Zamierzchłe czasy czyli… wczoraj? – odc. 05
Kontynuujemy zbieranie materiałów na temat kształcenia dziennikarzy w Uniwersytecie Szczecińskim.

Dziś dopisałem kilka nowych szczegółów. Wymagają uleżenia, ocukrowania i weryfikacji.

Każdy z nich zawsze wywołuje we mnie potrzebę ujmowania sprawy w metaforę, w zdanie, które może przekształcić się w tytuł całego opracowania.

Właśnie przypomniała mi się kolejna fascynacja z lat koźlęcych: Podróż do wnętrza Ziemi Juliusza Verne. Czy inny pisarz był wtedy w stanie zaprzątać moją uwagę w równie totalny sposób? No może Aleksander Dumas. Ale pani bibliotekarka z filii przy ulicy Krzywej zawsze przepędzała mnie spod półek, gdzie kusiły „książki nie dla ciebie!” – wołała.


Podróż do wnętrza… ale czego? Im bardziej zagłębiam się w ogląd tej uniwersyteckiej rzeczy, tym trudniej będzie mnie wyprowadzić z chyba już przeświadczenia, że  niekoniecznie prowadzone jest tam kształcenie dziennikarzy w rozumieniu powszechnym, ogólnoświatowym. Ten właśnie aspekt intensywnie w tej chwili badam. Więc czym jest to, co nosi nazwę wydziału dziennikarstwa ze wszystkimi pochodnymi i asocjacjami w rodzaju – zarządzanie mediami?

Tu uwaga dla aplikantów starego dziennikarstwa. Zawsze potrzeby jest kontekst. To najlepszy sposób na pokorę w oglądzie interesującego cię tematu. Z drugiej strony – świadomość jak inni jakiś problem rozwiązują – podsuwa ci pytania, poszerza zakres twoich badań a nade wszystko utwierdza w przekonaniu, że coś można zrobić z głową i skutecznie. Albo – nie!

Przywróćmy chronologię wydarzeń. Poprzedni odcinek zakończyliśmy na interwencyjnym mailu do pana dziekana Krzysztofa Nerlickiego: polecił Pan – panie Dziekanie – swoim podwładnym kontakt z „dziennikarzem starej daty” w przedmiotowej sprawie. I nic z tego nie wyszło. Ponowiłem prośbę. Kolejny raz wysłałem moje pytania. Pan Dziekan poprosił, abym moje pytania przekazał do rzeczniczki prasowej Uniwersytetu. Bo to jedyny sposób na rozmowę ze mną.

Hm… Uwaga warsztatowa. Powiedziałem: list do pana Dziekana nie zadziałał. A może – wręcz odwrotnie?

I poczyń kolejne podkreślanie, kolego adepcie: często w dobrych redakcjach słyszało się od wyjadaczy: im gorzej, tym lepiej. Dla twojego materiału.

Dziennikarstwo to zajęcie dość proste, pod warunkiem, że prowadzone jest konsekwentnie. Przypomina piłę. A ta tnie w jedną stronę. W drugą – wyrzuca wióry. Ucieczka rozmówcy od bezpośredniej konfrontacji z dziennikarzem może być próbą wciągnięcia tegoż w pułapkę lub jest potwierdzeniem, że twoje tezy trafiły w sedno. I teraz wywierconą przez dziennikarza dziurę – nasi partnerzy spróbują zasypać cukrem.

Inny aspekt – twój rozmówca nie ma nic do powiedzenia w intersującej cię sprawie. A to dla ciebie już wręcz pasztetowa! W wersji deserowej.

Możesz drążyć dalej. Na przykład – co dokładnie ci państwo tam robią z grupą 5% rozumiejących ich działania studentów i 95% tych, którzy kompletnie się nie orientują w czym uczestniczą?

I jeszcze jedna uwaga warsztatowa. Taki kolejny krąg wywołany kamieniem rzuconym w wodę. W rozmowach na wysokich piętrach zarzadzania telewizją mówiło się tak: dobry dyrektor ośrodka regionalnego to ten, który nie stwarza nam – Zarządowi – problemów. To chyba absolutnie uniwersalna zasada. Więc jeśli idzie o dziennikarstwo na Uniwersytecie Szczecińskim, jeśli wasze zainteresowanie będzie intensyfikowane, może zostać zauważone przez kierownictwo uczelni. Jakieś problemy? – zapyta decydencka osoba. – Nie! Nic złego się nie dzieje – panie decydencie. A to chwała Panu Bogu. Pani Basiu, pani nie łączy do mnie nikogo. Przez godzinkę będę obcował z nauką.

Ale może być też inna reakcja na wasze inwigilacje. Po odpowiedzi: nic złego się nie dzieje, zwierzchność może zapytać: czy aby na pewno?

