OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – KABLÓWKA 02

A zatem – „La dama de rosa”.

Po „Isaurze”, emitowanej na antenie ogólnopolskiej TVP, szmirze i skandalu, a z drugiej strony – nareszcie wartościowej i wzruszającej historii, która jak nożem – podzieliła widownię telewizyjną w Polsce – musiałem zdecydować, czy kolejny taki serial wyniesie nas, Telewizję Szczecin w finansową stratosferę czy wręcz odwrotnie – zaprowadzi do kryminału!

Odrębną kwestią, ale o tym pomówimy przy okazji rodzenia się strategii reklamowej – był koszt dotarcia do jednego widza. Fundamentalna wręcz jednostka miary sukcesu medialnego.

TVP miała wtedy, na początku lat 90. XX wieku inny światowy hit – „Dynastię”. Koszt licencji tej klasy serialu w porównaniu z chałupniczą wręcz i niekiedy siermiężną produkcją południowoamerykańską był niebotyczny. W porównaniu z naszymi, szczecińskimi możliwościami (zerowymi!), Biuro Współpracy z Zagranicą TVP w Warszawie miało wagony dolarów na rampie za ówczesną siedzibą przy Woronicza. Mogli kupować wszystko. Za każdą cenę. Nie mieli w Polsce konkurencji. Nie było TVN, nie było Polsatu. Ja miałem jeden pokoik na VI piętrze, w którym pan Zbigniew Turkiewicz – geniusz logistyki – powoził rydwanem kablówkowych ogierów.

Tak, tak dokładnie to wyglądało!

Nieustannie analizowaliśmy rynek. Warto uważnie przeczytać cytowany w tym poście przykład. Wtedy były to dane bardziej wydumane niż oparte na rzetelnym badaniu rynku, ale pokazują skalę naszego „kablówkowego” biznesu. Te dane zbierałem podczas wyjazdów na targi i konferencje nadawców kablowych. Wracałem z coraz większym pakietem zamówień, a uśmiech na mojej twarzy był nie tyle wyrazem zadowolenia i satysfakcji, co lekkiego paraliżu – jak my im ten kontent zapewnimy? Skąd ja wezmę tyle godzin programu? A obiecywałem i przyrzekałem z iście staropolskim rozmachem – zastaw się a postaw się. Nie uda się? Oj tam, oj tam, takie drażnienie buchaja złamanymi grabiami…

Z tyłu głowy, oczywiście, szalały koguty dalece bardziej jaskrawe niż te z wozów policyjnych, które (we śnie) już po mnie jechały: a kto ci to wszystko przetłumaczy, kto przeczyta listy dialogowe, ile musisz mieć nowych stanowisk do udźwiękowienia? A technicy? A kasety? A kopiarnia kaset?

Pan Zbyszek, jak cyrkowy treser, osaczony kablówkowymi klientami – dokonywał cudów!

Równie operatywnie działał jako wieloletni dyrektor Morskiego Ośrodka Kultury i Informacji, powołanego przez Polską Żeglugę Morską. Krótko po stanie wojennym był przez wiele lat w pewnym sensie moim szefem jako realizatora Kroniki Morskiej, telewizyjnego magazynu o firmie PŻM, o mieście, regionie, sprawach kultury, o sporcie. Wtedy MOK dostarczał na statki „telewizję z kaset”. Moim zdaniem prawny majstersztyk, jakiego dokonali prawnicy pana Zbyszka. Niemałe przedsięwzięcie organizacyjne. Teraz to stacje kablowe były dla pana Turkiewicza statkami na wszystkich morzach i oceanach świata.

Jeszcze jedna dygresja… Moje zatrudnienie w PŻM. Nie dość, że armator wyposażył mnie w najnowszy w owym czasie, absolutnie profesjonalny sprzęt, to fakt mojego zatrudnienia był formą listka figowego, pozwalającego wykonywać (przykrywać) pewne prace telewizyjne na rzecz armatora, do wspomnianej Kroniki Morskiej. Zakupy sprzętu i materiałów eksploatacyjnych często były opisywane jako niezbędne do redagowania owej Kroniki.

Ta idea i ta współpraca PŻM z Telewizją Szczecin to dla tej drugiej firmy życiodajna kroplówka. Dostawaliśmy od PŻM sprzęt, kasety, kamery, montaż, rejsy na statkach… Opowiem później, także o tym, jak to dzięki szczodrości kolejnych szefów PŻM, od dyrektora Ryszarda Kargera poczynając – nie cierpiał w istotnym stopniu na sprzętowy ból głowy dyrektor Ośrodka – Zbigniew Puchalski, a także inni szefowie telewizji i autorzy, tzw. profesjonaliści. Np. mogli pływać na statkach armatora. Telewizja Szczecin była bowiem dobrze dowitaminizowana przez naszego armatora. Dochodziło w latach ówczesnych do komicznych wprost sytuacji – np. dyr. Fenrych nie mógł zrozumieć, dlaczego PŻM nie chce wynająć w naszym wieżowcu powierzchni na swoje biura? Był to jeden z pomysłów na pozyskanie dodatkowych środków na utrzymanie wieżowca.
Tyle dygresja… Żeby nie było najmniejszych wątpliwości – pan Zbigniew Turkiewicz to jeden z najważniejszych współautorów sukcesu Kanału 7 i Telewizji Szczecin przełomu lat 80. i 90. XX wieku.

