Cywilizowanie morza

Cywilizowanie morza

Wolno dopływali do brzegu. Przedwieczorne słońce mieszało się z wodą odrzucaną przez krótkie wiosła. Kilku chłopców wskoczyło do wody i popychając łodzie wybiegli na nagrzany piasek. Z okolicznych skał nadleciały mewy. Z domów wyszły kobiety. Teraz nie muszą obawiać się już złych duchów, drzemiących na wybrzeżu, które zbudzone rannym krzątaniem się kobiet mogłyby podążyć śladem rybaków i utrudnić im powrót do osady. Z łodzi wyjmowano kosze pełne ryb. Część z nich przeznaczono na wieczorny posiłek, resztę, po wysuszeniu, na zimowe zapasy. Wkrótce skończy się pora połowów…

U podnóża wielkiej skały, gdzie zwykle suszono sieci, grupa malców uważnie wsłuchiwała się w opowieść starszego kolegi, który dziś po raz pierwszy wypłynął z ojcem na morze. Wrócili także rybacy znad rzeki. Ich połów też był obfity. Teraz już cała osada siedziała wokół ogniska. W milczeniu jedli pieczone w ogniu ryby. Gdy słońce zniżyło się do widnokręgu, wszyscy podeszli na brzeg. Spokojne o tej porze dnia fale obmywały im nogi. W wodzie odbijały się znaki rodowe, wyrzeźbione na burtach łodzi, takie same jak te na ścianach domów. Kobiety dokończyły jeszcze patroszenie ryb i osada, osnuta dymem ognisk, usnęła. Jutro o świcie znów na morze.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wiele takich indiańskich wiosek rybackich znajdowało się na zachodnim wybrzeżu Kanady i Ameryki Północnej. Życie toczyło się tu podobnie jak przed tysiącami lat. Rybacy posługiwali się takim samym sprzętem pływającym i połowowym, używali takich samych narzędzi. Źródłem ich dobrobytu było morze ze wszystkimi jego bogactwami oraz plaże, pełne muszli, kamieni i kości. Dla tych pierwotnych rybaków było morze miejscem pracy, źródłem pożywienie, twórczej inspiracji, tematem rozmów, mitów i skromnych – w porównaniu z praktyką lądowych plemion zbieracko-łowieckich – obrzędów rytualnych. Było jednak drogą poznania świata, szlakiem wymiany towarów, myśli i idei, a jego uprawa pozostawiała trwały ślad w ich kulturze materialnej i duchowej. Zdobyte w ten sposób doświadczenia, pokonując bariery czasu i przestrzeni, weszły na zawsze do dorobku ludzkości.

Rozwińmy te uwagi.

Człowiek pierwotny koncentrował się przede wszystkim na zdobywaniu pożywienia. Przygotowania do polowania i jego rytualne powtarzanie wyzwalało emocje tak silne, że często, w obrzędowym tańcu zabijano człowieka obleczonego w zwierzęce skóry. Wywołane wtedy doznania domagały się utrwalenia. Przenoszono więc sceny z życia myśliwskich plemion na skały jaskiń, na przedmioty codziennego użytku i broń. Udane łowy, obfite i różnorodne. Te rysunki naskalne miały też znaczenie magiczne. Takich łowów, takiej obfitości zwierza chcemy, o takie prosimy, takie nam dajcie!

Te pierwsze dzieła sztuki były zarazem wiernym odbiciem rzeczywistości, fotografią, zapisem dokumentalnym. Na rysunkach tych spotykamy różne gatunki ryb, sieci, rozmaite łodzie. Rybacy i żeglarze na pokładach statków wiosłowych i żaglowych. Są stery, nadbudówki, bukszpryty w kształcie dziobów ptaków. Sporo jest elementów typowych dla tych, którzy codziennie odbijają od brzegu i ruszają w rejsy.

