Tytułu ci brak?

Notatka druga: (także niekoniecznie na temat)

Ryszard Słowicki, słuchowisko „Przesłuchanie”.

 

– No, co się tak patrzysz? Wiersz piszesz, tytułu ci brak? – Jurek Szafulski nie czekał na odpowiedź. Nasze spojrzenia spotykały się w sposób najzupełniej oczywisty. On do swojego pokoju redakcyjnego musiał przechodzić przez mój pokój. Otwierając drzwi mojego pokoju, wyzwalał we mnie naturalny odruch – spoglądałem, by dowiedzieć się, kto wchodzi? On, wchodząc musiał spojrzeć na mnie, bo byłem idealnie na linii strzału jego zmęczonych, szlachetnie przeszklonych i trochę zachodzących oczu. Mimo, że był wczesny ranek.

Tytuł.

Zazwyczaj unikaliśmy go jak ognia. Pisaliśmy teksty, montowaliśmy rozmowy, dodawaliśmy muzykę, pilnowaliśmy czasu odcinka przydzielonego nam w ramówce. Udawało się. W reżyserce, gdy na magnetofonie taśma cofała się do początku, autor zaczynał wypełniać dokumentację audycji. Pierwsza rubryka – tytuł.

O ‘grudce ziemi’ chyba już pisałem. O tytule audycji dla polskich żołnierzy na misjach pokojowych na Bliskim Wschodzie – także. O ‘laleczce’ Jerzego Sawiuka też musiałem wspomnieć.

Rysiu Sobota czy kol. Janiurek z koordynacji witali wchodzących autorów prostym pytaniem:

– No, co tam masz? Tytuł?

Cholerny tytuł…

Byli koledzy, którzy robili średnie audycje. Ale potrafili je doskonale zatytułować. Tezę zawierali w zgrabnej metaforze, równoważniku zdania lub z pozoru nic nie znaczącym, ale chwytliwym zwrocie, na miarę wańkowiczowskiego „cukier krzepi”.

 

 Cechą właściwie niekontrolowaną przez nasz umysł są skojarzenia. Pomidor – czerwony, on – ona (nigdy – ono), spowiedź – …?

Ha! Przesłuchanie!

W tej zabawie idzie o to, by w gruncie rzeczy te same sytuacje czy zjawiska nazwać, opisać, zatytułować innym słowem, takim, które w zależności od kontekstu lub punktu widzenia – tej samej kwestii przypisze znaczenie zgoła odmienne od pierwotnego.

Przykład: uścisk. Co innego znaczy dla mnie, jeśli ja ściskam ciebie, a co innego dla ciebie, gdy jesteś ściskana (-y) przeze mnie.

Pogoń. Gdy ja ścigam ciebie i gdy jestem ścigany. Albo wyraziściej: gdy ściganym jest ktoś inny. Ale, ale… Pogoń a pościg to nie jest to samo, choć niejako automatycznie w poprzednim zdaniu ta „nieoczekiwana zamiana miejsc semantycznych” się objawiła. Objawiła?! Dlaczego użyłem tego słowa? Może lepszym byłoby: ujawniła? Jaka jest różnica między objawieniem i ujawnieniem?

No tak, ja się tu wikłam i plączę a pan jest… poetą!

Panu wszystko wolno. Pan może przełamać, odrzucić, uznać lub wyśmiać. Pan nie będzie „wzywany” przed oblicze sądu z powodu złamania związku frazeologicznego czy trywializowania pięknej metafory, niczym sędzia jakiś – skazując ja na banał i kolokwializm.

Pan jest poetą.

Pan może nawet oszukać! Wręcz powinien, dajmy na to – przesłuchanie nazwać… spowiedzią. Albo odwrotnie. Spowiedź to akt absolutnej słabości. Człowiek silny nigdy się nie będzie spowiadał. Nawet przed sobą samym. A nawet przede wszystkim przed sobą. A poeta jest bytem silnym. Zna pan poetę , który jest cieniasem, lebiegą, intelektualnym kuternogą?

