Jesteś posłańcem…

Goethe, Faust, tłum. F. Konopka, PIW, Część II, Akt Pierwszy…

Urocza okolica.
Faust leży na kwiecistym trawniku, zmęczony, niespokojny, szukający snu.
Zmierz poranny.
Krąg duchów zwiewnie się poruszający; wdzięczne małe postacie.

(…) 4665

CHÓR

Dni minionych zgasły dzieje,
Szczęścia śpiew i bólu zgrzyt,
Sam już przeczuj! Ozdrowiejesz,
Uwierz tylko w nowy świt.
Wzgórza puchną, zielne krzewy
Mrok strząsają z mokrych grzyw
I srebrzystą falą siewy
Na spotkanie płyną żniw.

By osiągnąć pragnień szczyty,
Spójrz, gdzie blask się srebrzyć jął!
Lekkoś tylko jest spowity,
Sen – to łuska, odrzuć ją!
Śmiało rusz się, gdy bezwolny
Tłum wśród wahań traci czas,
Bowiem wszystko zdziałać zdolny,
Kto wie jak i chwyta wraz.

Tej książki „nie zwróciłem” do szkolnej biblioteki.

Wiedziałem, że kiedyś przeczytam ją jeszcze raz. Już w całości, na jednym oddechu. Sięgałem po nią wielokrotnie, ale ciągle czułem pewien asynchron między duchem Fausta, a moim życiem.

Dwa całkowicie wykluczające się żywioły.

On chciał zdobyć jedno, a ja wszystko.

Nie rozumiałem, że zdobywając jedno, można mieć wszystko, goniąc za wszystkim – nie złapie się nic. Nie posiądzie się tego, co choć – jedno – złożone jest ze wszystkiego.

Ta scena z Fausta przypomniała mi się po Twojej wczorajszej (noc 02.03.2023) korespondencji.

Pisząc, że być może jestem POSŁAŃCEM, nie przyszło mi do głowy, że mam być kablem między Tobą a (?). Zapomnij. Nie chcę, by to zabrzmiało bałwochwalczo, ale tak, jestem posłańcem między wymiarami. A, że znalazłam się na Twojej ścieżce to ktoś mnie przysłał. Nie wiem kto, ale pewnie potrzebowałeś do kompletu i tę wiadomości. Moje doświadczenia sprawiają, że odmiennie postrzegam wiele ziemskich spraw. Nikogo nie zamierzam przekonywać do swoich prawd, bo wiem, że absolutnie wszystkie drogi są słuszne. Wszystko buduje nasze dusze, a to cel naszych wcieleń. Nie ma dobrych i złych doświadczeń. Mogą być radosne (unoszą) bądź bolesne (sprawdzają naszą moc). I raz będziemy ofiarą, kolejny – katem. Dusza chce doświadczyć wszystkiego. Jesteś doskonałym, sprawczym kreatorem. Nie tylko „czynisz ziemię sobie poddaną”, ale inspirujesz innych, podnosisz nasze wibracje pięknem i estetyką Twoich tekstów. Uruchamiasz emocje. I to jest niesamowite. Tak, możliwe, że posiadasz więcej talentów czy umiejętności niż inni, ale to Twoja praca i wytrwałość je kształtowały. Okupione są ceną proporcjonalnie wysoką do osiągnięć. Nie jestem po to, by Ci kadzić czy głaskać po głowie. Zastanawiałam się co mogę dla Ciebie zrobić? I chyba chodzi o energię. Jeszcze trochę podeślę, póki będzie potrzebna. Rewanż za radość czytania. Spokojnej nocy!

Jestem posłańcem, między wymiarami, ktoś ciebie przysłał, potrzebowałeś do kompletu i te wiadomości…

O, nie! Faustem nie jestem. Czy mam coś z Fausta – oczywiście – marzenie!

Bliżej mi do Harmenszoon van Rijn Rembrandta. Czuję się dobrze w niepokoju jego mrocznych obrazów, bo wiem, po co w nie wszedłem. W mroku – lepiej widać światło. A światło jest tym, czego mrok potrzebuje, pragnie, pożąda najbardziej. Więc ze światła bierze to co w nim najcenniejsze i w mrok swój chowa. Przychodzę po ten kwant, błysk, po lśnienie (strasznie lubię to słowo)!

Ono za resztę światła!

To jest cel. Lśnienie jak pancerz.

Rembrandt znał chyba wszystkie zasłony światła. Okrywał nimi kwiaty i ludzi.