Ważnym i ciągle pobudzającym naszą wyobraźnię jest silny, rozbudowany pierwiastek morski w mitologii i kosmologii dawnych ludów. Morze zawsze jest tam początkiem życia. Zanim cokolwiek powstało, było morze. Z niego wyłoniły się wyspy i kontynenty, rośliny, zwierzęta i … ludzie. Do dziś mieszkańcy Jawy uważają, że gdzieś na południu znajduje się „segara annakan” – morze dzieci. Kobiety wielu plemion ugrofińskich, aby mieć dzieci, zwracały się do „matki-wody”. Indianie Karaja (Brazylia), mówiąc o czasach najdawniejszych twierdzą, że była to „pora, kiedy oni przebywali jeszcze w morzu”. Pewien tekst indyjski głosi: „Wodo, ty jesteś źródłem każdej rzeczy i wszelkiego istnienia”. Wierzenia te dały początek wielu obrzędom i rytuałom. Na przykład zanurzenie w wodzie uważane było za formę powrotu do pramacierzy, zabiegiem przywracającym siły, moc twórczą i zdrowie. Rachel L. Carson w książce „Morze wokół nas” przedstawia naukową interpretację tych wierzeń i wskazuje – biorąc pod uwagę aktualny stan wiedzy – że intuicyjne teorie ludów pierwotnych są racjonalnie i empirycznie sprawdzalne.

Przed tysiącami lat mieszkańcy nadmorskich osad, gdy wypływali na morze zdawali sobie sprawę, że być może w ich sieci nie zbłądzi ani jedna ryba. Wiedzieli także i o tym, że jeśli zaskoczy ich sztorm, wielu może nie powrócić do domu.

Czy dzisiaj jest inaczej? Ogrom i potęga morskiego żywiołu ukształtowały człowieka o przebogatym życiu wewnętrznym, ale niechętnego do jego uzewnętrzniania. Jeśli słuchamy opowieści myśliwego łatwo zauważymy, że koncentruje się on przede wszystkim na akcji i dramaturgii. Jego emocje udzielają się słuchaczom. Człowiek morza natomiast, po wielokroć oszczędniejszy w słowach i wykwintnych konstrukcjach stylistycznych, tworzy opowieści, z których emanuje refleksja, zaduma, głębia spostrzeżeń i rzadkie, ale doskonale wyważone porównania. W niejednej z opowieści wyczujemy moment prawdziwego zbratania się człowieka z naturą w odwiecznej, egzystencjonalnej próbie sił. W tej walce częściej zwycięzcą było morze, a że śmierć w jego falach jest cicha, takie też były pierwsze obrzędy, w których dziękowano morzu za udany połów i szczęśliwy powrót do domu.

50 tysięcy lat temu, kiedy to morska geografia ziemi nabierała stabilności, człowiek obserwował wiele zjawisk wskazujących na siłę budującą i niszczącą wody, szczególnie wtedy, gdy niweczyła ona jego dokonania. Wierzył, że siłami tymi ktoś musi kierować. Tworzył więc w swojej wyobraźni świat podmorskich bóstw, ludzi – mocarzy, świat na obraz i podobieństwo rzeczywistości, która otaczała go na lądzie.

Morskie bóstwa z panteonów różnych kultur miały wiele cech wspólnych. Uważano przede wszystkim, że rodzą się one i mieszkają w głębinach. Przybierają najrozmaitsze postaci, ale najczęściej spotykamy na wyobrażeniach ich ludzkie wcielenie bądź kompilacje różnych stworów fantastycznych i zwierząt. Bóstwa te są dziwne i lekkomyślne tak w czynieniu dobra jak i zła. Częściej wyrządzają krzywdę. W życie ludzi wtrącają się sporadycznie, ale żeglarze i rybacy często są od nich uzależnieni. Ich codzienność jest surowa i mniej wykwintna niż innych bogów. Kiedyś, u zarania świata, prowadziły walkę o całkowite nad nim panowanie, ale pokonane, podporządkowały się woli tych bóstw, które zwyciężyły. Antyk nadał tym wierzeniom formę doskonałą.

W zespole takich więc wierzeń i przekonań leżą pierwsze świadectwa obecności morza w kulturze ludów pierwotnych. Przetrwały one do naszych czasów głównie w mitach, legendach i kosmogonicznych opowieściach. Podobne świadectwa w malarstwie, muzyce i przekazach literackich spotykamy w czasach dużo późniejszych. Jednak – to rzecz charakterystyczna – poruszone tam tematy są także i dziś aktualne, absorbują ludzką wyobraźnię. Wszystko to potwierdza też fakt, że kiedy człowiek po raz pierwszy wyruszył na morze w poszukiwaniu żywności, wiedzy o świecie, przygody, ryzyka – jego uprawa stała się dlań jednym z podstawowych obowiązków.

