Północ
Moje polarne... dreszcze
Tak… Tam wróciłbym najchętniej.
Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wierzę w dziecięce zniewolenie…
Sądzę, że idee, zasady, pomysły, marzenia, cele określone w najmłodszych latach rzeczywiście determinują, profilują nasz rozwój.
Nie umiem powiedzieć, co było tym impulsem, tym pierwszym sygnałem, że warto poznać świat, ale musiał on być silny. Pewnie Ojciec… Wtedy – ów cel miał wymiar praktyczny, przestrzenny i geograficzny. Egzotyczne kraje, wielkie wyprawy, tajemnicze lądy, ukryte w nich skarby. Głowa pękała od emocji podczas lektury „Porwanego za młodu” czy wszystkich powieści Juliusza Verne’a. Albo Robinson Cruzoe. Winnetou. No a Guliwer? Doskonale pamiętam ten dylemat – jak można mieszkać w domu z lodu? Nie mogłem uwierzyć, że jest w nim ciepło i przytulnie, że wesoło skacze płomień w lampce wypełnionej tłuszczem z foki. A co z rosołem? Czy oni jedzą rosół? A makaron mają kupny czy robiony przez mamę, na desce i rozwałkowywanego na niej ciasta, krojonego potem w cieniutkie paski?
Znaleziona na strychu książka o wyprawach odkrywców była szokiem i chyba powodem lekkiej gorączki. Tu podróżnicy porwani nurtem rzeki nieuchronnie pędzą w stronę wodospadu, tam – uciekają przed rozjuszonym stadem słoni, ale najbardziej wstrząsające były opisy ukazujące dramat polarników. Napierające kry miażdżą ich statek, a oni dryfują na lodowej tafli w stronę otwartego oceanu. Zapada zmierzch. Mokre ubranie, brak pożywienia, narastający wiatr, deszcz i śnieg. A oni na tej krze…
Dzieci nie powinny czytać takich książek.
A jeśli się już tak zdarzy, można mieć pewność, że ich umysłowość, ich psychika będą obciążone tymi wstrząsającymi wizjami.
Oczywiście, że w pobliskich krzakach mieliśmy bazę. Marzyliśmy, aby na pobliskim drzewie zbudować platformę z podciąganą drabiną linową. Chata wuja Toma, Tomek Sawyer, Huckleberry Fin. Najgorzej jednak przychodziło nam wymyślanie menu. Czy można zjeść pokrzywę? Na „boży chlebek” spoglądaliśmy nawet z pewnym apetytem. Ale co z łopianem? Na szczęście ktoś zgłosił wątpliwość – ale w Brazylii może nie ma pokrzyw albo ostów, a są tylko… pomarańcze?! Od razu świat zaczął wyglądać inaczej, ciekawiej i jak smakowicie.
Może teoretyzuję…
Pewnie wiele osób nigdy nie czytało tych książek, nie budowało bazy poszukiwaczy i odkrywców, a znalazło się na safari, w Alpach czy za kołem podbiegunowym. Może poznawali tamte światy w sposób czysto pragmatyczny, wolny od literackich obciążeń i archetypów, od utartych znaczeń, symboli i – uprzedzeń?
Byłem w tylu miejscach. Wszystkimi zachwycałem się radością neofity i dzieciaka. Ale Północ wywarła na mnie największe wrażenie.
Tak, tam chciałbym wrócić najchętniej…
Zatoka Białego Niedźwiedzia
notatki reporterskie nie tylko na śniegu zapisywane
Contents [hide]
- 1 Spitsbergen po raz pierwszy
- 2 Nieco historii
- 3 Fiołki w Hornsundzie
- 4 Przetrwanie
- 5 Spitsbergeńskie metropolie
- 6 Polarny dreszczowiec
- 7 Tylko lód…
- 8 Trzynaście długich miesięcy
- 9 Ruud i inni
- 10 Wyprawa do Hytteviki
- 11 Ten dostojny Horn
- 12 Wyładunek
- 13 Trzecie spitsbergeńskie… mocarstwo
- 14 SŁOWNICZEK
- 15 Przypisy
Złożony do druku latem 1980 roku maszynopis reportażu – przepadł.
Stan wojenny, lata aktywności dziennikarskiej w świecie jakże odległym od stref podbiegunowych nie zatarły wrażeń i przeżyć z tej wyprawy. Dziś, przeglądając stare zapiski, kartony, pudełka ze zdjęciami i taśmami magnetofonowymi – zebrałem materiały, które częściowo publikowane były na antenie mojej macierzystej rozgłośni oraz na antenach ogólnopolskich Polskiego Radia, na łamach prasy lokalnej i krajowej, w dziennikach i miesięcznikach.
Szczególnym rodzajem dokumentacji są fragmenty wielogodzinnych nagrań rozmów, jakie prowadziłem wówczas przez kilka lat ze stacjami w Arktyce i na Antarktydzie. Cóż za cudowny, po latach, seans sentymentalny! W dobie łączności satelitarnej, poczty mailowej, telefonów komórkowych z transmisją obrazu – zachowały się na radiowej taśmie ledwie słyszalne, trudne niekiedy do zrozumienia meldunki naszych polarników uzyskiwane drogą łączności radiowej. Na falach krótkich, poprzez burze i dewiacje magnetyczne, w lawinie trzasków i zmieniającej się nieustannie modulacji i propagacji – specjalną techniką krótkich, wyrazistych zdań płynęły opowieści o tym, co TAM u nich słychać!
Nawiązanie takiej łączności często było dziełem przypadku. Połączenia rwały się wielokrotnie. Sesje trwały niekiedy kilka godzin. Zawsze z nadzieją, że uda się zapisać na taśmie kilka zdań z krańców świata.
Reakcja radiosłuchaczy i bliskich naszych polarników były najlepszą motywacją do podejmowania tych prób.
Hm… Na tej samej Ziemi, kilka tysięcy kilometrów od nas, pod firanami zorzy polarnej, bez najmniejszej szansy na wyjazd lub dotarcie ekip np. ratunkowych – łączność radiowa była szalenie iluzoryczną ale jednak pępowiną łączącą nas ze sobą.
Opracowanie tych materiałów zajmie zapewnie kilka lat. Ale zrobię to z największa przyjemnością. Dla przeżycia tych emocji jeszcze raz, dla dania świadectwa, że świat wyglądał wtedy nieco inaczej. Że liczyło się i ważyło jakże serdecznie, to ledwo słyszalne: pozdrawiam i do usłyszenia!