OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – >>WIELKIE KONCERTY LIVE SIÓDEMKI – >>JOSE CARRERAS cz. 3

1993… To był rok!
De Lucia – Carreras – Wakeman & Wakeman

Dla szczecińskiej społeczności były to trzy wydarzenie, porównywalne z lotem człowieka w kosmos. Nigdy wcześniej nie wystąpili tu, nad Odrą artyści klasy światowej, legendy i mistrzowie gatunku.


Kiedy życie skąpi frapujących tematów, gdy niewiele lub nic wyjątkowego wokół się nie dzieje – media umierają. Aby żyły – muszą tworzyć i unieśmiertelniać fakty.


 

Carreras w Szczecinie – podsumowanie

 

Syndrom day after…

Tak było i tym razem.

Nagle uświadomiłem sobie, że nie muszę biec, dzwonić, pytać, sprawdzać, koordynować, uzupełniać…

Nie muszę… Nic nie muszę!

Kawa z ulubionej filiżanki z wizerunkiem żaglowca, który pod pełnymi żaglami mozolnie wznosił się na kolejną falę, zawsze działała na mnie stabilizująco.

Kreowanie wydarzeń… Żer dla mediów. Gorączka przygotowań, ryzyko, brak jakichkolwiek wzorców, doradców. Hm… Jeśli prawdą jest, że tygrysy lubią świeże mięso, to organizator tej miary koncertów na początku lat 90. XX wieku musiał być przynajmniej połykaczem ognia.

Ale pierwsze doświadczenia mieliśmy już za sobą. Gratulacje, poklepywanie po plecach, uśmiechy i pytania – co dalej, kto następny, kiedy?

Deserem, owszem, smakowitym – były relacje prasowe po koncercie.

 

Głos Szczeciński, 13 września 1993:

„Wspaniały koncert na Zamku. Jose Carreras zachwycił szczecińską publiczność. I oto to, co wydawało się niemożliwe stal o się faktem. (…) Atmosfera koncertu była tak gorąca, że publiczność nie odczuwała nawet przejmującego zimna, jakie panowało wczorajszego wieczoru. Jose Carreras zachwycił szczecińska publiczność, która gorąco oklaskiwała pieśni, arie i duety z różnych oper. To był naprawdę niezapomniany wieczór”.
Kontynuacja

Gazeta na Pomorzu, 14 września 1993:

„Przednia uczta. (…) Publiczność dopisała, choć organizatorzy – OTV Szczecin, Kanał 7 oraz Opera i Operetka nieprędko wyliżą się z ran finansowych. W rzędach najbliższych scenie (pod zadaszeniem) było snobistycznie. Dziedziniec zamiatały drogie płaszcze i futra, pachniało francuskimi perfumami, szeleściły bilety wstępu po 2 mln złotych od sztuki. Dalej siedziało się już pod gołym niebem, ale za to o połowę taniej”.

Dziennik Szczeciński, 18 września 1993:

„Kulisy koncertu stulecia”.

 

Dziennik Szczeciński, 18-09-1993:

„Publiczność oszalała. Okrzyki ‘Viva Catalonia’, ‘Bravo Jose’ rozlegały się zewsząd. Tumult, gwizdy i ogromne brawa na stojąco. Trudno byłoby odmówić tym ludziom bisów. Carreras znakomicie wyczuł nastrój. Tak rozpoczęła się najgorętsza część koncertu w Szczecinie. (…) Wszyscy na zamkowym dziedzińcu – sądzę, że Jose Carreras także – odnieśli wrażenie, że wieczór ten był niepowtarzalnym wydarzeniem dla każdego z nas.”

Kurier Szczeciński, 20 września 1993

„Jose Carreras – koncert XX wieku. (…) Nad szczecińskim Zamkiem wciąż jeszcze unosi się niezwykła atmosfera tamtego wieczoru.”

A także tutaj

Oczywiście, jak każde nadzwyczajne przedsięwzięcie, nasze koncerty drażniły ludzi, o usposobieniu przypominającym zwyczaje much plujek. Malkontenci, prześmiewcy, ujadacze i krytykacze. Pojawiali się przed i po koncercie. Tacy i tacy…

Bawili się dość długo, dając upust swoim frustracjom nie zawsze na najwyższym poziomie.

Ale tak właśnie realizowała się jedna z kardynalnych zasad promocji i propagandy: niech o tobie mówią wszyscy, i mniejsza czy dobrze, czy źle – byle tylko mówili!

