśmy… jednostronnie. Oni nam użyczali swoje produkcje a my mieliśmy im też dać nasze, ale ich nie mieliśmy. Ubóstwo i siermiężność produkcji profesjonalistów z Telewizji Szczecin, w gruncie rzeczy nie powinna wychodzić poza gmach wieżowca dalej niż do najbliższego krawężnika. Ale ówczesne gwiazdy dziennikarskie awanturowały się i domagały uznania ich zawodowej, intelektualnej łysiny za olśniewające oblicze twórcze. Niemoc i impotencja – oto elementy herbu wielu ówczesnych sław szczecińskiej TV!
  3. Nawiązanie współpracy z potężną organizacją zrzeszającą stacje regionalne narodowych telewizji europejskich, Circom Regional, związaną i działającą w ścisłym porozumieniu z Parlamentem Europejskim – opowiem wkrótce o fundamentalnym wsparciu jakie udało mi się uzyskać od tej ekipy kolegów pracujących pod przewodnictwem Petera Zimmermanna, Jürgena Hassela i założyciela Circom Regional – Hansa-Geerta Falkenberga.
  4. Pojawili się naprawdę strategiczni partnerzy, tacy jak Universal S.A, a wcześniej – spółka Silvant, producent prusakolepu, ubezpieczenia Warta, panowie Witold Sarosiek i Marek Kamiński, Michał Kęszycki, producenci lodów, firmy niemieckie i szwajcarskie, partnerzy z USA, itp.
  5. Nierozwiązana była kwestia profesjonalnej organizacji polityki reklamowej. Jedynym fachowcem z tej dziedzinie był Zbyszek Skarul, później twórca agencji reklamowej Oskar-Wegner, ale wtedy, pod koniec lat 80. XX wieku mój młodszy kolega z radia, który – gdy przechodziłem już na stałe do tv, przejął moje audycje i redakcję radiową. Ale nie na długo. Przygotowałem plan porwana Zbyszka do tv. Udało się, choć Jacek Kamiński błysnął tu skrajną nielojalnością, o czym opowiem, gdy przyjdzie już na to czas.

Dokończmy kwestię współpracy z Universalem.

Było mi tam jak w niebie.

Universal nieustannie szukał nowych partnerów na świecie. Z Węgrami chciał handlować rowerami. Pojechaliśmy do Cannes na kolejne, tym razem targi perfumeryjne. Turcję zdobywaliśmy w sprawach handlu wołowiną i pozyskaniem strategicznego partnera do kupna Festiwalu Piosenki w Sopocie.  Mnóstwo okazji, aby realizować tematy dla Magazynu MORZE, dla programów nocnych, jakie wtedy w Szczecinie jako pierwsza telewizja w Polsce zaczęliśmy nadawać, najpierw na antenę regionalną (Kanał MIX) a potem Noc z gwiazdami – od trzeciego odcinka – już na antenę ogólnopolską. Te programy mogę w historii TVP porównać do momentu przekroczenia bariery dźwięku w awiacji. Wystrzeliliśmy w kosmos! To znaczy – dzięki nam udała się tam Telewizja Polska.

I…

Uwaga….

Dlatego tak enumeruję i stopniuję napięcie, by zaprezentować Państwu coś o czym nikt z telewidzów w Polsce nie wiedział. Wtajemniczona była grupa tylko kilku osób!

Tą tajemnicą była… Telewizja Universal!

Publikuję odzyskany ze starych dyskietek, redagowany w chiwriterze tekst określający ogólne warunki organizacyjne i założenia programowe TVU!

Trudno odmówić tym notatkom entuzjazmu, ale też naiwności, a z dzisiejszego punktu widzenia, gdy telewizję można robić telefonem komórkowych – anachronizmu cywilizacyjnego. Ależ ten świat odjechał…

Sytuacja w Polsce w przestrzeni mediów elektronicznych przypominała dylemat pijanego trzymającego się płotu. Albo on odleci, albo płot a równie prawdopodobne, że i chłop, i płot. Nikt nic nie wiedział, każdy niby wszystko mógł, ale nie był pewny. O powstaniu pierwszych dwóch stacji prywatnych, we Wrocławiu i Szczecinie – zdecydował prezes Radiokomitetu! No bo kto? Państwo nie przygotowało się na sytuacje, która w Europie Zachodniej i na świecie była od lat doskonale zdefiniowana i skodyfikowana.

Aby poprzeć powyższe twierdzenie – również odzyskany ze starego komputera wniosek do Ministerstwa Łączności, jaki przygotowałem we współpracy ze szczecińskim przedsiębiorcą, który był żywo zainteresowany tym pomysłem. Pamiętam moją rozmowę telefoniczną z panem dyrektorem Wojtyńskim.

– Częstotliwość to ja mogę panu dać, ale co do nadawania? Ja nic do tego nie mam. T tak, jakby pan mnie pytał o zgodę, czy może sobie zagotować wodę w pańskim czajniku. Jak pan będzie miał częstotliwość i PAR dopuści nadajnik do pracy, to może pan śpiewać i tańczyć. Nic mi do tego.

