Polskie Americas Cup

Do pewnego stopnia był to… szok.

Pierwsze obrazy z anteny satelitarnej, na ekran węgierskiego telewizora kolorowego – ekscytowały w stopniu daleko większym niż dzisiejsze smartfony, których jest – zatrzęsienie.

I programy…

Siermiężność telewizji polskiej, enerdowskiej i programów radzieckich (w wybranych miastach) zawstydzała w sposób trudny do odniesienia w dzisiejszych realiach.

W polskiej telewizji, konstrukcja programu dnia polegała na pojawianiu się przemiłych skądinąd spikerów, którzy informowali co za chwilę zobaczymy, a po programie – potwierdzali, co właśnie obejrzeliśmy, przechodząc zgrabnie do informacji, co teraz będziemy musieli zobaczyć…

Pewne relacje, np. ze sportu niemal nigdy nie pojawiały się w rodzimych serwisach informacyjnych. Rugby, golf, polo, krykiet… Tylko burżuje się tym zajmują, a lud pracujący miast i wsi ma inne preferencje – boks, piłka nożna, wyścig kolarski przez NRD, Polskę i Czechosłowację.

Satelita pozwolił rozemocjonować się żeglarstwem., i to w stopniu epidemicznym wręcz. Wspaniałe ujęcia, dynamiczne zdjęcia, zbliżenia, bryzgi wody, kolory żagli, dziewczyny, kilwater za rufą… Magia!

Na targach telewizyjnych w Cannes poznałem twórców młodziutkiej wtedy agencji Reuters oraz Bright Star. Dzięki Ryszardowi Stadniukowi – dotarłem do producentów sprzętu do odbioru transmisji satelitarnych. Z Ryszardem pojechaliśmy też do ~Sztokholmu na specjalistyczne targi, gdzie wszyscy światowi nadawcy telewizyjni oferowali swoje transpondery.

– Live! Live!

Niczym zaklęcie to właśnie słowo elektryzowało – przekazy na żywo, z każdego punktu na ziemi, w jakości… no właśnie… U nas obowiązywał SECAM, system kodowania koloru oparty o technologię radziecką – tam królował landrynkowy PAL i NTSC. Transkodowanie programów emitowanych w tamtej technologii na nasz SECAM zdecydowanie pogarszało jakość przekazów. Ale mimo to – dzięki CNN patrzyliśmy na Americas Cup, podglądaliśmy The Whitbread round the world race.
Do tego surfing, windsurfing, gonitwy motorbootów, narty wodne…

Magazyn MORZE bazował na tych transmisjach. Ileż pytań i listów otrzymywałem wówczas od widzów, którzy domagali się: więcej, więcej, jeszcze więcej!

Nasze bajorkowe pływania, ograniczone tysiącem formalności, zgód, pozwoleń, restrykcji – tak, to mogło dołować.
Ale był cel. Wiedzieliśmy, gdzie i po co chcemy być, problem – jak, kiedy i za ile. Poker. Licytacja wstępna była prosta: nie ma, nie będzie, nie można.

By nie rozwijać znanego już dalszego ciągu – przywołam tu fragmenty nagrań dla radia, a także dla Kroniki Morskiej (stąd średnia jakość dźwięku) na temat naszej aplikantury do światowych imprez żeglarskich.

Któregoś dnia, może dwa tygodnie po powrocie z kolejnych targów w Cannes, sekretarka informuje mnie, że dzwoni jakiś Anglik z granicy w Kołbaskowie. Podejmuję słuchawkę i rozpoznaję głos zaprzyjaźnionego celnika, który często odprawiał nas podczas wyjazdów na zdjęcia zagranicę.

Pędzę na przejście graniczne i nie wierzę, że to, co usłyszałem w telefonie jest prawdą. Przed szlabanem stał Land Rover z przyczepą, a na niej – dwie połówki gigantycznej anteny satelitarnej. Richard z Bright Star macha i uśmiecha się.
– Wiesz, pomyślałem, że po co będę się z tym żelastwem pchał na wyspę, skoro wiem, że cię to interesuje, więc skręciłem koło Berlina i jestem. Możesz sobie tę antenę wziąć, w bagażniku mam całą elektronikę. Testuj u siebie parę tygodni, a jak ci się spodoba i będziesz chciał użyć ten sprzęt do oficjalnych transmisji – pogadamy o interesach.

Tak oto stałem się dysponentem oficjalnym nieoficjalnej anteny profesjonalnej!

W tamtych czasach nie można było przenieść przez granicę wielkiej anteny satelitarnej (co to w ogóle jest, jaka pozycja w taryfie celnej, a czy to w ogóle można? nie jest zakazane? A zezwolenie na wwiezienie jest? a od kogo? a kto takie zezwolenie wydać może?), a nawet jej miniaturki, która zmieściłaby się w butonierce.

