Życie w kisielu

Nazbierało się tej korespondencji, oj nawarstwiło. Wobec większej części wysyłanych przez Ciebie myśli, a nade wszystko hejnałów – pozostaję bezradny. Nie porywają mnie, a wręcz coraz bardziej uświadamiają, że istnieje życie w… kisielu. Nie dla mnie.

Napisałaś: czw., 23:03

Za chwilę, pozbawieni fizycznej powłoki, zrozumiemy, że słowa i wyrazy nie są niezbędne komunikacji. A póki jesteśmy zanurzeni w fizyczności czyńmy słowami wszystko co tylko możemy, by dzielić się pięknem i dobrem, obdarować wszystkich, którym winniśmy troskę i miłość treści budujące mosty, ciepło, pojednanie, zrozumienie, bliskość. Wszyscy jesteśmy jednością i jeśli za ścianą jest ktoś z kim dane było Wam iść kiedyś razem, niech łączy Was nie tylko czajnik z wrzątkiem, a przyjaźń. Jesteś mistrzem słowa i to na Ciebie spada ciężar odpowiedzialności za modelowanie rzeczywistości energią słów i zachowań. Dobro wraca pomnożone. Krzywdzą ludzie nieszczęśliwi, to rozpaczliwe wołanie o miłość, uwagę, docenienie. Otwórz ramiona i przygarnij bliskich sercu, zapominając o niedoskonałościach.

Przypominam sobie numer z kabaretu, którego nazwy nie pomnę w tej chwili. Aktor siedzi przy stoliku i pije kawusię. I mlaska, i wzdycha, i ohohuje, achuje i mały palec sobie wręcz wyzwichuje. A z ust mu kapie na spodnie kawusia, kawusia, ach kawusia, no, no, no, no…. Tak, tak, tak, tak… Nie, nie, nie, nie… No, no, no, no… To dobry przykład na to, co rozumiem pod pojęciem: życie w kisielu. Innymi słowy: sam kisiel, życia brak.


Co to do cholery jest dobro? Jak się nim dzielić? Po co?

Popatrz, proszę. Sięgasz po słowo: dzielić. A jak? Więcej dla mnie czy dla ciebie? Już w samą istotę dzielenia jest wklejona koniunktura, spryt, zazdrość, ocena, decyzja. Jam jest, który dzieli dobro…

My wam damy wszystko, troską naszą jest tylko wasze dobro, nie zostawimy was, nie opuścimy, ochronimy i obronimy. A… To już inna sprawa. My też z czegoś żyć musimy, mamy rodziny i potrzeby. Eh, co tam, coś sobie na boku obłamiemy. Ups… a co? Ułamało się za dużo? No, nie, nam się należy, no my to dobro dla innych…

Daruj, użyłem powyższego przykładu tylko po to by uzmysłowić, zadziałać skrótem myślowym, uciąć jak nożem takie układanie się dwóch jeży do seksu.

Słowo: dzielić zawiera w sobie wszystkie możliwe niesprawiedliwości. Jest słowem brudnym i zbędnym. Jego dysponenci przypisują sobie najwyższe cnoty. To bogowie!

Prawdą jest, że pewne rośliny źle znoszą swoje towarzystwo. Liście od siebie odwracają, łodygę odginają, niektóre chorują. Kiedy je rozdzielisz – kwitną i się radują. A ludzie?


Posłuchaj, proszę tego fragmentu… Innym razem dam Ci większy wyimek:

… Idę brzegiem morza. Ona idzie przede mną. Niejedno kwitnienie wiśni już widziała. Ale talię i drobne stopy ciągle w sprawności do skoku utrzymuje…

(okropne, prawda? – seksista to mówi? Zboczeniec? – ale idźmy dalej, tylko zachowaj lekki dystans, proszę).

Zbliżam się na odległość wyciągniętej ręki. Ona wie, że ktoś za nią idzie, domyśla się, że jej sylwetka mogła zwrócić jego uwagę. Podkręca swing, łapie kroplę podbitą przez fale, która naskoczyła na jej stopy, przechyla głowę w prawo, by szyja była bardziej widoczna. Szyja, ta ciemna strona księżyca… Zrównuję się z nią, idziemy obok, razem, nie patrzymy na siebie. Fale już plączą nam nogi wołając – a ręce? Właśnie… trącam jej ramię. Ledwie je muskam. Może nawet to nie był jeszcze dotyk, ale w następnym kroku, gdy ciało w sposób naturalny przechyliło się w moją stronę, przywarliśmy do siebie ramionami na całej ich długości. I od tej chwili prawa fizyki przestały działać. Dwa ciała nadmorskim spacerem wprawione w rezonans – posuwały się dalej, ale już w rytmie zrównoważonym. Otworzyłem dłoń, ona w nią wskoczyła jak mała małża, co się gdzieś tutaj zgubiła. Idziemy dalej, bez słów, bez spojrzeń, a cielesność jest nam potrzebna by myśli lepiej się w siebie wplątywały. Tak, zaplatały! Bo to o to właśnie idzie!

