Pod wpisem – OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – >>KABLÓWKA 07 – pojawił się komentarz:
Był okres, kiedy wydawało się, ze będziemy mieli w Szczecinie odpowiednik hamburskiej Nord 3 – N3. Wtedy w ogóle dużo się działo w Szczecinie. Zarówno Wasza stacja jak i PTV Morze, obok radio AS I radio ABC….
No… Proszę Pana!
Zacznę od wyjaśnienia i przypomnienia.
Do 8 marca 1992 roku Telewizja Szczecin składała się z codziennej Kroniki i programu regionalnego, emitowanego raz w tygodniu, w piątki. Tak wyglądała firma, która zbudowała sobie wieżowiec – element „C” kompleksu, a do wybudowania całego Ośrodka miała jeszcze cztery litery alfabetu. Oczywiście – było radio. Również dość antenowo skromne. Pasmo poranne, południowe i popołudniowe, o charakterze informacyjnym. I niedzielne przedpołudnie, kulturalne. Proszę darować uogólnienie, ale na tym etapie ono zupełnie wystarczy.
W tym czasie, w Niemczech, które Pan przywołuje – każdy land miał swoją telewizję i radio, a w ważniejszych miastach landu – były studia lokalne. Po roku 1990 – struktura się nieco zmieniła, bo doszło do zjednoczenia. Te lokalne, landowe stacje to były rzeczywiście duże organizacje, z własnym programem. W porze naszej Kroniki – antenę przejmowały studia lokalne i koncentrowały na serwisach dla poszczególnych społeczności.
Coś, jakby nasz ogólnopolski Program 2 TVP, rozłączający się w porze półgodzinnych programów regionalnych.
Aby realizować Kronikę i Regionalny, zatrudniano w Szczecinie około 225 osób. Oczywiście, ten zespół mógł tworzyć więcej, ale wyłącznie na antenę ogólnopolską. I z tym był już problem. Nie, nie było zakazu, wręcz odwrotne. Produkcja na antenę ogólnopolską to były dodatkowe, jakże potrzebne pieniądze dla Ośrodka. Ale tej produkcji jakoś nie było. Czy to talenciku nie starczyło, czy się nie chciało… Może głębszą analizę zaproponuję później.
Wtedy powstał Kanał 7. Po dwóch latach to był już całodzienny, od rana do „po północy” blok informacyjno-filmowo-rozrywkowy, z własną Kroniką 7-ki! Program, którego czas emisji i przede wszystkim oferta programowa o cały rok świetlny wyprzedzała NDR 3!
Kto robił ten program? W 90% neofici! Ludzie zgarnięci z ulicy! Ta ekipa, nie dość, że zaczęła pracę za przysłowiową „czapkę śliwek”, to została wsparta przez kolegów z techniki, gratyfikowanych również symbolicznie. Bo na Kanał 7 nie wolno było wziąć grosza z abonamentu. Pieniędzmi z tego źródła tuczyła się „większości członków zespołu dziennikarskiego”, reprezentowana przez panie: Kingę Brandys i Monikę Szwaję. Obie wystosowały w styczniu 1994 roku pismo do prezesa TVP SA, Janusza Daszczyńskiego:
Swój apel autorki skwitowały zdaniem:
„To o czym piszemy, jest, być może, wyolbrzymione, a zarzuty nie całkiem precyzyjne” …
Zarzucały: Koszur transmituje koncerty, Wimbledony, wybory Miss World, mecze NHL, zaprasza do Szczecina Carrerasa, emituje seriale („Co ludzie powiedzą”) i programy („Śmiechu warte”). A na dodatek udziela głosu jako pożal się Boże lektor czytając listy dialogowe filmów fabularnych. Padały też oskarżenia ciężkiego kalibru, jak np. brak licencji czy zgody na emisję koncertu np. Ricka Wakemana na dziedzińcu Zamku w Szczecinie. Donosy tej treści trafiały do wszystkich ważnych osób, zajmujących się mediami w Polsce.
W ówczesnym Imperium TV nic nie zajmowało jego kierownictwa bardziej niż taplanie się w małych świństewkach.