Po dwóch dniach – antena była już w ośrodku przy Niedziałkowskiego.

Gorzej z Richardem. Nie miał wizy. Wymieniliśmy uściski ponad szlabanem i pomachałem mu, gdy już bez przyczepy ruszył na prom do Wielkiej Brytanii.

Wtedy też sprawdziła się jedna zasada: nie pytaj o zbyt wiele spraw różnych ludzi, bo możesz sprawić IM, a nie sobie – kłopot.

Więc zamontowaliśmy antenę. Jako ekspert eksploatujący od wielu lat o wiele mniejsze (tylko dwa metry średnicy) i amatorskie urządzenie, byłem specjalistą i razem z kolegami z techniki – uruchomiliśmy zestaw od Richarda akurat podczas przekazu relacji z przygotowań załóg do startu w regatach o Puchar Ameryki.

Szybko, nagrać utrwalić… Ale… Przekaz jest w NTSC a my mamy wszystko w PALu.

Genialni koledzy z techniki błyskawicznie rozwiązali ten problem. Dodatkowo wsparła nas Polska Żegluga Morska. Dostałem wówczas bodaj dwa nowe Umatici (magnetowidy profesjonalne – jak na tamte czasy, z zapisem w PAL).
Był więc materiał. Ale jak go podać na telewizyjny polski stół? Podobny problem miałem podczas uruchamiania transmisji NHL czy futbolu amerykańskiego. Nie mieliśmy komentatorów!

W odniesieniu do żeglarstwa – patrzyliśmy na jachty, które przypominały międzygalaktyczne stacje orbitalne w porównaniu z naszymi carterami. Jak to wszystko opisywać, jak nazywać? Waldek Heflich, wówczas w redakcji sportowej TVP w Warszawie miał wyjątkowo słabą odporność na światowe żeglarstwo. I… poszło! Sydney- Hobart, non-stop dookoła świata, Round Europe. Te ostatnie – przejechaliśmy razem filmując etapy bardziej ze służbowego poloneza niż z pokładów jachtów. Wynajęcie motorówki czy helikoptera przekraczało nasze wyobrażenia. Ale i tu znów zadziałała telewizyjna przyjaźń. Znam tego, on tamtego, który z żeglarzami… I zaczęliśmy dostawać trailery, reel tapes, a także pełne relacje. Za darmo albo za symboliczne licencje.

Waldek, dzięki naszej współpracy, uruchomił swój „Z wiatrem i pod wiatr”, a w końcu wylądował jako szef „Żagli” dostarczając nam wszystkich najbardziej odurzające i inspirujące materiały z całego żeglarskiego świata.
Pozdrowienia, Waldku!

Mnie bardziej wówczas interesowała kwestia: jak? Jak się tam dostać, nie po to, aby oglądać oklaskiwać, ale żeby rywalizować i… wygrywać. W Szczecinie mieliśmy wówczas znakomitą stocznię im. L. Teligi. W biurze konstrukcyjnym – świetni żeglarze, z międzynarodowymi kontaktami. I sukcesami w projektowaniu i ściganiu się.

Nie pamiętam, ile tych audycji w sumie nagraliśmy. Zaczęło się od radiowego Magazynu Morskiego, a potem doszły czwartkowe Kroniki Morskie. Zostały wzbogacone o seriale dokumentalne „Road to America’s Cup”, „Sydney-Hobard Race”, Whitbread.

Gościnne progi kapitana Kazimierza Kuby Jaworskiego były miejscem tych debat. Przychodzili najlepsi i najbardziej kompetentni. Klimat mieszkania czynił te rozmowy mniej usztywnionymi niż mogłyby przebiegać w telewizyjnym studiu.
Co z nich wynikało? Że nie mamy kompleksów w zakresie umiejętności. Ale te możemy sprawdzać co najwyżej na ożaglowanej hulajnodze. No i nie w Australii czy San Diego, a na Dąbskim.

