Zamierzchłe czasy czyli… wczoraj? – odc. 03

UWAGA:

  1. To są materiały robocze, dziennikarskie notatki
  2. Z tych materiałów powstanie pełne opracowanie tematu
  3. Zapraszam do współredagowania

Muszę zmienić tytuł roboczy tej dokumentacji. Na bardziej wyrazisty.

Tytuł za konia!

Ten nowy tytuł musi odzwierciedlać absurd jaki mi się jawi, gdy rozpoznaję zasady i reguły kształcenia dziennikarzy w Uniwersytecie Szczecińskim. … To znaczy – zadziwia mnie brak tych zasad i reguł.

Przypomnę – rozmawiamy o jednej z najbardziej subtelnych i wrażliwych profesji. O zawodzie najwyższego zaufania. Dziennikarz to więcej niż policjant i sędzia, to partner dla profesora i pilota F16. Człowiek, który dla wiarygodności swojego przekazu lub w celu zrozumienia racji rozmówcy podda się wielu stresującym testom.

To wreszcie człowiek potrafiący wyjść z siebie, siąść obok i z tej właśnie perspektywy kontrolować siebie samego, swoją niezależność, odporność na fałsz i pochlebstwo, wyczuwający kłamstwo i podstęp.

Dziennikarz, to ktoś, dla kogo wchodzenie w konflikt jest chlebem powszednim. Każdy reporter, który stąpa po grząskim gruncie – marzy o procesach, o zeznaniach, przysięgach, o tym, że teraz, przed sądem bohater reportażu wreszcie powie prawdę.

I co najważniejsze – dziennikarz to osoba obdarzona immunitetem – ma prawo a wręcz obowiązek utrzymania tajemnicy dziennikarskiej.

– Wie pan, nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłem, pan jest pierwszy… – ile razy sam słyszałem takie wyznanie…  Albo to – Powiem panu coś, w pełnej tajemnicy, tylko dlatego, że lepiej zrozumie pan moje racje, moje imperatywy. Proszę. W żadnym wypadku nie ujawnić tych faktów. Proszę ich świadomość wykorzystać i warsztatowo odpowiednio spożytkować…

Tak, to najwyższy stopień zawodowego wtajemniczenia. Wzbudzanie zaufania. I pewność, że nie sprzeniewierzymy tego zaufania.

Tymczasem – jak pisałem w poprzednim poście – w Szczecinie na te studia trafiają ludzie, którzy – cytuję opinię jednego z wykładowców: mają problemy z podstawowymi kompetencjami. Z czytaniem, pisaniem, ze skonstruowaniem prostego tekstu. Ta młodzież nie jest w stanie intelektualnie zapanować nad podstawowymi gatunkami wypowiedzi na piśmie.

 I znów się powtarzam – to po co przyjmować ich na studia? Kto na operatora dźwigu zatrudnia osobę z lękiem wysokości, a do pracy w kompleksie podwodnym – człowieka z klaustrofobią?


Ustalmy nowy ranking moich problemów w opracowaniu tego tematu:

  • Po pierwsze – „zacięcie się” współpracy ze strony pracowników Wydziału Dziennikarstwa
  • Po drugie – pracownicy wydziału i rzecznik prasowy uniwersytetu, nie wiedzą nic na temat – pal sześć – daty powstania wydziału, ilości absolwentów, liczebności grona dziennikarzy tutaj wykształconych i pracujących w sposób zauważalny w mediach, ale niewiele mogą pokazać naukowych dokonań, osiągnięć, sukcesów, rekordów wydziału! No, chyba, że takich nie ma. Te, na które trafiam – nie są wolne od błędów i sztuczności podejmowanych tematów. Te tematy nie mają żadnego przełożenia na poprawę jakości szkolenia, nie podnoszą naszej wiedzy o tym zawodzie, jego przemianach albo nie ukazują problemów w taki sposób, by inspirowały, sugerowały, podpowiadały konstruktywne rozwiązania, podnoszące prestiż i efekty studiów dziennikarskich.
  • Po trzecie – opinia o wydziale. Tak, to kwestie ocenne, trudne do weryfikacji. Ale… Jeśli na dziennikarstwie już studiowało ponad 1000 osób i połowa z nich powie, że było OK, ale żaden z nich nie pracuje w zawodzie, to można powiedzieć, że wydział jest OK? Nie chcę trywializować, co powiedzielibyśmy o studiach medycznych, po ukończeniu których, z tysiąca słuchaczy – trzydziestu trafia do pracy z pacjentami?
  • Po czwarte – brak źródeł wskazujących na uzasadnienie powołania tego wydziału. Dlaczego Uniwersytet Szczeciński kształci dziennikarzy? Chciałbym przeczytać analizę, która jednoznacznie wskazywała na społeczne zapotrzebowanie na ten kierunek. Kosmonauci to zawód przyszłości. Nikt nie zaprzeczy. Więc dlaczego nie kształcimy w Szczecinie kosmonautów? Bylibyśmy pionierami w tej dziedzinie! Halo Ziemia, halo! …
  • Po piąte – według jakiego klucza kompletowano kadrę pedagogiczną? Jak liczna jest grupa praktyków, zawodowców, wyjadaczy, mistrzów w zawodzie, którzy wprowadzaliby studentów w praktyczne rewiry tego zawodu? Bo dziennikarstwo to jest rzemiosło a nie filozofia czy medytacje, to umiejętność i techniki rozmawiania z ludźmi, by z ich słów tworzyć obraz przemawiający.