Po dwóch latach analizowania zarzutów wobec dyrekcji Telewizji Szczecin, w odpowiedzi przygotowanej dla Zarządu TVP, 20 czerwca 1995 roku – pan Tomasz Siemoniak, wówczas dyrektor Biura Oddziałów Terenowych TVP pisał:
„Istotnie, do Zarządu TVP S.A. wpłynęło w styczniu 1994 roku (w czasie postępowania konkursowego) pismo podpisane przez pp. Kingę Brandys i Monikę Szwaję, w którym kierownictwo oddziału (Jackowi Kamińskiemu i Markowi Koszurowi) w Szczecinie zarzucano co następuje:
– promowanie młodzieży dziennikarskiej
– przykładanie nadmiernej wagi do rozwoju programu regionalnego (Kanału 7),
– weryfikowanie kosztorysów programów obniżające sumy honorariów i zbyt niskie sumy wypłat dla dziennikarzy.
Zarząd uznał wyjaśnienia Jacka Kamińskiego w tej sprawie za zadowalające.
Należy dodać, że w tym czasie p. Kinga Brandys (podobnie jak inna osoba podpisana na piśmie z 14.06.1995 r. – Jan Sylwestrzak) uczestniczyła w konkursie na stanowisko dyrektora (pogrubienie czcionki w piśmie oryginalnym – podkr. M.K.) występując jako „delegat SDRP” przeciwko kontrkandydatowi w konkursie”.
Czynności kontrolne przeprowadzone przez biuro Kontroli TVP S.A. wykazały istnienie poważnych niedociągnięć w oddziale w Szczecinie polegających głównie na działaniu kierownictwa bez pełnomocnictw. Stwierdzone fakty nie dały podstaw do postawienia zarzutów rzekomych nadużyć komukolwiek w oddziale w Szczecinie”.
Owe nadużycia dotyczyły podpisywania kontraktów licencyjnych na kwoty przewyższające wielkości rutynowo zarezerwowane dla szefostwa stacji regionalnej. Na przykład – odchodzi Freddy Mercury. Wielka Brytania i świat w żałobie. Organizowany jest wielki koncert poświęcony pamięci artysty. Aby zdobyć prawa do transmisji koncertu – trzeba natychmiast podpisać kontrakt. Co ja mówię – kwadrans po podaniu wiadomości o odejściu artysty trzeba było po prostu TELEFONICZNIE potwierdzić: tak, bierzemy ten koncert! Tak się te sprawy załatwiało. Liczyło się słowo partnera. PARTNERA!
Nie było to pierwsze tego typu wystąpienie obu pań. A jak się za łby brały same syndykaty i stowarzyszenia? Śmiechu warte! Ale – by nie mnożyć teraz wątków – spadną Państwo z krzesła, gdy niebawem opowiem, jak w tym właśnie gronie: Brandys, Szwaja, Baranowski, Kamiński i Koszur – pozbyliśmy się poprzedniej dyrekcji, przejmując firmę w nasze ręce. Odbyło się wtedy, w pokoju Moniki na XII piętrze głosowanie spiskowców – kto z nas zostanie szefem? Jaki był wynik głosowania? Zgadujemy? Nie trzeba. Opowiem ze szczegółami. Niebawem.
Kontynuuję…
„…spełniać zadania nałożone na telewizję publiczną.” Tak pisały.
Czy istnieje jeden konspekt, projekt, pomysł na dobry program autorstwa w/w, który nie został zatwierdzony? Nie ma takiego.
Czy istnieje jeden konspekt, projekt, pomysł na dobry program autorstwa w/w, który nie został zatwierdzony? Nie ma takiego.
Takie było to pismo, do którego – niestety – będę się jeszcze wielokrotnie odwoływał.
Ale… Wracając do komentarza pana Wojciecha Giemzy.
Ma Pan rację z porównaniem nas z hamburską N3. Tylko… To nie my chcieliśmy być jak oni, ale oni nie odrzucali myśli, że chcieliby NAM dorównać!