Wątków wiele, może uda się je rozwinąć przy innych archiwaliach z mojego kartonu.

album-art


2 Comments

  • Waldemar Heflich Posted 22 maja 2020 22:33

    Marzenia o Pucharze Ameryki nie zakończyły się na kilkunastu programach telewizyjnych… Marek wytrwale zdobywał materiały z zagranicy, a ja dzięki temu mogłem skomentować na antenie TVP finałowy wyścig o Puchar w 1992 roku w San Diego, w którym to Amerykanie pokonali Włochów. Mijały lata, a o America’s Cup marzyła coraz większa grupa polskich żeglarzy. W 1999 roku powołaliśmy do życia Fundację „Polski jacht w Pucharze Ameryki”. Pan Marek Kwaśnicki – hojny mecenas żeglarstwa, właściciel firm „MkCafe” i „Posti”, Karol Jabłoński – wybitny sternik, grupa „marzycieli” Leon Popielarz, Andrzej Armiński, Waldek Heflich i wielu innych, spróbowaliśmy stworzyć polski team, mający szansę rywalizacji o jedno z najbardziej prestiżowych trofeów sportowych świata. Jacht „Polska 1” nie dotarł jednak na start regat… Zabrakło nam wiedzy, umiejętności, pieniędzy i szczęścia! Pocieszeniem niech będzie fakt, że w tym czasie nawet Niemcom nie udało się stworzyć odpowiedniego zespołu. Przygotowanie jachtu i załogi do tej rywalizacji, to arcytrudne zadanie! Mamy jednak wielką satysfakcję z osiągnięć naszej szalonej próby! Karol Jabłoński i MK Cafe Sailing Team zostali w 2001 roku mistrzami świata w match racingu. W finałach America’s Cup 2007 roku w Walencji nasi żeglarze byli już licznie reprezentowani. Pełnili ważne funkcje w kilku załogach. Sternik Karol Jabłoński został bohaterem narodowym Hiszpanii, po tym jak doprowadził ich jacht „Desafio Espagnol” do półfinału regat pretendentów. Pucharową przygodę przeżyli także Grzegorz Baranowski, Jacek Wysocki, Piotr Przybylski i Paweł Bielecki. Polskie media także mogły z dumą odnotować duże osiągnięcie! Stacja telewizyjna N-Sport przez kilka miesięcy pokazywała skróty wszystkich pojedynków regat pretendentów Louis Vuitton Cup (LVC) oraz całe wyścigi LIVE z finałów LVC oraz America’s Cup. To była niezwykła dawka sportowych emocji!

    Serdecznie pozdrawiam

    Waldek Heflich

    • Marek Koszur Posted 26 maja 2020 19:23

      Tak, piękna przygoda.
      Początki były prozaiczne. Skazane na umiarkowane powodzenie.
      Mieliśmy wtedy Jedynkę i Dwójkę.
      I nagle, jakiś facet ze Szczeciqqqna chce nadawać programy o żeglarzach z Ameryki i NZ, którzy już nie wiedzą co ze szmalem zrobić, więc budują jachty relatywnie większe oqqqd supertankowców, wykorzystując materiały zastrzeżone dla NASA, podczas gdy my. Nie wyszliśmy jeszcze na dobre z problemu sznurka do snopowiązałek (młodszym przypominam jeden z naczelnych tematów. W polskiej tv, gdy zbliżała się pora żniw – reporterzy dokumentowali gniew i postulatywne postawy rolników, którzy od władzy domagali się sznurka do snopowiązałek, towaru równie deficytowego co wizy na Antarktydę).

      Jeździłem nocnymi pociągami do Warszawy (noclegi. Były za drogie), wystawałem przed gabinetami w Dwójce i łgałem, kłamałem, bajerowałem, żeby tylko wcisnąć te tematy do ramówki.
      – No ładne – mówiła pani Terentiew – ale ty wiesz, idź do chłopaków ze sportowej.
      Nina Terentiew i red. Kapuściński jak nikt inny łasi byli na atrakcyjne programy. Robiłem wtedy pierwsze w dziejach tv nocne programy muzyczne. Transmitowaliśmy wszystkie największe koncerty rockowe, popularne i klasyczne, na równi z najważniejszymi stacjami w całym świecie. Wtedy urodził się Piotr Metz, którego podkupowałem z RMF i delegowałem na te koncerty w roli komentatora.

      – Ale żeglarstwo? A my mamy coś takiego w kraju? Kto to będzie oglądał?

      – Wszyscy, to lepsze niż transmisja z księżyca, a jakie obrazki, jakie dziewczyny, jacy żeglarze, zdjęcia z helikoptera. To jest telewizja! – myślę, że Kaszpirowski mógłby się poczuć zagrożony, gdyby widział mnie w akcji.

      Klepnęli. Niech się tym sport zajmie.
      A redakcji sportowej to ja wtedy znałem chyba tylko klamkę od drzwi.
      No, przesadzam.
      Przecież transmitowaliśmy już wtedy Rolland-Garros dla TVP, Australia Open, Wimbledon. Komentował twój znakomity kolega.

      – Tylko Waldek Heflich ci pomoże – zasugerował Karol Stopa.

