Zamierzchłe czasy czyli… wczoraj? – odc. 04
Tak nieraz bywa – idziesz kupić chleb i masło, a wracasz z arbuzem i hulajnogą.

Tak było z moją wizytą na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Szczecińskiego, w marcu 2023. O niektórych aspektach tego zdarzenia już informowałem – dziś kolejny pakiet materiałów roboczych, z których powstanie, mam nadzieję, wyrazista publikacja. Oczywiście wielomedialna.

Jej temat – kształcenie dziennikarzy.

_____________________________

Dziś rano wysłałem poniższy mail:

Pan Krzysztof Nerlicki
Dziekan Wydziału Humanistycznego
Uniwersytet Szczeciński

Szanowny Panie,

Ależ oczywiście, jak Pan sobie życzy.
Załatwione.

I tu się podpisałem.

Ale w wysłanym do pana Dziekana liście dopisałem, co następuje.


Adres do Pana dostałem od rzeczniczki prasowej Uniwersytetu, pani Agnieszki Lizak. Był początek marca 2023. Moje ówczesne pytania były tak banalne i oczywiste, że nie ośmieliłbym się Pana niepokoić, aby uzyskać na nie odpowiedzi. Jednak pani Rzecznik – rozłożyła ręce: nie wiem, a interesujące mnie kwestie skwitowała cytowanym już sloganem – „pyta pan o zamierzchłą przeszłość”. A pytałem o ostatnie dziesięć lat funkcjonowania Wydziału Dziennikarstwa. I odesłała mnie do Pana.

Na mój pierwszy mail – Pan nie odpowiedział.

Może Pan zapomniał, może uznał, że – a co tam…

Wróciłem do Pana po trzech miesiącach bezskutecznych starań o uzyskanie elementarnych, oczywistych, banalnych informacji na temat np. efektów kształcenia młodych ludzi na Wydziale, którym Pan kieruje. Tym razem mój mail zadekretował Pan do swoich podwładnych jednoznacznie: proszę skontaktować się z redaktorem w przedmiotowej sprawie. I co? Pstro. Po kolejnych dwóch tygodniach pobiegłem znów – jak te dzieci – „za miasto, pod słup na wzgórek” – do Pana skrzynki mailowej. Pomocy! – nikt nie zna odpowiedzi na moje pytania!

W kolejnym liście od Pana, przedwczoraj – przeczytałem:

„Proszę o złożenie pytań w przedmiotowej sprawie u pani Rzecznik US Agnieszki Lizak (…) Otrzymałem wiadomość, że tylko tą drogą można udzielać informacji”.

Proszę Pana – przypominam – to Pani Rzecznik mnie do pana skierowała.

Pani Rzecznik nie wie, że tylko ona może udzielać informacji? Co się dzieje? To jakaś gra, jakaś zabawa?

Oczywiście, nie będę pytał, z jakiej przyczyny pozbawiono Pana prawa wypowiedzi w kwestiach najbardziej Pana dotyczących! A Pan tak bezkrytycznie, jak uczniak posłany do kąta, przyjął tę reprymendę i jedynie poskarżył się przede mną, że… Patrz wyżej.

Mamy piękne przedpołudnie, 14 czerwca 2023 roku. Dobrze. Wrócę do pani Rzecznik z tymi samymi pytaniami, z którymi moją pielgrzymkę rozpocząłem. Oczywiście ponowię zaproszenie dla Pana przed kamerę. I jak my to urządzimy? Pani Rzecznik między nami? Jak to się kiedyś nazywało – głuchy telefon?

Ja jestem prostym dziennikarzem i to z zamierzchłej przeszłości. Instrukcja obsługi takiego osobnika jest szalenie prosta i polega na przestrzeganiu zasady: pytanie – odpowiedź. Natomiast Pan – ba! – niczym Marvel – jest kreatorem żurnalistów i demiurgów komunikacji społecznej. To Pan ma w ręku wiedzę i umiejętności, decyzję w sprawie medialnych losów tych młodych ludzi, z których – jak słyszę od Pana pracownika – tylko 5% domyśla się, co Państwo z nimi robicie. Jakie też w związku z tym muszą towarzyszyć Państwu codzienne emocje! Skumają, czy nie?