Na codziennych konferencjach prasowych informowaliśmy o sukcesach i drobnych potknięciach. Wszystko idzie świetnie! A nie jeden raz chciało się użyć męskiego słowa.

Problemów było mnóstwo. Jakaś przedziwna aura otaczała tego wielkiego artystę. Aura sprawiania zawodu ludziom, którzy tak bardzo chcieli mu pomóc w powrocie na światowe sceny po ciężkiej chorobie, kochali go i z wielką radością słuchali, organizowali mu występy.

Pierwszy kryzys pojawił się w chwili, gdy dowiedzieliśmy się o awanturze w Zabrzu. Śpiewak zerwał kontrakt, zgodził się wystąpić w recitalu solo, przy akompaniamencie pianisty, swojego dyrygenta. Próbowaliśmy zdobyć jakiekolwiek wiarygodne informacje, poznać przyczynę konfliktu. Za kilka dni staniemy z artystą twarzą w twarz, w Szczecinie! Czym nas zaskoczy?

Czytaliśmy kontrakt na wszystkie strony. No, wszystko się zgadza, niczemu nie uchybiliśmy. O co więc poszło w Zabrzu?

Dzwonek faxu zasygnalizował nową wiadomość. Po trzydziestu latach światłoczuły papier utracił poziom kontrastu tła wobec tekstu, ale utrwaloną na nim treść można bez problemu odczytać.

Jak będzie u nas? Pierwsze rozczarowanie wobec wstępnych uzgodnień pojawiło się na kilka dni przed imprezą – odmowa pełnej telewizyjnej rejestracji koncertu. Powód? Nigdy nikt jednoznacznie nam tej niezrozumiałej decyzji nie wyjaśnił. Artysta miał takie prawo i mógł z niego w każdej chwili skorzystać. Bezinteresowna złośliwość?

Rozważaliśmy z dyr. Kuncem – awantura, jak w Zabrzu czy rezygnujemy dla dobra sprawy? W Szczecinie było głośno jak w ulu na temat koncertu. Miałby on nie dojść do skutku? Artysta miał w umowie dość mocno zagwarantowaną pełną płatność za koncert, który mógłby się nie odbyć. Cierpka lekcja neofitów w światowym showbiznesie.

Kolejny wariant umowy dopuszczał jedynie możliwość realizacji z naszej strony materiałów reporterskich. W wersji ostatecznej dokumentu – nie było już ani słowa o możliwości emisji jakiegokolwiek fragmentu z koncertu. Wyjątek stanowił zapis drugiej części koncertu, dograny do kaset VHS dla sponsorów oraz rutynowe ujęcia newsowe.

Więcej – tuż przed wyjściem na scenę – artysta zmienił scenariusz koncertu. Uzgodniona introdukcja w wykonaniu maestro Kunca, a później duet Carrerasa z panią Handke, która śpiewała już z Pavarottim – zostały uśnięte ze scenopisu. Agent wymachiwał rękoma, unosił głos, odwoływał się do litery kontraktu. Ale dlaczego, o co idzie, w którym punkcie, z jakiej przyczyny?

– Nie bo nie!

Posunięcie takie było w dwójnasób niezrozumiałe, bo artysta miał zaraz ze Szczecina pojechać do Szwecji, gdzie zaplanowano koncerty z naszą orkiestrą!

Marek Dąbrowski, w tekście „Dymy po Carrerasie” relacjonował na łamach Gazeta na Pomorzu

Czy na tle szczecińskiego występu hiszpańskiego tenora Jose Carrerasa rozpęta się afera na skalę międzynarodową, czy może dojdzie tylko do skandalu na miarę Zabrza lub też sprawę zamknie pisemne wyjaśnienie (powiedzmy, dżentelmeńskie przeprosiny) Mistrza i jego świty – wyjaśni się w ciągu najbliższych kilkunastu godzin. Organizatorzy koncertu na Zamku – Marek Koszur zastępca dyrektora OTV Szczecin) i Warcisław Kunc (dyrektor Opery i Operetki) – poświecili wiele dla dobra tego koncertu, ale zadośćuczynienie drugiej strony jest – jak na razie – żadne.

Wszystko wskazuje na to, że źródła zamieszania podczas koncertu Wielkiego Katalończyka w Zabrzu i Szczecinie, tkwią w nieporozumieniu między jego impresariem, a polskim producentem koncertów. Być może zbyt mało szczegółów ustalono na piśmie, niemniej jednak sporą rolę odegrał tutaj zwyczajny kaprys gwiazdy.

