OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – >>WIELKIE KONCERTY LIVE SIÓDEMKI – >>JOSE CARRERAS cz. 2

1993… To był rok!
De Lucia – Carreras – Wakeman & Wakeman

Dla szczecińskiej społeczności były to trzy wydarzenie, porównywalne z lotem człowieka w kosmos. Nigdy wcześniej nie wystąpili tu, nad Odrą artyści klasy światowej, legendy i mistrzowie gatunku.


Kiedy życie skąpi frapujących tematów, gdy niewiele lub nic wyjątkowego wokół się nie dzieje – media umierają. Aby żyły – muszą tworzyć i unieśmiertelniać fakty.


Pamiętam, że… że targały mną mieszane uczucia.
Nieustannie analizowałem, co mogłoby się wydarzyć, aby koncert Jose Carrerasa na zamkowym dziedzińcu we wrześniu 1993 roku zakończył się jeszcze przed jego rozpoczęciem?
Połowa Polski żyła wydarzeniami z 9 września. Awantura w Zabrzu, konflikt z szefem WOSPRu, maestro Antonim Witem, z muzykami – mój Boże – z całym światem w sytuacji, gdy po 1989 roku Polska biegiem wspinała się na europejskie i światowe poziomy życia kulturalnego – po prostu przerażała. W Zabrzu artysta wystąpił przed publicznością, ale tylko z towarzyszeniem fortepianu. Orkiestra stanęła po stronie swojego szefa, który zaproszony do udziału w koncercie, ostatecznie, na życzenie gwiazdy – miał oddać batutę maestro Ricciemu. Z występu zrezygnowała wielka diva, Montserat Caballe.

Z kolejnymi faksami od agentów artysty, tłumaczących okoliczności zdarzenia, pojechałem do dyr. Kunca. Ten w najlepsze prowadził próbę z naprędce skompletowaną orkiestrą.

– My robimy swoje.
– Wypełniliśmy wszystkie warunki kontraktu i jedyne czego oczekujemy – to wzajemność.
Tak brzmiało nasze oświadczenie.

Zmiany w umowie trwały niemal do ostatniej chwili. Dotyczyły udziału artystów organizatora wspólnie z naszym gościem oraz warunków rejestracji telewizyjnej. Obaj z panem Warcisławem Kuncem wiedzieliśmy, że nie damy się sprowokować. Nie tylko dlatego, że byliśmy w stanie wyobrazić sobie skutki podobnych do zabrzańskich perturbacji w Szczecinie, ale przede wszystkich byliśmy ludźmi innego pokroju, usposobienia, dystansu niż polscy południowcy i – niech nie zabrzmi to inaczej jak tylko normalnie – byliśmy realistami. Koncert musiał się odbyć. Koniec. Kropka. Nie sztuka wygrywać mniejsze lub większe bitwy. Liczy się ostateczne zwycięstwo w wojnie.

Poza tym – ten koncert był naprawdę dobrze przygotowany!

Fotoreporterzy mieli swoje kilka chwil. Artysta nie spieszył się do garderoby. Kilku osobom udało się zdobyć autografy.
Mieliśmy spory zapas książki Jose Carrerasa, a także kasety video z filmem „Słowik Barcelony”. Polska wersję wgrywałem w noc przed koncertem, aby film wyemitować w Kanale 7 przed koncertem artysty. Do filmu mogliśmy przykleić nagranie z drugiej części koncertu. To były największe neapolitańskie hity. Kopiarnia VHS, w której replikowaliśmy codziennie dziesiątki kaset z materiałami dla wielu nadawców kablowych w Polsce – rozbrzmiewała tylko Carrerasem.

W prawym skrzydle zamku przygotowano garderoby dla artystów. Owoce, poczęstunek, alkohole. Dziś wszystko dostępne w każdej „Żabce”. Wtedy ledwo osiągalne. Ale chyba z pomocą Baltony, sieci zaopatrującej statki w produkty eksportowe i importowane udało się zdobyć te delikatesy.

Obaj z Warcisławem Kuncem przyszliśmy do pokoju Katalończyka. Lampka wina, pamiątkowa fotografia, uprzejmości. Wtedy dowiedzieliśmy się, że po koncercie artysta nie spotka się ze sponsorami i władzami miasta, nie będzie uczestniczył w bankiecie, nie przenocuje w Radissonie i nie przywita się bezpośrednio z mieszkańcami Szczecina.

Rozczarowanie i zdegustowanie wprost onieśmielało nas. Ale nic nie było w stanie nas sprowokować do działań, których skutki byłyby nieprzewidywalne.