Może – powołując się na specjalistkę od donosów w wyżej cytowanym zdaniu – sam teraz nieco przesadziłem, ale zdobyłem pewną orientację i współpracowałem z NDR, WDR, SFB, MDR i Deutsche Welle. Już same nazwy tych redakcji jeżą włos na głowie. Mogłem porównywać ich ofertę z naszą.
Kładli nas na łopatki tylko w jednej sferze – poziom ich produkcji własnej był dla nas nieosiągalny. To jak salony Wersalu porównać z osiedlowym maglem.
Jeden przykład. Z wielką radością przypominam sylwetkę redaktor Heidi Saemann z Kilonii. Szefowa m.in. Ostsee-Report. No, czy byłby Pan w stanie nie zrobić dobrego reportażu dla tej dziewczyny?
Peter Zimmermann z Beyerischer Rudfunk, zarządzający Circom Regional odczuwał wręcz kooperacyjną obsesję. Starał się nas łączyć – dziennikarzy z europejskich, regionalnych stacji telewizyjnych. Pośredniczył w kontaktach, wspierał, dofinansowywał. To on pchnął mnie w ramiona Heidi. To znaczy… Z tymi ramionami… to…
Heidi była najbardziej rozpoznawaną dziennikarką w NDR. Znali ją wszyscy widzowie i redaktorzy w basenie Morza Bałtyckiego i Morza Północnego. Redagowała magazyn aktualności i osobliwości z materiałów realizowanych we wszystkich telewizjach nadbałtyckich. Spotykaliśmy się w różnych miejscach, układaliśmy scenariusz każdej audycji, wymienialiśmy się ekipami. Jeśli Heidi widziała, że któryś z reporterów wykazuje zainteresowania np. ekologią (to ja) – kojarzyła nas z innymi projektami. Tak wylądowałem w Aarhus w Danii, w kolejnym kręgu dziennikarzy, zajmujących się tematyką morską.
Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku komunikacja odbywała się głównie za pomocą korespondencji pocztowej. Po prostu – pisaliśmy do siebie listy. Piórem lub długopisem, wkładaliśmy do koperty i wysyłaliśmy. Był telex – maszyna pod specjalnym nadzorem, niebawem pojawił się fax, a później – internet.
Mój pierwszy wyjazd do Kilonii związany był chyba z regatami Kieler Woche. Oczywiście relacjonowałem te regaty w Magazynie MORZE. Był to niezwykle atrakcyjny materiał. Myślałem też o filmie dokumentalnym o polskich żeglarzach, którzy swoją postawą w Igrzyskach Olimpijskich 1936 roku w tak wielką konsternację wprawili Adolfa Hitlera, który wizytował wody Zatoki Kilońskiej.
Któregoś dnia Peter Zimmermann chwycił za słuchawkę telefonu.
– Słuchaj, Heidi, po co Marek ma jechać ze swoim operatorem – daj mu twoją ekipę. A jak ty będziesz potrzebowała coś ze Szczecina, to Marek ci to ułatwi – spojrzał na mnie porozumiewawczo. Oczywiście kiwnąłem głową, choć zaskoczył mnie tak nagłą i niekonsultowaną propozycją. Bo taki był Peter. On, gdyby mógł, zinternacjonalizowałby wszystkie redakcje w Europie. – Sam powiedz, jaki sens miałaby współpraca, gdyby każdy jeździł ze swoją ekipą. Kooperacja, rozumiesz? To ma sens!
Zajechałem moim wartburgiem pod piękny dom. Heidi wybiegała przed próg.
– Usłyszałam, że jedziesz! Dźwięku tego auta nic nie zastąpi!
Wręcz filigranowa, z uśmiechem jakiego żaden morski radar nie objąłby w całości, omal nie wzięła mnie na ręce z bagażem i kwiatami, które przywiozłem z Polski i zaprowadziła na drugą stronę domu, gdzie zauroczyło mnie nastrojowo oświetlone patio (była prawie północ). Świetna muzyka w tle, szum wody, której nigdzie nie umiałem zlokalizować i charme Heidi.
– Oczywiście pijesz czerwone, tu – proszę – sałatkę zrobiłam dosłownie przed chwilą, może coś bardziej konkretnego? Opowiadaj, opowiadaj, co wy tam w Szczecinie robicie?