Pierwsze z nim spotkanie w Amsterdamie wywarło na mnie o wiele większe wrażenie niż noc w turyńskim muzeum, gdy pierwszy raz ukazano światu nieznane rysunki da Vinci. Nie galerie Londyńskie, nie Ermitaż, Drezno, Luwr czy Sankt Petersburg lub Madryt – choć bez nich każda oglądana później reprodukcja zawsze byłaby tylko płaską kopią pewnej tajemnicy, ale SŁOWO, odczytywane przez każdego z nas inaczej tworzy w nas obrazy, o jakich wszystkim malarzom świata się nie śniło. My w ich dziełach widzimy więcej niż oni byli zdolni nam swoja wizją powiedzieć, pokazać, zasugerować.

Jest w tym akcie obcowania ze sztuką MOC, bezwzględnie czuć ją niekiedy wręcz boleśnie, gdy dopada cię przed wejściem do La Scali czy oprawiona po części w szkło Gran Teatre del Liceu w Barcelonie. Jest ta wibracja, która nagle zamienia się w kaskadę, lawinę dzieł, twórców, artystów i energii, jaką kosmos pochłania od lat, emitowaną przez te miejsca.

Ale, jeśli Jesteś z jakiejś wibracji, to dlaczego od tak dawna nie mogę zdekodować wiadomości, którą mi przynosisz?

Zrazu twierdziłaś – nie, nie mam z tym nic wspólnego. A o niczym innym w gruncie rzeczy ze mną nie rozmawiasz! Nieświadomie? Stosujesz kamuflaż? Bawisz się w ciuciubabkę, co sprawia tobie lub temu, kto Cię posłał radość, że błądzę po labiryncie, ja Minotaur coraz bardziej udręczony?

Jesteś udręczeniem bardziej niż przebłyskiem uwolnienia?

Zdradziłem ci moją metodę dedukcji. Działa. Ale w medialnym, dostępnym dla mnie wymiarze. Nie wystarczy poznać istotę wody, by w niej żyć bez żadnych ograniczeń. To nie jest możliwe. To dlatego Twoje posłannictwo zapisane jest kodem, którego nie znam, bo pochodzi z zupełnie innej strefy, czy jak to nazywasz – wymiaru.

Obrażasz moją inteligencję. Kto świadomie wysyłałby do mnie wiadomość, wiedząc, że jej nie odczytam? Sama udręka nieodczytania jest łagodnym, zbyt łagodnym wyrokiem jak na moje ambicje. Więc? Dodatkowy klucz, rzadki unik, podstęp, test testu?


Kiedy Karol Olgierd Borchardt wpisywał mi pierwszy raz swoją dedykację w jednej z jego książek hieroglifami – zauważył kątem oka moje zdziwienie.

– Hieroglify, tak – powiedział półgłosem. – To proste. Wystarczy się ich nauczyć.


Jak nauczyć się języka, którego nie słyszysz, nie widzisz?

Proste – trzeba go odczuć, poczuć, doznać, doświadczyć emocją, zawodem, uniesieniem. I wtedy zaczniesz kojarzyć symptomy, układać je w szeregi, związki, grupy – wreszcie bukiety zachwytów lub razy piekącego bólu płynącego z niezgody na twoje pragnienia i oczekiwania.


Mówiłem ci? Nieważne, powtórzę. Oglądam chyba transmisję z festiwalu piosenki. Obraz czarno-biały, zaśnieżony, mały, dźwięk okrojony, ale mikrofon tonettki przyklejony do głośnika telewizora rejestrował na taśmie piosenkę, na którą czekałem. Oczywiście, czekałem na tę, która ją śpiewała.

– Podoba ci się? – ojciec zapytał. Nie zareagowałem. Byłem nie tam, gdzie byłem. Ojciec powtórzył pytanie. I chyba nie czekał na moją odpowiedź. – Wiesz, świat jest tak skonstruowany, że jeśli mężczyzna rzeczywiście pragnie wybraną kobietę, to ją zdobędzie. Nawet wbrew jej woli.

Czy miał rację? Prawie nie wiem. Zdarzyło się tak, że wiele lat później, podczas dużego koncertu, a byłem weń zaangażowany od strony telewizyjnej, zupełnie niespodziewanie stanąłem oko w oko z Nią. Czy wiedziała, kim jestem, co robię i dlaczego tam byłem – nie wiem, pewnie dowiedziała się później. Ale ta chwila, to delikatne skinienie głową, ledwie zauważalny uśmiech i ta nieprawdopodobnie długo trwająca krótka chwila, gdy patrzyliśmy sobie w oczy… Nie do końca zdekodowana wiadomość.