 

Jasiu, „któremu nigdy nie daruję”, z lubością sięgał przed północą po puszkę mocnego dębowego i pozwalał, by napój swobodnie wlewał się w niego, wypychając resztki dymu po ostatnim głębokim machu. Wolno odstawiał puszkę, głowa wracała do naturalnego położenia, wydelikacona dłoń inżyniera dusz zaczynała odczuwać ulgę nie tylko dlatego, że puszka stała już na stole, ale że tym jednym gestem utopił w sobie wysłuchiwane przez ostatnie sześć, osiem godzin opowieści jego pacjentów. Topił ich w ciężkim piwie, z ekscytacją wręcz czekał na wilgotny meszek na karku, który pojawiał się z chwilą, gdy alkohol nawilżał myśli i ciało, zezwalał na zdjęcie nogi z hamulca, pozwalał jedynie poprawiać co chwilę opadające na nos okulary.

Niósł więc Jasiu w sobie te cmentarzyska realnych i urojonych światów jego wariatów (to moje określenie, nie Jasia). I tylko co chwilę stękał…

– Jak ty uwielbiasz użalać się nad sobą – powiedziałem.

– Chyba o sobie to mówisz! Takie małe a rebours? Niewiele się od nich różnisz. Widząc wielkie g.., które masz w sobie, opowiadasz mi jak tam u ciebie jest pięknie, jak wszystko gra, nic nie cuchnie, a ja widzę, jak gnój ci sam z uszu wypływa!

– No tak, psychiatra jest jedynym normalnym człowiekiem na świecie. Każdy inny to twój pacjent. Nigdy nie będziesz bezrobotny! Zamiast ich z wariactwa wyprowadzać – wpędzasz ich w coraz to większy obłęd!

Spod kanapy wypełzł Wacek.

– Też chciałbyś się napić? – Jasiu z obrzydzeniem wziął w dwa palce kawałek sałaty i rzucił go żółwiowi. – Warzywa, cholera… Fuj! Sięgnął po skwierczący na ruszcie kawałek boczku. Do tego dijońska musztarda, ogórek z octu, obowiązkowo grzybki marynowane i nowa puszka dębowego. – Wyobraź sobie, że Wacek nigdy nie doświadczy tego, co dziś jest naszym udziałem. Ja bym się na jego miejscu już dawno zabił…

Jasiu, ja za nim, niczym Sancho Pansa przechodziliśmy przez dębowe drzwi w puszce do innego świata, kręcąc po drodze słowne piruety, zeskakując z utopijnych wizji świata w czarne dziury rzeczywistości, przecinaliśmy sięgające poza horyzont łąki wolnomularskich zagonów. Śmialiśmy się sztubacko, jakiego też tu Panu Bogu bałaganu narobiliśmy!

Więc napisał pan słuchowisko – pod tytułem: spowiedź, pseudonim: przesłuchanie. Ale żeby było piękniej, do swojej spowiedzi dodał Pan kilka pokutnych wyznań Matki? Ojca? Niby – jakim prawem? A, przepraszam, zapomniałem, że pan jest poetą.

A może powinienem napisać: jest pan poetą? Rozumiem, woli Pan wariant: pan jest poetą z wyraźnym akcentem na pan, a nie na poeta czy na jest, jak w sugestii wyrażonej przeze mnie w zdaniu drugim?

Właściwe żadna różnica.  Tak jak w zestawieniu: przyciągnąłem – odepchnąłem. Każdy fizyk udowodni Panu, że zasada zachowana energii nie będzie w tej akcji złamana. Więc o co ten raban?

Ano o to, że pan oszukuję. Przesłuchanie nazywa pan spowiedzią. Odwrotnie? Dobrze, niech tak będzie. Ale i tak mówimy o przynajmniej szalbierstwie. O próbie wyłudzenia usprawiedliwienia dla lęków? NIe, bardziej, błędów. Ale dla poety błąd, to żadna kategoria. Dla poety błąd to conajmniej katastrofa lub kataklizm!