W czasach przedhistorycznych oraz w starożytności morze miało wpływ także na kształtowanie się struktur społecznych. We wspomnianych osadach Indiańskich podstawową cechą życia społecznego jest bezklasowość. Jeśli np. podobnie jak wśród lądowych ludów łowieckich istnieli czarownicy, wodzowie i szamani, to w społecznościach morskich ich pozycja społeczna była o wiele mniej wyeksponowana. Wszyscy członkowie tych rybackich wspólnot pracowali pospołu, a efekty pracy były własnością ogółu.

Jedynym podziałem było rozgraniczenie płci.

Rozwój technik łowczych, łodzi i statków spowodował, że część mieszkańców rybackich osad mogła zająć się uprawą roli oraz rzemiosłem. Powstawały korporacje i maszoperie, a sąsiadujące ze sobą wioski przeradzały się w nadmorskie miasta o specyficznej strukturze podziału społecznych zadań. Inny klimat panował w tych skupiskach, w porównaniu z osadami w głębi lądu. Tu ludzie byli oszczędni i zapobiegliwi. Gromadzili zapasy, rozwijali formy wymiany dóbr, płodów rolnych, wyrobów rzemieślniczych, dzieł sztuki. Stawali się ludźmi zamożnymi. Nadwyżki zasobów chętnie wymieniali z innymi centrami morskimi. Powstawały organizacje kupieckie, składy i magazyny. Najbardziej zamożni szyprowie zlecali budowę coraz to większych statków, dzielnych w pełnomorskiej żegludze. Potrzebne były bowiem nowe rynki zbytu i nowe towary, które były za wielkimi morzami. Tych coraz częściej strzegły oddziału ludzi zbrojnych i dobrze opłacanych. Zbuntowani – porywali statki i napadali na przybyszy z dalekich stron. „Uprawa morza” została wzbogacona o nowe treści. Jej intensywność i zakres miały decydujący wpływ na poziom życia mieszkańców portowych miast.

Dzielnice portowe mamiły i przyciągały. Obok magazynów – targi rybne, tawerny, domy uciech, kompanie żeglugowe, firmy ubezpieczeniowe. Mieszały się języki, ubiory, karnacje twarzy i style bycia.

Na ulicach tych miast zawsze było gwarno. Mieszkańcy żyli w dobrobycie, a ich majątki – przy odrobinie sprytu i handlowego ryzyka – zwielokrotniały się częściej niż miało to miejsce w głębi lądu. Bywało też, że tracili wszystko w jednej chwili, na skutek sztormu, błędu nawigacyjnego czy ataku piratów.

Cycero w traktacie „O państwie” tak charakteryzuje nadmorskie miasta:

„Odznaczają się one pewnym zepsuciem i zmiennością obyczajów. Mieszają się w nich bowiem różne języki i różne sposoby życia (…) Sprowadza się tam nie tylko zagraniczne towary, ale i cudzoziemskie obyczaje, tak, iż żadne z ustanowień ojczystych nie może trwać w stanie nie naruszonym. Mieszkańcy takich miast nie trzymają się swoich domostw: złudne nadzieje i płoche zamysły nieustannie wabią ich na dalekie wyprawy, a kiedy nawet ciałem pozostają w domu, to jednak duchem uciekają stamtąd i włóczą się po świecie. Zaiste, nigdy nic nie przyczyniło się w takim stopniu do upadku osłabionej już od dłuższego czasu Kartaginy i Koryntu, jak ten pęd do włóczęgi i niestały tryb życia obywateli, którzy, porwani zapałem do handlu i żeglugi, zaniechali uprawy roli i sztuki wojennej. Morze dostarcza również takim miastom wielu zgubnych podniet do zbytku w postaci bądź to łupów bądź wprowadzania zbytkowych towarów. Już samo nawet ich rozkoszne położenie budzi kosztowne lub skłaniające do gnuśności zachcianki tudzież stwarza mnóstwo ponęt do tego. (…) Jednak z powyższymi ujemnymi skutkami łączy się ta wielka dogodność, iż w którymkolwiek z owych miast obrałbyś miejsce zamieszkania, wszędzie dotrą tam płody wszystkich krajów i na odwrót – wszystko, co daje własna ziemia, można wywozić czy podsyłać stamtąd do jakich chcesz okolic.”