Tych „po któreś…” – przybywa.

Ale wróćmy do sprawy tytułu…

Mamy sytuację taką oto:

grupa niemająca pojęcia o czymś, chce tego niczego nauczyć inną grupę i wystawić jej glejt, że to nic jest właśnie tym czymś.

Nonsens.

Prościej będzie zatytułować ten materiał mniej prowokacyjnie. Na przykład, niech to będzie gra słów takich jak: trener, akwarium, nurek, kanarek… No, zapraszam… Można dodać, ale lepiej będzie odjąć któryś z wyrazów. „Trenowanie kanarków w nurkowaniu w akwarium…”, „Nurkowanie kanarków w akwarium”, „Akwarium pełne kanarków”, „Podwodne kanarki”…   Proszę? Hm… Można parafrazować: „Połknąć słonia”. Albo: „Przeminęło obok”, „Udręka i poruta”…


Podczas mojej pierwszej wizyty w Uniwersytecie Szczecińskim pan Sławomir Iwasiów zaprotestował, a nawet oburzył się, gdy powiedziałem, że mam trudności z trafieniem do absolwentów szczecińskiego dziennikarstwa, którzy pracują w mediach.

– W tej chwili w Polskiej Agencji Prasowej w Szczecinie pracują Ela Bielecka i Małgorzata Miszczuk. Obie skończyły tutaj studia. Ela Bielecka zrobiła doktorat razem ze mną, na literaturoznawstwie. Małgorzata Miszczuk pracowała w telewizji i Głosie. Alan Sasinowski – jest pisarzem, studiował polonistykę, Kacper Reszczyński – pracował całe 10 lat w Polskiej Agencji Prasowej. Studiował ze mną na roku (polonistyka). Grzegorz Lament, studiowaliśmy na polonistyce, pracuje w Radiu Szczecin. Mateusz Warianka, to jest nasz student, robił newsy sportowe. Bez problemu możemy go znaleźć.

Zarzuciłem wędkę. Posłałem kolejne maile. Po godzinie – miałem pierwsze branie.

Mateusz Warianka, dziennikarz sportowy radiowej Trójki. Rozmawiamy 07 czerwca 2023, po południu.

– Zdawał pan egzamin wstępny?

– Nie! Na pierwszym roku co chwilę ktoś nowy dochodził, bo tam wiecznie było mało chętnych.

– Płacił pan za te studia?

– Nie. Na roku było nas około 80 osób. Niemal wszyscy ukończyli te studia. Ale z tej całej mojej grupy tylko ja jeden pracuję w mediach, chociaż tych studiów nie ukończyłem. Ja z nich zrezygnowałem. To było w 2012, a może w 2013… Już nie pamiętam.

– Zaskakujące…

– Pracuję w mediach do dziś, ale to w żadnej mierze nie jest zasługą tych studiów.

– Po kolei… – No to co państwo tam robili? Przecież studenci piszą prace semestralne, zaliczają przedmioty. Otrzymywał pan zadania, na przykład napisać reportaż, nagrać relację…

– Nie. Z zajęć praktycznych, warsztatów, oddawaliśmy jakieś bieżące prace pisemne. Ale one nie miały nic wspólnego z zagadnieniami praktycznymi, potwierdzającymi, czy nauczyliśmy się warsztatu. Och! Najwięcej było zagadnień teoretycznych. Jak powstawał druk, historia prasy, czym jest felieton, forma publicystyczna, czym jest forma informacyjna. Jednym z wykładowców był ksiądz. I on miał kilka zajęć praktycznych.

