OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – >>PROGRAMY – >>O OGRODACH 01

Hm… Usnąłem…!? Ale czy spałem?

Kilka chwil przed pierwszą w nocy wyszedłem przed dom.

Lubię ten widok.

Stalowo-szaro-srebrny, płaski z pozoru, głęboki z odcieni.

Cisza bezgraniczna.

To znaczy – prawie… Bo w ciszy najpiękniej brzmią kolory …. Słychać je dopiero wtedy, gdy zgaśnie światło.

Z radiowego głośnika sączy się jakby sonata kreutzerowska…

Człowiek, nawet sam Ludwig van Beethoven nie byłby w stanie jej stworzyć… Bo to jest kompozycja nie z tego świata. A jeśli, to z tak odległego, że nie potrafimy jego obrazów wyłowić z muzyki, w której zostały utrwalone. Jemu, Beethovenowi, jakimś cudem udało się tę muzykę dla nas zapisać.

Zamykam drzwi.

Teraz wiolonczela jakby lepiej słyszalna, to ta jej płakliwa część. Ona także popada w lekkie omdlenie w reakcji na prawdę, z której wypłynęła ta muzyka … A co jest prawdą?

Czternaście lat temu przyjechałem tu rowerem.

Piękna pogoda, cudowne lato. Miałem tylko jedno krzesło, takie rozkładane.

Usiadłem pod gruszą. Stojąca obok niej jabłoń była już tak zdeformowana swoją wieloletnią macierzyńskością, że sama chętnie by się choć na chwilę o coś lub o kogoś oparła. Przysiadłem się bliżej. Na twarzy czułem jak jej liście rozganiały te ciekawskie promienie słońca, które zaglądały, by dowiedzieć się, kto tu wtargnął? Czego chce? Tyle lat nikogo tu nie było! Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że owoce tej jabłoni, ale zebrane tuż przed pierwszym przymrozkiem pozwalają odczuć smak prawdziwego eliksiru…

Wtedy, latem, usnąłem pod tymi drzewami.

Po kilku minutach zerwałem się na równe nogi. Huk, rumor, wrzask był tak ogłuszający, że chciałem uciekać, schronić się, skryć przed tą nawałnicą odgłosów… miliona owadów.

Od wielu lat ogród nie był uprawiany. Wypełniła go więc bez reszty przyroda, zacierając najmniejszy nawet ślad działalności człowieka.

Przyroda niczego i z takim zapałem się nie pozbywa, jak właśnie ingerencji cywilizacji w jej ład i porządek.

Czternaście, dwanaście, nawet jeszcze sześć lat temu nie można tu było latem otworzyć okna po zmierzchu. Tysiące ogrodowych owadów wypełniłyby go w ułamku sekundy. Dziś nie wleci tu nawet hulaka i owadzi zawadiaka.

Dziś panuje tu grobowa cisza.

Nie mogę uwierzyć, że umieranie postępuje tak szybko….

Ostatnio, po dość ulewnej burzy widziałem, że weszło na tę lipową aleję, prowadzącą do głównej drogi. Hm… Więc teraz tam idzie…


Kilka minut po czwartej nad ranem pojawiły się na niebie pierwsze pęknięcia, przez które brzask zawołał koguty na pomoc. Drą się od kilku minut, ale nie wychodzą jeszcze na gospodarskie podwórza. Są echem zabłąkanego wspomnienia, które jak ten „ptak czasów” z Miłoszowej Symfonii listopadowej, o świcie zaciąga wokół nas welon przemijania. Giną wspomnienia, zostają wrażenia, jak to, że niespełna trzy godziny temu… usnąłem… Ale czy spałem?


Przeglądam stuletnie księgi Urzędu Stanu Cywilnego Dzielnicy Scheune. Są trzy. Księga urodzin, Księga ślubów i Księga zgonów. Każda dzielnica Szczecina, także Gumieńce, miały wtedy swój Urząd Stanu Cywilnego. To skutek wielkiego konfliktu cesarza z ówczesnymi, dziewiętnastowiecznymi władzami kościelnymi. Państwo musi wiedzieć wszystko o swoich obywatelach! Wszystko, co ważne! A ważne jest to, kiedy obywatel się urodzi, kiedy przystąpi do rozrodu i kiedy umrze.

