Zamierzchłe czasy czyli… wczoraj? – odc. 02

UWAGA:

  1. To są materiały robocze, dziennikarskie notatki
  2. Z tych materiałów powstanie pełne opracowanie tematu
  3. Zapraszam do współredagowania

 

Teza nadrzędna: dziennikarstwo w klasycznym rozumieniu, kształtowane przez lata jako sposób oglądu społeczeństwa we wszelkich przejawach jego aktywności – zanikło. 99,9% osób mówiących o sobie dziś, że są dziennikarzami to w gruncie rzeczy propagandyści, rzecznicy i najbardziej wyrafinowani komandosi racji politycznych. Wykorzystując media i swoje umiejętności retoryczne wypierają własny osąd i ocenę rzeczywistości przez swoich czytelników lub widzow oraz sluchaczy i narzucają im optykę reprezentowanych przez siebie obozów politycznych. Robią to nieustannie, systematycznie, ale bez żadnej konsekwencji. Reagują na potrzebę chwili. A to przecież nie ma nic wspólnego z edukacją. Jest tylko i aż indoktrynacją.

Autorzy wspaniałych, przejmujących, świetnie udokumentowanych materiałów o pani, która zabiła pana, o tyranie, który gnębił rodzinę lub triumfalnym marszu biznesmena do sukcesu ekonomicznego – to nie są dziennikarze a jedynie lub aż sprawni opisywacze przypadków. Niekiedy skłaniają się do tak oczekiwanych i niezbędnych uogólnień, diagnoz, wychwytywania tendencji. Ocierają się o dziennikarstwo, lecz w gruncie rzeczy flirtują z literaturą.

 

Dziennikarz – to sejsmograf nastrojów społecznych.

To rejestrator kierunku zmian cywilizacyjnych. To sygnalista wychwytujący nowe, nabrzmiewające ogniska erupcji. Jest on także komentatorem, diagnostą, geodetą i kartografem opisującym zwyrodnienie lub gojenie się tkanki społecznej.


Jeśli prawdą jest, że najwięcej definicji powstało na określenie istoty inteligencji, to bez wątpienia drugie miejsce należy się próbom opisania profesji: dziennikarz.

No, proszę spróbować…
Szkoda czasu.
A już zupełną porażką będą starania w nakreśleniu charakterystyki nauczyciela dziennikarza.

Kilka dni temu poprosiłem rzemieślnika, rodaka, żeby swoją ofertę na wykonanie zleconej mu pracy uzupełnił potwierdzeniem swoich kwalifikacji.

– Dekarz, murarz, wolnomyśliciel – co pan sobie życzy? – żartował albo kpił. – Wchodzę do internetu, loguję się do rejestru firm i obok podstawowej działalności wpisuję: hafciarstwo. Czy o takie poświadczenie panu idzie? Panie kochany, ja wszystko panu zrobię. Ale warunek – 150 za metr.

Urzędniczka z sąsiedniego kraju spojrzała na wydruk, jaki jej przyniosłem. Oczywiście tłumaczenie poświadczone notarialnie.

– Świetnie, tylko że my uznamy zaświadczenie nostryfikowane przez cech rzemiosł naszego landu. Landy sąsiednie mają swoje regulacje. W praktyce wygląda to tak, że dekarz z tamtego landu musi zostać zatwierdzony przez nasz cech.

Oczy puchły mi ze zdziwienia w tempie arytmetycznym. Pani urzędniczka zauważyła mój wzrok i jakby na moment poczułem między nami hipnotyczną więź.

– To tylko dla pana dobra. Jeśli rzemieślnik z cechowym potwierdzeniem jego kwalifikacji sknoci u pana robotę – uzyska pan natychmiastowe zadośćuczynienie i cech postara się, aby naprawić szkodę. A partacza z torbami puści. Ubezpieczyciel nie przyjmie ryzyka, nie da panu korzystnej oferty na podstawie takiego – tu oddała mi kartkę – wydruku z internetu. Co innego, jeśli ubezpieczyciel zobaczy, że cech rzemieślniczy potwierdza umiejętności majstra – wtedy on zaproponuje panu o wiele lepszą polisę ubezpieczeniową. Tańszą! Bo jest gwarancja, że robota będzie dobrze wykonana.

Hm… Potwierdzenie. Glejt.

Puk, puk, ja chcę tutaj pracować. Jestem wykształconym dziennikarzem. Mam za sobą studia. Te uzbroiły mnie w tyleż wiedzy teoretycznej, co praktycznej, niezbędnej do wykonywania tego zawodu. Redaktor naczelny gazety lub rozgłośni, widząc dyplom wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Szczecińskiego przyjmie mnie do zespołu, przydzieli miejsce w gazecie lub na antenie. A za publikacje – sowicie nagrodzi.

