Trzecie spitsbergeńskie… mocarstwo

 

A wszystko zaczęło się na przełomie XIX i XX wieku. Badaniem Syberii zajmowali się wówczas J. Czerski i A. Czekanowski – pierwsi polscy polarnicy. W wyprawie na Antarktydę w 1899 roku udział wzięli Henryk Arctowski i Antoni B. Dobrowolski. Arctowski popłynął również na wody arktyczne. W 1910 roku powierzono mu funkcję kierownika naukowego ekspedycji, której celem było rozstrzygnięcie sporu między dwoma zdobywcami bieguna północnego. O prawo pierwszeństwa ubiegało się dwóch polarników, Peary i Cock. Autorytet polskiego badacza ceniono w ówczesnym naukowym świecie bardzo wysoko. Wyprawie tej udostępniono słynny statek pasażerski „II de France”.

W pierwszej połowie XX wieku. Polacy byli zapraszani do udziału w polarnych ekspedycjach norweskich, szwedzkich, rosyjskich. Na Spitsbergen przybyli wtedy A. Hański, S. Kostyński i J. Sikora. Pierwsza samodzielna polska wyprawa na północ została zorganizowana dopiero w 1932 roku, podczas międzynarodowej akcji naukowej, określanej mianem II Roku Polarnego.

Trzy lata wcześniej w Kopenhadze odbył się zjazd kierowników organizacji i instytutów meteorologicznych. Powołano wówczas Komisję Roku Polarnego, której pracami kierował profesor La Cour, dyrektor duńskiego Instytutu Meteorologicznego. W spotkaniu kopenhaskim uczestniczyła oficjalna delegacja polska. Tworzyli Ją profesorowie: Białobrzeski, Dobrowolski, Hłasek-Hłasko, Smosarski, Groszkowski oraz inż. dr Jan Lugeon, przewodniczący zespołu. Zobowiązano się do zorganizowania i wyekwipowania polskiej wyprawy polarnej na Wyspę Niedźwiedzią, z zadaniem prowadzenia przede wszystkim systematycznych, całorocznych obserwacji meteorologicznych.

Po powrocie z Kopenhagi komisja wybrała trzyosobowy zespół zimowników w składzie: inż. Czesław Centkiewicz, Włodzimierz Łysakowski i Stanisław Siedlecki. Fundusze na wyekwipowanie badaczy uzyskano – po długich staraniach – w ministerstwach: Spraw Zagranicznych, Spraw Wojskowych, Komunikacji oraz w Prezydium Rady Ministrów.

Sprzęt naukowy przekazał polarnikom Państwowy Instytut Meteorologiczny. Jednym z przyrządów był tzw. atmoradiograf, aparat skonstruowany przez inż. Lugeona, a przeznaczony do sondowania wyższych warstw atmosfery. Urządzenie to wzbudziło ogromne zainteresowanie wśród innych uczestników badań polarnych, m.in. z Norwegii, Hiszpanii, Szwajcarii i Związku Radzieckiego. Kilka dodatkowych egzemplarzy wykonano w Warsztatach Obserwatorium     Aerologicznego P I M w Jabłonnie. Pozostałe, niezbędne przyrządy pomiarowe użyczyli także naukowcy, osoby prywatne i instytucje, które – jak zresztą całe ówczesne społeczeństwo – były bardzo zainteresowane polskim przedsięwzięciem polarnym. Tuż przed wyruszeniem ekspedycji jej uczestnicy otrzymali w darze od firmy B. Rudzkiego gramofon „Orfeo” z zestawem płyt firmy „Kera” , trzy komplety wiatrówek i namiot, a od firmy E. Wedel – 100 kilogramów czekolady deserowej i mlecznej.

16 lipca 1932 roku odbyło się uroczyste pożegnanie polarników. Dokonano aktu poświęcenia płyty pamiątkowej, którą później przymocowano do skał Wyspy Niedźwiedziej.