Dlaczego się Pani wzdraga?
Cóż niestosownego widzi Pani w takim podejściu do życia?

No tak jest! A co innego między narodziny i śmierć skłonna byłaby Pani wstawić? Gdyby nie powołanie nowego życia w miejsce naszego – nie rozmawialibyśmy dzisiaj.

Inna sprawa – czemu służy ten mechanizm, komu, w jakim celu jakaś siła ciągle go napędza? A może zleceniodawca zapomniał o nas, może już go nie ma? Tym właśnie człowiek od rzeczy różni się fundamentalnie: on przemija, ale uruchomione przez niego mechanizmy – działają! Tyle w nas z boga.


A było to tak: po odprawie paszportowej, w oczekiwaniu na wejście na pokład samolotu, jak zawsze i na każdym lotnisku starałem się kupić lokalne gazety. Tym razem moją uwagę zwróciły wysiłki sprzedawczyni, która starała się wyeksponować kilka pism… ogrodniczych. Okładki krzyczały żywością barw i kształtów rajskich kwiatów. Do okładki pisma przyklejone były torebki z nasionami. Dziewczyna wychyliła się tak mocno, że upadłaby na posadzkę, gdybym nie podał jej moje ramię. Uchwyciłem też plik czasopism, które trzymała w drugiej ręce, co pozwoliło jej odzyskać równowagę.

– Dziękuję.
– …
– Mogę prosić? – wyciągnęła dłoń po gazety.
– A ja mogę je kupić?

Wybrałem wszystkie z ogrodem w tytule. Do jednego z nich wydawca dodał kasetę video z programem Goeffa Hamiltona – BBC Gardeners’ World, Świat ogrodów… Niedawno przeczytałem, że ponad 80% widzów BBC bardzo wysoko oceniało te audycje prowadzone przez tego znanego i cenionego popularyzatora sztuki ogrodniczej, dziennikarza, pisarza, działacza społecznego.

Program obejrzałem przynajmniej dwa razy. Już w Szczecinie, w redakcji, w katalogu ofert BBC znalazłem cały dział produkcji telewizyjnych związanych z ogrodami.

Ogrody… – powtarzałem w myśli. – Ogrody…

Właściwie – miałem wrażenie, jakbym dopiero wtedy odkrył to słowo. Uświadomiłem sobie, że my nie używamy go na co dzień. My mamy… działki. Ogrody są w bajkach, w romansach i wierszach. U nas są grządki, fasolki, ogórki, koperki i kalarepki. Tu i ówdzie pojawia się co prawda gradiola czy nagietek, ale kto marnowały miejsce na działce, żeby sadzić na niej tylko kwiaty! Pół wieku temu warzywa nie były chyba bardzo drogie, ale ludzie nie mieli na nie pieniędzy. Jak niemalże na wszystko. Ówczesne „sklepy spożywcze” …. Co oferowały poza ziemniakami i ogórkami lub kiszoną kapustą, prosto z beczki, pakowaną w naczynie przyniesione z domu?

Warzywniaki? Szczerze powiem – w mojej dzielnicy chyba ich nie było. Warzywa każdy miał swoje. Pierwsza buda pojawiła się pod koniec lat 90.

Ogrody…

Te na taśmie video oszałamiały. Realizatorzy programów BBC przyjmowali dość zaskakującą w pierwszej chwili, ale jak się okazało, prostą a zarazem genialną metodę snucia ogrodowych opowieści. Pokazywali zwykły płachetek ziemi. Po prostu – nic. I dokumentowali pierwszy sztych łopatą, wyznaczanie rabaty, sianie, podlewanie i… cud pełnego kwiecia.

Z niczego – Eden na ziemi.

Ale ważniejsze w tych programach było coś zgoła innego.

Największym dla mnie zaskoczeniem byli ludzie, którzy tworzyli te ogrody właśnie z niczego, czyli z wyobraźni!

Patrzyłem im w oczy – prawie nieruchome i tak wycofane jak cała angielska ekspresja. Ale za tą barierą pewnej skromności – czuło się tę ich fascynację ogrodami, niezbędność obcowania z kwiatami i trawami w takim samym stopniu jak z oratoriami Händla czy pieśniami Schuberta. Ogrody – a zaglądałem także w ich dusze już nie przez dziurkę od klucza tylko bezczelnie, wprost i do końca – te ogrody stanowiły o jakże ważnej, konstytutywnej cesze tej nacji, mającej ciągle świadomość, że wymiar ich świata jest z każdej strony ograniczony morzem. Nigdy w Anglii nie powstałaby dumka, co to jak połonina ani końca, ani początku nie ma. Ogrody stanowiły odrębne, intymne, własne światy. Były fantasmagoryczną poduszką, bez której trudno usnąć, by śnić tamte nasze ogrody…. Też miewasz takie wrażenie?