– A klasyka reportażu radiowego, reportażu literackiego…

– Tak, pamiętam, że omawialiśmy fragmenty utworów Kapuścińskiego. Omawialiśmy – to dużo powiedziane. To była raczej jednostronna prezentacja, że tak trzeba pisać… Tak róbcie, tak piszcie… Proszę zrozumieć, na tych studiach ja się spotkałem wyłącznie z teoretykami dziennikarstwa, a nie z praktykami. Dlatego tak negatywnie oceniam te studia.

– A jak powinno by? Jakie trzy zasadnicze kwestie wprowadziłby pan na szczecińskim dziennikarstwie?

– Przede wszystkim wykładowcy. Dziennikarstwo to jest codzienna praktyka. Do tego zawodu powinni młodych ludzi przygotowywać najlepsi dziennikarze, praktycy, ludzie ze stażem dwudziestu, trzydziestu lat w zawodzie, i to z osiągnięciami. Po drugie – ograniczyłbym do minimum teorię. Tylko zagadnienia podstawowe. Poświęcanie całego semestru na gatunki literackie, których nie spotyka się już w praktyce nie ma najmniejszego uzasadnienia. Trzeba o nich powiedzieć, pokazać, ale to wszystko. Więcej czasu poświęciłbym na klasyczny język polski, na ortografię i stylistykę. Bo z tym jest ogromny problem. I sprawa trzecia – praktyka. Ja idąc na studia dziennikarskie miałem nadzieję, że dostanę mikrofon i będę mógł coś nagrać, z kimś porozmawiać albo dostanę kamerę lub zwykły dyktafon. A jak było? Przyszedł wykładowca: to jest mikrofon, on służy do nagrywania, tu jest magnetofon i taśma, a to jest kamera! Te warsztaty powinni prowadzić ludzie z doświadczeniem, z praktyką, a nie teoretycy po politologii.

– Logika, erystyka, argumentacja, retoryka, zadawanie pytań, triki i chwyty dziennikarskie w rodzaju – jak otworzyć rozmówcę?

– No tak, były te elementy, także filozofia. Na pierwszym roku.

– A umiejętność wchodzenia w spór z rozmówcą?

– Na moim roku – nie. Może później. Jak wspomniałem – ja do końca nie dotrwałem, bo uznałem, że te studia to jest strata czasu a w tym kontekście moja decyzja o wyborze akurat kierunku dziennikarskiego była – jeżeli chodzi o moją edukację – najgorszą decyzją w moim życiu. Już lepiej byłoby, żebym wybrał którąś z filologii.  Z dziennikarstwa szczecińskiego przeniosłem się na dziennikarstwo w Koszalinie. Również o tamtym doświadczeniu nie mogę powiedzieć ani jednego dobrego zdania.

– Więc dlaczego młodzi ludzie garną się na te zajęcia?

– Tam idą ci, którzy nie wiedzą, dokąd pójść. Im się wydaje, że to zawód łatwy, przyjemny, niezbyt wymagający. Kiedyś funkcjonował w uczelniach podobny w ocenie kierunek, związany z turystyką.

– … i organizacją zajęć kulturalnych.

– … dokładnie. Oczywiście spotykałem na tych studiach ludzi, którzy naprawdę chcieli się tego fachu nauczyć, byli dość zdeterminowani, ale większości wydawało się, że, a co tam, będę jak mój idol, taki Kuba Wojewódzki, ja też lubię się powygłupiać, pobawić, pośmiać.

Ja już wtedy pracowałem w prywatnym radiu w Stargardzie. I tam się bardzo wiele nauczyłem. Dzwonili do nas ludzie z dziennikarstwa, pytali, czy mogą przyjść na praktykę. Właściciel nie musiał im płacić, a ręce do pracy zawsze się przydawały, więc przychodzili. Ale to nie była inicjatywa uczelni. Muszę przyznać, że praca z nimi to była mordęga, bo to byli ludzie, którzy no… nie byli w stanie jednego zdania napisać na tyle dobrze, żeby można to było zaakceptować. Żeby ono dobrze brzmiało. Szybko się z tych praktyk wycofaliśmy, bo takie kwiatki do nas przechodziły, że…

– Wracam do pytania – dlaczego ci ludzie garną się do tego zawodu? Jakie jest ich wyobrażenie o tej profesji?