Na pokładzie statku „Polonia”’ naukowcy dopłynęli do Kopenhagi, gdzie po załatwieniu ostatnich formalności i sprawunków ruszyli w drogę do Narviku. Kiedy trójka naukowców wspólnie z inż. Lugeonem wsiadała na kuter norweski, którym mieli dotrzeć do Wyspy Niedźwiedziej, prof. Białobrzeski pożegnał ich słowami: „Dwojakie znaczenie ma ta wyprawa dla Polski. Po pierwsze, przez udział w akcji międzynarodowej roku polarnego, Polska daje wyraz swej stałej gotowości w solidarnych wysiłkach państw cywilizowanych. Po wtóre – wyprawy polarne organizują państwa morskie. Biorąc udział samodzielny w tej wyprawie, Polska manifestuje swój związek z morzem i wolę niezłomną, by związek ten wzmacniać i rozwijać”.

Po dwóch dniach podróży na kutrze „Sverre” na horyzoncie pojawiła się owiana mgłami Wyspa Niedźwiedzia. Ma ona 16 km szerokości i 18 km długości. Jest pozbawiona pól uprawnych i roślinności. Wszędzie skały. Urwiste brzegi i wiecznie wzburzone morze utrudniają statkom dobijanie do lądu. Bagaż ekspedycji, na który składało się 140 skrzyń oraz 8 ton koksu w workach musieli polarnicy przewozić szalupą. Znaleźli dogodne miejsce do lądowania. Ucieszył ich widok osiedla złożonego z kilkunastu drewnianych domków. Kiedy jednak podeszli bliżej, okazało się, że była to opuszczona osada górnicza. Po powrocie na brzeg spotkali radiotelegrafistę, który pośredniczył w łączności statków z kontynentem. Mieszkał on na wyspie razem z żoną, kilkuletnim dzieckiem i asystentem. Miał psa i konia. Ten, z braku trawy, żywił się rybami.

Na stację i obserwatorium polskiej ekspedycji rząd norweski przeznaczył jeden z odbudowanych domków w opuszczonej osadzie. Żona radiotelegrafisty oddała polarnikom fotele i kanapę oraz komplet firanek.

Następnego dnia naukowcy rozpoczęli przygotowania do zimy oraz prac badawczych. Drogą radiową przekazywali dane i analizy meteorologiczne do ośrodków II Roku Polarnego, a do kraju informacje o przebiegu zimowania, które wzbudzało duże zainteresowanie społeczeństwa. Polskie Radio uruchomiło wówczas specjalny program dla trójki polarników.

Mogli oni w nocnych audycjach z Warszawy słuchać głosów swoich najbliższych i dzięki temu nie czuć się tak samotnie na wyspie „mgieł i wichrów”. W książce tak właśnie zatytułowanej Cz. Centkiewicz zrelacjonował przebieg tego pierwszego w dziejach polskiej polarystyki zimowania w Arktyce.

Druga polska ekspedycja polarna, a pierwsza w dziejach naszej polarystyki na Spitsbergen, przybyła na wyspę 20 czerwca 1934 roku. Jej program opracowano w Oddziale Warszawskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Teczkę z dokumentami zatytułowano: „Pierwsza polska wyprawa polarna i odkrywcza na Spitsbergen”.

Pod koniec 1933 roku ukonstytuował się Komitet Organizacyjny. Jego pracami kierował prof. Antoni B. Dobrowolski. Swoje zainteresowanie oraz gotowość współdziałania na rzecz tego przedsięwzięcia zgłosiły: Koło Wysokogórskie, Polskie Koło Polarne, Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, Wojskowy Instytut Geograficzny oraz Zakład Geologii i Paleontologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Na początku czerwca 1934 roku, po dziewięciu miesiącach pracy komitetu wyprawa wyjechała z Polski do Norwegii. Ekipę polarną tworzyło 7 osób: inż. W. Barnawski (operator filmowy i radiotelegrafista), H.W. Mogilnicki (fotograf i radiotelegrafista), dr S.Zb. Różycki (geolog), S.S iedlecki (meteorolog), mjr S. Zagrajski (triangulator), kpt. A. Zawadzki (fotogrametra) i inż. S. Bernadzikiewicz, który kierował grupą.

W Narwiku czekał na Polaków dwumasztowy szkuner „Husvika”. 16 czerwca oddał on cumy i wziął kurs na Spitsbergen. Rejs przy zmiennej, sztormowej pogodzie, trwał 3 dni. Popłynęli do fiordu Bellsund. Tam 20 czerwca znaleźli dogodne miejsce do lądowania i wyładunku sprzętu. Choć była to wiosna, wody fiordu Van Keulen, odnogi Bellsundu, pokrywała gruba warstwa lodu. „Husvika” ruszyła do Norwegii, pozostawiając polskich naukowców na ziemi, którą przemierzało dotychczas niewielu naukowców.