Pojechałem obejrzeć te ogrody. Bo – dziś sam się z tego śmieję, ale tak trochę podejrzewałem, że może oni to wszystko robią wyłącznie dla telewizji?

Bohaterem mojej kolejnej telewizyjnej bajki był więc Joeff Hamilton. Niestety, wtedy, gdy pojechałem w sprawach ogrodowych do Londynu, był on już ciężko chory. Jeśli dobrze pamiętam – nie skończył realizacji ostatniego sezonu jego serialu Świat ogrodów Joeffa Hamiltona.

Moją naiwność i zarazem złość napędzał brak pokory. Bo – wykrzykiwałem – jak to możliwe, żebyśmy w Polsce nie mogli zrobić takiego samego serialu, a może nawet lepszego?

Przecież jedynym problemem był tylko… czas. W tamtych brytyjskich felietonach autorzy filmowali pierwsze nasadzenie, a pod koniec felietonu – prezentowali wspaniały plon. Przygotowanie takiej jednej części programu nierzadko trwało rok, a nawet dwa. Metoda piekielnie uciążliwa realizacyjnie, ale genialna fabularnie – nie musisz nam wierzyć na słowo, patrz, jest tak, jak mówimy: tak było rok temu, tak po kolejnych dwóch kwartałach, tak wygląda to dziś – podziwiaj efekt pracy rozpoczętej dwanaście miesięcy temu.

Zmorą w Telewizji Polskiej była wtedy tzw. produkcja w toku. Księgowi chcieli, aby realizacja programu zakończyła się w roku rozpoczęcia każdej produkcji, a więc w cyklu budżetowym. Ale – zostawmy te kwestie. Bo to kolejny dowód na brak pięści, która walnęłaby w stół podkreślając, co jest ważne, a co należy temu głównemu celowi podporządkować. Aby tak było – wymagana jest osobowość, kwalifikacje i czas. W Telewizji Polskiej praktycznie rzecz biorąc do zgodnej koincydencji tych elementów nigdy nie dochodziło. Powodem – polityka.

Zatem wiemy już na pewno, że u nas były działki, a w Anglii – przede wszystkim ogrody. Tak, oglądałem te królewskie, ale ważniejsze były te maleńkie, wyrastające z niczego. Ot, najprawdziwsze, bajkowe.

Nie wiem, dlaczego nazywam je bajkowymi? Jeśli na jeden moment rozgarniesz przytłaczającą cię rzeczywistość, to co zobaczysz? Tak, tam na końcu tego składu, magazynu atawizmów? No? A, widzisz…

Już teraz wiesz, „czy tak trudno być poetą…”?

Niedługo później poznałem Hiroshiego. Zaangażowany w sprawy ekologiczne, poeta, mój partner biznesowy.

Musisz wynająć biuro, miejsce parkingowe, przyłącze telefonu i internetu… Pół miliona jenów. Z tym biurem moglibyśmy sobie jakość poradzić. Najwyżej odsunę o rok montaż drugiego stelażu na doniczki, w których chciałem posadzić kilka kwiatów… W ten sposób wydzierżawię ci 1,30 metra kwadratowego na twoje biuro. Tyle wystarczy. Ale parking – to rzecz nie podlegająca dyskusji. Nie można mieć firmy i nie mieć miejsca postojowego.