Tyle – sen. Ale przecież nie musi być nierealny. Kierowca, który zda egzamin na prawo jazdy – praktycznie do końca życia jest kierowcą. Nikt już nie sprawdza  jego umiejętności. Ma prawo jazdy!

To prawda. Są różni kierowcy. W mojej kilkudziesięcioletniej praktyce spotykałem rajdowców i woźniców dziennikarstwa. Ci pierwsi odjeżdżali z piskiem opon do popularnych redakcji. Pozostali, do dziś siedzą na koźle i człapią w stronę emerytury.

Oba typy „zawodowców” cechuje jedna nieumiejętność – nie są konsekwentni. Steruje nimi aktualność, doraźny cel, krótkotrwały efekt. Nie potrafię wskazać wielu autorów, którzy przez lata dokumentowali jeden temat, aktualizowali go, informowali czytelników lub słuchaczy, co nowego u bohatera dziennikarskiego materiału? Inna sprawa – redakcja zazwyczaj nie rozumie tej kapitalnej, ważnej cechy budowania rynku odbiorców. Ludzie cenią sobie, że co jakiś czas ktoś wraca do sprawy, informuje o postępach w jej rozwoju.

 

Kapitalny, dramatyczny aspekt dziennikarstwa – martwe archiwa. W radiu, telewizji, w gazetach – miliony tematów, do których nikt nigdy nie wraca. A powroty to przecież jedyny sposób na pobudzenie refleksji.

Jednym z laureatów konkursu Dzieje Szczecińskich Rodzin był młody chłopak, Ryszard z Podjuch. Miniu, wołali na niego koledzy. Bo takie śmieszne miny robił, wesołe. Z każdym rokiem, miesiącem tracił zdrowie. Już jeździł na wózku, niedługo później siedział przy oknie, spoglądając na łóżko w drugim kącie pokoju. Ale był bardzo radosnym człowiekiem, otoczonym przyjaźnią sąsiadów i kolegów.

– Pan wie, oni wyciągają mnie przez okno i pchają ten wózek. Idziemy nad Szmaragdowe albo tam, pod las. No bo jak to, beze mnie nie pójdą. Całe życie kopaliśmy piłkę. Ale mnie się nie udało…

Wracałem z mikrofonem do Minia przez kilka lat.

– Zaraz, ale ja już słyszałem o tym chłopaku! – zareagował któryś z nowych kolegów podczas przesłuchania reportażu na redakcyjnym kolegium. Pozostali zgasili jego entuzjazm jednym mrugnięciem powiek. Redakcja doskonale rozumiała sens dziennikarskich powrotów do teamtu i bohaterów i zawsze maiłem miejsce na antenie na reportaże o Miniu, chłopaku z Podjuch, którego koledzy przez okno albo na rękach nosili na ich popołudniowe spotkania.

Kilka miesięcy temu przezywaliśmy głośny, tragiczny incydent ze śmiercią nastolatka w tle, do czego – jak informowano – przyczyniły się praktyki źle rozumianej funkcji dziennikarza.

I co? I temat zgasł, jak życie dziecka.

Niewybaczalny, krytyczny błąd redakcji i czytelników. Radio Szczecin – czytam kilka dni temu – odzyskało słuchaczy, znów jest w czołówce!

Czołówce – czego?

Właśnie szerzenie się intelektualnej martwicy, znieczulicy, pobłażanie i machanie ręką na praktyki nie mające nic wspólnego z sacrum dziennikarstwa są tym samym co niegdyś doprowadziło do wymarcia dinozaurów. Nie tych wspaniałych zwierząt, ale obrastających wielowiekowymi doświadczeniami minionych pokoleń kanonów przyzwoitości i empatii.

Zmienia się kodeks moralny, nie działają mechanizmy samooczyszczające środowisko redakcyjne.


 

Kto i jak uczy naszych dziennikarzy?
Pytanie stawiam i zawieszam.
Zapraszam do współredagowania tej strony.
Państwa praca domowa to:
– zdefiniujmy zawód dziennikarza,
– opiszmy jego mistrza i mentora.


Wracam do przerwanej tydzień temu mojej opowieści o wydziale dziennikarstwa Uniwersytetu Szczecińskiego.

Temat nudny, żadnej akcji, brak pościgów, tajemniczych zniknięć, nawalanki i przebiegłego inspektora policji. Ale… to tylko pozory. Czuję, że czekają nas sensacje większe niż w „Szklanej pułapce”.

Co się wydarzyło po publikacji pierwszego materiału na ten temat, tydzień temu?

Nic.

A co wydarzyć się mogło lub miało? Opowiem po kolei.


Przypominam – panią rzecznik Uniwersytetu zapytałem o początki dziennikarstwa w US i o losy absolwentów tego wydziału, Czy  pracują w mediach. W odpowiedzi przeczytałem zdanie: pyta Pan o zamierzchłe dość czasy. Zamierzchłe, czyli o ostatnie dziesięć lat.