Kiedyś, w samo południe, Jedynka radiowa nadawała komunikat o „stanie wód na głównych rzekach Polski”. U Państwa też takie rankingi rozumienia waszych działań wśród studentów są prowadzone?

No przecież nie można się z takiego podejścia do edukacji nie śmiać! Panie Dziekanie! Piszę językiem prostym, a nie barokowym. Nazywam rzeczy ich imieniem a nie bawię się w bicie piany. Przecież – wierzę w to święcie – tego wymagają Państwo od kształconych w US dziennikarzy – bezkompromisowe, konsekwentne ukazywanie problemu.

Zatem – przepraszam, powtarzam się – moje pytania ponownie skieruję do pani Rzecznik. Pan – jako jedyne źródło odpowiedzi, uzbroi panią Rzecznik w tak poszukiwane przeze mnie dane. I pięknie. Będzie tak, jak się kiedyś przytrafiło jednemu z moich kolegów. Niewyspany, przychodził rano do redakcji: cholera, gdybym temu tramwajowi nogę pod koło podstawił, to by się wykoleił i przestałby mi w nocy piszczeć na zakręcie… …

To ja mam tu być tym tramwajem… I rzeczywiście, zrobił to. Od tej pory wysypiał się znakomicie.


W mojej pracy wielokrotnie spotykałem się z rzecznikami. Ale nigdy i nigdzie nie trafiłem na szefa, który zasłaniałby siebie nawet za tak ujmującą osobą jak pani Rzecznik Uniwersytetu!

Przecież jako szef wydziału ma Pan w maleńkim palcu nie tylko kwestie budżetowe dotyczące funkcjonowania podległej Panu komórki, ale przede wszystkim sukcesy i osiągnięcia wieńczące Państwa pracę i Pana jako lidera. Poza tym – oświadczenie Rzecznika to nie to samo co wypowiedź Rzecznika. Przecież to oczywiste i pewnie uczą Państwo swoich studentów tak elementarnych kwestii?

Swoją drogą – nauka ma jednak w sobie coś feudalnego.

No właśnie, a co w kontekście Pańskiego maila, że tylko Rzecznik może udzielać informacji zrobimy z faktem, że już dwa razy byłem gościem u Państwa na wydziale, że rozmawiałem z Pana podwładnymi? Dostałem nawet zaproszenie na zajęcia i to z aktywnym w nich udziałem – miałem pokazać młodzieży, jak się robi przegląd prasy? Nikt z Państwa wcześniej nie wiedział, że mogą się Państwo ze mną komunikować wyłącznie przez rzecznika? Ze mną, tak jak i z każdym innym dziennikarzem? Czy może tylko ze mną? Wierzę, że tych miłych i szczodrze mnie informujących Pana pracowników nie spotka przykrość. Wszak złamali zasadę – informowali dziennikarza bez pośrednictwa Rzecznika Uniwersytetu. Poza tym – czekam na realizację zaproszenia na zajęcia. Rozumiem, że pani Rzecznik przekaże mi proponowany przez Państwa termin? Przed wakacjami? Nie mogę się doczekać!

Proszę mi kibicować. Prośby o podobne informacje dotyczące podległych im części Uniwersytetu wysłałem bezpośrednio do pp. Dyrektorów Konrada Wojtyły i Beaty Mikołajewskiej-Wieczorek.

Zaryzykuję też korespondencję do pana rektora Skrendo. Właśnie przeglądam korespondencję z panem Andrzejem Skrendo. Rozmawialiśmy o podobnych kwestiach w 2015. Doskonale pamiętam, że nawet coś sobie wtedy obiecaliśmy.