Hiroshi, zapalony i ponoć uznany twórca haiku z „japońskim” zapałem opowiadał mi w mailach, że po latach eksperymentów udało mu się pewnego 28 lutego, przy pełni księżyca w dość niskiej temperaturze, po łyku znakomitej sake, skomponowaniu idealnego wersu wiersza wytworzyć wokół siebie taką aurę, że mieszanina olejków, nad którą pracował od wielu lat, właśnie wtedy osiągnęła stan związku idealnego. Pole magnetyczne wokół zwykłego kabla miedzianego, zanurzonego w tym eliksirze uzyskiwało właściwości umożliwiające przesyłanie dźwięku idealnego. Ten dźwięk oddawał słuchaczowi brzmienie naturalne w stopniu doskonałym. Japończyk, dziś już odpoczywający u podnóża góry Fuji, zaniesiony tam przez jego syna, był dla mnie osobowością idealnie zamkniętą w całej swojej otwartości. Ale najbardziej dumny był ze swojego balkonowego ogrodu, rozmieszczonego na lekko pochylonym stelażu, w trzech metrowej szerokości donicach. Ta czwarta należała do jego ojca.

Karłowata jabłoń i ta smukła grusza….

Poranne słońce już nad linią horyzontu. Minęła szósta… Oba drzewa, jak w chińskim teatrze cieni nakładają się swoimi kształtami na dwa inne, wyłaniające się z mojej pamięci, które z kuchennego okna rodzinnego domu widziałem codziennie podczas każdego śniadania. Hm… Ta grusza… Nie lubiłem jej. Może dlatego ta, którą mam teraz nie daje mi dobrych owoców.


Kanałem Siódmym zawładnęła wtedy seria programów poświęconych ogrodom. Kupowałem dla telewizji wszystko, co na ten temat wyprodukowano w Anglii i Holandii, ale wyłącznie od najlepszych stacji i największych firm producenckich. Zaprenumerowane pisma pokazywałem różnym wydawcom w kraju, a po uzyskaniu licencji na dystrybucję tych programów w lokalnych sieciach kablowych w Polsce – bez fałszywej skromności – miałem świadomość, że wywołałem tąpnięcie cywilizacyjne. Jego potwierdzeniem była ilość listów i telefonów od widzów. Żądania powtórek programów wprost onieśmielały, a niektóre graniczyły wręcz z groźbami.

– Koleżanka mówiła, że był świetny program o begoniach.
– Powtórzycie kiedyś ten program o wysokich trawach?
– Czy mogę kupić kasetę z odcinkiem o nenufarach?

O powtórkach programów nie było mowy. Jechały nowe, następne, jeszcze ciekawsze. A to historia róży, a to podróże śladami agawy, ogrody królewskie i magnackie, parki, plantacje dendrologiczne, raje botaniczne, krainy wodne. Mój Boże! A u nas – działki. Wszędzie i tylko działki. Botwinka, szczawik, bób, koperek i przeciwpancerne melony. Z chatynką zbitą z desek, kawałków papy, blachy, z starym krzesłem, wyrkiem, kozą do podgrzania wody i – to luksus – wychodkiem!

No przecież, Boże mój, to niemożliwe, żebyś akurat nas, Polaków tak upośledził, że nie jesteśmy w stanie programu takiego jak Gardeners’ World sami wyprodukować. Nie, nie trzeba nic wymyślać, trzeba tylko skopiować, powtórzyć to, co robią Angole. O wciórności! O co chodzi? Jaki my mamy z tym problem?

Naszym problemem jest przede wszystkim to, co stanowi sens starej prawdy o tajemnicy angielskiego trawnika. A tajemnica jest taka: dwieście lat strzyżenia i podlewania. Dwieście, Tylko. Ani mniej, ani więcej.

Jednak szybko zrozumiałem, że to my sami jesteśmy tym problemem. I to nie tylko w kwestii nieumiejętności tworzenia programów ogrodniczych. My, Polacy z przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Także starsi i – bez wątpienia – młodsi. Wszyscy.

Proszę z uwagą przeczytać fragment tekstu, który dla lektora czytającego polską wersję językową tego serialu, przetłumaczyła pani Maria Karśnicka.

ŚWIAT   OGRODÓW

program 11

Tłumaczenie: Maria Karśnicka

————————————————

Geoff Hamilton

Liście klonów są wspaniałe. Ale drzewa te są też kosztowne i rosną bardzo wolno. Wydać pieniądze na tego rodzaju rośliny jest bardzo łatwo. Aby jednak osiągnąć sukces, należy od początku stworzyć im prawidłowe warunki. Klony lubią stanowiska zacienione i zaciszne. Dlatego proszę pamiętać, aby nie sadzić ich na środku słonecznego trawnika. Nadmiar słońca spowoduje zawijanie się brzegów liści. Jeśli natomiast mają państwo zamiar posadzić je w donicach, należy dostarczyć im kwaśnego kompostu i od czasu do czasu kwaśnego nawozu. Podlewać je należy wodą deszczową i nie dopuścić do wysuszenia.