Nie żadne obdarowywanie, żadne ciepło tylko witkacowskie nienasycenie, chuć, żywioł. Potem odrobina gombrowiczowskiej wycieczki w góry, obok tej chaty, gdzie ta dziewczyna… Chyba pamiętam dobrze? Ale nie pamiętam, czy w „Narkotykach” Witkacy opisał pożądanie? Nie, to chyba w „Pożegnaniu jesieni”. Jak to szło? Bo pożądanie nie jest narkotykiem, jest darem!

Puścił jej twarz i wgryzł się w jej mięsiste, chłodnawe jeszcze wargi, łakomie, bezprzytomnie, a jednak z całą świadomością bestialskiej rozkoszy. Wyrwała mu się, uderzywszy go pięścią od dołu w kość mostkową.
— Czy pan już zwariował? Więc na to się pan zaręcza z inną, aby potem przychodzić mnie obcałowywać? To już nie jest perwersja — to zwykłe, ordynarne świństwo.

Oburzające. Obrzydliwe. Obleśne! Bo oto nagle włączyły się alarmy moralności, dekalogu, a także (to już moje podkreślenie) strachu przed tym, co mogłoby stać się później, i jeszcze później, i nawet bardzo późno.

Odrzucam: dzielenie się. Akceptuję wyłącznie współwłasność naturalną.


Wzywasz mnie: obdarować wszystkich, którym winniśmy troskę i miłość.

Jedyne co „winniśmy” to począć i wychować. Puścić w życie wpajając wszelkie techniki samoobrony i szlachetnego ataku. Bez tego nie poczują zewu krwi, nie powołają nowego życia, które „winni” wychować, puścić w życie, wpajając wszelkie techniki…

Nikogo niczym obdarowywać nie muszę, nie chcę i nie będę. Ale oddam się każdemu z kim będę chciał iść razem i tylko wtedy, gdy nabiorę pewności, że mój dar zaowocuje. Zrozum mnie, proszę. Ja nie mam tak zwanych gratisów, upominków bezpłatnych, chorągiewek i długopisów reklamowych. Ja mam siebie i tylko siebie mogę komuś ofiarować w postaci całej.

dam Ci serce szczerozłote.
dam konika cukrowego.
weź to serce, wyjdź na drogę.
i nie pytaj się „Dlaczego?”

https://www.tekstowo.pl/piosenka,marek_grechuta,serce.html

Właśnie – nie pytaj: dlaczego? Jeśli nie wiesz – nie bierz.

Niszczymy świat, zatruwamy powietrze, wypijamy wodę… w pewnym sensie w walce o przeżycie. Z emocjonalnego zaczadzenia nikt już nas nie wyprowadzi.


Ten fragment z czajnikiem. Ta przyjaźń… Obawiam się, że moją najczystszą kreację przyjęłaś za zakamuflowany jakiś stan faktyczny? Otóż, nie. To czysta kreacja. Ale idzie mi teraz o tę przyjaźń, którą podkreślasz. Apelujesz: skoro już razem nie idziecie, to się chociaż przyjaźnijcie.

Otóż nic takiego jak przyjaźń nie występuje w przyrodzie.

A może znasz przypadek, który przeczy mojemu twierdzeniu?

Zapewniam – nie występuje.

Przyjaźń to jedno z najbardziej demagogicznych pojęć. Nie istnieje nic więcej niż miłość i tolerancja, dla prostoty przekazu nazwijmy ją: koleżeństwo. Zgoda? Miłość lub zwykła obojętność. Świat jest zbudowany z dnia i nocy. Wieczór i poranek to granice tolerancji dla zakresu dnia i nocy. Nie ma stanów pośrednich. Jeśli ktoś cię przekonuje, że jest inaczej – kłamie, co gorsze – robi to całkowicie bezinteresownie, bo co komu po mamieniu drugiego?

W życiu nie mam miejsca na przyjaźń. Te honnekerowsko-breżniewowskie propagandowe hasła irytowały i denerwowały, bo nic się pod tymi słowami nie kryło. Tam nawet pustki nie było.

Między ludźmi, którzy – jak piszesz kiedyś szli razem… A teraz łączy ich czajnik z wrzątkiem… Na takim pogorzelisku, na duszy porytej wybuchami bomb i granatów niezgody – sadzisz przyjaźń?

Wybiłem ci moralne oko i dwa zęby godności, ale – pamiętaj – lubię cię. Nadal będziesz moim przyjacielem…


Na marginesie:

Zdarzyło się, niestety, zdarzyło: repetuj broń, na stanowisko! I nie były to ćwiczenia. Mój przydziałowy pistolet znalem doskonale. Wiele razy go rozkładałem i składałem, na czas, na przykrycie rąk kocem, na noc i w wodzie. I przeładowywałem, i rozbrajałem. Ale wreszcie zdarzył się moment prawdziwy – nie ćwiczenia. Noc, mokra trawa, mnóstwo odgłosów, niewiele widać, a w dłoni – załadowana broń. Stan jednoznaczny – tłumaczył kiedyś Ojciec – albo ty jego, albo on ciebie. Innego wariantu tam, w Finlandii, w Wyborgu nie mieliśmy. Czapkę wieszałeś na bagnecie, wysuwałeś zza śnieżnego okopu, padał strzał, a twój towarzysz, kilkanaście metrów oddalany od ciebie lokalizował punkt, w którym ujrzał rozbłysk strzału. Tam trzeba atakować.