Obóz główny, bazę wyprawy, zlokalizowano u podnóża lodowca Finsterwaldera. Dwadzieścia kilometrów od tego miejsca rozciągała się Ziemia Torella, która tysiące lat czekała na swych odkrywców. Członkowie ekipy norweskiej i rosyjskiej, które były w fiordzie Van Keulen około roku 1920 sporządziły pierwsze, niedokładne mapy okolicy. Ich dzieło mieli teraz kontynuować Polacy. Metodą triangulacji i stereofotogrametrii zamierzali wykonać mapę Ziemi Torella oraz rozpoznać ją pod względem geologicznym. Postanowiono również zebrać kolekcję botaniczną oraz nakręcić wiele metrów taśmy filmowej i fotograficznej, by pokazać światu tę jego dotychczas nieoglądaną ludzkim okiem część.

Niemal natychmiast po przybyciu polarnicy przeprowadzili sześciodniowy rekonesans. Chcieli poznać okolicę i wyznaczyć najlepszą trasę, która umożliwi dotarcie wraz ze sprzętem do Ziemi Torella. Zbadali więc lodowiec Pencka i Finsterwaldera. Czterech polarników przemierzyło wiele kilometrów wśród pobliskich masywów górskich, które wznosiły się na wysokość ponad 1700 metrów nad poziom morza. Założyli pierwszy obóz wypadowy.

Po kilku dniach dostarczono tam część sprzętu i aparatury. Ciężkie worki nieśli na plecach. Wiele godzin marszu pod górę. Nogi zapadały się w głęboką warstwę śniegu. Mordercza praca. Na lodowcu Finsterwaldera załadowali bagaż na sanie nansenowskie. Takie, jakich używali zdobywcy bieguna. Jednak tym razem zaprzęg psów musieli zastąpić ludzie. Trzy i półmetrowej długości płozy grzęzły w śniegu. Specjalnie udoskonalona uprząż pozostawiała na ciele bolesne szramy.

Całe szczęście, że powierzchnia lodowca pozbawiona była zdradliwych szczelin. Przykryła je gruba warstwa śniegu.

Gdy dotarli do końca lodowej czaszy, natrafili na rozległy płaskowyż pokryty mokrą śniegową kaszą. Nogi uzbrojone w narty zapadały się w to zimne, białe bagno. Grzęzły w nim płozy sań niosących ponad ćwierć tony materiałów. Rozpoczął się najtrudniejszy odcinek marszu. Wolno, bardzo wolno pokonywali kolejne metry. Dodatkową przeszkodą i utrudnieniem stały się szczeliny, które zmuszały wędrowców do kluczenia wśród tych lodowych przepaści. No i potoki, które drążyły w lodowej masie swe kręte koryta.

Po dwóch dobach wyczerpującej, burłaczej pracy stanęli na przełęczy, z której mogli podziwiać cel wyprawy.

Oto Ziemia Torella w całej krasie. Szybko ruszyli w dół. Łagodne zbocze pozwoliło na zjazd. Nagle – niespodzianka! Przełęcz, jakby przecięta nożem, kończyła się stromą i wysoką ścianą, którą można było pokonać tylko przy użyciu sprzętu alpinistycznego. Na linach opuszczono najpierw towary. Później przy pomocy raków i czekanów zeszli ludzie. Ten fragment trasy zabrał polarnikom całą dobę morderczego wysiłku.