Osnową konfliktu szczecińskiego była sprawa występu solistki szczecińskiej Opery i Operetki Romany Jakubowskiej-Handke oraz jej szefa, dyrektora Warcisława Kunca.

– Program był konsultowany na bieżąco z impresariem Carrerasa i nawet drukowany na nowo dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze na dzień przed koncertem uzyskaliśmy potwierdzenie programu z wystąpieniami moim i Romany Jakubowskiej-Handke. W dniu koncertu otrzymałem jednak telefon, gdzie wyraźnie zaznaczono, że jeśli mam zamiar dyrygować uwerturę, to Mistrz w ogóle nie wyjedzie z Berlina – mówi dyrektor Kunc.

Przekreślało to zarazem szanse występu Romany Jakubowskiej-Handke, której udział impresario hiszpańskiego tenora zaakceptował wcześniej na podstawie nagrania wideo. Tajemnicą Poliszynela jest już w tej chwili fakt ze decyzje taka wymogła ostatecznie Isabel Rey, obawiając się, zwyczajnie, konkurencji na scenie.

– Wczoraj dotarł do mnie fax od impresaria Carrerasa. Pismo nas jednak nie satysfakcjonuje.

Jeśli kolejne napisane będzie w podobnym tonie, korespondencja w tej sprawie dotrze do króla

Hiszpanii oraz hiszpańskiego i polskiego ministrów kultury – twierdzi szef szczecińskiego Kanału 7, Marek Koszur.

Oczywiście – protesty i faksy wysłaliśmy. Odpowiedzi nigdy do nas nie dotarły.

Poza tym, zgodnie z kontraktem, śpiewak miał spędzić w mieście dwa dni. Rezerwacje hotelowe, konferencje prasowe, spotkanie z władzami miasta, bankiet dla sponsorów. Wszystko było przygotowane! W rzeczywistości: przyjechał, zaśpiewał i natychmiast, pod osłoną nocy, wyjechał do Berlina.

Day after…

W redakcji, na biurku miałem wtedy kilka kaset z filmem „Moja Barcelona”. Carreras opowiadał w nim o rodzinnej Katalonii, o jej stolicy, swojej chorobie, sukcesach i troskach. Na ekranie – ujęcia z miejsc, które nie tak dawno z Jasiem Kuczerą filmowałem dla niemieckiej WDR. Film biograficzny „Słowik Barcelony”, wydany w naszym Ośrodku TV na kasetach magnetowidowych oraz zapas książki Carrerasa – sprzedały się w błyskawicznie. Ekwiwalent za brak transmisji z szczecińskiego występu artysty.

Sukces musi iść w parze ze skandalem? Te zakulisowe manewry z reguły nie docierają do publiczności. Owacje na stojąco, okrzyki: bis, kwiaty, autografy, jeszcze, jeszcze trochę! Cudownie! Publiczność przeżywała bajkę. My przechodziliśmy do kolejnej klasy w tej trudnej szkole uczenia się zasad show biznesu i marketingu.

Szczecin…

Miasto portowe, stoczniowe, zaplecze wielkopowierzchniowego rolnictwa. Ten jeden koncert, niczym akt inicjacji, wyniósł tego wieczoru Szczecin do rangi centrum kulturalnego o wymiarze globalnym. Oto, w twoim mieście, idziesz na koncert artysty, którego zna cały świat a ty, dotychczas, słuchałeś jego głosu tylko z przekazów radiowych, nagrań płytowych, z rzadka – transmisji telewizyjnych. Udziela ci się nastrój enchanted evening. Rano w pracy opowiadasz – byłem, słyszałem… Inni zazdroszczą, ale już wiedzą, że następnym razem postarają się o bilety, spędzą wspaniały wieczór i będą o nim opowiadać przyjaciołom i znajomym. Utrwalą ci się imiona organizatorów, Opera i Operetka, Kanał 7, to ta twoja telewizja… A właśnie, może już coś przygotowują, może dowiem się czegoś o nowych zdarzeniach? Robią konkursy, losują bezpłatne bilety, może i mnie się poszczęści? Koło zamachowe coraz bardziej się rozkręcało…

Najważniejsze to podgrzewać atmosferę. Pobudzać, stymulować, zaskakiwać, skąpić lub też dozować nowe informacje. Odpowiednia stylistyka, kilka dobrych haseł, podwyższony diapazon, kumoterskie spojrzenia i bezwzględna dbałość o prasę. Wywiad z artystą, zdjęcia, gadżety – bardzo proszę! Już oni sami będą w redakcjach wiedzieli, jak najlepiej spożytkować te drobiazgi do podniesienia sprzedaży gazety, a z naszego punktu widzenia – promowania naszej imprezy. Tak zrobiliśmy z Carrerasem. Kupony w gazetach, pytania konkursowe, losowanie wejściówek.