Zrekapitulujmy:

– na interesujące nas pytania nie zna odpowiedzi rzeczniczka prasowa uniwersytetu

– pan Iwasiów wytypował kilka osób, które podjęły pracę w zawodzie; ocenił studentów, bagatelizował nasze obawy co do stopnia skuteczności studiów dziennikarskich,

– pan Dziekan – wybił naszą piłkę na aut,

– pani Paulina Olechowska z wydziału dziennikarstwa, najpierw telefonicznie, a potem mailowo a wreszcie osobiście poświęciła nam tłustą i treściwą godzinę. Niestety, podczas spotkania mówiłem przede wszystkim ja.

 

I tu kolejna uwaga warsztatowa. Dziennikarz, jeśli jest już dostatecznie zorientowany w interesującej go sprawie może na kilka sposobów testować – przepraszam za to określenie, ale ono jest tutaj uzasadnione – swojego rozmówcę. Jego wiedzę, wiarygodność, wyrobiony pogląd na daną sprawę.

Pani Paulina Olechowska, jeszcze przed spotkaniem, ale po długiej rozmowie telefonicznej zasygnalizowała, że przyniesie dwie kartki z omówieniem zjawiska jakim był program Śmiechu warte, Kanał 7 oraz współpraca Telewizji Szczecin z organizacją Circom Regional.

Podczas spotkania opowiadałem o tych zagadnieniach. Kartek-rozdziałów nowej książki, pewnie na miarę naukowych szlifów generalskich, nie dostałem do ręki. Wieczorem odczytałem list:

Pisząc pośpiesznie po dzisiejszym spotkaniu – w pierwszych słowach dziękuję za czas, za opowiedziane historie. Tysiące wątków, to nie był nawet ‘wstęp do prologu’.
Po drugie – bardzo dziękuję za kwiaty, moje skromne przywitanie (nawet nie mamy cukru) w naszych progach – nie było odpowiednią odpowiedzią.
(…)
Po czwarte – spojrzałam w zebrane dane – teczka CIRCOM’u obejmuje lata 1990-1992, liczy 40 stron. Posiadam zawartość całej teczki – jednak po dzisiejszym spotkaniu jestem przekonana, że to jedynie ułamek tego, co Pan wie.
Po piąte – z nadzieją na kolejne spotkanie – przyniosę krótkie wpisy o „Śmiechu warte” oraz „Kanale 7”. Muszę jednak tekst udoskonalić językowo.
Po szóste – dopiero po spotkaniu rozumiem zawarte w e-mailu pytania. Na wiele z nich nie uda się udzielić odpowiedzi.
Tak jak mogę pomóc – pomogę. Na wstępie poniżej ślę wykaz swoich tekstów, tylko tych dot. szczecińskich mediów (jednak sądzę, że nie o to chodziło).

(…)
Czy istnieje możliwość ponownego spotkania?
Łączę wyrazy szacunku
Paulina Olechowska

Schodząc po niezliczonej ilości schodów jednego z budynków dawnego fortu „Prusy”, a po wojnie – koszar m.in. jednostek niesławnego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego myślałem: genius loci? Przez dziesięć lat grzybobrania pod szyldem Wydziału Dziennikarstwa nie ma nawet jednego podgrzybka w koszyku? Bo również dziś nie padło żadne nazwisko absolwenta wydziału, który zrobiłby, ba! zaistniał choćby zauważalnie w mediach. To, że któryś z absolwentów czytał wiadomości sportowe w Tok FM a dwie inne studentki trafiły do redakcji PAP (co dziś niekoniecznie jest zgodne z prawdą) – to nie jest chyba najlepsze świadectwo na skuteczność kształcenia w murach tak genialnie i wielkimi nakładami odnawianych obecnie uniwersyteckich hektarów, zlokalizowanych w kompleksie dawnych fortyfikacji.

Już w krzyk zamienia się pytanie – ile nas wszystkich kosztuje to teatrum? Ile pieniędzy trzeba włożyć, żeby tak niewiele wyjąć?

Przy okazji odświeżam w pamięci sylwetki i dokonania moich starszych kolegów, mistrzów w zawodzie z ostatnich dziesięcioleci.

Nikt nie płacił, nie łożył na ich wykształcenie.

Pracę w mediach szczecińskich rozpocząłem w pierwszych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Na każdym kroku wspominano wówczas tych, którzy byli tu przed nami. A ten zrobiłby to tak, a tamten – wiedział, jak rzecz najlepiej ująć.