Następnego dnia znów wędrówka pod górę. Wreszcie stanęli na śnieżnym plateau. W miejscu, gdzie kończyła się mapa sporządzona przez badaczy norweskich. Chwilę tę opisał inż. S. Bernadzikiewicz w artykule drukowanym na łamach przedwojennego numeru miesięcznika Morze: „Wokoło śnieżne szczyty. Wzburzone grzywy nawisów śnieżnych na graniach, gdzieniegdzie odkryte ze śniegu skalne łby, w ich zboczach błyszczą się wiszące lodowce, opadające stromymi zerwami, a niżej wiszą firanki lawin. W wielkiej powierzchni lodowca wzrok nie znajduje oparcia: zdaje się, że od gór po przeciwległej stronie oddzielają nas dziesiątki kilometrów, to znów, że wystarczy jedno odepchnięcie narciarskich kijków, by stanąć u ich stóp. Pogoda piękna, przystępujemy więc od razu do pracy. Stanowisko fotogrametryczne – aparat fotograficzny, wykonujący zdjęcia terenu z dwóch stanowisk, odległych od siebie o kilkaset metrów, utrwala na lustrzanych kliszach obraz terenu. Te klisze umieszczane potem w pracowni, w specjalnym przyrządzie, tzw. autografie, pozwolą na oglądanie plastycznego krajobrazu. Zamiast prowadzić pomiary w terenie, można to zrobić na jego modelu, oglądanym w autografie.  W pracy nie przeszkodzą mgły, nie utrudnią jej grube rękawice, chroniące od mrozu ani pot zalewający oczy w żmudnym wspinaniu się po stromych zboczach. Metoda stereofotogrametrii, pozwalająca na przeniesieniu większości pracy z terenu do laboratorium, a więc w szybkie zdjęcie wielkich przestrzeni, jest szczególnie dogodna w terenach polarnych, górzystych, jak Spitsbergen, gdzie gęste i uporczywe mgły pozwalają na wykorzystanie do prac pomiarowych tylko nieznacznego procentu czasu. Podstawą do zdjęć fotogrametrycznych jest triangulacja. Sieć dokładnie zmierzonych trójkątów, których wierzchołki leżą na szczytach gór i będą stabilizowane przez nas w terenie na razie czerwonymi chorągiewkami, a potem, gdy stopnieją śniegi, słupami o wysokości około 1 i pół metra, ułożonymi z kamieni”.

Sześć dni trwała ta praca. Towarzyszył jej entuzjazm, bliski tym nielicznym spośród ludzi, którym było dane odkrywać dla innych nieznane dotychczas zakątki świata.

Badacze wrócili do bazy. Tam podzieli się na trzy grupy. Pierwsza miała ruszyć na Ziemię Torella, by rozpoznać kolejną jej część, przygotować trasę i miejsca biwakowania. Pozostałe grupy zajęły się szczegółowym badaniem sfotografowanych już sektorów tej krainy Spitsbergenu.

Wreszcie pojawiła się mgła. Ta, której tak bardzo obawiali się polscy polarnicy. Po wielu wspaniałych, słonecznych dniach przesłoniła ona najbliższe okolice. Po kilkadziesiąt godzin spędzali badacze w namiotach czekając na poprawę pogody. Gdy przez mgielne tumany przebijały się promienie słoneczne, powracali do zajęć. Przerwa w pracy następowała wraz z pojawieniem się kolejnych obłoków. Bywało, że dokonywali pomiarów i obserwacji przez dwadzieścia, trzydzieści godzin. Po ponad dwóch tygodniach wszystkie trzy grupy powróciły do obozu głównego.

Opracowano kolejny harmonogram zadań. I znów chwile relaksu ograniczano do niezbędnego minimum. Znacznemu pogorszeniu uległy warunki transportowe. Na lodowcach odsłoniły się wszystkie szczeliny. Godzinami szukali przejść między rozpadlinami na Pencku oraz dwóch rozgałęzieniach lodowca Nathorsta. Potem przeszli na nie nazwaną jeszcze czaszę kolejnego lodowego giganta.

Po zakończeniu głównych zadań wyprawy polarnicy powrócili na wybrzeże. Tam zebrano kolekcję ptaków, po którą wyprawili się na wyspę Axela i zbadali topniejącą ścianę lodowca Nathorsta.

29 sierpnia Polacy wsiedli na pokład statku „Lyngen”. Po 1920 godzinach nieustającego dnia, w późnych godzinach nocnych przypłynęli do Norwegii. Podróż do kraju trwała kolejne dwa tygodnie.

Pierwsza naukowa wizyta Polaków na Spitsbergenie powiodła się w znacznym stopniu dzięki… pogodzie. Lato 1934 roku było w Arktyce wyjątkowo udane. Aż 30% czasu spędzonego na wyspie, to okres bez mgieł. Pracy nie utrudniały im huraganowe wiatry, tak typowe dla svalbardskiej ziemi. Średnia temperatura na wybrzeżu wynosiła +3°C. Na lodowcach – zawsze poniżej zera.