Nie wiem, czy Ona kiedykolwiek tę chwilę wspomniała, ja – zawsze, gdy widzę ją na scenie, słyszę w radiu – widzę ją tak realnie jak widzieć można tylko księżyc, w lutowej pełni, gdy oślepia patrzącego, który za wszelką cenę chce dostrzec szczegóły jego oblicza.

To było moje spotkanie z piękną syreną. Ona podpłynęła do mnie, ja podszedłem jak tylko blisko mogłem. I… gdyby nie ta szyba akwarium…


 

O! Ależ ulewa. Pociemniało, deszcz zmrożony marcowym wiatrem pada ostrymi kreskami, a gęsty jest jak wszystkie dzienne troski. Sobotnie przedpołudnie, czwartego marca 2023. Za chwilę padać przestanie i równie szybko jak pociemniało, niebo się rozjaśni, wyjrzy słońce, pojawi się krótka szczelina na szybki spacer… O, a nie mówiłem? Już jest słońce na tarasie…

A u ciebie – jak piszesz – grad?


 

Posłaniec…

Wczoraj w skrzynce znalazłem awizo.

Numer przesyłki, data, nic więcej.

Najpierw przez myśl przebiegły listy, których nie chcę otrzymać, ale które pewnego dnia nadejdą. Potem była seria korespondencji rutynowej – jakieś faktury, może mandat? Wreszcie – te, które chciałbym otrzymać, ale one nie nadchodzą ot tak, po prostu, któregoś dnia i do skrzynki. To listy niedoręczalne…

Odpowiedź na pytanie: kto i po co cię w moje życie wysłał być może winna odbyć się na tych trzech płaszczyznach? Ale ja od razu przechodzę do tej trzeciej.

Jest w kodeksie karnym taka kategoria: dobrowolne poddanie się karze. Ale nie sądzę, żeby ktoś fatygował się i słał tak ważną osobistość jak Ty w kwestii ważnej, ale nie aż tak, jak kilka innych, które mam na swojej liście. Sądzić mnie za drobiazgi to małostkowość lub dręczenie, skoro obok leżą pękate akta i niezbite dowody.

Przypuszczam, że tak właśnie jest choć nie mogę uwierzyć, żeby to była TA sprawa! Ale to trwające od pewnego czasu bezsłowne rzucanie na moje biurko dokumentów i przybijanie ich sztyletem oskarżenia, żeby ignorancja nie zdmuchnęła mi ich sprzed oczu – jest nawet dla ślepca widoczna.

Gdyby mnie ktoś zapytał; wiesz, mam taki problem, odpowiedziałbym natychmiast: masz numer jej telefonu, dzwoń, pisz maila, jeśli wolisz lub poproś o spotkanie. Na ostatnie się nie zgodzi, drugie jest krokiem w ślepą uliczkę, bo nawet jeśli wiadomość otrzyma, nie odpowie na nią. Kiedy na wyświetlaczu telefonu zobaczy moje imię – odrzuci połączenie lub pozwoli, aby upłynął czas przywołania abonenta, jak w tej początkowej sekwencji „Piątek, 13-ego”.  Jest tylko jeden sposób, by rzecz wyjaśnić: ona musi tego chcieć.

Zapytam wtedy wprost – czy prawdą jest to, o czym nic nie wiedziałem przez pół wieku?

Pochyli lekko głowę, minie mnie z lewej strony i pójdzie dalej.

– Nie wiedziałeś przez tyle czasu – pomyśli, – więc po co ci ta wiedza dzisiaj? Skoro masz wątpliwości to dla mnie jest to mierna, ale satysfakcja, że już na zawsze stracisz swój spokój wewnętrzny. Lecz nie to jest ważne. Jeśli potwierdzę, nasze światy znów wylecą w powietrze. Nie tylko nasze. Przede wszystkim ten jeden. A na to pozwolić nie mogę. Prawda najlepiej czuje się w cichym grobie. Tam nic jej nie grozi. I ona traci swoje ostrze.

MEFISTOFELES

A gdy się mędrzec doświadczony dał
Dziecinnym głupstwom tym wchłonąć do szczętu,
Snadź musi nie być tak nikły ów szał,
Który przy końcu go opętał.


Add Comment