I po tym pytaniu cały czar prysł…
Natychmiast wciągnęła mnie do zespołu redagującego Ostsee-Report. Miałem do dyspozycji całe lokalne NDR. Rano oczywiście wizyta u naczelnego. Także kolega z Circom Regional.
– Pojutrze mam mój talk show. O portowych miastach. Proszę, przyjdź do studia godzinę wcześniej. Poznasz naszego wojującego pastora, będzie też prominentna dama, reprezentująca dziewczyny z uliczek za portową bramą. Powiesz, jak te sprawy wyglądają u was, w Szczecinie.
Byłem w lekkim szoku. Życie erotyczne dzielnicy portowej Szczecina? Dziś już nie pamiętam, co powiedziałem do kamery podczas tej burzliwej (dla mnie) dyskusji w studiu. Ponoć moja obecność nieco tonowała temperaturę rozmowy. Byłem potwierdzeniem, że są jeszcze morskie miasta bez dzielnic pełnych uciech dla marynarzy. Ot, taki eksponat…
Współpraca z Heidi trwała kilka lat. Do chwili mojego przejścia do pracy na rzecz wymyślonego przeze mnie Holdingu – pasm wspólnych telewizji regionalnych. Ale w Kilonii nauczyłem się kilku rzeczy, które wchodząc do wieżowca w Szczecinie musiałem, jak wstydliwy tatuaż – zakrywać i o nich zapominać. Były nie do wdrożenia w praktykę studia szczecińskiego. Przykłady?
– w Szczecinie operator był panem swojej kamery – na świecie – kamera służyła wszystkim, którzy potrzebowali z niej skorzystać. W Szczecinie operator zamykał kamerę w szafce i gdyby Marsjanin (to przykład często podawany przez Janka Kuczerę – widać miał dobre relacje z Marsem, bo nieustannie się na nich powoływał) stanął przed taką szafką i powiedział: chłopaki, zróbcie mi zdjęcie, to te chłopaki rozłożyliby ręce mówiąc – nie mamy kamery, jest zamknięta w tej szafce.
– w NDR coś poszło mi nie tak z montażem. Był piątek. Chciałem jechać do domu. Zbliżała się siedemnasta. Koniec pracy. Pobiegłem do naczelnego. Potrzebuję godzinę montażu ponad czas wcześniej zaplanowany. Spojrzał na mnie jak na wzmiankowanego Marsjanina. Niemożliwe! Jak mogłeś nie doszacować czasu potrzebnego na montaż! Ja nie mogę zmusić montażysty, aby został z tobą dłużej. A może on się umówił z dziewczyną? Zgadzam się, ale tylko raz i nigdy więcej, abyś pracował godzinę dłużej, ale czy montażysta się zgodzi – nie wiem. Możesz ewentualnie próbować wynająć godzinę montażu w mieście. Ale to będzie 200 marek, z twojej kieszeni.
– potrzebowałem materiały archiwalne. Dla Szczecina. Michael Gaede, kierownik redakcji zaprowadził mnie do archiwum. Oddał w ręce koleżanki. Ta – mój Boże – widać było, że nie mogłaby odmówić żadnej mojej prośbie. Oni tacy byli – przyjaźni i otwarci na współpracę. Czegoś podobnego nigdy nie uświadczyłby Pan w Telewizji Szczecin – vide: relacjonowane przeze mnie ostatnio próby dotarcia do moich materiałów archiwalnych.
– Kopię dla Szczecina będziesz mógł odebrać jutro. W południe. A gdybyś coś potrzebował…
Potrzebowałem wiele razy. O – choćby ta kaseta, którą mam do dziś. Cały Kanał Kiloński z lotu ptaka. Na profesjonalnej Becie! Niewyobrażalne! Zdjęcia lotnicze strategicznych obiektów? Cenzura w Polsce już dawno zaaresztowałaby taki materiał, gdybym coś podobnego nakręcił w porcie szczecińskim.