Z tym śpiewem to już pan dyrektor przesadził. Ale jeśli chodzi o ogólne poczucie rytmu, to… czemu nie?

Chętnych na posiadanie telewizji w tam czasie było wręcz pandemiczne. Mój drugi pracodawca, Polska Żegluga Morska nie mówiła w tej sprawie… nie.

Trzech dyrektorów chętnie podejmowało dyskusję na ten temat. Pan Turkiewicz, który chyba we wszystkich rozmowach uczestniczył – nie krył przerażenia. On rzeczywiście wiedział, że jeśli szefowie pomysł klepną, on będzie musiał trzymać lejce a podległy mu Morskie Ośrodek Kultury zamieni się w jeszcze większy wir.

Bo w koncepcji tej pojawiło się pierwsze w świecie Kino Filmów Morskich, konsorcjum do produkcji takich filmów, Festiwal Filmów Morskich. Z wymyślaniem podobnych idei nie miałem problemu.

Zaadaptowałem koncepcję TVU dla potrzeb TVPŻM. Czy wielu było w Polsce potencjalnych partnerów do zagwarantowania sukcesu całemu przedsięwzięciu? Nie. Ale bałagan legislacyjny, przemiany po 1989 roku, początek dyskusji o prawie autorskim, rodzące się lub przekształcające się w potęgi – osiedlowe kablówki – wszystko to tworzyło swoiste mrowisko osobliwości!


Na Alasce poznałem Dana Zantka. Polak z pochodzenia. Nigdy w kraju nie był, ale uczył się polskiego. W domu i biurze – wszędzie polskie akcenty. Opiekował się naszą flotą rybacką łowiącą na Morzu Beringa. W ogródku przydomowym miał pompkę, jak mówił i pompował nią ropę naftową. Był mocno zaangażowany w sprawy morskie Korei Południowej. Miał równie kreatywnych partnerów.

– To ty se kup ta telewizja, a jo będę na niej grać…

Grał na akordeonie. Po góralsku – głośno i nie zawsze równo.

– No to ile taka telewizja kosztuje? Położymy na nią trochę dularów, to chybko na advertising zarobimy. U noc telewizja zarabia największe dutki. To jest pewny interes.

Bez polityki i polityki takiej sprawy szybko się nie załatwi. Współpracowałem wtedy blisko z Krzysztofem Matlakiem w przekonaniu niejakim, że jesteśmy kolegami. W pewnym sensie uratowałem mu (dziś mam pewność, że nie było warto) stanowisko naczelnego w Głosie, organizując m.in. front redaktorów naczelnych mediów szczecińskich wobec przewrotu jaki się w Głosie wtedy odbył.

Jacek Piechota, przyjaciel Matlaka był z mediami za pan brat. Znaliśmy się od czasów jego aktywności harcerskiej.

Jacek ułatwił kontakty z prominentnymi urzędnikami, a ojciec Krzysztofa, szczeciński prawnik, miał przygotować dokumenty koncesyjne i przeprowadzić proces rejestracji mojej kolejnej inicjatywy telewizyjnej.

Wtedy pojawił się następny partner do rozgrywki – londyński Zone Vision, firma specjalizująca się w udostępnianiu licencji telewizjom Europy Wschodniej. Współpracowaliśmy od pewnego czasu, o czym w osobnym odcinku albo i dwóch.

W Warszawie, przy piwie, z dwoma decydentami, z których jeden do dziś zajmuje bardzo wysokie ministerialne stanowisko – uzgodniliśmy warunki, jakie powinny być odzwierciedlone w dokumentacji koncesyjnej.

– A mógłbym dostać wzór takich dokumentów? – zapytałem pociągając łyk piwa w knajpce za ścianą Wschodnią.

– Wzór? – mój rozmówca sięgnął po serwetkę i. napisał na niej numer swojego telefonu. – Proszę…

Wszystko szło jak po maśle. A na maśle, wiadomo, najłatwiej się pośliznąć, szczególnie w sytuacji politycznego przesilenia. Uzgodnienia z poprzednikami, dla następców nie mają żadnego znaczenia.

Jakież to było dla wszystkich uczestników tej zabawy w kotka i myszkę irytujące. Nic co uzgodnione nie jest de facto uzgodnione!

A jeszcze zaproponowana kwota za obsługę dokumentacji koncesyjnej tak Amerykanów zniesmaczyła, że zapytali, czy mogą przywieźć tu swojego lawyera, bo on z całą rodziną będzie o wiele tańszy od rodaka.

Dan był człowiekiem o poczuciu humoru dorównującemu rozmiarem polskim Tatrom, które tak bardzo chciał zobaczyć, bo tam urodził się jego ojciec i ojciec jego ojca.

– Jak one biorą takie pieniądze, to chyba sobie złote zęby z nich robią, ale to i tak za dużo. To co oni tymi zębami jedzą, że aż tyle muszą od nas dostać za te papiury? To ja już nie chcę pytać, jakie tam one mają ustępy…

Być może – jutro – padnie odpowiedź na to pytanie.


 

Add Comment