KONSEKWENCJA (łac.) – prawidłowe następstwo, zgoda w działaniu i myśleniu.
Podział i przydział. Doskonale pamiętam, jak uwierały mnie te dyby, gdy wchodząc do redakcji, musiałem zapomnieć o kalejdoskopie jaki wirował w mojej głowie, ukazując tyle fantastycznych tematów. To, i to, i tamto… A do tego wiosna! W niedzielę wypad nad morze – ileż tam będzie tematów!
Nikogo ta moja żarłoczność nie obchodziła.
Przed dziewiąta rano wszyscy koledzy już siedzieli w krzesłach, które tylko do nich pasowały. Każde biurko to obszar eksterytorialny. Nawet się do niego nie zbliżaj! Ale najgorsze było to wzajemne przebijanie się tematami. Czyj temat wejdzie do audycji – ten zarobi honoraria. Wszyscy dobrze osadzeni w blokach startowych, z notatkami, długopisami (niektórzy mieli Zenithy). Ten – komunalka, tamten – rolnictwo, a za plecami – wiadomo, specjalista od partii i ideologii. Ale bywało, że ten od gospodarki morskiej miał newsa z Polic albo Pyrzyc. Wygrywał dodatkowe miejsce w serwisie popołudniowym!
Redakcja pracowała według planu. Miesięcznego. Kwartalnego.
Bywało, Warszawa podrzucała zlecenie na ankietę uliczną lub wypowiedź działacza. Ot, takie ekstrasy. Lepiej opłacane. Poza tym – liczył się czas na antenie ogólnopolskiej. To tak jak niespodziewanie znaleźć coś, czego się nie zgubiło.
Na co dzień zespół pracował jak rzężąca lokomotywa. Mgła w porcie, wodowanie, otwarcie wystawy, remont trakcji lub malowanie pasów. A w „Danie”, w „Odrze”, w „Gryfie” albo Famabudzie – znów odwalono kawał roboty. Przodownicy dostali nagrody, plan przekroczono, festiwal malarstwa krajów socjalistycznych – otwarto. W niedzielę koncert w Kamieniu Pomorskim i kameralistyka na Zamku, we wtorek pogrzeb wieloletniego działacza, w piątek rano porucznik Makrocki o nowych ograniczeniach w ruchu…
Kiedy tryby podziału i przydziału nabrały stabilnych obrotów, każdy serwis informacyjny mógł na dobrą sprawę powstać w kilka minut. Bo każdy w redakcji orientował się, wiedział, był na bieżąco ze sferą, którą mu przydzielono.
Po miesiącu, dwóch – wytwarzał się nawyk konsekwencji. Objawiał się on wyraźnym akordem, jak ten z toccaty i fugi d-moll Bacha. A szło to tak: jak informowaliśmy przed miesiącem, budowniczowie estakady ukończyli obiecywali zakończyć trzeci etap budowy na początku czerwca. Albo: od pół roku systematycznie informujemy państwa o budowie kombinatu ogrodniczo-rolnego na Gumieńcach. Dziś – pierwsze ogórki i pomidory pojadą do Berlina oraz na prom do Świnoujścia, żeby jutro znaleźć się w warzywniakach Kopenhagi.
Wtedy archiwum radiowe żyło. Najpierw w willi przy Wojska Polskiego a potem w wieżowcu, nieustannie ktoś coś z półek zdejmował, biegł na montaż lub na stanowisko przegrań. Bo potrzebował fragment archiwalnej audycji. Aby dochować regule zawartej w słowie konsekwencja. Wystarczyło, co szalenie uwiarygodniało bieżący przekaz, zacytować fragment wypowiedzi sprzed miesiąca.
Wtedy, na początku lat 70. XX wieku radio nie gadało, nie mizdrzyło się, nie puszyło krzykliwymi dżinglami: „tylko radio Szczecin”, „twoje radio Szczecin”, „zawsze radio Szczecin”.
Moja niedościgniona polonistka, pani prof. Helena Michałowska, z miną obrażonej cesarzowej austriackiej wypuszczałaby z ust bańki pękające w powietrzu słowami: brudy, brudy, plamy, kleksy, wstrętne, puste, płaskie… Czy to od Niej uczył się Witkacy i Gombrowicz?
Z czasem wyrabiał się w reporterze nawyk – sprawdzić, co tam nowego w tej czy tamtej sprawie, o której mówiłem, pisałem wiosną?
Rozmówcy sami telefonowali, a gdy się do nich przychodziło, to jak do dobrych znajomych.
Konsekwencja budowała relacje i tworzyła pewien imperatyw, obowiązek, konieczność, a wszystko to zamieniało się w… ciekawość! Tworzyła się więź, swoista „znajomość”. Człowiek sporo wiedział o mieście, jego sprawach, znał ludzi, miał na ich temat swoje zdanie.
Z tej ciekawości relacja reporterska bierze kolor i klimat, indywidualny styl i pozwala słuchaczowi, czytelnikowi rozpoznawać pióro autora.