A! Zapominałbym – Z NDR w Kilonii – pojechałem do MDR, do Babelsbergu. Gabi, podobnie jak Peter Gatter z Rostocku, wcześniej – z Hamburga – (oboje przedwcześnie odeszli, znakomici dziennikarze i naprawdę życzliwi ludzie) mogliby nas wszystkich, nawet tak wielkie gwiazdy jak wspomniane autorki szczecińskich donosów nauczyć wielu rzeczy, wciągnąć w nurt telewizyjnego dziennikarstwa europejskiego, ale na to potrzebna była choćby elementarna znajomość jakiegokolwiek języka obcego. Podobnie red. Jankowski, z którym w Szczecinie inaugurowałem współpracę z Deutsche Welle. Wszyscy chcieli z nami współpracować, ale – jak czytam w piśmie do Prezesa – podobno większość z nas była zatroskana tym, jak będziemy „w przyszłości spełniać zadania nałożone na telewizję publiczną”. Ale warunek był jeden – usunąć Koszura!
Podkreślam – wszyscy w Europie chcieli z nami współpracować. Z nami – czyli z kim? Kto w Szczecinie miał jakiś pomysł na materiał, na film lub reportaż, który „kupiliby” od nas koledzy z zachodnich stacji telewizyjnych? Powtarzam – KTO?
Na marginesie… Udało mi się wreszcie przypisać panią Brandys do koprodukcyjnego projektu europejskiego, poświęconego latarniom morskim.
– Jedziesz, Kinga, na zebranie…
– Ale z tłumaczem – usłyszałem.
– Przecież znasz niemiecki… Mówiłaś! – tu ugryzłem się w język…
Jeśli dobrze pamiętam – nie pojechała. Czy ostatecznie materiał powstał – nie pamiętam. Dobra okazja, aby skorygować moje informacje.
Wysłanie ze Szczecina kogokolwiek na praktykę lub do redagowania projektu wspólnego, było skazane na porażkę.
Współpraca z Heidi miała swój punkt kulminacyjny w chwili, gdy cała redakcja Ostsee-Report przyjechała do Szczecina i stąd, z Wałów Chrobrego – nadali godzinny magazyn. Heidi wpadała wcześniej na dokumentację.
Siermiężność naszej bazy technicznej, brak możliwości porozumienia się z obsadą niemiecką sprawiła, że Heidi przyjechała jednak ze swoimi wozami transmisyjnymi NDR.
A chciała ten program zrobić z nami! Zarobilibyśmy krocie. Uzyskali doświadczenie. Ale – nam to było zbędne. Mieliśmy pieniądze z abonamentu, codzienną Kronikę, stare, ale znane wyposażenie i jak ten Himilsbach przekonanie, że nauczymy się języków, a po emisji programu – zostaniemy z nimi nie wiadomo, po co?
Determinacja Heidi i NDR 3 była mocna. Na dowód – pisma wnioskujące o przyznanie mi stałej wizy do wielokrotnego przekraczania granicy polsko-niemieckiej.
Prawdę powiedziawszy, wiza taka była może nawet i zbędna, bo Państwo WOPiści i celnicy, gdy podjeżdżałem pod szlaban w Kołbaskowie, pytali, dokąd tym razem, życzyli dobrej drogi, a dokumentów nawet nie brali do ręki. NRDowcy – podobnie.
Równie dobre relacje miałem z FR3 w Strasburgu, z RAI w Turynie, w Holandii. Nigdy nikt w żadnej sprawie związanej z moją pracą dziennikarską, z nakręceniem choćby jednego ujęcia video – nigdy mi nie odmówił. Barcelona, tamtejsza Trójka, Malmoe w Szwecji.
Jak przyćmilibyśmy Europę, gdyby zamiast zgarbionego chudzielca, wiecznie ćmiącego papierosa, z zaczerwienionymi oczami na widok urządzeń elektronicznych Telewizja Szczecin wysłała w w świat naszą szczecińską wuderwaffe, z tym jej literackim zacięciem, które ujęła w cytowanym już zdaniu, że … „To o czym piszemy, jest, być może, wyolbrzymione, a zarzuty nie całkiem precyzyjne” … Ale piszemy, bo takie już jesteśmy…
Europo, żałuj!
Add Comment