Dekolt w karo

Dekolt w karo.

 

Stanął pewnie na chodniku, zwrócił się w lewą stronę i poszedł przed siebie. Jak co dzień.

Czuł na twarzy każdy podmuch wiatru. A ten – popisywał się jak tylko umiał! Musnął właśnie rozgrzaną wiosennym słońcem fasadę budynku i prychnął mu w twarz, od lat obojętną na takie zaczepki. Po chwili – wyskoczył zza rozłożystych gałęzi drzewa. Skradł im refren, który właśnie nuciły: kasztany, kasztany… Z lewej strony usłyszał skargę sroki, której względy w oczach amanta okazały się mniej skuteczne od zabiegów jej sąsiadki, znanej podrywaczki. Potem pisk nienaoliwionego kółka w dziecięcym wózku, śmiech gromadki dzieci biegnących za chłopakiem, który na wygiętym, solidnym pogrzebaczu toczył fajerkę po ulicznym bruku. Ale zabawa!

Kolejny krawężnik. Powietrze z wielkiego wydechu szerokiej alei niosło aromaty pobliskiego portu. Lubił to miejsce. Od tylu lat chłonął przestrzeń głównej ulicy, wyłapując coraz to nowe, dla wszystkich innych niezauważalne szczegóły okolicznych budowli, mijanych ludzi, przejeżdżających aut.

Był perfekcjonistą. Każde drgnienie otaczającego go świata było dla niego zrozumiałe, jasne, logiczne, przewidywalne. Bez względu na porę roku czy zmianę pogody – zawsze wiedział, gdzie jest.

– O, jak pięknie wygląda ta pompa tej studni! A taka była już zardzewiała, teraz aż miło popatrzeć – usłyszał głos starszej pani, która zagadnęła dozorcę zamiatającego chodnik zapomnianej uliczki, niemal tak czysty jak wczoraj. Bo kto miałby tędy chodzić i brudzić? – Ile to lat temu ją tu ustawiono? Pamiętam, jak z innymi dziećmi cieszyłam się chodząc boso po chodniku zmoczonym wodą z tej studni. No i mieliśmy wodę tuż przed domem!

Czuł zapach farby, jaką pomalowano pompę. Ciemnozielona. Wokół resztki obroku na chodniku, który wypadł z worka, gdy jakiś woźnica zdjął go z końskiego łba, żeby napoić zwierzę. Mierzył jej wysokość. Wiatr palcami przeciskał się przez koronę pompy studni, pełną ornamentów, oplatał ramionami wyrafinowaną dźwignię do zaciągania wody.

Postąpił dwa kroki do przodu. Stał już obok niej. Ona po jego prawej ręce. Uśmiechnął się. Dobrana para. Ona chyba trochę wyższa. Nie szkodzi. Pasują do siebie pod niemal każdym innym względem.

Nadjeżdżająca ifa zatrąbiła ostrzegawczo na jego widok. Ale on wiedział, że auto zmierza w jego kierunku zanim pucułowaty kierowca, prężąc się w kabriolecie dostrzegł go, gdy on właśnie przechodził przez jezdnię.

Auto zatrzymało się przy pompie. Oddalając się coraz bardziej od tego miejsca usłyszał stukot bucików na niskim obcasie, okrążający auto od przodu. Zwolnił. Po chwili, gdy auto odjechało, on zdążył pochwycić wszystkie fale emocji, które po chwili się rozpierzchły, ulica wróciła do własnego rytmu, a on utrwalał sobie twarz tej dziewczyny. Jego uwagę zwrócił odważny dekolt, rozdmuchujący pukle ognistych włosów wdzierających się w pulsujące oczekiwanie spodziewanych wydarzeń. Idealnie współgrała z włosami czerwona pomadka na niecierpliwych wargach. Dominował zapach wilgotnej skóry, wyzywająco lśniącej w słońcu.

Usiadł na ławce. Z teczki wyjął szkicownik.

Ruda…

Studiował każdy szczegół jej twarzy, jej dłoni i pozy, w jakiej na mgnienie zatrzymała się tuż przed autem.

Opuszkiem małego palca lekko rozmazywał kreski, idealnie odwzorował załamania plisowanej spódnicy. Jednym, nieco skrępowanym ruchem musnął rysikiem kartkę wyznaczając głębokie karo dekoltu. Poczuł bicie jej serca. Mocniej przycisnął rysik, usłyszał, jak tępi się jego ostrze, niezdolne odpowiedzieć na wołanie: patrzcie, podziwiajcie, łapcie, ale nie chwytajcie!

Lekko odchylona do tyłu głowa ukazała liliową szyję, niczym pochodnię zwieńczoną trzaskającym ogniem niefrasobliwości.

Na ławce przysiadła para staruszków. Skinęli głową na przywitanie. Odpowiedział im intuicyjnie, z niezauważalnym dla nich opóźnieniem.

– Piękna kobieta – zagadnął mężczyzna patrząc na rysunek. – Znajoma?

– A nie, nie, nikt konkretny… – odpowiedział, odkładając szkicownik na ławkę.

– Trochę może podobna do ciebie? – zaśmiał się staruszek.

– Nie żartuj – z zawstydzeniem, ale także z ukontentowaniem odpowiedziała staruszka.

Patrzyli na rysunek i nie mogli do końca zrozumieć, dlaczego tak bardzo intryguje? Jest tak realistyczny, tak naturalny, o wiele bardziej niźli fotografia. Jest… żywy!

– Widzisz? Poszedł i zostawił… – staruszek patrzył na oddalającą się sylwetkę rysownika, który lewą rękę włożył do kieszeni rozpiętego palta. W prawej – trzymał białą laskę.

 

 

Add Comment