Oto klony japońskie, które wniosą trochę orientalnego nastroju do dzisiejszego programu. Od jakiegoś czasu uprawiam chińskie warzywa. Dziś moim gościem będzie chiński kucharz Ken Hom.

Ponadto, w programie o tym, jak wyhodować własne Bonsai. Będzie też słów kilka na temat utrzymywania ślimaki z dala od roślin w ogrodzie.

Ale najpierw warzywa orientalne. Uprawiam ich sporo w swoim ogródku na grządkach o szerokości 1.20 m. Zupełnie tak samo jak Chińczycy, którzy starają się zagospodarować każdy centymetr kwadratowy ziemi w swoich maleńkich ogródkach. Ponieważ rośliny są tu dość stłoczone, osiąga się dwukrotnie wyższe zbiory niż przy tradycyjnej uprawie.  Dodatkową zaletą tych warzyw jest ich odporność na niskie temperatury. Jeśli ma się szklarenkę lub tunel foliowy, można zbierać je przez całą zimę. Te posadziłem w marcu i na razie mają się dobrze.  Jest tu japońska Metzuna, chińska kapusta Pak Choy [pak czoj], kapusta pekińska. Można je kupić w zestawie zwanym „Oriental saladini”. Warzywa zbiera się kiedy są młode, chrupiące i smaczne. Obcinamy liście zewnętrzne i zostawiamy środek. Po pewnym czasie ze środka wyrosną nowe liście i tak można je długo zbierać. My, brytyjscy ogrodnicy możemy je oczywiście uprawiać, ale nie bardzo wiemy co z nimi dalej robić? Poprosiłem więc pana Kena Hom o krótką lekcję.

GH       Oto moje warzywa, prosto z ogrodu.
KH       Wyglądają apetycznie.
GH       Jakich warzyw używasz?
KH       Lubię kwitnącą chińską kapustę. Ma takie piękne żółte kwiaty. To jest zwyczajna chińska kapusta zwana [Szanghaj  pak czoj]. Kapusta pekińska wspaniale wygląda i smakuje.
GH       Mają dużo aromatu.
KH       I charakterystyczny smak. Niektóre z nich są doskonałe do krótkiego        smażenia.
GH       Oczywiście podstawą jest dużo czosnku.
KH       Masz rację.
GH       Potrzebny mi jest bardzo prosty przepis. Taki żebym nawet ja potrafił je przyrządzić.
KH       Przygotowałem najprostszy przepis. Zaczynamy od wlania niewielkiej ilości oleju z oliwek do woku. Jak widzisz używam barebacue, który doskonale się do tego nadaje. Następnie siekamy czosnek, który daje wspaniały aromat. Teraz trochę soli. Musimy wszystko robić szybko. Teraz dodajemy warzywa. Często chodziłem do domu mojej matki, aby poczuć ten specyficzny zapach i zjeść trochę warzyw. Wspaniały. Spójrz jak ładnie wygląda czosnek. Jeśli boisz się, że olej się przypali, zawsze możesz dodać trochę wody. Teraz wkładamy zebrane przez ciebie warzywa. Są bardzo ładne i z pewnością będą bardzo smaczne.
GH       Zauważyłem, że używasz bardzo niewiele oleju, więc potrawa nie będzie tłusta.
KH      Jedzenie nie jest tłuste, warzywa smakują jakby były podwędzane.           Zachodzą w nich procesy, które powodują, że mają delikatny smak i         zapach. Spróbuj, są naprawdę doskonałe. Dodam jeszcze tylko troszeczkę soli.
GH       Pachnie tak jakbyś dodał więcej czosnku.
KH       Pomieszaj je jeszcze przez sekundę. I już są gotowe do podania, poproszę o miseczkę. Są bardzo dobre. Pomogę ci je zebrać. Możesz je sam wrzucić. Za chwilę będą gotowe. Są wspaniałe. No teraz można siadać do stołu. Ostrożnie. Od dawna darzę Cię wielkim szacunkiem. Pozwól więc, że podaruję ci butelkę wina.
GH       Bardzo dobre. Po prostu delicje.