Dorobek ekspedycji to mapa nieznanego dotychczas terenu Ziemi Torella o powierzchni 300 km2. Geologicznie zbadano obszar 700 km2. Zdobyto 26 szczytów, dokonano przejścia trudnych ścian Supanbarget i Raudfjellet. W bagażu przywiezionym do kraju znalazły się bogate zbiory geologiczne i biologiczne, około 2000 zdjęć i 3000 metrów taśmy filmowej. Zebrany materiał pozwolił podważyć powszechnie obowiązującą tezę, że Ziemia Torella i rejon Spitsbergenu mają budowę bryłową. Polski badacz udowodnił, że występują tam i mają decydujące znaczenie dla budowy tej strefy ruchy alpejskie. Stwierdzono także, że na skutek ocieplenia klimatu na półkuli północnej lodowiec Hunrata położony w głębi fiordu Van Keulen, cofnął się od 1838 roku aż o około 6 kilometrów.

 

 

Norweski Instytut Polarny w uznaniu osiągnięć ekspedycji oraz wyników badań postanowił wielu miejscom Ziemi Torella nadać polskie nazwy. Uczestnicy pamiętnej wyprawy mają więc swoje lodowce obok szczytów i przełęczy nazwanych również polskimi imionami. Jest tam Góra Kopernika, Góra Curie-Skłodowskiej, Polakbreen, Ostrabramatopen itp.

Rok 1936. Na Spitsbergen przyjechała trójka Polaków: Bernadzikiewicz, Siedlecki i Jodko-Nartkiewicz. Przeszli na nartach od przylądka południowego do północnego trasę około 840 kilometrów. Wyprawa trwała 56 dni! To wielkie osiągnięcie Polaków nie zostało jak dotąd powtórzone. Próby podejmowały ekipy sportowe Norwegii, przyjeżdżali Anglicy i Szwedzi, chcieli również Polacy raz jeszcze przemierzyć ten szlak, ale bezskutecznie. Z każdym rokiem zadanie to staje się coraz trudniejsze, albowiem zmienia się powierzchnia wyspy, jej rzeźba, cofają się lodowce, a to uniemożliwia wędrówkę po lądolodzie oraz górach. Dopiero w 1980 roku podobnego wyczynu dokonała grupa Norwegów, którzy przemierzyli te tereny z północy na południe. W podręcznikach norweskich wyprawie tej poświęca się wiele uwagi. Wyczyn porównywany jest z przejściem Nansena przez Grenlandię. Natomiast w polskich podręcznikach, niestety, o fakcie tym nawet się nie wspomina.

W 1937 roku nastąpiło poszerzenie naszych zainteresowań polarnych. Profesor A. Kosiba zorganizował pierwszą polską wyprawę na Grenlandię. Siedmiu naukowców prowadziło badania w fiordzie Arfersjorfik. Sporządzili szczegółową mapę tego regionu oraz przeprowadzili wiele pionierskich obserwacji z zakresu glacjologii i badań nad gruntami poligonalnymi.

Rok 1938. Ziemia Oskara II. Północno-zachodni Spitstbergen. Pracowała tam czteroosobowa ekipa kierowana przez Stefana Bernadzikiewicza, niestrudzonego entuzjastę spraw polarnych. Największym osiągnięciem tej wyprawy było interesujące porównanie spitsbergeńskich krajobrazów glacjalnych do podobnych z terenu Polski.

Wyprawa w 1938 roku była ostatnim przed wybuchem wojny wyjazdem Polaków w rejon archipelagu Svalbard. Po około dwudziestu latach, w 1956 roku, przybyła na wyspę niewielka grupa rekonesansowa. Jej zadaniem było między innymi wyszukanie miejsca pod budowę bazy, w której polscy naukowcy mogliby prowadzić całoroczne badania. Przedsięwzięcie to zostało włączone do programu przygotowywanego właśnie trzeciego już Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Teren pod budowę stacji znaleziono w Hornsundzie, nad Zatoką Białego Niedźwiedzia. W 1957 roku Stanisław Siedlecki przywiózł w ten rejon kilkudziesięcioosobową grupę naukowo-techniczną. W ładowniach statków znajdowały się materiały budowlane, z których powstał budynek polskiej stacji polarnej. Naukowcy wykorzystali łagodne tego roku arktyczne lato na badania z zakresu glacjologii, geologii, geomorfologii, botaniki, ornitologii. Na zimę zostało dziesięć osób. Było to drugie polskie zimowanie w Arktyce.