–  Oni nie rozumieją zasady piramidy zawodu. Na szczycie jest miejsce tylko dla nielicznych, najlepszych. A im się wydawało, że przyjdą, napiszą taki „felieton” czyli to co im ślina przyniesie na język, i to już zostanie wyemitowane. Będzie miło i śmiesznie. Nie docierało do nich to, że za felieton będą w stanie zabrać się za dziesięć, piętnaście lat. Jak rzeczywiście będą mieli coś ważnego ludziom do powiedzenia. Wielu z tych praktykantów prezentowało postawy bardzo roszczeniowe. Wobec życia. Pójdą do radia i zostaną gwiazdami a wszystkie ich wypowiedzi będą cytowane w portalach plotkarskich.

– Jest pan spokojny o pracę w zawodzie?

– Nie. Ja już przeżywałem kilka kryzysów… Na przykład po pracy w Radiu Zet. Rozważałem, czy nie zrezygnować z tej pracy, ale gdzieś jednak tkwi ta pasja i właśnie to coś, co mimo tak wielu czarnych stron skłania człowieka, by został w tym zawodzie. Są miejsca lepiej płatne, mniej stresujące.  Ale tu codziennie ta robota puszcza do pana oko, zna pan pewnie to uczucie…  Podczas pandemii odbyłem kilka szkoleń IT. Myślę o programowaniu. Kto wie…

Wiele się ostatnio mówiło – radio nie ma przyszłości. A tu – z rynku znikają gazety a radio się trzyma. Zmienia się, to fakt. Zaczyna dominować infografika. Jednozdaniowy podpis pod zdjęciem. I to wszystko. To mnie przeraża. W mojej obecnej pracy, co trzy miesiące dostajemy dyspozycje – mniej słowa. Badania wykazują, że jeśli gadamy – nikt nas nie słucha. Radio musi grać muzykę. Poza tym radia słuchają ludzie, którzy wytrzymają przekaz zbudowany z maksymalnie czterech zdań. Jeśli przegadujemy – słuchacze uciekają. Obserwuję współczesną młodzież, dzieci, które nie mają pasji czytania, a tylko godzinami oglądają migające obrazki. Dziennikarstwo musi uwzględniać te procesy.

– Teraz pracuje pan w Trójce.

– Bardzo się zmieniła… Do niedawana stałym elementem programu były dłuższe formy dziennikarskie. Dziś wszystko musimy skracać. Muzyka się liczy. W przeciwnym razie gubimy słuchacza.

Niewiarygodne.

Radio musi się mizdrzyć, wystawiać na sprzedaż swoje wdzięki. Kiedyś radio podnosiło poziom, wyłapywało wymagających słuchaczy, miało ofertę wyrafinowaną, kształcącą, rozwijającą. Bo byli ludzie, którzy taką ofertę potrafili przygotować, zostali wykształceni, wyedukowani, mieli wizję i odpowiednie kwalifikacje, by cel osiągać. Dziś Saudyjczycy chcą wykupić Formel 1. Niewykluczone, że na tory wyścigowe wjadą bolidy ze złota. Czy to nadal będzie jeszcze sport ekstremalny? Pewne jest, że w gazetach i mediach elektronicznych – jeszcze bardziej podniesie się temperatura kłótni, pyskówki, przepychanek, rozrób i awantur. Oczywiście, politycznych. O Zbawieniu – czy dziś ktoś jeszcze coś mówi? Chyba sklerotycy, którym nagle się coś przypomni. Cały świat żąda władzy, chce dominować nad innymi, urządzać im życie, czyli – piekło. Z klerem w roli głównej.

Dlaczego? Bo ktoś, nie tak dawno, przegryzł gardło dziennikarzom, przestrzegającym świat przed zagładą. Ich głos nie wybrzmiał.

Na stronie internetowej Uniwersytetu widnieje opinia studenta. Przytaczam ją w całości.

