Jest ogień, który nie spopiela. Jest taki, który nie parzy. Nawet taki, który w gruncie rzeczy nie wywołuje strachu. Ale przejście przez ten ogień jest gorsze niż przez prawdziwy.
Który więc jest prawdziwy?
Ten, który cię unicestwi czy ten, który cię spali?
Hm… Unicestwi…
Spali…
Unicestwić – to mniej czy więcej niźli spalić?
A ból? Czy ma on tutaj sens?
Mówią – powstał z popiołów. Inni – w popiele ino jego diament się ostał.
Myślisz – tracę rozum? A może zyskuję inne widzenie, postrzeganie, czucie, rozumienie?
Rzeczywiście, przechodziłem przez ogień. Pytanie było jedno. Czy przejść szybko, przebiec, przeskoczyć? Czy te trzy sekundy, jak szacowałem, będą jedynie podrażnieniem żądzy niszczenia, jak lwa w klatce?
Nie znam relacji tych, którzy spłonęli. Nie wiem, czy cierpieli ból? A może ten ich, dla nas rozpaczliwy krzyk był w gruncie rzeczy radością z przejścia na drugą stronę?
Na jaką stronę?
Nie, nie pytam, na którą. Pytam – na jaką? I wcale nie wiem, czy jest ona inna? Od tej, teraz, tutaj.
Przejście? Przechodzi się przez coś, by iść dalej. W tym przypadku – także? Dokąd?
Usnąłem natychmiast. Ale to nie było zmęczenie. To nie znużenie ani zwykła potrzeba organizmu. To był taki wyraźny, nie mający nic wspólnego z przemocą – przymus.
Musiałem spać. Odłączyć się. …
Olo, jak był bardzo mały, fascynat techniki, jeśli naciskał guzik, przesuwał wyłącznik i nie dostrzegał akcji – wyjaśniał światu i sobie – „aduje się”. Uhmu… No tak, jak się „aładuje”, to będzie działać.
P.s. Miałem dziś usmażyć tę rybę… Trochę późno…
Add Comment