OPOWIEŚĆ O KANALE 7 – KABLÓWKA 01

Od czego rozpocząć opowieść o powstaniu Kanału 7 Telewizji Szczecin?
Najlepiej – od początku.
A co, jeśli tych początków jest kilka?
Od pierwszego z nich.

I tak zrobię, choć nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że z perspektywy lat widzę Kanał 7 jako dowód na skuteczność alchemii.

Wszystko co realnie i materialne, formalne i prawne, finansowe i techniczne – nie gwarantowało sukcesu realizacji tej idei. Trzeba więc było postawić fundament na niezniszczalnym marzeniu i pragnieniu, scalanych pasją, wielką pracą oraz determinacją spotykaną tylko w gronie neofitów. Ludzi wolnych od rutyny i gnuśności, odważnych i przekonanych, że – jak mawiał pewien żeglarz: rzeczy niemożliwe wykonujemy natychmiast; cuda – zabierają nam nieco więcej czasu.


OPOWIEŚĆ O KANALE 7

CZĘŚĆ I

>>KABLÓWKA – 01

Starszym ku przypomnieniu, młodym – ku oświeceniu.


Stan wojenny uświadomił nam jak wielkie znaczenie ma dla nas informacja. Przekazywana przez media tradycyjne, ale przede wszystkim – elektroniczne.

Mieszkałem wówczas na Osiedlu Książąt Pomorskich. Administracja wyraziła zgodę, abym przed rokiem 1980 zamontował na dachu budynku własny system antenowy. 13 grudnia w moim odbiorniku tv pojawiło się wiele kanałów, których wcześniej nie odbierałem w takiej ilości i jakości, albowiem były one zagłuszane przez silniejsze, pracujące na podobnych częstotliwościach nadajniki polskie.

W zielonym notesie streszczałem wszystkie serwisy informacyjne, programy publicystyczne, dyskusje i debaty polityczne na temat jakże często przywoływanego w tv niemieckiej Kriegszustand w Polsce.

13 grudnia, wcześnie rano pojechałem do wieżowca przy Niedziałkowskiego. Ale zostałem natychmiast odkomenderowany do domu, z bezwzględnym zakazem opuszczania mieszkania z jakiegokolwiek powodu. Nie pozwolono mi pełnić sprawowanej od ponad roku funkcji kierownika Redakcji Informacji i Publicystyki Polskiego Radia w Szczecinie. O szczegółach opowiem przy innej okazji.

Wielu spośród nas, szczególnie mieszkańców pasów nadgranicznych zobaczyła nagle bogactwo i różnorodność telewizji niemieckiej, duńskiej, przy dobrej propagacji docierał także sygnał z Bornholmu.

Ci, którzy bywali na Zachodzie – opowiadali o dziesiątkach kanałów dostępnych w telewizorach w hotelach i mieszkaniach. Cale dnie spędzali w multikinach. A wieczory zaczynały się w wypożyczalniach kaset video.

My ciągle tkwiliśmy w uścisku ogólnopolskiej Jedynki i Dwójki, która na pół godziny dziennie, po południu, pozwalała stacjom regionalnym emitować na ich terenie program informacyjny.

W sukurs oczekiwaniom na nową ofertę programową przyszła technika. Ludzie zaczęli przywozić z Zachodu nieprawdopodobne ilości kaset VHS, 2000 oraz Beta. VHS zdystansował dwa o wiele lepsze technicznie systemy tym, że zaoferował ogromną bibliotekę filmów. W piątkowe popołudnia w wypożyczalniach było tłumnie i nerwowo. Każdy chciał upolować premierę tygodnia. Kumoterstwo, znajomości, typowo polskie cwaniactwo gwarantowało atrakcyjne wieczory weekendowe przy komediach, sensacji, kreskówkach i obrazach śmielszych niźli oferowane w ilustrowanych magazynach z golizną, przesłanianych innymi tytułami w kioskowych witrynach.

Ale szybko okazało się, że nie każdego stać na magnetowid. Filmy coraz częściej były zabezpieczane przed kopiowaniem. Lektorzy czytający polską wersję językową filmu pracowali dzień i noc. Po wielokroć czytali te same listy dialogowe do tych samych filmów, ale zgranych z innych niż poprzednie egzemplarze anten telewizji kablowych i kanałów satelitarnych w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy w Holandii. Nigdy praktycznie nie udawało się wgrać lektora z jednej kopii na inną. Chałupniczymi metodami, przegrywaniem z magnetowidu na magnetowid usuwano reklamy zachodnich telewizji, przerwy komercyjne, wiadomości, prognozę pogody. Każda kolejna kopia wiązała się z ogromną utratą jakości obrazu. Dźwięk ulegał przesterowaniu, zniekształceniu. Ale każdy Polak chciał w domowej videotece mieć Rambo czy Łowcę jeleni.
Zdobycie odpowiedniego magnetowidu z funkcją „nachvertonung” było szalenie trudne. Poza tym – urządzenia te, sprzedawane głównie w handlowych dzielnicach Berlina, obsługujących polskich klientów, kosztowały majątek.