Pani rzecznik skierowała mnie do dziekana Wydziału Humanistycznego, który trzyma lejce w uprzęży dziennikarskich rumaków. Jak w każdej stajni, tak i tu mamy grono masztalerzy. Stajennych nie ma, bo studenci sami o swój obrok dbają.

Pani rzecznik przekazała mi też adres do poprzedniej pani rzecznik.

Skroiłem kolejną wiadomość mailową do obojga państwa. Proszę zauważyć datę – trzy miesiące temu:

Wiadomość z dnia 03.03.2023, o godz. 22:22:

Szanowni Państwo,

Adresy Państwa otrzymałem od pani rzecznik Agnieszki Lizak.

Pracuję nad organizacją, działalnością, skutecznością i dorobkiem mediów elektronicznych na Pomorzu Zachodnim. Bazuję także na własnych w tym zakresie doświadczeniach (począwszy od lat 70. XX wieku). Pamiętam doskonale rozmowy z pp. rektorami Lesińskim, Jaskotem czy Chmielewskim na temat angażowania Uniwersytetu we wspólne działania z radiem i telewizją. Chciałbym zebrać wszystkie inicjatywy, wspólne przedsięwzięcia a nade wszystkim odpowiedzieć na pytanie, czy media Pomorza Zachodniego mają w Uniwersytecie istotne zaplecze intelektualne i kadrowe?

Z panią rzecznik Lizak próbowałem podjąć poniższe kwestie dotyczące dziennikarstwa w US.

  1. historia – powołanie, założenia, struktura
  2. władze, kadra pedagogiczna, absolwenci, którzy pracowali/pracują w mediach, przede wszystkim elektronicznych – ilu absolwentów ukończyło te studia?
  3. dorobek naukowy wydziału, potem chyba rozbudowanego o kształcenie rzeczników prasowych (rektor Chmielewski namawiał mnie na utworzenie swego rodzaju międzywydziałowego kierunku: nauka a media) – jak prezentować naukę i naukowców w mediach – opracowania, publikacje, sesje naukowe, habilitacje,
  4. wspólne przedsięwzięcia uniwersytet – media? (lata 90. konferencja skandynawska, potem debata na tematy niemieckie). Transmitowaliśmy w TV to wydarzenie. Czy mają Państwo w pamięci podobne inicjatywy, z lat kolejnych? Także we współpracy ze szczecińską prasą?
  5. i bardzo dla mnie ważna kwestia – czy wydział przygotowywał opracowania na temat rynku prasowego i elektronicznego na Pomorzu Zachodnim. Przede wszystkim interesują mnie analizy, badania oglądalności, słuchalności mediów elektronicznych. Dwa takie badania sam w połowie lat. 90. zlecałem, ale ostatecznie robiły to chyba firmy zewnętrzne.

Z wyrazami szacunku

Marek Koszur

Liczyłem na szybką reakcję pana dziekana Krzysztofa Nerlickiego.

Wszak pytam o abecadło wydziału.

Niestety, mój mail pozostawił bez odzewu.

Ale dwa dni później – miła wiadomość:

Pracuję Instytucie Literatury i Nowych Mediów (na Piastów), zajmuję się między innymi studiami dziennikarskimi. Chętnie z Panem porozmawiam na temat badań, które chce Pan przeprowadzić i oczywiście, jeżeli będzie to możliwe, pomogę ustalić pewne fakty czy zebrać dane.

I jeszcze jedna sprawa: w ogóle bardzo chętnie z Panem porozmawiam, ponieważ napisałem książkę o literaturze i mediach szczecińskich w latach 60. XX wieku; interesuję się w związku z tym marynistyką i tematyką morską w mediach lokalnych/regionalnych, a to przecież Panu nieobce zagadnienia.

Z poważaniem
dr Sławomir Iwasiów
Instytut Literatury i Nowych Mediów
Wydział Humanistyczny
Uniwersytet Szczeciński

Umówiliśmy się.

 

Uwaga na marginesie: Nieustannie modyfikuję, doprecyzowuję moją obrazoburczą tezę: Szczecińskie kształcenie dziennikarzy nie przynosi oczekiwanych efektów, nie ma sensu i jest ekonomicznie nieuzasadnione. Nie tracę jednak nadziei, że ktoś zada kłam moim słowom.

– Trzydzieści osób w dziesięcioletniej historii wydziału, które znalazłyby zatrudnienie w mediach? – Sławomir Iwasiów z pokerową miną oceniał mój szacunek. – Tak, to byłoby bardzo dużo!