KH       I nie jest tłuste. Wiadomo, że świeże warzywa są o wiele zdrowsze niż rozgotowane. Badania medyczne wykazały, że chiński sposób gotowania warzyw powoduje lepsze przyswajanie ich wartości odżywczych przez człowieka. Gotuje się je tylko częściowo.
GH       Czyżbyś chciał powiedzieć, że częściowo ugotowane warzywa są   zdrowsze niż surowe?
KH       Oczywiście.
GH       Jakie to pyszne!

———————————

Geoff

Niebawem w Chelsea [Czelsi] odbędzie się wystawa kwiatów. Należy pamiętać, że biletów nie kupuje się przy wejściu. Co roku ludzie przychodzą i odchodzą rozczarowani.  Teraz jeszcze można je zarezerwować. Wystawa z pewnością będzie naprawdę wielkim przeżyciem.

Postanowiłem w tym roku nie dać się zaskoczyć. Co roku zapominam przywiązać moje ostróżki do palika.  Przewracają się i wyginają w stronę słońca. Kiedy się je podniesie i podwiąże, znów zwracają się do słońca. W efekcie ich łodyga jest cała powykrzywiana i wygląda śmiesznie. Trzeba je podwiązywać, kiedy są takie wysokie. Paliki nie powinny za bardzo rzucać się w oczy. Lepiej jest używać starych palików. Nowe są widoczne z daleka i szpecą. Ostróżki podwiązuję dwukrotnie. Na tym etapie używamy niezbyt długich palików, które po pewnym czasie znikną w roślinach. Następne paliki, dłuższe, będą podtrzymywały rośliny. Jeszcze tylko sznurek i mój problem zostanie rozwiązany.

Zachodni ogrodnicy z pewnym sceptycyzmem odnoszą się do starożytnej sztuki Bonsai . Jeśli podoba się państwu ta forma uprawy roślin, z pewnością chętnie obejrzymy wspólnie ogród muzyka Paula Goff’a [Pola Dżofa].

Już? I do jakich wniosków Państwo doszli?

Ja – do następujących: mógłbym wybrać każdy inny odcinek serialu, ale akurat na cudem zachowanej dyskietce znalazłem właśnie odcinek 11. Proszę – przeczytajmy wspólnie raz jeszcze. Skoncentrujmy się nie na informacjach ogrodniczych, ale na tym, jak ci ludzie ze sobą rozmawiają, jak perfekcyjnie przebiega komunikacja między Joeffem a jego gośćmi. Tam nie ma zbędnego przecinka, a jest lekkość i swoboda. Naturalność! Nikt nie stęka, nie kwęka, nie plącze się w słowa. Nie ma „dopytań” ani tego kretyńskiego; czyli mówi pan, że…

Ci ludzie rozmawiają o roślinach, ich sadzeniu, pielęgnacji, formowaniu ogrodu, kształtowaniu kompozycji z oczywistą naturalnością i bezpretensjonalnością. Nie peszy ich kamera, nie wdzięczą się makijażem i strojem. Są naturalni, prawdziwi, tacy jak ich ogrody i kwiaty, które cieszą ich oczy. Mówią tak, bo mają ogromne doświadczenie, niczego nie zmyślają, nie popisują się ani nie kreują na znawców. Oni nimi są. Po prostu.

Popatrzcie na ich ręce, jak zanurzają się w glebę, rzadko w rękawiczkach, jak zdecydowanie sadzą młode pędy, silnie ubijają ziemię. Z taką samą oczywistością unoszą filiżankę z herbatą do ust, przekładają stronę w książce, kładą dłoń na ramieniu innego człowieka.

Tego nam brakuje. Autentyczności. Umiejętności i odwagi uzewnętrzniania naszego wnętrza w całej jego prawdzie.


W tamtym czasie, nieco tylko później – eksplodowały multimedia. Obok kasety VHS pojawiły się pierwsze płyty CD, ale właśnie multimedialne. Słowniki, encyklopedie, wirtualne ekspozycje zbiorów największych muzeów, lektury szkolne… Anglicy natychmiast dodali do multimediów także światy swoich ogrodów. Pojawiły się encyklopedia ogrodów, kwiatów, parków… Może powtórzyć sukces soap opery La dama de rosa i rynek krajowy zawojować multimediami? Oczywiście, uruchomiłem całą procedurę ofertową.