Jerzy Sawiuk. Świetne radiowe pióro. I ta narracja…

Chyba „Laleczka”… Tak nazwał serial kryminalny, który przez kilka tygodni serwował słuchaczom szczecińskiego radia, zawsze przed ósma rano. Systematycznie. Aż przyszedł czas na ostatni odcinek. Bohater serialu – podobno – nie przyznawał się do winy, ale słuchał radia. I słuchał felietonów na swój temat wygłaszanych przez Jerzego Sawiuka. Podobno tak się panowie umówili. W ten ostatni poranek, gdy reporter wiedział już czym zakończyło się śledztwo, uprosił milicję, aby pozwoliła mu do końca utrzymać konwencję dziennikarskiej relacji. Konwencję rozmowy ze słuchaczem.

I – tak mogło to wyglądać, a wywołuję tę opowieść z głębokiej pamięci:

– Szanowny panie. Dochodzi ósma – mówił Jerzy. Między zębami miał zauważalną szparę. Ta w wygłosie nadawała jego słowom pewną ostrą lekkość. – Jeszcze 12 sekund. Powiem panu, że zanim wskazówka zegara dojdzie do ósmej, usłyszy pan pukanie do drzwi. Rozumie pan już co ono będzie oznaczało? Zostały panu cztery, trzy sekundy. Dziękuję panu za uwagę i być może – do usłyszenia.

I milicjanci zapukali do drzwi, dokładnie o ósmej rano, aresztowali niesławnego bohatera felietonów Jerzego Sawiuka.


Oprócz wielu tomów serii ceramowskiej i Czerwonej Książeczki przewodniczącego Mao, pozostały mi po Jerzym nieudolnie sklejone fragmenty cudnego chińskiego serwisu kawowego z pozytywką.


W tamtych latach dobrze funkcjonowała aplikantura dziennikarska. Na czym polegała? Kandydat sam wybierał temat lub otrzymywał go od opiekującego się nim redaktora. W tym momencie kończyła się edukacja teoretyczna. Bo dziennikarstwo to niemal tyle samo co rzeźbiarstwo. W kamieniu. Aplikant zostawał sam, z tematem. Nikogo nie interesowało, co i jak zrobi. Miał przynieść gotowy tekst. Opiekun czytał materiał i go zatwierdzał lub tekst oddawał bez słowa. Bez jednego słowa! Aplikant sam musiał dociec, gdzie popełnił błąd, co zrobił niezgodnie ze sztuką? Do skutku! Takim prowadzącym aplikanta był np. Bohdan Czarnocki. Z miłości do adepta gotów był doprowadzić go do szału swoim całkowitym désintéressement jego poczynaniami. Pozornym, ma się rozumieć, brakiem zainteresowania.

A dziś? Dlaczego studenci nie odbywają praktyk aplikanckich? Tkwią w brojlerni wiedzy domniemanej?

Ciekawym posunięciem byłoby, właśnie w oparciu o Uniwersytet Szczeciński i młodych dziennikarzy przygotować poczet szczecińskich żurnalistów. Takie wydawnictwo nie tylko wypełniłoby wszystkie elementy doskonalenia warsztatu młodego, przyszłego redaktora, ale pozwoliłoby poznać twórczość autorów, a poprzez nią – warsztat każdego z nich.

Albo… Czy nie warto byłoby pokusić się o malowanie zmieniającego się obrazu miasta w oparciu o relacje reporterów, reportażystów, felietonistów i komentatorów? To bezpośredni i naoczni świadkowie przemian. Nikt z nas nigdy nie był bliżej dziejących się wydarzeń tak jak oni. Czy ktoś zadbał o dorobek redaktorów?

Spoglądam na stronę pomeranika.pl, dział: dziennikarze radiowi. Redaktorzy strony chyba nie czytali publikowanych przez siebie biogramów. Dlaczego w dziale radiowym są koledzy, którzy w radiu nigdy nie pracowali? Albo z jakiego powodu wśród dziennikarzy umieszczono radiowców, którzy dziennikarzami nigdy nie byli?

Niefrasobliwość? No, delikatnej już nazwać takiego podejścia nie potrafię.

W niemieckim Deutsche Rundfunkarchiv w Babelsbergu widziałem mnóstwo „zasobów” archiwalnych złożonych z tekstów, opracowań, zdjęć, niepublikowanych materiałów, akt osobowych zmarłych dziennikarzy. Czy w Szczecinie ktoś dba o tzw. Nachlass po dziennikarski? Zdjęcia fotoreporterów – tu i ówdzie można znaleźć na wysoko płatnych serwisach. Ale np. monografia publicystyki Andrzeja Babińskiego? Albo komentarze międzynarodowe Stefana Ciochonia? A Zbigniew Pawlicki? Dwadzieścia lat kierował redakcją muzyczną Polskiego Radia. Odszedł na stanowisko szefa Krajowego Biura Koncertowego. Nikt nic na temat tego publicysty i organizatora nie napisze? Pamiętam uroczyste – ba! – a zarazem skromne pożegnanie redaktora w 1975 roku, Nie pasował do Szczecina. Wielkiej klasy znawca i specjalista siedział na poddaszu willi przy Wojska Polskiego aż wreszcie dostał w dłonie to, co rzeczywiście jak ulał do nich pasowało. W owym czasie był to jedyny członek naszego zespołu, przed którym dyr. Puchalski lekko dygał, gdy panowie się spotykali.