I wtedy ktoś się odważył. Zaproponował sąsiadom – zbudujmy sobie sieć, zamkniętą, tylko dla nas, w której będziemy mieli kanały odbierane dzięki nowoczesnym, wysoko umieszczonym antenom. Ofertę takiej sieci natychmiast uzupełniono o kanał video. Najnowsze filmy, koncerty, teledyski!

Słowo: kablówka wręcz ekscytowało.

Reklamy krzyczały: kablówka rozwiąże wszystkie problemy z jakością i dostępnością do atrakcyjnych tytułów. Z jednego źródła – film można będzie oglądać na wszystkich telewizorach w całym bloku, w dwóch, trzech blokach, na całym osiedlu, w kilku osiedlach, w połowie miasta, w kilku miastach…

Sieci telewizji kablowych rozwijały się w tempie epidemii. Jak ongiś, gdy pojawiły się pierwsze telewizory, tak teraz ponownie ludzie odwiedzali się, aby obejrzeć ciekawy film, kolejny odcinek serialu, jakiś atrakcyjny koncert. Nadawcy kablowi zaczęli jednak kodować sygnał. Zabezpieczali emisje przed nagrywaniem filmów na magnetowidy. Chcesz oglądać? Płać!

Nadawcy kablowi stali się nową grupę szybko bogacących się przedsiębiorców. Ten i ów zaczął redagiować własne serwisy informacyjne. Uruchamiano produkcję reklam. Tworzono lokalne studia telewizyjne. Wyposażenie tych studiów często zdecydowanie przewyższało jakością możliwości telewizji publicznej. Poza tym, produkcja w kablówkach odbywała się w systemie kodowania koloru PAL a nie jak w TVP – w SECAMie (do końca 1993/94). Prezes spółdzielni mieszkaniowej, za niewielką opłatą mógł ze studia osiedlowej kablówki przemówić do spółdzielców; lokalni usługodawcy i sklepikarze, warzywniaki, przedszkola i proboszcz – otrzymali niedostępne dotychczas możliwości komunikowania się z mieszkańcami, informowania, oddziaływania i – w końcu – dyscyplinowania odbiorców sygnału telewizji kablowej. Utrata dostępu do sieci kablowej – nie, to byłby horror!

O regulacjach prawnych, opłatach licencyjnych nikt nie mówił. Prawa autorskiego w tym względzie w Polsce nie respektowano. Ale kwestią czasu było upomnienie się posiadaczy tych praw o tantiemy! Można zaryzykować twierdzenie, że przez pewien okres w Polsce królowało piractwo antenowe. Telewidzowie byli bardzo spragnieni atrakcyjnych programów i filmów. Płacili! Więc martwić będziemy się później – teraz zarabiajmy!

Ci więksi nadawcy zaczęli przejmować mniejszych. Technologia pozwalała jednym kablem przesyłać coraz to więcej kanałów. Ludzie wybierali oferty ciekawsze, bogatsze, z lokalnymi wiadomościami, z marketingiem odnoszącym się do osiedlowych centrów handlowych. Bloki programowe w kablówkach były coraz dłuższe. Ludzie nie chcieli w nieskończoność oglądać powtórek. Chcieli premiery!

Karty w tej sytuacji rozdawać mógł ten, kto miał tak zwany kontent – bibliotekę programów, filmotekę, dostęp do koncertów i seriali.

A ja miałem to wszystko.

Ja, czyli Telewizja Szczecin.

Opracowane, w dobrej jakości technicznej, prawnie wyklarowane. I tanie!
Jokerem kolekcji była „Różowa Dama” – „La dama de rosa”.

Pamiętają Państwo ten serial? Pojawił się w naszej ofercie w sytuacji „wielkiego głodu” nadawców kablowych. Ale kupno licencji na ten serial mogę porównać tylko do salto mortale, które mogło zakończyć się dla mnie tragicznie. Stało się, na szczęście dla nas wszystkich – inaczej.
Dziś – dzięki Państwu, którzy jak się okazuje przechowują nagrania odcinków tego serialu – jego fragment. Proszę zwrócić uwagę na planszę poprzedzającą odcinek – potwierdzenie, że Telewizja Szczecin ma prawo do oferowania tego filmu nadawcom kablowym.

Jutro – ciąg dalszy!

 

La dama de rosa CD

La dama de rosa okładka CD

Add Comment