Starożytne miasta trudniące się przede wszystkim handlem morskim zakładano nie na Wybrzeżu, lecz w nieznacznej od niego odległości – najczęściej u ujścia rzek.

„Jakże mógł więc Romulus – czytamy dalej w traktacie Cycerona – wynaleźć lepszy sposób zapewnienia korzyści wynikających z nadmorskiego położenia przy jednoczesnym uniknięciu jego wad, niż zakładając miasta nad brzegiem zawsze spławnej rzeki, równo toczącej swoje wody i szerokim ujściem wpadającej do morza? Wszak rzeką tą miasto może sprowadzić wszystko, czego potrzebuje, wywozić zaś to, co mu zbywa. Tą samą rzeką uzyskuje się nie tylko najniezbędniejsze do wyżywienie się i ubrania zamorskie wytwory, lecz także otrzymuje towary przywożone z głębi lądu. Toteż narzuca mi się myśl, że Romulus już wtedy przewidział, iż to miasto stanie się w przyszłości stolicą i ośrodkiem największego państwa; bo miasto położone w jakiejś innej części Italii na pewno nie mogłoby utrzymać tak wielkiej przewagi w święcie… „.

Wiele w tych słowach jest racji. Miasta nadmorskie w szybkim czasie przejmowały na siebie główne funkcje administracyjne państwa, stawały się ważnymi ośrodkami kulturalnymi. Tak było w fenickim Tyrze, miastach greckich, Kartaginie czy w kraju Faraonów.

Miasta portowe w swej specyfice niewiele zmieniły się przez dwa, trzy tysiące lat. Przeglądając plany zabudowy tych ośrodków, rzuca się w oczy ich charakterystyczny kształt, wydłużony równolegle do linii brzegowej. Każdy chciał mieszkać możliwie najbliżej morza. Rzecz staje się tym ciekawsza, że układ granic państwa morskiego jest podobny. Zwiększa ono swe zasoby terytorialne wąskim pasmem czemu często i bardzo trudne warunki naturalne nie są w stanie przeszkodzić. Spójrzmy choćby na Fenicję czy jej północno-afrykańską kolonię.

Do powyższego dodajmy jeszcze trzy cechy kultury rozwijającej się na wybrzeżu morskim. Jest ona zatem zdolna do szybkiego rozprzestrzeniania się za pośrednictwem dróg morskich, obejmując swym wpływem na tylko znajdujące się w pobliżu wyspy, ale i odległe lądy. Najciekawszy materiał dostarcza tu historia Morza Śródziemnego, którego wybrzeża przechodziły spod wpływów jednej kultury w zasięg wpływów drugiej (Fenicjanie, Grecy, Rzymianie, Arabowie itd.). Ogromny zasięg ekspansji morskiej sprawiał, że następowały trudności w ścisłym sprawowaniu kontroli nad objętymi wpływem terenami. Po szybkim zatem poszerzaniu granic państwa, następował równie szybki proces ich zawężania, a co za tym idzie i upadku morskich imperiów. Szansę dłuższego przetrwania miały tylko te z nich, które koncentrowały się wokół ciągłego doskonalenia i rozwijania handlu morskiego. Jego jednak uwarunkowaniem było dostatecznie silne zaplecze dostarczające środków i przedmiotów handlu (rolnictwo, rzemiosło, szkutnictwo itd.).

A więc przy coraz większym związku człowieka z morzem, coraz dynamiczniej rozwijającej się „uprawie morza” postępowała „uprawa ziemi” – ścisłe powiązanie handlu morskiego z jego lądowym, surowcowym i towarowym zapleczem gwarantowało państwu dobrobyt, znaczenie polityczne i wszelkie niezbędne warunki do swobodnego rozwoju kulturalnego.

Pierwszym elementem tego ciągu było morze.

Add Comment