Nie wiem, czy te kwestie, ten atrybut wrastania w zawód dziennikarza jest przedmiotem zajęć studentów szczecińskiego dziennikarstwa. Nie sądzę. Bo kto miałby ich tego uczyć? Tylko ktoś, kto przez ten zawód przebiegł w szerz i wzdłuż.
Zatem KONSEKWENCJA – zapisujemy po lewej stronie kartki, na której rozwiniemy naszą opowieść. Każdy jej odcinek wzbogacać będę o kolejny wyróżnik postawy i kształtowania się stylu dziennikarza.
Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku tak nazywano w Polsce kuźnię. Ale nie taką zwykłą, parochialną, gdzie konie tylko podkuwano, lecz nowoczesną, z parą i ogniem. A dziennikarstwo to przecież kierunek uniwersytecki. Prestiżowy, wszechstronny, nobilitujący. Tam wykuwa się przede wszystkim charaktery oraz ostrzy klingę obserwacji i przenikliwości młodych ludzi.
Pierwszy wydział uniwersytecki, kształcący specjalistów z zakresu nauk politycznych i dziennikarstwa powstał w 1917 roku w Warszawie. Dwa stulecia po światowej w tym zakresie premierze.
W Uniwersytecie Szczecińskim – dziennikarstwo przyszło na świat… No właśnie. Kiedy? Prawdopodobnie dziesięć lat temu. Ale dokładnej daty nie podam. Brak źródeł… u źródła! Na stronie Uniwersytetu – nie znalazłem ani słowa na ten temat. Pewnie źle szukałem?
Pamiętam, jak rektor Zdzisław Chmielewski, już w 1999 roku zamierzał zorganizować międzywydziałowe seminarium przygotowujące absolwentów i pracowników nauki do współpracy z mediami. Celem pana Rektora była nauka „sprzedawania nauki” czytelnikom prasy i odbiorcom mediów elektronicznych. W ten sposób chciał znaleźć specjalistów-praktyków, którzy staliby się zalążkiem kadry nowego wydziału dziennikarstwa. Układaliśmy plan zajęć praktycznych i teoretycznych. Rektorowi zależało, aby semestr kończył się zaliczeniem.
– Tylko w ten sposób zagwarantujemy przynajmniej frekwencję na zajęciach.
Wtedy, w 1999 roku, po dziesięciu latach przemian demokratycznych w naszym kraju jasnym było, że potrzebni są nowi obserwatorzy i analitycy codzienności. Był to czas, gdy we władzach miasta oraz w sferach rządowych dochodziło do częstych dymisji i nominacji. Na stanowisko prezydenta Szczecina kandydowała pani profesor Teresa Lubińska z Uniwersytetu Szczecińskiego, później minister finansów.
– Widzi pan, trzeba ludzi oswajać z mediami. To media rozstrzygają o akceptacji lub odrzuceniu kandydata. Ale jeśli ten pretendent zna język prasy, to….
Od tamtych rozmów i projektów minęło ponad dwadzieścia lat.
Dziennikarstwo w Uniwersytecie Szczecińskim powstało. Nie wiem, ile osób na tym wydziale/kierunku studiowało? Kiedy wręczono dyplom pierwszemu, wykształconemu tu dziennikarzowi? Na stronie Uniwersytetu – także tych danych brak. Gdzie pracują? Czy absolwenci szczecińskiego dziennikarstwa są aktywni w mediach? Kto z nich się wybił, zyskał pozycję na rynku prasowym? Wszyscy? Nikt? Ilu z absolwentów rządzi redakcjami (taka specjalność też się w Szczecinie pojawiła)? Które szczecińskie, wybrzeżowe, zagraniczne redakcje zaprosiły do siebie wykształconych u nas żurnalistów? Gdzie można znaleźć ich publikacje, może ambitniejsze wydawnictwa?
Późne piątkowe popołudnie, 26 maja 2023, okolice molo w Międzyzdrojach.
– Wiesz, mamy umowę z uniwersytetem – na próżno doszukiwałem się entuzjazmu w głosie koleżanki z jednej ze szczecińskich redakcji. – I rzeczywiście, studenci przychodzili na praktykę. Ale pojęcia o tej robocie nie mieli nawet teoretycznego.
– A klasyczna aplikantura?
– Nie, to tylko praktyki studenckie. To, że nic nie potrafią, to mniejsze zło. Ale ta robota ich w ogóle nie interesowała!
Próbowałem dociec, czy akademicka wiedza obejmująca dzieje prasy, gatunki twórczości dziennikarskiej, techniki dziennikarskie, umiejętności wynikające ze specyfiki każdego rodzaju medium, opanowanie sposobów zdobywania informacji, ich gromadzenia oraz archiwizowania a także – jakże ważne – gruntowne przygotowanie przyszłego dziennikarza w zakresie etyki tego zawodu – czy te aspekty są przedmiotem studiów młodzieży akademickiej? Kto tych młodych ludzi uczy, jak pisać reportaże? Jaki dorobek mają ich nauczyciele? Są praktykami z konkretnymi osiągnięciami czy jedynie teoretykami? Gdzie młodzi odbywają praktykę zawodową. Jaki jest plan tej praktyki? Kto ocenia efekty pobytu w redakcji? Dziennikarze prowadzący czy ich szkolni nauczyciele? Student musi popisać się publikacją? A przynajmniej zaawansowaniem pracy nad którąś z form dziennikarskiej wypowiedzi?