Ale pan jest bardziej subtelny a nawet wyrachowany… Nie, w przypadku poety – nie ma tu mowy o pojęciach przeciwnych czy się wykluczających. Bo co jest celem przesłuchania? Wyjawienie prawdy – zgoda. A może złamanie danego słowa? Albo akt zdrady? Lub zdemaskowanie kłamstwa?

Zanim wysłuchałem pańskiego słuchowiska, ujrzałem i usłyszałem jego tytuł. Przesłuchanie. I – to słowo, niczym hasło rzucone w nieskończenie wielki bank loginów szuka pasujących do niego w moich skojarzeniach substytutów, kontekstów by po szczęśliwym połączeniu wytworzyć we mnie określoną chemię, stan psychiczny określający zakres mojej percepcji na to, co pod tym tytułem pan może lub – jak zakładam – zechce mi powiedzieć.

No i słucham. Tu zgrabny skrót, tam dość oryginalny początek, z płaczem dziecka, które budzi się w wyniku odgłosów chuci, za co jest oskarżone (!), że podsłuchuje! Jakby nie czytało nienasycenia, nie płynęło transatlantykiem czy odcinało się od pra-kaliguli. A już na pewno nie jechało do mentalnych Pietuszek.

Przez kogo jest to bachorstwo (bo pan go nie lubi, mam rację?) oskarżone? No… No właśnie. Gdy akt hutniczny gaśnie, a słabnące westchnienia i jęki ustępują miejsca zwykłym słowom, trudno jakoś panu w odpowiedzi na to pytanie użyć słowa: matka. Napisałem je tutaj małą literą. Czy taki był Pana zamiar? Miałem użyć małej litery?

 

Nie zliczę, ile razy w moim zawodowym życiu siadałem przed obcym człowiekiem, wyjmowałem mikrofon i zaczynałem… przesłuchanie…

Czy wtedy zastanawiałem się, co ja w gruncie rzeczy robię? Albo też – co było moim celem prawdziwym w owym odsłuchiwaniu rozmówcy? Dziś dopiero zastanawiam się, czy moje kolejne wówczas zadawane pytanie było wynikiem tezy, z jaką rozpoczynałem rozmowę, którą to tezę chciałem udowodnić, potwierdzić, czy może wszystkie te pytania były wynikiem pewnego procesu, jaki się we mnie toczył w wyniku otrzymywanych odpowiedzi? Pytałem, bo w wypowiedziach rozmówcy dostrzegałem cień moich obsesji? Ciepło, ciepło… Zaczynałem drążyć i precyzować pytania by dowiedzieć się, jak mój rozmówca poradził sobie lub dalej jest uwikłany w jego/mój koszmar? Może to nie ja jego, tylko ja siebie samego poprzez odpowiedzi rozmówcy chciałem uchronić przed skutkami strachów?

Starczy…

Czy pan „chodzi” swoim ojcem, a może „mówi” pan swoją matką? Kiedy skręca pan w boczną uliczkę, czy widzi Pan w sobie swojego ojca, który w ten charakterystyczny sposób, z tym typowym tylko dla niego układem ramion i głowy przechodzi przez jezdnię? I pan tak idzie?

Nie chcę tu wchodzić w sprawy, na których się nie znam. Nie wiem, czy jest pan przykładem szczególnie rozumianego syndromu sztokholmskiego. Ja chyba byłem. Próbowałem w sobie zwalczać opresyjność innych wobec mnie. W sobie próbowałem wymierzyć sprawiedliwość moim oprawcom. Śmieje się pan… Jasne, że takie działanie jest bez sensu. Kilku z nich już nie żyje, inni zapewne w postępującej demencji utopili wyrządzone mnie i innym ludziom krzywdy… Ale we mnie – te sprawy ciągle żyją. We mnie nikt z oprawców nie umarł, żaden nie popadł w otępienie. Więc mam/masz im w sobie odpuścić?

No i widzi pan, a miało być o tytule… który jest jak szata lub mundur. Fasada albo kamuflaż. Czy jest i powinien być prawdą? Ale – czyją prawdą?

Ryszard słowicki Przesłuchanie felieton 2a

Add Comment