Ale jedna sprawa mu się nie udała – nie zaszczepił we mnie pasji wędkarskiej. Karnie zwlekałem się z łóżka w domku na Wyspie Koźlej, by wypływać z nim o trzeciej rano na jezioro wełtyńskie i łowić śniadanie, które na turystycznej kuchence pani Maria smażyła moim dzieciakom.
Wełtyń o świcie – raj na ziemi. Zatrzymałem się tam na jakieś dwadzieścia pięć lat…

A zatem…
Kalkulacja i biznesplan zakładały minimalną ilość operatorów sieci kablowych, związanych umowami długoterminowymi z naszym Ośrodkiem. Ci otrzymywali kasety VHS z filmami, które po emisji musieli natychmiast zwrócić do naszego Działu Handlowego. Kaseta musiała być w stanie technicznym idealnym. Kto ją uszkodził – płacił koszty nowej kopii. Niemałe.

Pakiety były użyczane na ściśle określony termin. Bo następni nadawcy już czekali w długiej kolejce. Codziennie kurierzy odbierali od nas kartony z kasetami. Pan Zbyszek zazwyczaj sam jeździł swoim maluchem na dworzec PKP, żeby pakiety wręczać konduktorom, do których za kilka godzin, w innej części Polski zgłosi się ktoś z kablówki i niczym legendarny maratończyk popędzi do swojej stacji, żeby natychmiast wrzucić do magnetowidu wysłaną przez nas kasetę. Tylko to – nowy film lub koncert mógł obłaskawić kablówkowych rottweilerów.

Wtedy nie mogłem zrozumieć i dziś nie umiem milczeniem pominąć kwestii refundacji kosztów paliwa i korzystania z panazbyszkowego malucha. Z takich właśnie duperelnych, małostkowych elementów rodziła się nasza katastrofa.
– No ale jak ja mam mu te pieniądze za paliwo zwracać? – rozkosznie pytał Jacek Kamiński. Dyrektor.


A zatem:
– mamy ideę – handlujemy z operatorami sieci kablowych,
– kupujemy licencje, opracowujemy programy i filmy, użyczamy je odpłatnie i swoje zarabiamy.
– rośnie zatrudnienie: tłumacze, redaktorzy opracowań, sekretariat programowy, taśmoteka, kopiarnia, technicy, kierownicy produkcji, lektorzy…
– mamy przy tym za darmo wielką reklamę naszej nowej specjalności: każdy materiał jest odpowiednio oznakowany: że pochodzi z Telewizji Szczecin, że Telewizja Szczecin wgrała wersję językową, że transmisję przeprowadziła Telewizja Szczecin. Wszędzie, jak wysypka na ciele – Telewizja Szczecin! Czyż to nie był dostateczny powód, żeby przed ową wysypką zazdrości mógł się ktokolwiek ochronić?

A DHL? Ludzie moi mili… Ile oni paczek od nas i do nas przywozili. Małe biuro przy Bohaterów Warszawy… I jaka w tym biurze kapitalna ekipa! Szczególnie widać to było, gdy nasza kablówkowa „smażalnia filmowych ryb” zamieniła się w Holding. Codziennie z całego świata i w cały świat wędrowały kasety. Pan Robert Stankiewicz i jego ekipa.

A może tak to zrobimy?
Mapa Szczecina i okolic.
U góry – twórcy i organizatorzy Kanału 7
A na mapie wbijamy i kolorujemy instytucje, ludzi, obiekty, które Kanał 7 wciągał, żywił się nimi, bez nich nie mógłby się TAK rozwinąć.

Sami Państwo widzą – nie da się tej historii opowiedzieć w kilku zdaniach. Komplikacja albo też skomplikowanie algorytmu, jaki wtedy uruchomiłem rozwijał się wartościowo w tempie arytmetycznym.
Czyli jakim?

O tym – jutro.
===========================================
P.s. Nie mam zdjęcia pana Zbigniewa Turkiewicza. Nie znam anegdot z nim związanych, z okresu przed i po telewizyjnego. Był komendantem pochodów pierwszomajowych? Pamiętniki Winstona Churchila i Franciszka Rakowskiego miał w jednym palcu. Odpytywał mnie z tej lektury dość regularnie. Miał „wejścia” w księgarniach. Umiał gotować uchę – najlepszą zupę rybną. Co jeszcze?

 

Add Comment