– No, będziemy mieli naszego człowieka w Krajowym Biurze Koncertowym – przemawiał szef rozgłośni. – A to może dla nas mieć wielkie znaczenie!

Mogłoby, gdybyśmy chcieli.


Swego czasu mieliśmy w mieście słynny konkurs Dzieje szczecińskich rodzin. Konkursu już nie ma? Bo nie ma rodzin? Bo nikogo nie interesuje to, co wczoraj działo się w kręgu najbliższych? Dlaczego dwadzieścia, czterdzieści lat temu ludzie z wielką starannością dokumentowali dzieje swoich bliskich, całych środowisk, małych podwórek czy jakiejś ulicy. Dziś nikt już takiej potrzeby nie odczuwa? Namówiłem kiedyś Tadeusza Klimowskiego, by zaczął pisać szczecińskich Matysiaków. I zrobił to! Nadawaliśmy tę opowieść w programie Kanału 7 w znakomitej interpretacji Jacka Polaczka. Ale pierwsze odcinki czytał chyba jednak Tadeusz. Czy dziś znajdzie się w mieście pióro i następca Tadeusza, który opowie nam o swoich sąsiadach, o podwórku w centrum odnawianego miasta? Czy to jest temat? Czy słuchacze szczecińskiego dziennikarstwa zastanawiają się nad takimi kwestiami? Może właśnie studenci, każdy opisze jedną szczecińską rodzinę? Halo? Słychać mnie? Jeśli nie rodzinę, to miejsce, budynek, fakt – cokolwiek!

Ciągle jak motto tkwi w mojej pamięci fragment z maila pani rzecznik komentującej dziesięć lat wydziału – zamierzchłe czasy.

Ostatnio wpadł mi w ręce album. Składanka fotografii kilkuset Szczecinian. Zbiór od Sasa do lasa. Może z myślą przewodnią, może nie, ale w bardzo zróżnicowanej stylistyce. Ot – stań pan tutaj, zrobię ci zdjęcie. Do tego dwa mądre zdania i dzieło skończone.

Pomysł w gruncie rzeczy doskonały. Pamiętam, jak do Polski po roku 1989 wkraczała redakcja Who is who? Przed wojną też mieliśmy takie wydawnictwo. W ten sposób powstał niezwykle cenny zbiór biogramów Polaków, którzy zaznaczyli swój ślad w dziele organizacji życia nas wszystkich. Ankiety kierowane do osób zapraszanych do wzięcia udziału w dorocznych edycjach Who is who były niezwykle konkretne – co zrobiłeś i czy to jest/było ważne?

Uwaga moi kursanci – proszę tłustym drukiem zapisać: co zrobiłeś i czy to jest/było ważne?[/trx_infobox]

Metoda uniwersalna, prosta i dość obiektywna. Ale bolesna. Bo trzeba było być nie tylko znanym i sławnym, ale coś w życiu zrobić, co dałoby się ująć choćby w zdanie proste, niekoniecznie podrzędnie złożone, napisane przez dziennikarza – weryfikatora i tropiciela wszystkich ważnych, istotnych elementów naszego otoczenia.

Na koniec – ponawiam pytanie: kto z absolwentów szczecińskiego Wydziału Dziennikarstwa z sukcesem podjął pracę w lokalnych, krajowych, zagranicznych mediach?

Jak każdy z państwa ocenia pobyt w uczelni, z jakim rynsztunkiem opuścił jej mury by zdobywać łamy i anteny?

Poszukuję absolwentów szczecińskiego dziennikarstwa. Zapraszam. Komu się udało, komu – nie. W obu przypadkach – dlaczego?

I… tu zaskoczył Szeherezadę poranek i przerwała dozwoloną jej opowieść. I rzekła do niej jej siostra: „O moja siostro, jakże piękne są twoje słowa, jak przyjemne i słodkie!”. I rzekła Szeherezada: Czymże to jest, wobec tego, co opowiedziałabym wam następnej nocy, gdybym nie musiała zginąć, gdyby mnie król przy życiu zachował!”. I rzekł król w duszy swojej: „Na Allacha, nie zgładzę jej, zanim jej opowieści do końca nie wysłucham!”

(Księga tysiąca i jednej nocy, tom 5, pzrekł. Andzrej Czapkieiwcz i in. PIW, Warszawa 1974)

 

Add Comment