wydanie trzecie, internetowe - nieustannie uzupełniane
Kapitan kapitanów
Jak powstała? Po prostu – napisałem ją. Co było zadaniem nieco ułatwionym z tej racji, że już od kilku lat zbierałem materiały do monograficznej opowieści o pierwszych polskich nauciarzach. O absolwentach pierwszej polskiej szkoły morskiej Tczewie. Dwa pokaźnej objętości tomy wylądowały w gdańskim Wydawnictwie Morskim. Podkupione pzrez szczeciński GLOB – wróciły na moją półkę, po likwidacji wydawnictwa.
Ważniejszą od powyższego pytania jest kwestia – dlaczego książka ta powstała?
Po wielkim przesileniu przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX stulecia, w atmosferze ciągłej dyskusji i wartościowania postaw – sylwetka i dokonania kapitana Konstantego Matyjewicza-Maciejewicza jawi la się jak diament pośród popiołów.
Legenda polskiej marynarki, człowiek, spod ręki którego wyszło kilka pokoleń polskich marynarzy i oficerów. Wzór cnót i wartości.
W tamtych latach słowa powyższe miały – jeszcze – swoją wagę. Autorytet był w cenie. Był wręcz nieodzownym elementem budowania skali ocen i wartości.
Maciejewicz rodził się trzy razy. Gdy wydostał siebie i swoich marynarzy z zatopionego okrętu podwodnego, gdy stanął na pokładzie „Lwowa” by z polecenia swojego przyjaciela i przełożonego wykonać rozkaz: „Znaczy, panie Konstanty niech Pan coś zrobi z tymi żaglami” oraz po II wojnie światowej, gdy gołymi rękoma rozgrzebywał gruzy wokół gdyńskiej szkoły morskiej, a w trzy lata później – od podstaw tworzył szczecińską kolebkę nawigatorów, bo tu kształcić się mieli oficerowie pokładowi odradzającej się floty.
Nic bez Macaja w dziejach nowożytnych polskiej bandery się nie wydarzyło. O nikim z taką serdecznością nie opowiadano w mesach i kantynach, w głębi lądu i na wybrzeżu. Żeglarska fachowość Maciejewicza wzbudzała szacunek i podziw. Nawet jeśli graniczyła z czarami i gusłami – morze nigdy go nie złamało. Nikogo tak mocno nie doświadczyło wskazując zarazem, że jest on pośród śmiertelnych jego, morza wybrańcem. Najlepszym przykładem – holowanie przyszłej Białej Damy Oceanów do Polski, w morderczym, apokaliptycznym sztormie.
Po ukazaniu się drugiego wydania tej książki, w okresie odwilży i rozliczeń z przeszłością, rozgorzała dyskusja, której sens dość trafnie ujął kapitan Eugeniusz Daszkowski. Zarzucił piszącemu te słowa, iż ten „nie dokończył trzynastego rozdziału” opowieści o Macaju, pomijając wiele faktów z życia szczecińskiej szkoły morskiej, w jej okresie pionierskim, na przełomie lat 50. i 60. minionego stulecia.
Całą tę prasową polemikę umieszczę na tej stronie. Wówczas, gdy jeszcze funkcjonował Urząd Kontroli Prasy i Wydawnictw, dziennikarz podjął próbę naszkicowania sylwetki „kapitana kapitanów”. Nie stanął przy sztaludze żaden z wychowańców Macaja, a ci spośród pływających literatów, jeśli przywoływali Jego postać, to głównie i aż w zakresie powtarzania wspaniałych anegdot i sytuacji związanych z ich Kapitanem. Tyle i aż tyle.
W polemice prasowej pojawiły się nowe wątki. Kolejne – przytoczyłem i rozwinąłem w drugim wydaniu książki. Wiele innych – dalej spoczywa w szufladzie. Bo w gruncie rzeczy nie mają one nic wspólnego z Macajem! Są z nie Jego świata. Dotyczą intryg, waśni, bezkompromisowego karierowiczostwa. A Macaj był marynarzem, był żeglarzem, kierował szkołą najtrudniejszej sztuki nawigacji po bezkresnym morzu. Przez świat oceanów, pozbawiony czyhających za węgłem prostaczków (ludzi, którzy szybko i prosto dążyli do kariery administracyjnej), ale wymagający ciągłych zwrotów i manewrów choć nie widać na nim żadnych dróg, a na horyzoncie od wschodu do zachodu wabią żeglarzy mrugające gwiazdy.
Kilka wątków z życia Konstantego Matyjewicza-Maciejewicza przywołam, inne uzupełnię i rozwinę, ale chętnie do portretu dodam uwagi Czytelników, materiały przechowywane w domowych archiwach uczniów Kapitana – listy, zdjęcia, notatki, zapiski.
Proszę się nimi podzielić ze mną, z nami.
Moja praca nie byłaby możliwa do wykonania, gdyby nie pomoc inż. Olgierda Maciejewicza, syna Kapitana. Przez całe życie dokumentował i propagował wiedzę o morzu Jego Ojca. Był kronikarzem środowiska, w jakim żyli i pracowali Jego rodzice, w którym On sam się wychowywał. Współsekundowali panu Olgierdowi siostra i starszy brat – Danuta i Konstanty.
Dziekuję!