Udanego dnia.

I znów się podpisałem. Takiej treści list – wysłałem.


 

Mój Boże…

Nagle i niespodziewanie eksplodował temat, którego nie planowałem, nie domyślałem się nawet, że może się objawić. Każde nowe zdarzenie z nim związane przekuwa się w coraz większy młot. Nie, nie na czarownice – ale jako alarm! Co i jak się dzieje na Wydziale Dziennikarstwa w Uniwersytecie Szczecińskim w zakresie naboru słuchaczy, pomysłu na ich kształcenie, aspektu praktycznego tego szkolenia i weryfikacji skutków wysiłku pedagogicznego w postaci profesjonalnych redaktorów prasy, radia, telewizji i internetu. Także sfer pokrewnych.

A ja chciałem poszukać punktów wspólnych między uniwersyteckim dziennikarstwem a Hans Bredow Schule z okresu Republiki Weimarskiej, instytucji wykorzystującej media do łączenia ludzi, wypełniania próżni wynikającej z braku komunikacji między środowiskami i jednostkami. Proszę Państwa – wtedy (mówimy o początku XX wieku) – nie było telefonów w powszechnym użyciu. Mało kogo było stać na kupno gazety. Poza tym – gazeta była nie dla wszystkich! Ład społeczny był wówczas oznaczony wyraźnymi granicami. Woźnica rozczytujący się w najnowszym wydaniu Stettiner Abendpost albo Ostsse-Zeitung? Dobre sobie!  Poziom społecznej alienacji ludzi był porażający. To tak, jakby na skraju Sahary stanęło dwoje ludzi, każdy po stronie przeciwnej tej piaskownicy. I oczywiście moglibyśmy nazwać ich… sąsiadami – bo przecież nic poza piaskiem między nimi nie było. Idee Hansa Bredowa, człowieka z Pomorza, twórcy radiofonii niemieckiej i światowej, poszukujące sposobów na eliminację samotności, braku uczestnictwa w życiu kulturalnym i politycznym – to była społeczna rewolucja. Proszę poczytać, co emigranci amerykańscy, australijscy mówili i pisali, gdy w słuchawkach podłączonych do kryształkowego odbiornika usłyszeli poprzez trzaski i szumy głos prosto z Paryża, Rzymu czy Sztokholmu! Cud mniemany! Potrzebni byli propagandyści i dziennikarze. Ludzie, którzy wykorzystają radio do budowania dokładnego obrazu świata w świadomości ówczesnych ludzi. Ci fachowcy, dziennikarze, są nieodzowni także dziś. I z tym problemem poszedłem do Uniwersytetu!

Hans Bredow Schule, a po wojnie – Institut to, boja wiem, taka katedra Notre Dame w parówaniu z manufakturą, jaką teraz jawi mi się szczecińskie dziennikarstwo. O ile wtedy, 100 lat temu mieliśmy do czynienia z budowaniem zrębów społeczeństwa medialnego, to po zebraniu opinii słuchaczy i absolwentów szczecińskiego wydziału odnoszę wrażenie, że tutejsi teoretycy opowiadają słuchaczom jak budować karmniki dla ptaków z butelek po mleku. Opinie gromadzę nadal, niektóre już opublikowałem, następne – przygotowuję. Nie wykluczam, że uruchomię ankietę globalną. Mówimy o ponad tysiącu słuchaczy samego tylko Wydziału Dziennikarskiego, bez uwzględnienia polonistyki ze specjalnością dziennikarską.

Pamiętam taki dowcip z czasów minionych. Stoi majster nad wykopem. Na twarzy maluje się duma i satysfakcja.

– Patrz, towarzyszu, wykonaliśmy kawał solidnej, rzetelnej i… nikomu nie potrzebnej roboty.

