JWP Rzecznik

Kołonotatnik zielony. Na okładce daty: 1990-1991. Pierwszy plik notatek… Pamiętam. Uruchamiałem wtedy pierwszy miejski program telewizyjny w ramach regionalnych ośrodków TV. Podobny program, ale o wymiarze wojewódzkim działał wtedy w Katowicach. Nasza „Siódemka” miała pełnić rolę bufora dla prywatnej stacji „Telewizja Morze”, ale przede wszystkim – kreować informacyjny oraz publicystyczny obraz miasta. Konkurenci mieli o wiele większy zasięg nadawania; my chcieliśmy zbudować małą telewizję polską z wyakcentowaniem problematyki regionalnej ale także (!) audycjami, których nie emitowała TVP, nie miała do nich dostępu, nie doceniała ich znaczenia dla poszukiwań i oczekiwań widzów. W tym czasie nie było multipleksów, kablówki łączyły budynki i wieżowce w ramach mikro sieci, nierzadki korzystając z linek do suszenia bielizny by podtrzymywały kabel. Anteny satelitarne wyrastały z każdej  ściany i dachu.

Ówczesna ramówka TV Regionalnej zakładała kilkadziesiąt  minut programu z miasta i okolic. A naszej Siódemce, całodobowym, codziennym programie miejskim mieliśmy na sprawy lokalne mnóstwo czasu. Zaczęliśmy współtworzyć i szkolić agencje reklamowe. Poszukiwaliśmy prowadzących, kierowników produkcji, autorów.

Rektor jednej z wyższych uczelni Szczecina zaprosił mnie na kawę. Zapytał – jak wypadam przed kamerą? Znaliśmy się dostatecznie dobrze, więc mogłem pozwolić sobie na pełna otwartość. Powiedziałem uczciwie: słabo. No właśnie – musi mnie pan przygotować do występowania… przed kamerą.

Wielu młodych ludzi ma ogromną wiedzę. Wielu fachowców nie potrafi się 'sprzedać” by zdobyć pracę w pełni odpowiadającą ich kwalifikacjom zawodowym. Musi Pan ich nauczyć języka kamery, mikrofonu…

Jako żywo zobaczyłem Mikołaja Mullera, który wchodząc do radiowego studia , bywało, przeskakiwał na drugą nogę, bo przecież tak jak na scenę, tak do studia, zależnie od tego, po której stronie jest szyba reżyserki należy wejść odpowiednią nogą…

Spotkania były fascynujące. Obawiam się,  że to ja byłem głównym ich beneficjentem. Poznałem tylu wspaniałych młodych ludzi.

Z zachowanych notatek z tamtego okresu zostały konspekty i szkice wykładów. Choćby ten o rodzącej się w tamtym okresie funkcji rzeczników prasowych.

 

Są dwa podstawowe modele pełnienia funkcji rzecznika prasowego.

Ten pierwszy – najprostszy i w 100% niepełnosprawny – to bycie „papugą” szefa. Takich rzeczników są tysiące. Przychodzą do biura, przeciągają się zrzucając marynarkę z oparcia wygodnego krzesła i czekają na sygnał lub idą do szefa, zgodnie z ustalonym porządkiem dnia.

– Co tam?

Szef weryfikuje plotki dostarczone mu już przez sekretarkę. Rzecznik ma w pewnym sensie szersze pole działania. Bywa tu i tam, zbiera opinie spoza firmy, wyczuwa prądy, trendy dawkuje informacje obserwując reakcje szefa. Ten – uśmiecha się, rumieni, blednie, ucieka wzrokiem w strefy podsufitowe? Wszystko w myśl zasady – dozwolone jest zabicie dostarczyciela złych informacji oraz nagrodzenie pochlebcy, wazeliniarza, koniunkturalisty, który – niczym afrodyzjak – podbudowuje szefowskie ego.

Za tą postawą kryje się jednak jeszcze inna, kardynalna zasada: mówić tylko to, co nie obróci się przeciw rzecznikowi. Dzięki temu nie on zostanie kozłem ofiarnym.

Taki rzecznik nieustannie upewnia się, wraca i prosi o potwierdzenie, że tak właśnie ma myśl przed kamerami sformułować, takich określeń użyć.

Taki rzecznik niby jest w firmie, ale jakby jednocześnie drugą nogą – był obok niej. Powie w imieniu szefa wszystko, co najwyżej wcześniej zdoła uzgodnić złagodzenie ostrości sformułowań.

Ot, jak powiedziałem, taka inteligentna papuga.

 

Ale jest drugi, wymierający już i rzadki model rzecznika, który kreuje politykę informacyjną, swoimi umiejętnościami, wyglądem, mową ciała, mimiką wstawia w okazałe i złocone ramy firmy wizerunek szefa, godny arcydzieła mistrzów renesansu. Wizerunek firmy, której w rzeczywistości słoma wystaje spod wycieraczek, ale rzecznik taki umaluje, uszlachetni, dowartościuje. Mówiąc wprost – to on rządzi reprezentowaną firmą w kwestiach zazwyczaj kluczowych. Bo potrafi zasugerować czy dane posunięcie, odpowiednio zaprezentowane, przyniesie firmie korzyści, a jej szefowi splendor i uznanie, czy też – nie. Taki rzecznik poucza i programuje swojego szefa.