Wyprawa ta zapoczątkowała cykl kolejnych przyjazdów naszych naukowców na Spitsbergen. Baza w Hornsundzie stała się miejscem pracy także ekspedycji norweskich, angielskich i niemieckich.

Cykl wypraw z lat 1956-62 był z punktu widzenia efektów naukowych najpoważniejszym ze wszystkich zorganizowanych dotychczas przez Polaków badawczych przedsięwzięć w Arktyce. Ekspedycje te, włączone do wieloletniej akcji określanej mianem „Międzynarodowej Współpracy Geofizycznej”. Ich program badawczy został zdominowany przez specjalistów z zakresu nauk o ziemi, a więc geologów, geografów, geodetów, glacjologów, astronomów, meteorologów, hydrologów, fotogrametrów. Realizowano także interesujące programy ornitologiczne, paleontologiczne i zoologiczne. Wśród ekip naukowych wysyłanych na Spitsbergen znajdowali się też często dziennikarze i filmowcy. Włodzimierz Puchalski, mistrz filmu i fotografii przyrodniczej znalazł tam znakomity plener dla swej twórczości.

W 1968 i 1972 roku zorganizowano wyprawy na Islandię. Badano tamtejsze lodowce. Polscy naukowcy uczestniczyli także w wielu ekspedycjach zagranicznych, działających w Arktyce.

Kolejne ożywienie naszych zainteresowań spitsbergeńskich to lata 1970-74. Pracujące wówczas na archipelagu polskie wyprawy organizowało wrocławskie środowisko naukowe.

Tym śladem w następnych latach powędrowały ekipy innych ośrodków uniwersyteckich oraz Instytutu Geofizyki PAN. Poszerzony został, i to w znacznym stopniu, zakres prac. Realizowano program geomorfologiczny, geomagnetyczny. Zainaugurowali swoje badania sejsmolodzy, klimatolodzy i oceanografowie. Dokonano obserwacji zorzy polarnej, radioaktywności powietrza i opadów atmosferycznych. To tylko kilka spośród wielu podjętych wówczas zadań badawczych.

Największa polska ekspedycja polarna przybyła na Spitsbergen w 1978 roku. Jej zadaniem było między innymi wzniesienie budynku nowej stacji, przystosowanie jej do zimowania oraz prowadzenie letnich obserwacji okolic Hornsundu.

20 września 1978 roku w Zatoce Białego Niedźwiedzia została wciągnięta na maszt polska bandera. W tym dniu ekipa techniczna przekazała zimownikom nową stację. Uroczystość odbyła się w pełnym plenerze polarnym. Szczyty okalające fiord pokrył śnieg. W swojej majestatycznej surowej krasie miały się ukazać w czerwcu 1979 roku.

’’Polski Dom pod Gwiazdą Północy” dzieli od bieguna 1450 kilometrów. Jego współrzędne geograficzne to 15°33’ długości wschodniej i 77°99′ szerokości północnej. Ekspedycja, która wyruszyła z Gdyni w maju 1978 roku była realizacją Uchwały Rady Ministrów z 1977 roku, dotyczącej wznowienia prac badawczych w Hornsundzie, pod auspicjami i merytorycznym kierownictwem Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk.

W okresie polarnego lata odbudowano, a właściwie na miejscu starej zbudowano nową bazę o powierzchni 300 m2. Wzniesiono budynek techniczny o powierzchni 100 m2, gdzie znalazły się pomieszczenia agregatów prądotwórczych oraz magazyny i warsztaty. Przed błękitnym pawilonem stacji ustawiono 6 masztów radiowych. Zmontowano i uruchomiono stację meteorologiczną, magnetyczną i sejsmiczną. Najbliższą okolicę bazy oświetlono 10 lampami rtęciowymi. Udało się także, mimo mocno przemarzniętego gruntu umocować kolejne 3 maszty flagowe oraz 2 meteorologiczne.

Równolegle z pracami technicznymi prowadzono badania naukowe. Ekipa letnia zdołała sporządzić mapę przedpola lodowca Werenskiolda.

