…scy.
Komin był niżej niźli chodnik, po którym wiecznie zamyśleni ludzie biegli do piekarni, na pocztę, do szewca Gruzina lub sklepu mięsnego.
Dzieciaki często przystawały przy płocie i patrzyły na dach domu, który coraz bardziej się… zapadał.
Nazywali się jakoś na …scy. Albo podobnie. Chyba mieli dwie córki i syna. Żadne z nich nigdy nie bawiło się z pozostałymi dzieciakami z tej ulicy. A wszyscy byli jacyś tacy malutcy. Nikt nie pamiętał wyrazów ich twarzy. Były za małe.
Ojciec, w za dużych butach, w jakimś starym uniformie pozbawionym wszelkich dystynkcji. Po drugiej stronie tej ulicy, ale na wysokim wzniesieniu mieszkał tramwajarz. On także chodził w uniformie. Ale innym. Miał aparat fotograficzny. Wiosną lubił ustawiać swoje córki na tle kwitnących czerwienią drzew i robił im zdjęcia. Czarno-białe.
..ccy mieszkali na wzniesieniu, a …scy… No właśnie…
Maleńkie okna, malutkie drzwi, kilkanaście wąziutkich schodków prowadziło do tej chatynki, w której chyba nigdy nie zapalano świateł.
– Po co im okna, skoro widzą z nich tylko trawę tej skarpy?
Żaden z dzieciaków nigdy nie był u nich, nie biegał po maleńkim ogródku. Nikt nie wiedział, co mają z drugiej strony domu?
Zimą, gdy mróz skuwał ogromne rozlewiska na bagiennej ziemi wiecznie podmokłych łąk, chłopaki podjeżdżali na łyżwach pod ten dom. Ale głęboki rów kanalizacyjny skutecznie bronił obejście …skich cuchnącym odorem i nigdy niezamarzającą bryją.
– W piwnicy mają wejście do piekła.
– Głupiś. Piekła nie ma.
– A właśnie, że jest! To, dlaczego ich dom ciągle jest niżej i niżej?
Którejś zimy ksiądz stanął przy furtce tego domu.
– Idź – nowy wikary popchnął ministranta. – Powiedz, że kolęda.
Zszedł trzy, może cztery stopnie w dół i odwrócił się w stronę księdza. Oczy chłopaka były na wysokości księdzowych walonków.
– Idź, mówię.
Chłopak nie drgnął nawet.
– Ciemno… – słabe światło latarki nie dobiegało nawet do ścian domu. Dach przysypany śniegiem, szczerbaty komin i szeroki jęzor zaspy, ukręcony wczorajszym wiatrem.
Drugi ministrant zadzwonił dzwonkiem, którego dźwięk nagle zamarł. Suchy trzask metalowej sztaby i jakby otwieranego zamka – zmroził kolędnikom oddech.
Drzwi wolno się chyba… otworzyły, a śnieżny pył wpadł do wnętrza domu. Widzieli to, ale niezbyt wyraźnie bo oczy nie przywykły jeszcze do ciemności.
W oknie po prawej stronie jakby mrugnęło światełko. Może to świeczka na choince? Może zapałka? A może gasnące światło przestraszonej jak oni sami – gwiazdy na wypogadzającym się niebie?
Cisza, zalękniona szczękiem zamka w drzwiach …skich, przykucnęła za dobrodziejem.
– Bóg się rodzi, moc truchleje… – ksiądz urwał śpiew w pół zdania.
– Moc truchleje… – dośpiewał półgłosem i – potykając się o ciszę – upadł w stertę śniegu, usypaną za dnia z oczyszczonego chodnika.
Nazajutrz jakaś kobiecina przyniosła do zakrystii biret.
– Leżał w śniegu. Ciemnica na tej ulicy, że oko wykol! – powiedziała, wyjmując go z białej, lnianej chusty.
Ministranci wrócili rano pod dom …skich w nadziei, że znajdą dzwonek, który najpewniej tam zgubili, gdy się te drzwi jakby uchyliły.
Domku prawie nie było już widać.
Śnieg przygniótł wszystkie drzewa w ogrodzie, a wschodni szczyt domu, na którym było maleńkie okienko – zamurował chłodem.
Starszy z chłopców stawał na palcach i wyciągał szyję. Młodszy patrzył na jego twarz oczekując reakcji. Drzwi były chyba ciągle uchylone. A może to tylko taki cień?
W oknach – czerń chłodu wpatrywała się w bielusieńki śnieg. Komin – zniknął. Schodki i furtka utopiły się w zaspie.
Wiosną żadne drzewo w ogrodzie …sckich nie zakwitło. Nikt ich także od dawna nie widział. Każdy przechodzień mimowolnie wpatrywał się w drzwi. Czyżby – otwarte? Nie, to tylko złudzenie. A może jednak?
Po Wielkiej Nocy dom zniknął. Nie pozostał po nim żaden ślad. Z boku, przy sąsiedniej posesji widać było rozebrany płot i ślady ciągnika na gąsienicach. Na skarpie zostały jedynie schody. Te, które prowadziły do nie wiadomo czy uchylonych drzwi?
A dokąd prowadziły te drzwi?
Add Comment