– Ja zagaję, opowiem, a potem poproszę, żeby Pan, panie dyrektorze, podszedł do mikrofonu i powiedział tylko to jedno słowo: tak. Ale wie pan, to musi zabrzmieć, jakby sam Napoleon przed nimi stanął. No, proszę spróbować, dobrze, lekko bokiem, niżej głowa, lewa ręka do kieszeni. Zdecydowanie. Druga też.  Resztę już sam załatwię.

Taki rzecznik z punktu widzenia dziennikarskiego to postać nie budząca najmniejszego zaufania. Kolekcjoner pawich piór, pięknoduch i książę Mantui. Co? Coś poszło nie tak? Zaraz, już dzwonię i odkręcę całą sprawę. I odkręca wmawiając wysoko podgolonym podbródkiem, że nie to miał jego szef na myśli mówiąc: tak. Że właściwie to chciał powiedzieć: nie, ale nie chciał być źle zrozumianym, dlatego warto byłoby wrócić do całego kontekstu wypowiedzi, a nie tylko chwytać się tego jednego: tak, wyrwanego z szerszego kontekstu i w gruncie rzeczy odnoszącego się do zupełnie innej sprawy, pominiętej przez autora relacji.

 

Ostatnio dostrzegam jeszcze jeden typ rzecznikowania. Ideowy. Zaangażowany subtelnie, ale przez to groźny i współsprawczy z reprezentowanym przez niego podmiotem. Bo jakiego określenia tu użyć, by nazwać kogoś, kto rzecznikowi swojemu pozwala na „twórcze” uzupełnienia stanowiska firmy i niekiedy krotochwilne didaskalia?

– Dobrze, tak będzie znakomicie, ale może dodam dwa zdania do pańskiego oświadczenia? Pan wbije im sztylet w plecy, a ja, tak z boku, dwa razy tym sztyletem zakręcę. Nie, nie, w żadnym wypadku nie będę dociskał, to Pan, szefie, decyduje o głębokości pchnięcia, ja tylko upewnię się, że ostrze siedzi dobrze. Zresztą, co się Pan będzie brudził, tam już po Pana mistrzowskim cięciu może być sporo krwi. No, nie wypada, żeby poplamił Pan sobie mankiety od koszuli. Ja to za Pana zrobię.

Każdy szef jest łasy na pochlebstwa. Bardziej niż ktokolwiek inny. Im dłużej pełni swoją funkcję tym, chętniej akceptuje posunięcia podbudowujące jego próżność.

Bo człowiek musi nieustannie czuć, że jest dobry, szef jest cool, że jest nie do ruszenia. I nie ma znaczenia, że działalność firmy polega dokładnie na powtarzającym się już od tylu lat nalewaniem mleka do butelek.

Ten trzeci model pełni jeszcze jedną ważną funkcję dowartościowującą szefa, któremu często nie wypada zniżać się do zwykłej wymiany zdań z dziennikarzami i reporterami. Szef nie powinien strofować, deprecjonować, kwestionować, kompromitować. Szef ma tylko złote wyrazy w ustach. Rzecznik zliże z nich całe błoto i będzie nim pryskać na prawo i lewo. Słowem – taki rzecznik jest swego rodzaju nakładką na szefa, jego kokonem chroniącym piękne skrzydła pryncypała… Taki rzecznik jest jak piorunochron lub statkowa zęza – zbierze brudy z pokładu, sprowadzi społeczną gwałtowność jak elektryczny ładunek do ziemi.

Rzecznik taki pełni rolę przed-dzidy-dzidy-czołowej w sondowaniu reakcji opinii społecznej na rozważane warianty rozwiązania jakiejś kwestii.

– Sam pan widział, szefie, jak zareagowali. Ale przecież to ja wziąłem wszystkie ciosy na klatę. Pan nie ma z tym nic wspólnego!

No, święty, czysty błogosławiony mąż opatrznościowy i stróż anielski.

Często uczestniczy w najbardziej poufnych rozmowach. Żeby mieć świadomość zagrożeń, uczyć się metod strony przeciwnej, ocenić namacalnie jak wrażliwe lub prywatne są pewne ustalenia. Potem łatwiej mu będzie owijać je w medialną bawełnę.

Tu dochodzi kolejny element sylwetki rzecznika. Wiedza. Poufna. O, to już wartość o istotnym znaczeniu giełdowym. Taka osoba, skutecznie pomóc może wiele kwestii objaśnić, na inne uczulić, a już samym swoim „byciem” teraz po drugiej stronie niegdyś reprezentowanego szefa uczuli go na takie prowadzenie rozmów, by dawny rzecznik-sojusznik nie musiał wykorzystać tajnych atutów.

Taki rzecznik, w skrajnych przypadkach, może być świadkiem koronnym, a w bardziej wrażliwych dziedzinach – osobą, o której przeszłość troszczyć się będą administratorzy tajemnic, do jakich musieli niegdyś owego rzecznika dopuścić.

 

Add Comment