Rok 2015. Gabinet Dziekana Wydziału Humanistycznego. Gruntownie przygotowany z Gogola i Czechowa, ze względu na zawodowe zainteresowania pani profesor Ewy Komorowskiej, złożyłem propozycję zatrudnienia dowolnej grupy studentów, którzy zajęliby się utworzeniem nowego kanału telewizyjnego. Tu, w Szczecinie. Kanał był dedykowany młodym, wchodzącym w życie ludziom. Wszystko gotowe i tylko – przywołując słowa piosenki – koni brak!
– Ciekawe, ciekawe – komentowała pani Profesor, wręczając mi t-shirt z napisem Uniwersytet Szczeciński i proponując także mojemu młodszemu koledze po fachu kolejną porcję ciastka z doskonałą kawą. – Ciekawe…
Nikt się nie zgłosił. Ani do nas, ani do dziekanatu.
Dlaczego dziś te kwestie znów podejmuję? Bo chcę się dowiedzieć, kto w mojej i moich wnuków świadomości rzeźbić będzie obraz świata, który odbieramy poprzez media? Śmiem twierdzić, że 99% wiadomości o tym, co się dzieje wokół nas pochodzi właśnie z mediów.
W chorobie szukamy najlepszego lekarza, budując dom chcemy zadanie powierzyć solidnemu murarzowi, posyłając dziecko do szkoły oddajemy je pod nadzór najlepszym pedagogom. A jak wygląda sytuacja w lokalnych mediach? Kim są ludzie, którzy mówią mi o tym, co dzieje się w mieście, jakie działania podejmują gospodarze regionu, czy świat, ten w zasięgu naszej ręki jest mądrze i racjonalnie organizowany? Czy dziennikarz spełniający wymogi stawiane rzetelnemu informatorowi musi ukończyć studia dziennikarskie? W czym absolwent tego kierunku ma przewagę nad praktykiem, przejmującym umiejętności swoich mistrzów? Jest to w gruncie rzeczy pytanie o sens uniwersyteckiego kształcenia dziennikarzy.
I tu – korzystając ze starej dziennikarskiej metody – muszę postawić tezę moich dociekań. Niech ona brzmi tak: takie kształcenie… nie ma najmniejszego sensu. A poniesione nakłady – są bezpowrotnie stracone, choć żeńcy zapłatę, mam nadzieję, sowitą, za pracę otrzymali.
Brzmi twardo. Teza w dziennikarstwie jest swego rodzaju osią, centrum, punktem kluczowym dla dalszych prac autora. Ten musi tezę potwierdzić lub zanegować. Robi to poprzez ważenie racji i argumentów.
24 lutego 2023 wysłałem list do pani Agnieszki Lizak, rzeczniczki prasowej i Kierowniczki Biura Komunikacji w Uniwersytecie Szczecińskim. Pytałem m.in. o zatrudnienie absolwentów dziennikarstwa w lokalnych mediach elektronicznych. Ilu z nich pracuje w radiu lub telewizji w innych regionach, w Warszawie? Zagranicą?
Poskarżyłem się, że na stronie US próbowałem znaleźć dane dotyczące kadry pedagogicznej dziennikarstwa. Pewnie robiłem to nieudolnie – bo nie znalazłem.
W mailowej odpowiedzi od pani Rzecznik przeczytałem:
>„w mediach pracuje co prawda spora grupa absolwentów Uniwersytetu Szczecińskiego, ale niekoniecznie są to osoby, które ukończyły kierunek dziennikarstwo.
Tu nasuwają się nam 3 nazwiska:
M(x) P(x)-S(x) (TVN24)
M(x) G(x)-S(x) (TVN24)
M(x) R(x) (Radio Szczecin) – jeszcze studiuje”.<<
Hm… Interesująca konstrukcja odpowiedzi. Do wymienionych pań wysłałem maile poprzez portale społecznościowe. Ich konta nie są aktualizowane od roku, a nawet dłużej. Jak na dziennikarzy – zastanawiające. Czekam na odpowiedzi. Tych, do dziś brak. Trzy nazwiska to jak na dziesięć lat kształcenia dziennikarzy w sumie niezły wynik – niezbędne minimum, aby obsadzić nimi trzy medalowe miejsca na podium.
Swój mail pani Rzecznik zakończyła zdaniem:
„Przepraszam, jeśli byłam za mało pomocna, ale pyta Pan o zamierzchłe dość czasy”.
<<
Zamierzchłe czasy….
Mocne.
cdn.
Add Comment