Reportaż telewizyjny w niczym nie powinien różnić się od reportażu literackiego. A reportaż literacki nie może oderwać się od życia, nigdy go bezpośrednio i fizykalnie nie dotykając.

Praca magisterska: Radiowy reportaż literacki – głos w dyskusji. Nie czytałem jej od napisania, prawie 45 lat, ale powyższe zdanie chyba było to jedną z moich tez.

W reportażu można pokazać domy, ulice, góry, doliny, kwiaty i gwóźdź wbity w deskę. Ale jak nadać tym obrazom cechę literackości?

Paszporty w kieszeni, 10 dolarów – w drugiej.

Piotr Jasnowski potwierdza godzinę wylotu.

Sprawdzamy ekwipunek. Jasiu trzyma kurczowo saszetkę z dokumentami odprawy celnej jego kamery. Kwoty i obostrzenia na wypadek utraty lub zniszczenia sprzętu były najlepszym środkiem przeciwsennym. Mickiewiczowski „Powrót taty” to niewinny wierszyk w porównaniu ze skutkami kradzieży kamery. Pierwsza kamera elektroniczna wysokiej rozdzielczości w TVP. Przedmiot pożądania lokalnych realizatorów, którzy w obliczu wylotu tejże rozpętali radiokomitetowe piekło.

– Nie lecimy – Jasiu wpada z korytarzową bombą. – Kamera ma kręcić jakieś panienki grające na fujarkach w Parku Żeromskiego.

Biegnę do zastępcy naczelnego.

– Powiedz, że to nie jest prawda! To nie z powodu twojego programu? Przecież podpisałeś zgodę na wyjazd. Mamy papiery na odprawę kamery. Z tego też zrobię materiał dla Warszawy.

– Może i tak, ale nie masz zlecenia ogólnopolskiego, a mnie Warszawa zatwierdziła mój konspekt i potrzebna mi ta beta.

– Ale…

Na korytarzu mijam koleżankę w kloszowanej, kraciastej spódnicy niezamężnej panny z XIX wiecznej gminy galicyjskiej. Nic bardziej nie pasowało jej do twarzy jak ten uśmiech… portowej Giocondy.

– Dobra, weźmiemy VHSa i Beela. Idź, załatw choć trochę kolorowej taśmy. Damy radę… – Jasiu łagodnie polewa jodynę na ranę ciętą, szarpaną i gryzioną. – Masz… – podaje wypalonego do połowy papierosa, patrząc na moje ręce rozłożone w geście bezradności. 

Hm… Właściwie, to pracuję tu już kilka lat, ale wcześniej nie dzwoniłem do prezesa Radiokomitetu? Jakoś nie było okazji… Zaraz… Miejskim czy po kablu (wewnętrzna sieć łączności)?

– Z Warszawą proszę. – Ale co ja powiem? – Dzień dobry, z sekretariatem Prezesa poproszę…

– Łączę – charakterystyczny trzask przełączników krosownicy.

– Sekretariat prezesa, słucham…

Ile może trwać 15 minut? Wiem jedno – na pewno nie 15 minut.

Telefon. Biały aparat, a więc wewnętrzny. Pewnie on, zastępca.

– Co ty sobie, k…

Czy wściekłość może być miodem na twoją duszę? Może. I była. No, jeszcze, mów, krzycz, to ci pomoże, to cię wyzwoli. A jak wrócę, to pogadamy. 

Ile było pod maską poloneza, tyle z niego wyciągnęliśmy. Przez Przestrzenną, Dąbie, na autostradę.

– Zjedź na pobocze. Musimy zatrzymać autokar.

– A jeśli już pojechał? – Jasiu, jak zawsze od niechcenia, wprowadza element rozluźnienia i relaksu.

Staję na poboczu. Wiem jedno – musimy zatrzymać dwa autokary wypełnione rybakami. Musimy dołączyć do nich tutaj, bo jesteśmy na jednej liście do odprawy granicznej na lotnisku w Goleniowie.

Jedzie. Wyciągam rękę. Ale jeśli to nie ten autokar? Stoimy i gapimy się w kolejne, rozpędzone autokary jak Sancho Pansa w zad konia Don Kichota z Manczy.

Czternasty, szesnasty, jeszcze trzy, pewnie do Świnoujścia. Start samolotu za tłustą godzinę.

Lecą kolejne dwa. Ten pierwszy, taki srebrny. Wyskakuję niemal na środek jezdni. Kierowca włącza światła. Machamy…

Piotr, którego najbardziej najeżony rybak po ośmiu miesiącach w morzu nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi, machnął ręką, gdy zacząłem tłumaczyć, co się stało. 

Lecimy…

  • Alaska cz. I
  • Alaska cz. II

Add Comment