Krzysztof
Dziennikarstwo

Bardzo dobrze wspominam studia na US, co prawda w tamtym okresie Kampus na Piastów nie był wyremontowany i widać było, że jest to jeden z najmniej zadbanych kampusów US, ale gdy mieliśmy zajęcia na pozostałych wydziałach wyglądało to dobrze. (Dziś Kampus jest już wyremontowany). Dojazd na uczelnie również był bardzo dobry. Akademiki w wysokim standardzie i z bardzo angażującym się w życie studenckie samorządem. Kadra – jak to na większości Uniwersytetów zdarzają się i bardzo dobrzy wykładowcy i mniej zaangażowani w proces naukowy. Jednakże miałem to szczęście, że tych drugich uświadczyłem bardzo niewielu. Uniwersytety i wykształcenie wyższe nie jest i nie może być odbierane jako gwarant uzyskania dobrej pracy w zawodzie. To zależy od wielu czynników, ale przede wszystkim od człowieka. Z mojego roku studiów dziennikarskich w zawodzie pracuję kilku moich znajomych, część w radiostacjach, w telewizjach ogólnopolskich i lokalnych. Dla mnie praca ta była – powiedzmy – niesatysfakcjonująca finansowo. Osobiście wybrałem inną ścieżkę zawodową, lepiej płatną, dlatego jak już wspomniałem wcześniej, to zależy od człowieka i tego jak potrafi się sprzedać na rynku pracy.

15-03-2019

Opinia zachęcająca, wręcz porywająca. Innych nie było? Czy też specjaliści od komunikacji społecznej w uniwersytecie, kształcący ludzi takich jak Krzysztof z jakichś powodów uznali ten wpis za reprezentatywny dla oferty studiów? A może nikt tego wpisu z pracowników Dziennikarstwa nie czytał? O, to, to, to..

Niech zrównoważy go ten oto cytat ze wspomnień pani Niny Andrycz:

„(…) uczą nas fachu najwspanialsi artyści kraju, niezbędni w swoich teatrach, mający tam mnóstwo pracy – mimo to poświęcają nam tyle cennego czasu. Nie wątpisz zapewne, że Ministerstwo należycie wynagradza ich trud.

– To chyba jasne.

– Mylisz się. Ich honoraria w szkole są symboliczne, wręcz wprost groteszczkowe.

– Że jak?!

– Nie przerywaj mi, prowincjuszko! (…) Możesz całkowicie polegać na ich zdaniu co do twoich aktorskich możliwości. Będziesz oceniona najzupełniej sprawiedliwie, tak jak my wszyscy do tej pory byliśmy. Możesz spędzić 3 lata studiów w atmosferze bez łgarstwa. W teatrze to się nigdy nie zdarzy.

(Nina Andrycz, My rozbrojeni. Twój styl, Warszawa, 1992.


Co dalej? Ja już wiem, napiszę jutro, może  w tym tygodniu. Będzie lepiej? Obawiam się, że nie. Ale – i to kolejna ważna cecha warsztatu dziennikarskiego – złudzenia.

 

Co na ich temat pisał red. Wiślicki w swojej Encyklopedii Podręcznej? Że są. Przybierają niezwykłe postaci. Są podmiotowe i przedmiotowe. Jak Syreny mogą wodzić dziennikarza na pokuszenie. Są tak logiczne i oczywiste, a do tego okraszone sympatią do naszego bohatera, że wyłączają pozostałe zmysły. Jedyny znany mi i skuteczny na nie sposób, to nieustanne pobudzanie świadomości autora groźbą mickiewiczowskiego testu na panią Twardowską.

Jeszcze jedno, będzie kwita,
Zaraz pęknie moc czartowska;
Patrzaj, oto jest kobiéta,
Moja żoneczka Twardowska.

Ja na rok u Belzebuba
Przyjmę za ciebie mieszkanie,
Niech przez ten rok moja luba
Z tobą jak z mężem zostanie.<

Przysiąż jej miłość, szacunek
I posłuszeństwo bez granic;
Złamiesz choć jeden warunek.
Już cała ugoda za nic.

Dla dziennikarza, który choć na moment zawierzy swoim przeczuciom, odpędzi myśl o możliwym innym wariancie rozwoju wypadków, ulegając rutynie, lenistwu, „nosowi” – nie piekło będzie karą. Lecz uroki życiu u boku pani Twardowskiej. Diabłu, jeśli wierzyć Mickiewiczowi, się udało

Czmychnąwszy dziurką od klucza,
Dotąd jak czmycha, tak czmycha.

Dziennikarzowi… No tak, dziennikarzowi w roku 2023 też się uda. Co więcej – zyska sławę i rozgrzeszenie.

Takie czasy…

Zwykła swołocz dziś jest rycerzem. Miast cnoty bronić – jej dzieci – zamiast siebie – do piekła wyprawia.

 

Add Comment