Non-stop do… życia

Może 2-3 razy? Pierwszy – pamiętam – związany był z audycją o wigilii na morzu. Samotnik, non stop dookoła świata i dzień taki jak właśnie wigilia… Idealny rozmówca.

Rozmawiamy. Stawiam pytanie. Słyszę zdania krótkie, energiczne, pozbawione poezji…

Twardziel. Chłop o dłoni przywykłej do ciosu niż głaskania…


Może to moja immanentna cecha, może dopiero z upływem czasu nauczyłem się ważyć słowa moich rozmówców. Tych było tak wielu, że klasyfikowanie ich dość szybko stało się zamiarem skazanym na niepowodzenie. Najmniej było tych, których reporter szuka najwytrwalej. Uczciwych. Szczerych. Potrzebujących wręcz pomocy. Wołających o nią, o wysłuchanie. Ale też o pomilczenie.

I nie ma znaczenia fakt, że reporter to człowiek obcy, postać znikąd. Po kilku minutach staje się powiernikiem najskrytszych myśli, spraw, o których mój rozmówca nigdy nikomu nic wcześniej nie mówił.

Nie, nie dlatego, że nie chciał. Dlatego, że nie miał przed kim się otworzyć, bo nie każdy wytwarza tę aurę bezpieczeństwa, pozwalającą ujawnienie wszelkich skrytości i intymności. Powiem więcej – wielu ludzi uważało reportera za koło ratunkowe. Po wyjściu na brzeg, odwiesza się „go” na nabrzeżu, by posłużył i pomógł innej duszy. Nie, nie przesadzam…


Miałem przygotować film na atlantycki festiwal filmów morskich na Azorach. Jaskuła czy Chojnowska-Liskiewicz? Bardzo się cieszę, że zrobiłem film o pani kapitan Chojnowskiej, ale żałuję, że nie zrobiłem o kapitanie Jaskule.

Bo wiem, że mógłby, podobnie jak ten o pani kapitan, otrzymać nagrodę czy wyróżnienie ale w nieznanej do dziś kategorii… niemy film o żeglarzu.

Słowa, tak dziś, po porannej informacji o ostatniej wachcie kapitana, myślę, powiedziałyby o nim… nic.

Cóż to za zdanie!? Takie jak moje zapamiętanie kapitana. Słowa były w pewnym sensie jego pancerzem. Operował nimi równie wyrafinowanie jak jachtem. Co więcej – ekspresja, niczym zasłona dymna jeszcze ściślej chroniła myśli i odczucia, sekret, genetyczny kod emocjonalny kapitana.

Oczywiście, jak każdy w sytuacji chronienia swojej prywatności, co jakiś czas rzucał zdania, jakby zamykające dyskusję, a jednocześnie prowokujące, wołające o ich rozwinięcie.

Żeglarstwem zajął się dlatego, że chciał odwiedzić swoją Matkę, która została w Ameryce Południowej. Nie miał pieniędzy na samolot, nie stać go było na rejs transatlantykiem. Mógł popłynąć do Matki jachtem.

Pragmatyzm? Kalkulacja? Mówi wyraźnie: jeśli jest cel trzeba znaleźć drogę do jego osiągnięcia.

Fascynacja przyszła później. Powiedziałby ktoś – wiosna w jesieni. Nie. Myślę, że bardziej los na loterii. Ten główny, wygrywający. Każdy z nas przez całe życie, mniej lub bardziej intensywnie szuka sposobu na pełnię samorealizacji. Dla kapitana Jaskuły cel był tak wielki – Matka – że jemu podporządkował, sformatował niejako na nowo swoją osobowość i życie. Skoro tylko jacht mi pozostaje – zostanę żeglarzem. Ale – to ważne – najlepszym.


Reporter słucha, notuje, potem poddaje zapis rozmowy zabiegom montażowym, podkreśla pewne zdania akcentem muzycznym, cytatem, efektem dźwiękowym. Urywa opowieść, by ten jej fragment wybrzmiał w uszach słuchacza, by został przeanalizowany.

W odniesieniu do kapitana Jaskuły tych przerw winno być więcej niż w relacjach innych śmiałków.

Ale, co tam morze. Ląd – to jest wyzwanie. Popłynął, dopłynął, przepłynął…?


Taka jest natura człowieka.

Tak było i tak będzie.

Ten, który wynalazł koło nie był wolny od podobnych ataków. A kto mu podpowiedział, w jakim celu to zrobił. Co chciał tym wynalazkiem osiągnąć?

Rozum tonie w ołowianym morzu zawiści…


I na koniec – nie zapytałbym kapitana, czy kocha morze. To pytanie, samo w sobie jest pozbawione chyba głębszego sensu. Morze jest miejscem stwarzającym człowiekowi szczególne warunki do… bycia w pełni sobą. Są tacy, którzy las, inni pustynię a jeszcze inni fotel przed telewizorem uznają za miejsce najwłaściwsze dla pełnego życiowego pobudzenia. Są osobowości, które pójdą na biegun północny, potem zbudują dom, napiszą książkę albo spędzą kilka miesięcy w warunkach pozbawionych bodźców atakujących nasze zmysły, zmuszających do zajmowania się czynnościami, które jak przeszkody na bieżni utrudniają dotarcie do najgłębszych pokładów naszej indywidualności.

 

Ten proces dotyczy każdego z nas. Ujawnia się coraz bardziej z upływem lat. Głównie dlatego, że objętość życiowej piany przelewa się przez czarę radości i goryczy. I zaczynamy ją spijać, z dystansu – oceniamy jej smak, widzimy błędy i zaniechania, niedociągnięcia i potknięcia.

Wspaniała umiejętność, tyle, że bez możliwości zastosowania jej w celu naprawienia życiowych pomyłek.


Non stop do… życia. Chyba tak zatytułowałem niegdyś tę audycję. Obszerne fragmenty pojawiły się na antenie Trójki. Pamiętam, że wtedy Andrzej Turski szukał hasła, sloganu, pomysłu na kolejny impuls wysyłany do młodych ludzi. Do czasownika dodawaliśmy wówczas słowo: więcej. Pierwszym hasłem było zawołanie: wiedzieć więcej. Jednym z kolejnych: osiągnąć, zdobyć, pokonać. Zawsze: więcej! Po reportażu o kapitanie Jaskule padło: żeglować więcej. I chyba Andrzej dopowiedział z tym swoich charakterystycznym zaśmiechem: non stop!

 

album-art


 

 

Add Comment