Opowiadał mi pan Mateusz Warianke, od kilkunastu lat aktywnie uprawiający zawód dziennikarza, który zrezygnował ze studiów w Szczecinie.

– Przyszedłem na zajęcia praktyczne. Prowadziła je pani Ewa, jeśli dobrze zapamiętałem imię. Mówiła, że pół roku pracowała w radiu. I zaczyna naszej grupie tłumaczyć, jak nagrywać audycję. Ja w tym czasie miałem za sobą półtora roku aktywnej, codziennej pracy w radiu. Czego mogłem się od takiego wykładowcy nauczyć? Cierpieliśmy na całkowity brak praktyków, ludzi wiarygodnych zawodowo, doświadczonych w swoim fachu.

Bo w Szczecinie chyba niekoniecznie idzie tylko o rzeczywiste kształcenie dziennikarzy. Fakt niezaprzeczalny to wzrost poziomu „naukowości” kadry wydziału. Bo też dość oryginalne podejście do zdobywania kwalifikacji tam obowiązuje. Tłumaczono mi: politolog może pisać o mediach, także polonista czy językoznawca. Per analogiam: kucharz o metalurgii, krawcowa o kardiologii a filozof o lokomotywach. A każda publikacja to stopień w naukowym awansie. Kto prace tych doktorów weryfikuje? Który z nich zrealizował samodzielnie film dokumentalny, reportaż radiowy, kto przeprowadził kampanię medialną albo kierował redakcją opracowującą serwisy informacyjne?

Obawiam się, że żaden kabaret nie kupi takiego tematu. Oni zajmują się poważnymi kwestiami, tyle, że na wesoło. A jak tu zrobić coś śmiesznego, co śmieszne już jest z założenia? Kto wpadł na pomysł, żeby takie dziennikarstwo w Szczecinie zorganizować?

Zaczynam się domyślać. Hm…

 

Albo ktoś przepojony szczytną ideą chciał coś dobrego zrobić dla innych lub też innych wykorzystał, aby zrobić dobrze dla siebie.

Wniosek może być z gruntu fałszywy. Ale przedtem – muszę wszystko gruntownie sprawdzić. Największym moim sukcesem byłaby tu moja klęska, niepotwierdzenie moich przypuszczeń. Ale Uniwersytet chyba nie jest moją dokumentacją zainteresowany.

Obawiam się, że zwodzone mosty, przynajmniej dla mnie, wiodące do alkowy szczecińskiego dziennikarstwa właśnie się podnoszą…

p.s. dobrze, że mamy drony.

I uwaga warsztatowa dla adeptów starego dziennikarstwa:

Pokazuję Państwu klasyczny przykład sprawy, której opisaniem zainteresowany jest teraz tylko dziennikarz.  I to coś jest na tyle demaskujące, że u naszego partnera wystąpił gwałtowny odruch immunologiczny. Mogła pojawić się tam (w Uniwersytecie) taka myśl: przestaniemy z nim rozmawiać, to się odczepi. Taka postawa przyciąga dziennikarza bardziej niż sama madame Pompadour paraliżowała sobą wszystkich poddanych Ludwika XV, z tym monarchą na czele. Rzadko wasz partner rozumie, że to wy, dziennikarze, jesteście w pozycji o wiele gorszej, bo nie macie świadomości, z czym się mierzycie? Jak rozległy jest ten temat, ile jego aspektów tkwi za szafą, pod biurkiem lub za ramą portretu przodka. Sam partner wybiera kryjówkę zamiast obrony. Klausewitz i chyba Machiavelli powtarzali – obrona poprzedza i testuje atak. Ale w omawianym przypadku nasz interlokutor chyba nie odrobił lekcji i sam ułatwia nam zadanie przejrzenia go na wylot. A ten wylot może być interesujący dla obu stron. Tylko z jakim prefiksem dla każdego z nas? To zależy od twojego uporu, mój młody kolego, kandydacie na starego redaktora.

Add Comment