Codziennie, kilka razy w ciągu dnia, przed świtem, po południu, po zachodzie słońca i przed zgaszeniem nocnej lampki. Atakować, przypominać, powtarzać… Nakład Dziennika Szczecińskiego dzięki tym konkursom i akcjom wzrósł 2,5 krotnie. Dziś każdy organizator zna te wszystkie zasady. Wtedy – można było liczyć głównie na intuicję.

Jeśli w Lublinie, Zakopanem czy w Zielonej Górze pisano lub mówiono o Szczecinie, to zazwyczaj z okazji wodowania statku, sztormu na Bałtyku czy mgły w porcie, gęstej jak mleko. Z rzadka pojawiały się newsy jak ten – Carreras zaśpiewał w Szczecinie!

Ciągle spotykam ludzi, którzy pamiętają te wieczory na zamkowym dziedzińcu. Paco de Lucia, Rick i Adam Wakemanowie ( o tym wydarzeniu w kolejnym odcinku), potem legendarna „Carmen”, którą z temperamentem torreadora poprowadził maestro Kunc czy „Trubadur”, dla inscenizacji którego dziedziniec zamkowy okazał się miejscem wręcz wymarzonym. Widownia wędrowała z krzesłami zgodnie ze zmianą akcji, przenoszącej się na kolejne krużganki, balkony i podcienie. A „Wesoła wdówka”? A „Żołnierz królowej Madagaskaru”, była też „Królewna śnieżka” z Kuklińską, Piaskiem, Wodeckim, Kolbergerem w baśniowej śpiewogrze, na scenie z kilkoma wybiegami… Ruch – to tak ważny element sztuki, przykuwający uwagę szczególnie najmłodszych widzów. Efekt by doskonały!

– Byłem tam, oglądałem w telewizji, teraz już takich imprez nie ma… – słyszę podobne opinie dziś. Zawsze wtedy na podzamczu parkowało mnóstwo autokarów z niemieckimi rejestracjami.

Po występie Carrerasa wojewoda Marek Tałasiewicz zaprosił nas na herbatkę. Uścisnął dłoń, wręczył dyplom… A my chcieliśmy nakłonić wojewodę, żeby kupił nam ten carrerasowy namiot, który mógł stać się zaczynem naprawdę serii kolejnych wielkich wydarzeń na scenie pod pałatką, ale wielkiej, monumentalnej, pełnej widzów, zafascynowanych sztuką. Mało kto wtedy doceniał znaczenie „masowości” widowni. Tłum wyzwala zupełnie nieoczekiwane emocje, wzmacnia i utrwala poczucie wspólnoty.

– Kupmy ten namiot. Po co mamy odwozić go do środkowych Niemiec. Po co ten koszt? Porozmawiam z właścicielem, postaram się o dobrą cenę. Wszak mówimy o kupnie namiotu… używanego – próbowałem żartować. – Zaprosimy artystów, zrealizujemy, wykonamy, przedsięweźmiemy – jednorazowe i cykliczne, lokalne i krajowe koncerty, a może i festiwale – licytowaliśmy z dyr. Kuncem, chcąc psychiczną presją wymusić na wojewodzie tak oczekiwaną przez nas decyzję.

Nasz dostojny gospodarz pokiwał głową, poklepał po ramieniu i wręczył po kartoniku, u dołu którego sam zamaszyście, jak to wojewoda, się podpisał, dziękując za trud organizatorski. I przeprosił, ale miał kolejne spotkanie.

O namiocie nigdy już później nie rozmawialiśmy. A szło, jeśli dobrze pamiętam, szesnaście tysięcy ówczesnych marek zachodnich.

Syndrom day after ustępował dość szybko.

Nowy koncert zapowiadał emocje nie mniejsze niż wszystkie te, które stały się udziałem poprzednich wydarzeń. Najważniejsze – właściciel namiotu zgodził się przedłużyć jego wynajęcie – bez dodatkowych opłat. Kolejna wielka gwiazda światowego showbiznesu już pakowała walizki.

Add Comment