Myślałem – może to jakaś chłopska przebiegła zawziętość, często mylona z zawziętą przebiegłością? Bo w czym tkwiła skuteczność negocjacyjna strajkujących robotników? Siła i masowość ruchu – robiły wrażenie, ale to język, nadający kształt nowym ideałom był ich bronią najskuteczniejszą.
Słucham moich reporterskich nagrań sprzed ponad czterdziestu lat i nie dowierzam, jakim wtedy językiem ludzie nie tylko w stoczni, w sierpniu 1980 roku ze sobą rozmawiali, jak wypracowywali bezprecedensowe w skali świata porozumienie! Język i siła argumentacji. Klarowny, oszczędny, pozbawiony gniewu. Tak, jeśli się nawet pojawiał, to szybko jego miejsce zajęła powaga. Narzekano wówczas na szkoły, na słaby poziom czytelnictwa… Ale tamci ludzie językiem posługiwali się tak, jak każdym innym narzędziem. Skutecznie. Byłem tam, słyszałem na własne uszy – nagrałem te rozmowy!
Dziś troska napawa mnie… odpowiedzialność. W najszerzej rozumianym znaczeniu tego słowa. Obawiam się, że niedługo zniknie ono ze słownika naszego pokolenia.
Już widzę, że są niekompletne. Kilka pudełek bez opisu. Ta szpula jest w nie swoim opakowaniu… Jaki sens, by teraz wszystko porządkować? Przywracać chronologię? Gdyby nie ta pokrętna propaganda, to frymarczenie przeszłością i pamięcią, pewnie i ten karton stałby na strychu do swojego dnia…
Pamiętam doskonale, miałem wtedy świetną kurtkę, taką wiatrówkę ze wstawkami sztruksowymi na mankietach i kołnierzu. Ale najważniejsze były kieszenie. W lewej – taśma czysta, w prawej – nagrana, w największej wewnętrznej – notatnik – po prawej – długopisy. Ballografy w polskim wydaniu, czyli zenity. I jeszcze te przepastne boczne – na kabel z mikrofonem, zapasowy akumulator i przynajmniej dwie paczki papierosów.
Tam, wtedy – nic nie było oczywiste, bo wszystko było pierwsze i bezprecedensowe. Dlatego tak ważne było każde sformułowanie, wyraz, intencja, by ich rozumienie eliminowało niedopowiedzenia, nie wykraczało poza obowiązujące prawo i – o czym dziś nikt chyba nie mówi – mieściło się w kulturze politycznej.
Szum taśmy, głosy, stuki mikrofonu, przesterowania… Ale ja to wszystko widzę. Z każdą sekundą wraca obraz tej sali. Nie pamiętam nazwisk, ale widzę oczy uczestników tych rozmów. Czujne, szeroko otwarte, skupione. Nikt nikomu nie przerywa, nie kupczy, nie frymarczy, nie przekrzykuje. Nie ma mowy o kpinie czy szyderstwie. Rany boskie – ci ludzie rozmawiają kulturalnie, z pełnym poszanowaniem stron. Są zdeterminowani i nieustępliwi, chyba, że… chyba, że trafiają do nich rzeczowe argumenty, że mądrość i pragmatyka sugerują złagodzenie, uogólnienie, doprecyzowanie…
Ileż razy rezygnowano z dyskutowania do końca, do ostatniego słowa, do upadłego jakiejś kwestii. Stwierdzano: do dnia tego a tego, ten a ten, przedstawi, opracuje, przygotuje, zgłosi, przeanalizuje… nasze stanowisko.
– Zapisane? Dobrze, no to idziemy dalej… – Kazimierz Barcikowski nieustannie podkręcał tempo.
– Widzisz… – mówił już w samochodzie, – upór można łagodzić tylko spokojem i czasem, refleksją. Kłótnia zakleszczyłaby nas w naszych okopach. A tak, jutro emocje osłabną, górę weźmie zdrowy rozsądek. Przedyskutujemy, zatwierdzimy i pójdziemy o krok do przodu. No przecież wszyscy wiemy, że nikt tu nie jest czarodziejem, żeby w jednej sekundzie zmieniać świat na nowy

Add Comment