To stany wyższej konieczności. Ale kiedy z lotu ptaka spojrzysz na zatłoczone skrzyżowanie w porze największego ruchu – widzisz ludzi idących na siebie i mijających się bezkolizyjnie. I to jest dobry stan. Tam okopy i wojna, tu: pokój i agresja uziemiona. Ale jeśli podniesiesz oczy w górę, zajrzysz tym ludziom w okna ich mieszkań. Co tam zobaczysz?


Zarzucasz mi: Jesteś mistrzem słowa i to na Ciebie spada ciężar odpowiedzialności za modelowanie rzeczywistości energią słów i zachowań. Dobro wraca pomnożone.

Słowa – chyba już o tym rozmawialiśmy – są tworem sztucznym. Umówiliśmy się, że ta konstrukcja z blatu i czterech nóg to jest stół. Zamiast mówić: ten blat wsparty na czterech nogach – mówimy: stół. Dla szybkości i lepszej komunikacji.

Człowiek myśli słowami. Nie jest w stanie myśleć innymi kategoriami. Ok. Nakłada się myśl jedna na drugą. Ogonek od Ą jednej myśli zderzy się z kreską nad Ń. I z tego może powstać myśl trzecia, może nawet atrakcyjna, jeszcze nie przypisana znaczeniowo, ale istniejąca – myśl ĄŃ! Cudna, tylko – podkreślam – pozbawiana znaczenia. A więc nieistniejąca, choć już obecna.

Wymądrzasz się, obrażasz ludzi – usłyszałem, gdy w dyskusji kolejny raz przywołałem poetę: błogosławiony, kto nie mając nic do powiedzenia nie obleka tego faktu w słowa. Zdanie proste, oczywiste, ale z jakichś względów niezrozumiałe. Przynajmniej od razu. Uznawane z punktu z obraźliwe, a nie dobroduszne przywołanie do kindersztuby.

Kończąc to moje do Ciebie pisanie donoszę, że dadaizm trwa i ma się dobrze. Każdy z nas ma kapelusz pełen słów i – sztuka-magika – wyciąga kolejne, i następne i składa je w ciągi… bez sensu. Ale ile przy tym zabawy! Oczywiście intelektualno-emocjonalnej.

Niczego słowem modelować i budować nie będę. Bo to nie są cegły. Budować może murarz ze swoim pomocnikiem murarza. Pilot z nawigatorem, ogrodnik z kosiarką. Słowem mogę jedynie szybciej nawiązać więź po to, by stwierdzić, że ona funkcjonuje lub, że jej nie mam z kimś kto wydawał mi się być może partnerem do współbrzmienia. Tragizm (moja polonistka, pani prof. Michałowska) bohatera (czyli mnie) polega na tym, że słowami walczę ze słowami.

Więc kończę. I czekam na następny list.

Co więcej, ano nic – w domu wszystko w porządku, Kowalscy kupili sobie nową kuchenkę gazową a Batka powiła parkę kociąt. Ja mam stłuczony palec. Wbijałem gwóźdź w ścianę, a ona chyba niekoniecznie to lubiła. I stało się.

p.s. Nie odniosłem się do dwóch ostatnich zdań a właściwie apeli. Wiesz… Przeczytałem właśnie, że zmarła córka Elvisa Presleya. W którymś komentarzu podkreślano, że całe życie spędziła w cieniu śmierci. Dlaczego teraz o tym mówię? To bez związku z powyższym. Choć tylko pozornie… Wszak swój list zaczęłaś od rychłego pozbawienia nas fizycznej powłoki… I gdzieś tam słowa nie będą już miały znaczenia. Pewnie tak. Choć jakoś chłodniej mi się zrobiło w związku z tą powłoką… A nie można by jej, jak po zakończonym leasingu – po prostu wykupić na własność? Tara, wyleniała, ale własna… Więc nie miej mi proszę za złe, że nie wykonam twojego rozkazu: Otwórz ramiona i przygarnij bliskich sercu, zapominając o niedoskonałościach. Dlaczego? Bo połączyć się mogą tylko otwarte po obu stronach ramiona, a to występuje wówczas, gdy znikają wszelkie niedoskonałości. Przytulanie będzie oczywistym skutkiem obu warunków.

Zatem:

– ramiona zawsze mam otwarte

– bliskich mam w sercu (niekiedy odczuwam, że chyba panuje tam lekki tłok, bo oddech mi się skraca, gdy idę pod górkę)

– bliscy są doskonali.

Poza tym – wypogodziło się u nas na wsi, jak na zdjęciu. To z lewej – to ja…

Add Comment