Wczesną jesienią 1978 roku uruchomiono wszystkie urządzenia. Sejsmografy rozpoczęły mającą trwać wiele lat rejestrację lokalnych i odległych ruchów skorupy ziemskiej. Sprzęt magnetyczny notował trzy składowe magnetyczne ziemi. Rozpoczęto odczytywać wskazania termometrów w kilku ogródkach meteorologicznych. Sprawozdania obejmujące miesięczne cykle obserwacyjne przesyłano drogą radiową do kraju. Powstała ogromna dokumentacja zmian temperatury, ciśnienia atmosferycznego, wilgotności powietrza oraz siły i kierunków wiatru wiejącego w Hornsundzie. A ten zimą 1978/79 roku był wyjątkowo silny. Jego podmuchy przekraczały prędkość 162 km/h. Zanotowano także rekordowo niskie temperatury. Podobnych nie stwierdzono przez ostatnie 20 lat. Termometry przy gruncie nierzadko wskazywały -40°C. Średnia temperatura w styczniu 1979 roku wynosiła -17°C.

Dane tego rodzaju przekazywano drogą radiową także do głównej spitsbergeńskiej radiostacji Svalbard-Radio. Tam gromadzi się materiał, na podstawie którego sporządzana jest mapa pogody dla archipelagu i północnych krajów Europy,

Ekspedycja, którą kierował prof. dr hab. Jan Szupryczyński, była trzecim zimowaniem Polaków w Arktyce, zainaugurowała kolejny cykl badań północnej strefy podbiegunowej w dziejach naszej polarystyki, najbardziej obszerny i kompleksowy.

Organizacja wypraw centralnych PAN-owskiech nie przerwała tradycji wyjazdów na Spitsbergen przedstawicieli poszczególnych środowisk naukowych i uniwersyteckich. Trzy miesiące polarnego lata wykorzystują oni na poszerzanie zdobytego wcześniej materiału, dokonują dalszych obserwacji. Tylko w 1980 roku pracowało na wyspie 8 ekip regionalnych z Katowic, Poznania, Wrocławia, Torunia, Gdańska, Warszawy, Krakowa. Po raz piętnasty przypłynął na Spitsbergen także rybacki statek szkolny „Jan Turlejski”, weteran arktycznych szlaków. Na jego pokładzie realizowano zadania wyprawy morskiej polegające na pracach batymetrycznych.

W 1979 roku rozpoczął się więc trwający do dziś, kolejny rozdział polskiej historii Spitsbergenu. Jego podsumowanie nastąpi po zakończeniu całego, przewidzianego na 5 lat programu badań.

Przez prawie 50 lat badań arktycznych polscy naukowcy wyspecjalizowali się w kilku dziedzinach. To konieczność. Prawdziwie wartościowy materiał dostarczyć może jedynie cykl systematycznych i długookresowych prac badawczych.

Owa specjalizacja wynika również z konieczności wzbogacania wiedzy polarnej, a nie powielania spraw już opracowanych przez inne ekspedycje. Interesują nas zatem na Spitsbergenie problemy geologii, geomorfologii, glacjologii, ochrony środowiska, meteorologia, magnetyzm ziemski, sejsmika oraz paleontologia. Wybór tych dziedzin jest jednocześnie kontynuowaniem prac wcześniej zainicjowanych. Na przykład, paleontolodzy nawiązują do opracowań, jakie w 1884 roku sporządził Emil Siemiradzki, profesor Uniwersytetu Lwowskiego. Przedmiotem jego badań były zbiory fauny i gąbek, które otrzymał od członków wyprawy szwedzkiej, kierowanej przez Nathorsta. Uczestnicy współczesnych ekspedycji paleontologicznych, także polskich, pragną na Spitsbergenie dowiedzieć się wszystkiego o dawnych organizmach i w ogóle o życiu na wyspie przed tysiącami lat. Obserwują oni obraz tego życia przy pomocy najczęściej źle i fragmentarycznie zachowanych szczątków roślinnych i zwierzęcych. W rejonie Hornsundu badają głównie skamieniałości utworów karbońskich, triasowo-jurajskich, a więc okazy z odcinka czasowego obejmującego 200 milionów lat. Podobne prace są prowadzone w fiordzie Bellsund i części Isfjordu – w Sassendalen. Praca ekipy paleontologicznej polega przede wszystkim na zbieraniu okazów i ich dokumentowaniu. Naukowcy profilują osady, z których pobiera się próbki. W ten sposób mogą dokładnie określić wiek poszczególnych skał. Prowadzone są także obserwacje sedymentologiczne, zmierzające do określenia, w jaki sposób, w jakiej kolejności i jak odbywało się przemieszczenie osadów. Sporządza się także rekonstrukcje środowiska i basenów, w których żyły znajdowane organizmy, a więc morza permskiego, morza triasowego i jurajskiego.