Jeśli na roku studiuje około 70 osób to przez 10 lat mamy pod komendą pokaźny batalion dziennikarski! Tyle piór, mikrofonów, kamer i wygadanych snajperów? Hm…. Ale sukcesem – zdaniem mojego rozmówcy – będzie angaż trzydziestki z tej grupy absolwentów. Zatem – jaki jest koszt społeczny, a w konsekwencji finansowy zakotwiczenia w mediach absolwenta szczecińskiego dziennikarstwa? Czy w innych placówkach dydaktycznych notowane są podobne sukcesy? Nie wiem i dlatego ślę w świat kolejne pytania.

Nie znajduję też nigdzie przesłanek, które skłoniły władze uczelni do utworzenia tego kierunku.

Na jakiej podstawie taką decyzję podjęto? W oparciu o badania, zlecenia i zapotrzebowanie ze strony redakcji czy –  po prostu, przy piwie?

– Czy człowiek dwudziestoletni ma już wykrystalizowany pomysł na to, żeby zostać dziennikarzem? – zastanawiał się Sławomir Iwasiów. – My z nimi na ten temat rozmawiamy. Oni nie wiedzą, co tak naprawdę chcą robić? Dlatego przygotowując programy studiów i układając plan zajęć próbujemy przygotować ich intelektualnie do wykonywania tego zawodu. Ale moim zdaniem trafiamy do pięciu procent naszych słuchaczy.

– …?

– To znaczy, że tyle osób jest w stanie zrozumieć, co my z nimi robimy. Ci młodzi ludzie mają problemy z podstawowymi kompetencjami. Z czytaniem, pisaniem, ze skonstruowaniem prostego tekstu. Ta młodzież nie jest w stanie intelektualnie zapanować nad podstawowymi gatunkami wypowiedzi na piśmie.

– Dziennikarstwo w naszym uniwersytecie jest de facto literaturoznawstwem od strony teoretycznej – do rozmowy dołączył Krzysztof Rasiński. – Ja ukończyłem pierwszy rocznik, który na polonistyce miał specjalność dziennikarską. Rok 1998. Doktorat pisałem z medioznawstwa.

– …właśnie. Drugi doktorat w Polsce z medioznawstwa – uogólnia Sławomir Iwasiów.

– U nas, patrząc od strony stopni naukowych, to ja jestem doktorem w naukach o mediach, a Paulina Olechowska jest doktorem habilitowanym. Temat habilitacji – to sprawa nagrody dziennikarskiej, polsko-niemieckiej. Nasz dorobek tworzą nasze publikacje. Doktor Iwasiów ma doktorat z literaturoznawstwa, ale publikacje ma z mediów.

– … tak, publikacje mogę mieć z różnych dziedzin…

– I to też jest ważne naukowo. Nie sam stopień się tu liczy. Na przykład doktor Szlachta jest doktorem językoznawstwa a publikacje ma z mediów. Doktor Trudzik jest politologiem, ale publikacje też ma z mediów.

Nie wierzę własnym uszom.

To nie dzieje się naprawdę!

Najpierw kwestia studentów.

Kto mi wytłumaczy, dlaczego na studia dziennikarskie przyjmowani są ludzie, którzy – cytuję – „mają problemy z podstawowymi kompetencjami: czytaniem, pisaniem, skonstruowaniem prostego tekstu!”

Jak moralnie można wytłumaczyć zgodę uczelni na bezkrytyczny werbunek studentów „z metra”? Dlaczego nie ma egzaminów wstępnych? Pieniądz na pracę z ludźmi, którzy „mają problemy z podstawowymi kompetencjami: czytaniem, pisaniem, skonstruowaniem prostego tekstu!” leje się jak z pękniętej rury!

Tę kwestię muszę skierować do rektora lub senatu uczelni: dlaczego – bez względu na najszlachetniejsze nawet przesłanki uzasadniające powołanie wydziału dziennikarstwa, są na te studia przyjmowani ludzie, którzy – cytuję ponownie – „mają problemy z podstawowymi kompetencjami: czytaniem, pisaniem, skonstruowaniem prostego tekstu!”

Sprawa kadry pedagogicznej.

Kółko graniaste, czterokanciaste,
Kółko nam się połamało,
Cztery grosze kosztowało,
A my wszyscy bęc!

Czy kółko może być… graniaste?

Przecież – na pierwszy rzut oka – taki kształt przeczy geometrii. Ale matematyka jest sztuką abstrakcji. W matematyce istnieją obiekty, które nie występują w rzeczywistości. Wystarczy, aby matematyk zdefiniował obiekt, a ten materializuje się w sferze abstrakcji.

W kwestii szczecińskiego dziennikarstwa uniwersyteckiego jest podobnie, to znaczy – odwrotnie.

Zdefiniowana abstrakcja stała się obiektem realnym.


Jutro lub zaraz potem – ciąg dalszy.

Add Comment