Ale do takich działań potrzeby był partner, szef, rozumiejący potęgę nowych mediów. Ja takiego nie miałem. Na własne skądinąd życzenie co było i pozostanie niewybaczalnym błędem.

– No, książki chcesz wydawać? Gazety? My jesteśmy telewizją…
– Czyli czym?

Telewizja była w tamtym czasie potęgą. Mogła wszystko. Gdyby potrafiła.

Ale z tych moich pomysłów skorzystali inni. Wielu wpadło na podobne rozwiązania. Zgłaszali się do nas, zapraszali do Świata ogrodów na Pogodnie, do szkółek i hurtowni na Gumieńcach… Odezwały się Przelewice oraz Gardno i Glinna. Powstały dziesiątki sklepów i straganów ogrodowych! Zaczęto organizować wiosenne kiermasze ogrodnicze. Przecież to oczywiste, że to Kanał Siódmy uruchomił ten ogrodniczy ruch społeczny, biznesowy, kulturowy słowem – cywilizacyjny!

A kto pamięta Siódemkowe pustynne róże? Rozdawaliśmy je uczestnikom naszych telewizyjnych konkursów. Na początku programu wrzucaliśmy do naczynia z wodą ten wyschnięty kłębek uśpionego piękna a pod koniec emisji zachwycaliśmy się kwieciem.

Jak wówczas na londyńskim lotnisku, tak teraz na dworcu głównym czy autobusowym w Szczecinie, w kioskach, w pierwszych sklepach spożywczych nowej generacji wyrastały z półek i stelaży coraz to nowe tytuły ogrodnicze. Kiedyś był chyba tylko Działkowiec, a teraz, w pierwszych latach 90. XX wieku mieliśmy rozkwit podobnych wydawnictw.

Sporo z nich mam w swoich zbiorach. Chętnie oddam zainteresowanym. Ktoś chciałby garść albo dwie? Zapraszam…

Słuchałem i nagrywałem wówczas z pierwszego satelitarnego odbiornika radiowego transmisje operowe z Royal Opera House czy MET. Obok CNN wiodącą w satelicie stacją informacyjną był wtedy Sky News. I właśnie jeden z prezenterów wiadomości tej stacji – pojawił się wśród następców pana Hamiltona! Profesjonalizm z jakim prezentował komentarze polityczne i newsy ze świata był taki sam jak wtedy, gdy grzebał gołymi rękoma w ziemi, robił nasadzenia, podlewał i podziwiał wyhodowane kwiaty. A wieczorem – komentował na żywo spektakle operowe!

Jak wielu ludzi w brytyjskiej telewizji był on po prostu sobą. Sukces podobny do angielskiego – choć nie śledzę na bieżąco – osiągnęła autorka programów ogrodniczych w TVN. Jeśli powiem, że wyrosła na Siódemkowych serialach, jakie wówczas emitowaliśmy, to niewykluczone, że się nie pomylę.

W Siódemce próbę realizacji takiego programu podjęła Ewa Karśnicka. Nazywał się chyba „Zielonym do góry”? I taki był. Nie sądzę, by redaktorzy z BBC chcieli kupić te programy do emisji w Wielkiej Brytanii.

Seriale o ogrodach w Siódemce były – obok transmisji z wielkich koncertów i relacji sportowych najsilniejszą pozycją widzotwórczą.


O, minęła siodma.

Słońce wypala wzrok… Na niebie nieliczne ptaki, wyrzucone wczorajszym deszczem z pierwszo sierpniowej orbity próbują wpasować się w świat pokancerowanej zawieruchą natury.

Uchylam okno. Cisza. Żadnych owadów. Piękny, martwiejący świat…

Na szczęście zachowałem kilka kaset z programami o ogrodach. Włączę jedną z nich, tuż przy tym uchylonym oknie. Może… Może coś zdziała?


A sen? Ten pośród wrzasku natury i ten pośród bezmiernej ciszy…?

Dobrze, że mam w sobie wspomnienie tego pierwszego.

Ale co mają powiedzieć młodsi? Oni mają słuchawki w uszach i ogród sztucznych dźwięków, które AI zamienia w arrasy syntetycznej natury.

Dobrze, że mieliśmy Kanał Siódmy, a w nim wszystkie ogrody świata…

Pora śniadania…

 

Add Comment