Odpowiedzi na pytania stawiane m.in. przez paleontologów mają dla nas,           istotne, praktyczne znaczenie. Na terenie Polski prowadzenie takich badań ma sens, ale jest to zadanie bardzo utrudnione ze względu na dużą ingerencję człowieka w otaczające nas środowisko. Odczytanie zatem ważnych informacji o przeszłości naszych ziem, prześledzenie procesów, które kształtowały strukturę ziem polskich, ich faunę i florę itp. jest stosunkowo łatwe, a zarazem pełniejsze, jeśli badania prowadzi się za kołem podbiegunowym, gdzie obecnie zachodzą takie procesy, jakie na naszych szerokościach geograficznych miały miejsce przed tysiącami lat.

Uwaga ta odnosi się do wszystkich interesujących nas zagadnień polarnych. Spitsbergen jest zatem idealnym laboratorium badawczym. Największe znaczenie praktyczne mają dla nas efekty prac z zakresu geomorfologii i geologii czwartorzędu w Polsce. Osady pochodzenia lodowcowego oraz eoliczne, które powstały w czasie zlodowaceń plejstoceńskich pokrywają ponad 80 procent powierzchni naszego kraju. Na nich rozwija się rolnictwo i gospodarka leśna, rozbudowywane są osiedla miejskie i wiejskie, buduje się drogi, szlaki kolejowe, zbiorniki wodne, lokalizuje obiekty przemysłowe. Poznanie zatem procesów doprowadzających do powstania określonych form i osadów glacjalnych w obszarze współcześnie zlodowaconym, ma wielkie znaczenie zarówno naukowe, jak i praktyczne, stanowi punkt wyjścia do rozwiązania licznych problemów szczegółowych.

Od pierwszego Międzynarodowego Roku Geofizycznego (1882) minęło już wiele lat. Zapoczątkowano wówczas stałe i systematyczne zgłębianie tajemnic północnych stref podbiegunowych. Dziś z nie mniejszym entuzjazmem i wysiłkiem organizuje się kolejne przedsięwzięcia, które umożliwiają nauce wyjaśnianie licznych problemów związanych z przeszłością i przyszłością naszej planety. Od zrozumienia wielu zjawisk zależy w znacznym stopniu interpretacja otaczającej nas rzeczywistości. Jednak wysoką cenę należało kiedyś i nadal trzeba płacić za interesujące obserwacje, badania oraz doświadczenia. Nie ma bowiem na ziemi miejsc bardziej wrogich człowiekowi, przeciwnych jego naturze jak właśnie oba krańce globu. Borys Gorbatow, badacz krajów polarnych, pamiętający jeszcze czasy wielkiego wyścigu do bieguna północnego, pisał w latach 80-tych ubiegłego stulecia, właśnie po inauguracji Międzynarodowego Roku Polarnego: „Nie ma już tej dawnej Arktyki, strasznej, opanowanej przez szkorbut, majaczącej, z wilczymi prawami, dramatami na zimowiskach, wystrzałami, głuchymi morderstwami w nocy, szaleństwem samotności, z samotną śmiercią wśród białego milczenia pustyni, z ponurą samowolą handlarzy, z pijackimi orgiami, ze znęcaniem się nad spokojnymi, bezsilnymi Czukczami, gwałtem, bezczynnością, ogłupieniem i stępieniem – nie ma już tej strasznej, po trzykroć przeklętej Arktyki”.

Kraje te i panujące do niedawna o nich opinie zmieniła nauka, ludzie, którzy na każdym kroku narażając życie czynili z martwych, lodowych przestworów miejsca pożyteczne dla człowieka, pełne bogactw i nieodgadnionych jeszcze do końca możliwości.

Badanie lodu w lodzie