      No i zaczęło się. Komentować… Ale to nie wyścigi optymistów czy kadetów? ~Jak się to wszystko tam nazywa? Ci faceci, ich funkcje, nazwy osprzętu, technologie, zasady, meandry, kontekst prawny sporu, reguły.

      Pojechałem do San Diego. Niewiele zdziałałem. Ci faceci nie prowadzili szkółki dla żeglarskich konferansjerów. Spotkanie z każdym z nich? Ale z którym`? Nie, pięć minut jego czasu kosztuje 100 tysięcy dolarów jakie sponsorzy wykładają na każdy trening. Musisz patrzeć, czytać, obserwować. Damy ci materiały, ale już kusimy kończyć – za rok regaty, spieszymy się.
      Poza tym kierując programem stacji i trzymając w ręce dziesiątki transmisji oraz przekazów satelitarnych, budując pierwszy lokalny miejski program tv w TVP (nie wiem, czy wiesz, ale wtedy Wiadomości i Sport miały wszystkie agencyjne materiały z anten satelitarnych, które stały w Ośrodku szczecińskim TVP – fajna była to sprawa.

      W zespole miałem chyba 28 tłumaczy. Brylanty kompetencji i szybkości. Ci ludzie pracowali z szybkością tłumaczy symultanicznych.
      Ale – kabestan to kabestan natomiast te wszystkie inne terminy? Nie ma ich w słownikach! Nie ma polskich odpowiedników.
      Waldku, tworzyliśmy wtedy terminologię. Materiały typu Road to Americas Cup były świetną szkółką pozwalającą otrzaskać się z nazewnictwem.

      Ponieważ nie należę do osób znających umiar w pewnych dziedzinach, skoro dystrybutorzy dowiedzieli się, że szukam materiałów telewizyjnych o Americas Cup, podrzucili od razy Whitbread Round The World Race. Miałem nie kupić? Takie obrazki w polskiej tv! Lepsze niż Luwr, a przynajmniej konkurencyjne dla Ermitage!
      Ale największym wyzwaniem był wielki doroczny finał futbolu amerykańskiego. To temat na osobny felieton. Ściągałem ekspertów, nawet zawodników. Siedzieliśmy w studio i oni „na sucho” komentowali wcześniejsze finały. Chciałem zorientować się, jak to będzie wyglądało antenowo. I komentowali, dość zgrabnie, tyle, że… po angielsku. To znaczy mówili po polsku, ale nagromadzenie terminów fachowych było tak duże, że tekst był kompletnie nieczytelny. Więc trzeba było zacząć edukacje polskich widzów w zakresie zasad futbolu amerykańskiego.
      – Ale tylko raz, i w nocy – zgodziła się Nina Terentiew. I zrobiliśmy transmisję, i telefony rozpaliły centralę międzymiastową.
      Potem regularne transmisje NFL, NHL… Z hokejem też nie było łatwo.

      OK. Regaty.

      Jak to niekiedy niewinne początki wpłynąć mogą na twoje życie. I zainteresowania innych. Na wielkie biznesy i śmiałe marzenia.

      Narzekaliśmy wtedy, pamiętasz, jak niewiele czasu dawano nam wówczas na sprawy żeglarskie. Obok mojego MORZA klepnęliśmy Twoje Z wiatrem i pod wiatr. Ile odcinków wyemitowałeś?

      A jak wygląda to dziś?

      W radiu miałem dwa, może trzy razy więcej czasu antenowego niż w tv. I konkurencję! Znakomitych kolegów choćby z Gdańska. A dziś – powtórzę pytanie? Kto dziś odpali młodych marzycieli, by spróbowali raz jeszcze ruszyć na Americas Cup? Który polityk poprze tę ideę? Premier sypnie groszem?

      To chyba Kuba Jaworski opowiadał w addycji: chcesz poznać człowieka, jego kwalifikacje – weź go na pokład. Z tak sprawdzonych ludzi – możesz zaczynać wspinaczkę na księżyc.
      Byłeś, Waldku na księżycu? Ja bym się tam wybrał… Więc jakby co, numer telefonu znasz.

      P.s. padająca w komentarzu do tego programu deklaracja, że transmitować będziemy „za rok finały Americas Cup” nie była poparta najmniejszą gwarancją, deklaracją czy zgodą naszego szefostwa. Ale co, miałem tego nie powiedzieć? Oczywiście, zakładałem, że nikt z kierownictwa nie będzie tego programu oglądał, a jak przyszedł czas, to oczywiście zełgałem, że: to przecież rok temu już uzgodniliśmy, tutaj, w rozmowie. Proste – metoda wiosła: raz jedną, raz drugą stroną. I pod wiar!

Add Comment