 

Prasa kibicowała przygotowaniom, na każdym ich etapie.

Gazeta Wyborcza, Dodatek szczeciński, 19.08.1993:

„Jose Carreras, jeden z trzech najwybitniejszych tenorów świata, wystąpi 12 września, o godz. 19 na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Kontrakt z wielkim artystą daje organizatorom koncertu („Kanał 7” TV Szczecin oraz Opera i Operetka Szczecińska) dobrą legitymację do przyszłych rozmów z agentami innych znakomitości”.

Dziennik Szczeciński, nr 195, 21/22 sierpnia 1993:

(…) elektryzująca i niewiarygodna wiadomość – 12 września na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich zaśpiewa Jose Carreras, jeden z najsłynniejszych śpiewaków operowych świata!

Gazeta Reklamowa, 03 września 1993:

„W ciągu siedmiuset pięćdziesięciu lat szczecinianie nie mieli okazji do przeżycia kulturalnych emocji w takim wielkim wymiarze. (…) Animatorami tego gigantycznego przedsięwzięcia są szef Kanału 7 TV, redaktor Marek Koszur i dyrektor Opery i Operetki Warcisław Kunc, którzy z pełną determinacją podjęli się niezwykle trudnego zadania przekształcenia Szczecina w miasto tętniące życiem. (…) Znając jego (Jose Carrerasa – podkr. M.K.) warunki organizatorzy wzięli pod uwagę fakt kulturowego znaczenia takiego wydarzenia dla Szczecina. Być może od tego koncertu kulturalna ranga miasta i regionu zacznie rosnąć nie tylko w krajowej skali. Tm bardziej, że szykują się kolejne artystyczne wydarzenia o podobnej randze”.

Kurier Szczeciński, 10 września 1993:

„Organizatorzy: Ośrodek TV Szczecin oraz Opera i Operetka wspinają się na szczyty swych możliwości, aby zapewnić należytą oprawę wydarzeniu artystycznemu, jakiego Szczecin jeszcze nie oglądał. (…) Wielkie wydarzenie muzyczne – bezprecedensowe w dziejach Szczecina, już za dwa dni!”.


Do koncertu – niespełna godzina. Inspekcja sceny, pomiar temperatury. Codzienne konferencje prasowe potwierdzały, że z naszej strony kontrakt jest realizowany zgodnie z ustaleniami. I nagle wiadomość jak grom z jasnego nieba: Carreras nie zaśpiewa z panią Handke. Dyrygować orkiestrą będzie tylko jego dyrygent. A więc nie tak, jak się umówiliśmy! Wizja klątwy Zabrza nadciągała nad Zamek Książąt Pomorskich? Ba! Ona wisiała nad nami jak uśpiony tajfun! Poruszenie, konsternacja, niesmak, zdziwienie, rozczarowanie… Ale widownia coraz bardziej się niecierpliwiła. Czekała na wejście artysty.

Dziedziniec wypełniony był po brzegi, za bramami mnóstwo wózków inwalidzkich, łowców wejściówek na wolne miejsca. Umówiliśmy się, że po przerwie, gdy popłynie ze sceny repertuar popularny, wszyscy ci melomani będą mogli wjechać na dziedziniec. I wjechali. Pomysł może dobry, ale bez wątpienia – nierozsądny. Dziedziniec był przepełniony!

Owacje, bisy, nastrój euforyczny.

Koniec koncertu.

Tymczasem za kulisą… Goście pospiesznie się spakowali i… odjechali.

Sukces w pełnym wymiarze. Stałem przy jednym z wyjść z dziedzińca. Mnóstwo znajomych twarzy. Uściski dłoni, poklepywania, gratulacje i pytania – kto następny? O planach opowiadałem przez kilka kolejnych dni na antenach radiowych, kolegom z prasy i słuchaczom anten ogólnopolskich.

Po północy siedzieliśmy w gabinecie dyr. Kunca.

Nie wiedziałem, czy powinniśmy świętować? Nie pamiętam, czy wypiliśmy lampkę szampana?

Dyr. Kunc przerzucał jakieś papiery. W jego gabinecie zawsze rozbrzmiewała muzyka. Potrafił w czasie ważnych i poważnych rozmów wtrącać zdania komentujące interpretację czy rozwiązania formalne nagrania, którego słuchaliśmy w tle. Nagle podszedł do aparatury muzycznej, zaczął przeglądać płyty, kasety.
– No to czego posłuchamy?
– Nie Carrerasa! – odpowiedzieliśmy sobie chórem.

cdn.

Add Comment